C.D.
Tym razem o dziwo kontrola na granicy ograniczyla sie do rzucenia okiem na nasze paszporty i kilkoma pytaniami o cel podrozy. Nikt nie pytal o green card wiec sie nie wychylalismy i po dziesieciu minutach bylismy juz po drugiej stronie. Nie wiedzielismy czego sie spodziewac.W sumie wiedzialem o tym kraju jedynie to ze kilku moich dobrych ziomkow stad pochodzi , no i czytalem kiedys o jakichs atrakcjach ale nie pamietalem teraz niczego. Plan byl taki by dotrzec do Szkodry i tam sie rozlozyc. Wedlug mapy zostalo nam mniej niz sto kilometrow do przejechania ,było dopiero okolo godziny pietnastej wiec najpozniej za dwie godziny powinnismy byc na miejscu.
Ruszylismy. Asfaltowa droga skonczyla sie po zaledwie pieciuset metrach i w jednej chwili znaleźliśmy się na placu budowy. Gruz, zwir i masy pylu unoszace sie w powietrzu za kazdym razem gdy przejezdzala obok nas ciezarowka wprawily nas w lekkie zdumienie. Na poczatku myslalem ze moze to tylko taki odcinek ale po przejechaniu kilku kilometrow zdalem sobie sprawe ze tak pooprostu ta droga wyglada . Prawdopodobnie budowali tu autostrade ale nie zamierzali jej zamykac na czas budowy.
Znakow nie bylo zadnych a sporadyczne informacje byly nabazgrane sprayem na lezacych przy drodze betonowych klocach. Nie wiem jak reszta ale ja bylem blady. Jadac wolnym tempem po piasku i zwirze pod nosem modlilem sie aby sie tylko nie wywrocic. Uslyszalem jak ktos za mna wolal by nie uzywac przedniego hamulca na takiej nawierzchni , jesli juz to tylko hamowac tylem lub silnikiem... wolalbym nie musiec sie zatrzymywac. Moj gps zrobil sie nagle bialy i po wyswietleniu komunikatu ze znajduja sie tu drogi nieutwardzone poprostu sie zawiesil . To byla jedyna trasa wiec nie mielismy wyboru . Przed siebie i tyle.
Motocykle w mgnieniu oka zrobily sie szare od kurzu i stalo się oczywiste ze po takiej trasie filtry powietrza beda do wymiany. Nawierzchnia sie nie zmieniala, caly czas zwir piach i strach w oczach , co kilkaset metrow mijalismy myjnie samochodowe bylo ich poprostu mnostwo , chyba jedynie ilosc samochodow marki mercedes przewyzszala liczbe mijanych myjek. Co do mercedesow to mysle ze Niemcy powinni postawic jakis pomnik Albanczykom lub podziekowac w jakikolwiek inny sposob. Wlasciwie mercedesy byly wszedzie. Poczawszy od modeli ktore pamietalem z dziecinstwa gdy jezdzily w Poznaniu jako taksowki a skonczywszy na najnowszych egzemplarzach wartych fortune. Naprawde trudno tu bylo spotkac samochod innej marki. Oczywiscie furmanki i wozy napedzane przez sile koni czy tez oslow rowniez spotykalismy dosc czesto. Nie zapomne gdy w pewnym momencie minelismy jadaca pod prad furmanke wypelniona na dobre dwa metry w gore jakims zielskiem. Na samym szczycie slomy siedzial gostek w jednej dloni mial lejce i poganial konie a w drugiej bawil sie komorka wlasciwie nie patrzac na droge. Takie zabawne zetkniecie dwoch epok.
Chyba pomalu zblizalismy sie do miasta bo zabudowania robily sie coraz gestsze i droga zaczynala pomalu przypominac cos po czym mozna jechac. Zwrocilem uwage na jeden fakt otoz nie bylo tu podzialow na lepsza okolice dla bogatych i na te biedniejsze . Wszystko bylo wymieszane. Obok skromnej chatki wyrastala willa ktorej nie powstydzilaby sie niejedna gwiazda filmowa. Wydalo mi sie to takie swojskie, chyba lepiej gdy bogaci nie buduja swoich enklaw niedostepnych dla zwyklych ludzi tylko zyja obok siebie z ludzmi o nieco nizszych dochodach . Moze to wlasnie stad bierze sie ta niesamowita zyczliwosc tych wszystkich mieszkańców ktorych przyszlo nam spotkac? Zyja razem i poznaja prawdziwy swiat a nie tylko ten wyglaskany , dla tych z wieksza iloscia zer na koncie. No ale to byly tylko moje przemyślenia których miewałem mnóstwo podczas jazdy. Zblizalismy sie pomalu do Szkodry czyli miejsca gdzie powinna skonczyc sie nasza dzisiejsza podroz.
Wjechalismy do miasta. Pierwsze moje skojarzenie- Polska pod koniec lat 80, coraz czesciej podczas tej wyprawy miałem wrazenie powrotu do przeszłości. Szare ulice ,wyglodniale koty biegajace wokol , stare samochody i wszechobecny balagan. Do tego mozna dodac mlodziez w koszulkach z logo mtv. Mialem identyczny t shirt okolo 20 lat temu. Oczywiscie nie nabijam sie z tego faktu to byl tylko kolejny dowod na to ze cofnelismy sie w czasie. Witamy w Szkodrze.
Wlasciwie nie wiedzielismy co dalej.Szkodra jest sporym miastem raczej nie nastawionym na turystow wiec szukanie campingu nie mialo najmniejszego sensu. Dzis hotelujemy. Zatrzymalismy sie w okolicy centrum miasta i musielismy ustalic co robimy dalej bo wlasciwie nie mielismy zadnych sprecyzowanych planow. Bylo już okolo godziny siedemnastej i przedewszystkim musielismy się dowiedziec jak nazywa sie tutejsza waluta no i ile musimy wyplacic aby starczylo na hotel zarcie i inne przyjemnosci.
Wykorzystalem kolo zapasowe nr jeden i wykonalem telefon do przyjaciela. Jak juz wczesniej wspominalem w Cardiff w knajpie razem ze mna pracuje kilku Albanczykow , mysle ze smialo moge ich nazwac dobrymi kolegami. Zreszta przed wyjazdem kazdy z nich dal mi swoj numer telefonu by dzwonic jakbysmy tylko mieli jakiekolwiek problemy. Jeden z nich Rico pochodzil wlasnie z okolic Szkodry wiec byl chyba najbardziej odpowiednia osoba do udzielania mi wskazowek . Rozmawialem okolo pieciu minut, dowiedzialem sie ze pieniazki tutaj zwa sie lekami i jaka kwote musimy wyplacic by przezyc. Do tego Rico poradzil mi by sie spytac przechodniow po angielsku o jakis tani hotel i powinno byc git. Niestety bankomaty zupełnie nie tolerowaly naszych kart , pomimo wielu prob nie udalo nam sie wyplacic ani jednego lekarstwa tzn leku. Postanowilismy poszukac hotelu. Podszedlem do dwoch tutejszych malolatow i zasięgnąłem jezyka. Zdziwilem sie bo ich angielski byl lepszy od mojego. Poradzili mi ze najtanszy bedzie dosc spory hotel znajdujacy się w samym centrum, gdyz jest obecnie w trakcie remontu przez co ceny sa okazyjne. Duzy około pietnastopietrowy budynek rzucal sie w oczy z daleka . Nazywal się Rozel i wcale nie sprawial wrazenia taniego przybytku dla styranych motocyklistow zaufalismy jednak naszym informatorom i podjechalismy spytac się o cene.
Zewnatrz hotel prezentowal się okazale i wcale nie wygladal na budynek w trakcie remontu jednak wystarczylo przekroczyc prog by poczuc się jak na typowej budowie. Czesc holu była już odnowiona a czesc znajdowala się w stanie lekkiej demolki. Gdzies w rogu znajdowal się kontuar który na chwile obecna spelnial role portierni. Pani za lada mowila plynnie po angielsku . Cena za dwa dwuosobowe pokoje ze sniadaniem wyniosla zaledwie 20 euro!!! Nie chcialo nam się wierzyc ale tyle wlasnie wychodzilo,do tego można było placic karta no i wedlug przemilej recepcjonistki w Albanii można wszedzie placic jurkami wiec nie musieliśmy już szukac kantoru ani bankomatu.
Zostawilismy motocykle tuz przy wejsciu . Martwic się o nie nie powinnismy gdyz tuz obok stal mercedes beczka z napisem security i dwoch starszych gosci na zmiane krecilo się po placu pilnujac dobytku. Poszlismy zdjac bagaze i dopiero teraz zauwazylismy jak na naszych motocyklach odbila się droga po Albanskiej autostradzie. Wlasciwie wszystko było oklejone pylem i blotem. Nie można było odczytac nawet numerow rejestracyjnych . Przetarlismy szmatka swiatla i rejestracje i zaczelismy wnosic manele na gore.
Pokoje były…. No coz , znowu podroz w czasie , ale było to pozytywne. Jeśli nie udalo się spac w namiocie to przynajmniej w hotelu będzie choc troche po spartansku.
Rozumialem teraz dlaczego remontowali ten budynek. Odpadajaca farba, stare tapczany i turecki dywanik. Jak na wczasach w ciechocinku w 85 roku. Podobalo mi się. Udalem się pod prysznic . Cale wrazenia i zmeczenie automatycznie spłynęły ze mnie wraz z brudem. Czulem się swiezo i nie moglem się doczekac wyjscia na miasto. Po pierwsze chcialem pozwiedzac Szkodre a po drugie byłem już cholernie glodny wiec pierwsze kroki trzeba było jak zwykle skierowac do jakiejs jadlodajni.
Minelo pol godziny i cala ekipa była gotowa do wyjscia. Wychodzac z hotelu zauwazylismy znajdujaca się naprzeciw knajpe z dosc sporym tarasem . Nie było sensu teraz marnowac czasu i krazyc w poszukiwaniu czegos lepszego . Usiedlismy i machnelismy piwko.
Poprosilismy kelnera by nam polecil cos z tutejszej kuchni i po pietnastu minutach na stole pojawily się spore platery zawalone wszystkimi rodzajami miesa. Ucztowalismy .Tutejsze piwo nie nalezalo do specjalow wiec jako drugie zamowilem hainekena ale o zarciu zlego slowa powiedziec się nie dalo. Siedzielismy tak około godziny i rozgladalismy się dookoła. Trudno było nie zauwazyc na ulicy wielu naprawde ladnych kobiet ,nie wyzywajacych, tylko po prostu zadbanych . Jakos we wczesniej mijanych krajach nie zwracalem na to uwagi ale tutaj naprawde w niektórych momentach można było sobie kark skręcić .
Może to dlatego ze minal już tydzien od naszego wyjazdu? Niby Albania jest krajem muzulmanskim wiec spodziewalem się raczej stada zamaskowanych niewiast ale jak widac nie wszedzie jest jak w Iranie . Poprosilismy o rachunek i tu kolejna niespodzianka, nie pamietam dokladnie kwoty ale we czworke zamowilismy najdrozsze jedzenie i wypilismy po dwa piwa na glowe a lacznie mielismy do zaplacenia około dwudziestu euro. Tak można zyc. Ruszylismy na zwiedzanie miasta.
Im bardziej się oddalalismy od centrum tym wokół robilo się mniej przyjemnie. Porozrzucane wszedzie smieci i buszujace po nich stada glodnych kotow tworzyly niefajny obrazek . Mimo ze zaglebialismy się w te gorsza dzielnice to nie widzielismy zadnych grupek mlodziezy jak w Polsce z którymi moglibysmy mieć jakies klopoty,ludzie wszedzie byli bardzo pozytywnie nastawieni . Pokrecilismy się jeszcze troche po uliczkach i zasiedlismy przy kolejnym piwku. Był mily cieply wieczor, rozmawialiśmy jak zwykle , o planach na jutro i o innych tego typu pierdolach.
Zdawalem sobie sprawe ze nie do konca odrobilem lekcje jeśli chodzilo o Albanie. Nie miałem pojecia co tu jeszcze możemy zobaczyc. Ponoc jest tu mnostwo bunkrow ale w nocy raczej nie było sensu ich szukac, może jutro po drodze cos przyuważymy, mój odcinek trasy zblizal się do konca i nazajutrz to Dominik wchodzil na czolo i robil za wodza. Zblizala się godzina dwudziesta trzecia , w doskonalych humorach zaczelismy wracac do hotelu. Jutro powinnismy dotrzec do Macedonii .
Przejechalismy dzis 254 km a czulem się jak po tysiacu.Pierwszy off road a wlasciwie szuter , przygoda z policja , i ogolnie dzien pelen wrazen … mimo zmeczenia nie moglem od razu zasnac.
Lacznie 3359km
11.06.2011. sobota
Obudzily mnie promienie slonca przebijajace się przez ciezkie zaslony, spojrzalem na zegarek i było przed siodma. Fresz musial zaspac skoro jeszcze nie urzadzil nam alarmu . Odswiezylismy się , znieslismy bagaze do motocykli i udalismy się na sniadanie. Trudno było mi przelknac cokolwiek z tutejszych specjalow. Twarog był suchy i dziwnie pachniał , a jajka smazone tez nie wygladaly najlepiej. Zjadlem kilka lekko czerstwych kwalkow chleba z dzemem i zapilem kawa. Zoladek się zapchal i czulem się lepiej . Seba wspomnial ze musi jeszcze cos sprawdzic przy swoim motocyklu bo niepokoil go dziwny dźwięk dobiegajacy z okolic silnika.
Stwierdzil ze sam sobie poradzi wiec udalismy się na maly spacer po Szkodrze , tym razem skierowalismy się w strone bardziej cywilizowana. Ta czesc wygladala duzo lepiej niż wczorajsze slumsy.
Ladne budynki , wielki pięciogwiazdkowy Grand hotel jedynie lezaca tuz przed hotelem do polowy zjedzona glowa jakiegos zwierzaka przypominala nam ze nie jestesmy u siebie.
Po pol godzinie Seba dal znac ze już się uporal z usterka , wiec wróciliśmy pod nasz hotel i moglismy kierowac się na Tirane.
Ustawilismy się jeden za drugim po czym wystartowalismy. Gps ciagle był bialy z jedna kreska po srodku wiec kierowalismy się znakami.
Pare miesiecy temu gdy dopiero się szykowalismy do wyprawy, nie raz rozmawialem z kumplami z Albanii na ten temat i każdy z nich wciskal mi adres swojej rodziny bądź tez znajomych gdzie moglibysmy wleciec gdybysmy tylko potrzebowali noclegu lub jakiejkolwiek pomocy . Jeden z nich Indrid zwany przez nas ze względu na uderzajace podobienstwo do bohatera filmu „czlowiek z blizna” Tonym Montana , wiele razy opowiadal o restauracji prowadzonej przez swojego ojca wielkiego fana FC Barcelony.Postanowilismy odwiedzic ten przybytek. Nie mielismy w prawdzie adresu ale podobno tuz przy glownej a zarazem jedynej drodze powinny być znaki kierujace nas do lokalu o dumnej nazwie FC Barcelona.
Wyjechalismy z miasta i odziwo wjechalismy na najzwyklejsza autostrade. To był dobry omen, byłem przekonany ze dzisiejszy dzien uplynie nam znowu pod znakiem jazdy po szutrach a tu taka mila niespodzianka. Moglismy jechac z normalna predkoscia. Pogoda dopisywala i wydarlem troche naprzod , skoro była to jedyna droga to przeciez nie moglismy się zgubic. Minalem po drodze restauracje AC MILAN, budke z hot dogami REAL MADRYD ale BARCELONY nie moglem znalesc. Troche smieszne wydawalo mi się to nazywanie wszystkiego nazwami wielkich klubow pilkarskich ale z drugiej strony to taki tutejszy folklor którego raczej nie zobacze nigdzie indziej. W pewnym momencie spojrzalem w lusterko i nie moglem dojrzec nikogo z naszej ekipy, chyba za bardzo się rozpędziłem, zwolnilem natychmiast ,i toczylem się wolnym tempem po prawym pasie. Minelo kilka minut gdy podjechal do mnie Seba, mowil ze znalezli Barcelone tuz przy drodze. Musiala mi umknac gdy tak popierdalalem. Na najblizszym zjezdzie nawrocilismy i po kilku kilometrach zobaczylem metalowa bude z logo slynnego klubu z Katalonii. No Restauracja bym tego nie nazwal raczej zwykla przydrozna jadlodajnia. Nieco roznila się od tej która znalem z opowiadan Tonego Montany ale nie ma się co czepiac szczegolow. Fresz i Dominik czekali na zewnatrz.
Nie bardzo wiedzialem teraz jak się zachowac , co powinienem zrobic? Chcialem tylko przekazac wlascicielowi pozdrowienia od syna z którym pracuje ale zarazem nie chcialem by było to odebrane jako chec wbicia się z zaloga na krzywy ryj na darmowe zarcie. Wlasciwie to nawet nie byliśmy glodni, godzine temu przeciez jedlismy suche kromki z dzemem.
Postanowilismy ze usiadziemy zamowimy cos do picia , spytamy o wlasciciela i po krotkiej rozmowie pstrykniemy pamiatkowa fotke i jedziemy dalej. Kelnerka, niestety nie mowila ani slowa po angielsku wiec zawolala jakas mlodsza kolezanke . Spytalem wprost czy jest wlasciciel ale zamiast odpowiedzi uslyszalem zapytanie po co go szukam. Zaczalem tlumaczyc cala historie, o naszej wyprawie i o tym co nas tu sprowadza ale im wiecej mowilem tym bardziej odnosilem wrazenie ze kelnerka spogladala na mnie jak na czubka , nie wiedzialem czy to przez mój angielski czy tez były jakies inne powody. Gdy już skończyłem swój monolog dziewczyna rzekla ze to musi być pomylka bo jedyny syn wlasciciela ma szesc lat i bawi się obecnie na zapleczu wiec mamy się zdecydowac czy cos zamawiamy czy nie…..Zwariowalem.
Czyzby była jakas inna Barcelona w poblizu? Po kilku minutach okazalo się ze owszem , musimy tylko na najblizszym zakrecie odbic w lewo i za dwa kilometry powinnismy dotrzec do celu. Grzecznie podziekowalismy, pozegnalismy się i ruszylismy droga wskazana nam przez przemile niewiasty . Minelismy duzy baner reklamowy zapraszajacy do restauracji Barcelona i po prawej stronie ujrzelismy spora knajpe z wielkim logo katalonskiego klubu. To musialo być tutaj.
Gdy parkowalismy motocykle przed wejsciem , wyszedl na zewnatrz starszy jegomosc. W tym momencie już wiedzialem ze nie musze się nikogo pytac o wlasciciela. Podobienstwo do mojego kumpla było uderzajace !!! byłem w stu procentach przekonany ze wlasnie spoglada na nas jego ojciec wiec poszedlem się przywitac.
Na poczatku facet spogladal na nas nieco podejrzliwie.Mowilem mu po angielsku ze pracuje z jego synem ale bariera jezykowa utrudniala nam jakiekolwiek porozumiewanie się. Ja nie znalem albanskiego a starszy pan nie mowil ani slowa po angielsku, dopiero gdy wymowilem imie jego syna twarz mezczyzny pojasniala. Prawdopodobnie kiedys Indrid mu wspominal ze kilku postrzelonych Polaczkow planuje jechac motocyklami do Albanii.
Na poczatku facet spogladal na nas nieco podejrzliwie. Mowilem mu po angielsku ze pracuje z jego synem ale bariera jezykowa utrudniala nam jakiekolwiek porozumiewanie się. Ja nie znalem albanskiego a starszy pan nie mowil ani slowa po angielsku, dopiero gdy wymowilem imie jego syna twarz mezczyzny pojasniala. Prawdopodobnie kiedys Indrid mu wspominal ze kilku postrzelonych Polaczkow planuje jechac motocyklami do Albanii. Gospodarz natychmiast nas wszystkich wysciskal i zaprosil do srodka i po czym usadzil przy duzym stole. Knajpa nie wyglądała na jakis ekskluzywny lokal , ale tez nie można było jej niczego zarzucic. Po prostu zwykla schludna restauracja gdzie każdy może wejsc i nie obawiac się ze rachunek ogołoci mu portfel.
Wciąż w żaden sposób nie moglismy porozumiec się z właścicielem wiec po prostu z usmiechem na nas spoglądał i po chwili przyniosl zimne napoje.
Nie chcielismy naduzywac gościnności. Czulem się troche niezrecznie ,wiec postanowilem zadzwonic do Indrida. Chcialem by wytlumaczyl swojemu ojcu aby ten nie robil sobie zbednych klopotow i nie przygotowywal dla nas zadnych specjalow.
Zanim zdazylem wybrac numer na stole już pojawilo się pierwsze jedzenie. Miseczki z ryzem i z kawalkami gotowanego miesa oraz duze platery z salatkami.
Nareszcie Indrid odebral telefon. Nie chcial uwierzyc ze siedze teraz w jego knajpie,w prawdzie nie raz mu mowilem ze tu wlece przy okazji wyprawy ale wiadomo jak to jest , duzo się nieraz przy piwiku opowiada . Uwierzyl mi dopiero wowczas gdy podalem mu do sluchawki ojca . Rozmawiali kilka minut i czytając z twarzy seniora musiala byla to calkiem mila pogawedka. Gdy skończył dal mi syna do słuchawki i udal się na zaplecze. Jeszcze chwile pogadałem z Tonym Montana próbując go przekonac by wytłumaczył ojcu ze nie jesteśmy glodni ale chyba nie postaral się za bardzo bo co chwile na stole pojawialy się kolejne specjaly oraz zimne piwko. Pomyslalem ze nie powinniśmy chyba teraz pic chociażby dlatego ze kilka metrow obok siedzialo trzech policjantow w mundurach. Gospodarz widzac nasze niezdecydowanie tylko się uśmiechnął i gestykulując wyjaśnił nam ze nie mamy się czego obawiac gdyz sa to jego dobrzy znajomi , na potwierdzenie jego slow policjanci uśmiechnęli się do nas jakby chcieli powiedziec „ smialo możecie wypic to piwo,nic wam nie zrobimy”. Bez obaw wznieśliśmy zlotym trunkiem toast za zdrowie gospodarza.
Było naprawde milo i serdecznie. To było dla mnie cos niesamowitego,przeciez ten facet nas nie znal po prostu jeden z nas pracowal z jego synem a zostaliśmy powitani niczym członkowie jego rodziny. Dominik wspomnial ze jeśli nie zjemy wszystkiego to gospodarz może się poczuc urazony wiec wpychaliśmy w siebie na sile ile tylko się dalo.
Gdy już pojedliśmy senior pokazal nam reka ze mamy isc za nim. Wyszliśmy na zewnatrz Barcelony i skierowaliśmy się w strone drugiego wejścia prowadzacego do sali przeznaczonaej do organizacji wiekszych imprez. Tutaj było już bardziej wykwintnie . Ozdobne stoly i krzesla oraz piekne malowidla na scianach komponowaly się w piekna całość. Sala balowa wlasnie była przygotowywana do wesela które mialo się odbyc dzisiejszego wieczoru . Niestety nie mogliśmy zostac. Zapewne mimo ze nie byliśmy zaproszeni nikt by nie miał nic przeciwko gdybyśmy zdecydowali się troche pobiesiadowac z nowożeńcami czas nas jednak gonil i pomalu zaczynaliśmy się zegnac . Gospodarz zaprezentowal nam jeszcze recznie namalowany na scianie portret ikony Barcelony Leo Messiego .
Indrida podal Facet musial naprawde kochac ten klub, fajnie by było w przyszłości mieć knajpe o nazwie Lech Poznan pomyślałem. Wyszliśmy na zewnatrz i zaczęliśmy szykowac się do dalszej drogi. Dzieci z okolicy biegaly wokół czekajac az odpalimy motocykle. Popstrykalismy jeszcze kilka pamiatkowych fotek i zaczęliśmy się zegnac . Próbowałem zaproponowac chociaż jakas symboliczna zaplate za przemila gościnę jednak senior nie chciał nawet o tym słyszeć. Wyściskał nas wszystkich bardzo serdecznie . Zegnając się ze mna ucałował mnie w oba policzki i mocno przytulil. Trwalo to kilka dlugich sekund. Dziwnie się czulem . Chyba przez to ze pracowalem z jego synem traktowal mnie inaczej niż reszte jakby bardziej po ojcowsku, takie przynajmniej odniosłem wrazenie .
Gdy już mielismy odjeżdżać jeden z dzieciakow przyniosl gospodarzowi duza plastikowa butelke z zolta zawartością a ojciec mi ja z uśmiechem. Nie musieliśmy zgadywac co było w srodku , legendarny tutejszy bimber z winogron o dźwięcznej nazwie Rakija. Natychmiast wspolnie zdecydowalismy ze wypijemy ja dopiero po powrocie do Wielkiej Brytanii , chyba sami w to nie wierzyliśmy ale na ten czas tak wlasnie postanowiliśmy i tego mielismy się trzymac.
Podziękowaliśmy za wszystko i w bardzo dobrych humorach ruszyliśmy w strone stolicy Albanii. Tym razem nie mogliśmy narzekac na trase, az do samej Tirany droga była znakomita. Zatrzymywaliśmy się tylko by zatankowac bądź tez by rozprostowac kosci. Wreszcie dotalismy i znowu nie wiedzieliśmy czego właściwie mamy tu szukac ,pokręciliśmy się troche po centrum i okolicach robiąc kilkuminutowe postoje przy ciekawszych miejscach .
Mielismy dobry czas , byliśmy najedzeni i pogoda również była piekna. Wedlug pierwotnych planow powinniśmy jechac w dol Albanii gdzie ponoc gorskie sciezki i dzika przyroda przyprawiaja turystow o zawrot glowy patrzac jednak na ilość dni pozostałych do konca wyprawy zdecydowaliśmy ze zrezygnujemy z tego odcinka i będziemy cisnac bezpośrednio na Macedonie.
Do granicy mielismy troche ponad sto kilometrow.
Tym razem trasa prowadzila przez krete gorskie drogi. Same zakrety oraz urwiska nie wzbudzaly we mnie takiej obawy jak tutejsi kierowcy samochodow wyprzedzajacy tuz przed zakretem bądź tez mijajacy nas z prędkością swiatla. Musieli doskonale znac te trasy ale przeciez nie mogli przewidzieć czy nagle zza zakretu nie wyjedzie jakies auto kiedy oni będą akurat wyprzedzac. Balem się takich manewrow . Zapewne gdy ktos takiemu czubowi wyjedzie ten nie będzie się zastanawial czy nie pierdolnie jadacego obok motocyklisty wracając na swój pas tylko zwyczajnie zepchnie mnie w przepasc.
Spoglądając na pobocze zauważyłem mnóstwo nagrobkow tuz przy trasie. Tak, to nie były krzyze jak w Polsce w miejscach wypadkow. To były tablice nagrobne z wyrytymi imionami , datami narodzin i śmierci . Gdzie niegdzie były tez fotografie zmarlych. Było tego mnóstwo wzdloz calej trasy, jak widac jednak liczebność zdarzających się tutaj śmiertelnych wypadkow nie wpłynęła zbytnio na wyobraznie tutejszych kierowcow.
Robilo się cieplej i ilosc samochodow nieco zmalala , jechalismy teraz coraz wyzej i postanowilismy zrobic sobie mala przerwe. Na poboczu stal maly stragan a obok odpoczywaly sobie dwa muly . Wygladalo na to ze gosc wjechal tu furmanka i sprzedawal owoce z wlasnego ogrodka, kupiliśmy po kubeczku morwy i wisni i usiedliśmy na trawie. Bylo cudnie .
Widoki sprawialy ze nieraz zawieszałem się spoglądając w dol , Seba spalil fajke , odlaliśmy się i można było zjeżdżać .W oddali pojawilo się na niebie kilka chmurek ale wierzyłem ze jakos je ominiemy.
Zjeżdżaliśmy teraz w dol i mijając zakret za zakretem dotarliśmy do podnóża gory . Pojawialo się coraz wiecej bunkrow, troche o tym czytalem ponoc na poludniu jest ich bez liku a co niektórzy nawet nazywaja Albanie kraina bunkrow.
Przed nami teraz znajdowala się prosta niczym pas startowy droga prowadzaca do granicy . Minelo około dwudziestu minut jazdy jak dotarlismy do przejscia .
Granice Macedoni przekroczylismy bez wiekszych problemow , oczywiscie musieliśmy kupic kolejna green carte co znowu wiązało się z kosztami, ale po kilkunastu minutach znajdowaliśmy się po drugiej stronie. Zatrzymaliśmy się by ustalic plan na wieczor. Byliśmy w miejscowości Ohrid która to nie posiadala chyba zadnych atrakcji turystycznych. Większością glosow przeszedl pomysl by pocisnąć głównymi drogami az do Skopje gdzie zrobimy postoj a zaoszczędzony w ten sposób czas będziemy mogli wykorzystac na zwiedzanie okolic . Było około godziny szesnastej i jeśli utrzymamy dobre tempo powinniśmy za trzy godziny być na miejscu a wówczas zostanie jeszcze sporo czasu na rozejrzenie się no i oczywiście na relaks . Jutrzejszy poranek moglibyśmy wykorzystac w całości na dokładniejsze przygladniecie się Macedonii i jej atrakcjom. Taki był plan, a jak wiadomo plany nie zawsze się układają tak jak byśmy chcieli.
Jechaliśmy miejskimi drogami przypominającymi znowu Polske z przed dwudziestu lat , mnóstwo blokowisk i parkow jedynie napisy z rosyjska trzcionka przypominaly mi gdzie się obecnie znajdowalem. Zatrzymywaliśmy się tylko wtedy gdy ktos musial zatankowac lub tez się odlac, wszyscy chcieliśmy mieć ten odcinek już za soba. Wreszcie przed nami pojawila się tablica z napisem Skopje i wjechaliśmy do centrum. Miasto było bardzo czyste i zadbane, zatrzymalismy się przy jakims wielkim zamku w samym srodku miasta i postanowiliśmy spytac kogos z tutejszej ludności o tania miejscowke na nocleg. Raczej nie spodziewalem się tego wieczora campingu, przeciez znajdowaliśmy się w samym centrum stolicy która raczej nie była nadmorskim kurortem wiec o pole namiotowe powinno być dosc ciezko. Nawigacja nie mogla znalesc zadnego w okolicy.
Zatrzymaliśmy przypadkowego przechodnia by zasięgnąć informacji ale w tym momencie podjechal do nas duzy terenowy woz a kierowca od razu zaczal nawijac o motocyklowym show które odbywa się w okolicy , wyjaśnił nam ze wlasnie się tam udaje wiec mamy jechac za nim . Był przekonany ze wlasnie tam się udajemy a my nie oponowaliśmy. To był naprawde niesamowity zbieg okoliczności , chyba jednak jakis poganski bozek czuwal nad nami.
Okazalo się ze na dziedzincu zamku który minęliśmy jakis czas temu odbywa się dzisiaj największy zlot jednosladow w Macedonii zorganizowany przez klub motocyklowy o nazwie biale wilki czy jakos tak. W każdym razie wszystko wskazywalo na to zalapiemy się niezla impreze , uradowani grzecznie jeden za drugim udaliśmy się za naszym przewodnikiem.
Glosna muzyka dobiegala naszych uszu gdy znaleźliśmy się przed wjazdem na teren zlotu. Cena za miejsce na motor i namiot wyniosla trzy euro na glowe. Taniej jeszcze nie było i raczej nie będzie podczas tego wypadu .Zapłaciliśmy i wjechaliśmy na dziedziniec , chwile pokrążyliśmy az wreszcie znaleźliśmy pod samym murem dogodne miejsce na nasze sprzęty i namioty. Zaczęliśmy rozbijac obozowisko.
Odszedłem na bok by zadzwonic do mojej lepszej polowy. Tęskniłem za nia no i oczywiście za Stasiem. Czulem się winny w takich momentach , ze tu jestem , ze się dobrze bawie, ze przezywam teraz przygod podczas gdy jako ojciec powinienem być teraz przy nich…
Chyba zadzwoniłem w zlym momencie bo moja zona kochana płakała do słuchawki ze już nie daje rady. Pomyślałem o powrocie, wiadomo ze wyprawa jest wazna ale najważniejsi sa oni- Fa i Stan. Powiedziałem ze jutro wbije się na autostrade i po dwoch dniach powinienem być na miejscu jednak Farida zabronila mi tego. Po dziesięciu minutach rozmowy ustaliliśmy ze zostaje na razie w trasie ale jeśli by się cos dzialo da mi znac i wówczas cisne bezpośrednio do domu. Rozłączyliśmy się.
Humor zepsul mi się zupełnie co zreszta od razu zostalo zauważone przez ekipe. Poszliśmy pod scene na ktorej grala jakas kapela i kupiliśmy po piwku. Tak taniego piwa jeszcze nie pilem, za cztery browary wyszlo poniżej jednego euro. Nie wykorzystanie takiej okazji byloby grzechem . Wzięliśmy na poczatek piec. Coraz wiecej motocykli pojawialo się na terenie zlotu . W większości choppery ale można było tez wypatrzec jakiegos klasyka albo typowa szlifierke. Znalezlismy nawet piekna Africe Twin ktorej właściciel przyznal się bez bicia ze poza okolice Skopje nie odważył się wychylic. Kolejna rzecz ktorej nie rozumialem , to jak bys kupil samolot tylko po to by się krecic po pasie startowym i nigdy nie oderwac kol od podloza. No ale facet miał blyszczacy najlepszy sprzet do dalekiej turystyki i tego nikt mu nie mogl odebrac.
Wróciliśmy do konsumpcji tutejszego browaru. Poznaliśmy kilku miejscowych motocyklistow oraz spora grupe tutejszej młodzieży władającej doskonale jezykiem angielskim. Postawilismy po piwku i gadaliśmy, my o naszej wyprawie a oni opowiadali nam o Macedonii co takiego warto zobaczyc i takie ogolne pierdoly. Gdy skończyliśmy piwo zaproponowaliśmy cos mocniejszego czyli nasza Rakije,w prawdzie wedlug planu powinniśmy ja taszczyc az do UK ale była impreza i uznaliśmy ze to jest odpowiedni czas by otworzyc nasza magiczna butelke. Przy okazji rozgorzala dyskusja na temat pochodzenia rakiji ,oczywiście Macedonczycy twierdzili ze prawdziwa i najlepsza Rakija może pochodzic tylko z ich ojczyzny, ale to samo słyszeliśmy w Albanii i Czarnogorze. Typowy spor niczym Polsko slowacka wojna o Janosika .
Grupa która poznaliśmy składała się z trzech dziewczyn i trzech facetow wiec to półtorej litra powinno w zupelnosci wystarczyc , udaliśmy się w strone namiotow. Dominik przyniosl butelke , ustawiliśmy się wszyscy w kregu i flaszka zaczela krazyc wokół, jakos nikomu teraz nie przeszkadzal kraj jej pochodzenia.
To musiala być naprawde mocna rakija bo palila w gardlo niczym domestos. Pomiedzy kolejkami ktos spytal się naszych towarzyszy o wiek i usłyszeliśmy od jednej z dziewczyn ze ma szesnaście lat. O kurwaa!!! No to ladnie pomyślałem , a my tu małolatów alkoholem czestujemy. Naprawde wygladali na duzo starszych. Uspokoili nas ze tutaj to norma ale od tej chwili staraliśmy być nieco mniej gościnni.
Fresz gdzies zniknął w namiocie , Seba tez się gdzies ulotnil a ja z Dominikiem poszliśmy pod sama scene gdzie za moment miał się odbyc koncert uwielbianego w Macedonii zespolu metalowego o nazwie Sanatornym. Kapela weszla na scene i zaczela wymiatac a my niezle wstawieni zaczęliśmy pogowac. W Polsce wszyscy wiedza co to pogo ale tutaj to chyba było cos nowego. Ludzie nie wiedzieli czy jesteśmy tak pijani ze się na nich pchamy czy tez cos nam odjebalo. Mimo ze scisk pod scena był ogromny po kilku minutach pogowania wokół nas był spory placyk wolnej przestrzeni w sam raz do rzucania się na wszystkie strony.
Na początku kilka osob było niezbyt przyjaznie nastawionych do naszego tanca i probowali nas sprowokowac poprzez dosc mocne szturchniecia , ale po kilku kontrach zrezygnowali a nawet spora grupa mlodziezy zaczęła się do nas dolanczac. To było cos niesamowitego gdy z kazda chwila ktos wskakiwal i krecil się razem z nami. W pewnym momencie próbowałem podnieść Dominika i sprawic by tlum go niosl na rekach jednak Macedończycy nie zrozumieli moich intencji i wraz z Dominem rechocząc ze smiechu wyladowalismy na ziemi .
Do konca koncertu bawiliśmy się przednio.
Około godziny drugiej wystep się skończył i ludzie zaczeli się oddalac, my tez już mielismy dosc . Lekko chwiejnym krokiem udaliśmy się w strone namiotow . Glowa mi pekala już teraz i balem się pomyslec co będzie rano,na pewno mogliśmy zapomniec o wcześniejszym wyruszeniu w trase.
Nie pamiętam jak zasnalem .Przejechaliśmy dzis km 409 (razem 3768)
12.06.2011. niedziela
Budziłem się kilka razy w nocy i desperacko szukalem wody w namiocie. Nie miałem zadnej butelki wiec za każdym razem dymalem w gaciach i na boso do znajdującego się nieopodal beczkowozu z woda nadajaca się do picia i nawadniałem się bezpośrednio z kranu .
Tego poranka Fresz nawet nie próbował nas budzic ,zapewnie doskonale zdawal sobie sprawe ze dzisiejsze jego starania spełzłyby na niczym. Dopiero około dziewiatej wykulalismy się z namiotu. S eba i Freszu byli w doskonalej formie ale zarówno ja jak i Dominik byliśmy po prostu totalnie skacowani. Ślimaczym tempem zaczalem składać namiot. Co chwile chcialo mi się rzygac .
Przede wszystkim musieliśmy cos zjesc i wypic bo inaczej o dalszej podrozy w dniu dzisiejszym mogliśmy zapomniec. Fresz na ochotnika zgłosił się by odwiedzic najbliższy sklep spożywczy ,wrócił po pol godziny z jakimis drożdżówkami i butelkami coca coli. Dominik za to przezywal kolejny dramat: nie mogl znalesc okularow przez co poruszal się zupełnie po omacku , wyglądało to nawet zabawnie ale sytuacja była dosc powazna. Na slepo przeciez nie pojedzie chociaż właściwie ten typ bylby do tego zdolny.
Na początku było to smieszne ale gdy nasz spiderman znalazł się na wysokości kilku metrow zaczęliśmy go namawiac by natychmiast schodzil na dol bo jak cos sobie uszkodzi to wyprawe będziemy musieli zakończyć tu i teraz . Dominik się nie stawial i grzecznie zszedl na ziemie.
Nagle znikad pojawil się facet który zaczal dopytywac się praktycznie o wszystko , skad jedziemy, skad jesteśmy , po co, dlaczego i wogole w jakim celu. Na początku nie podejrzewaliśmy niczego ,myśleliśmy ze po prostu się koles nudzi i dlatego zagaduje wiec kontynuowaliśmy pogaduche. Gdy nasz natret tylko się dowiedział skad pochodzimy zaczal mowic do nas plynnie po Polsku , ponoc był jakis czas temu w Polsce i stad znal jezyk. No fajnie , porozmawiac można , ale typ z czasem wydawal się coraz bardziej upierdliwy. Nie minelo piec minut jak wyjal ze swojej torby podrobki okularow ,perfumow i innych gadżetów i zaczal próbować nam je wcisnąć.
Ogolnie wydawalo mi się ze przepoceni, śmierdzący alkoholem motocykliści nie sa najlepszym targetem aby próbować im wcisnąć zapachy dolce gibbona czy tez okulary firmy gacci ale kolega najwyraźniej myślał inaczej ,nie dosc ze same nazwy były tylko zbliżone do oryginałów to już na pierwszy rzut oka było widac ze koles musi się zaopatrywac w jakiejs domowej wytworni wszystkiego i niczego. Nie chcieliśmy być odebrani jako nieokrzesane zwierzeta wiec na początku grzecznie odmówiliśmy, uzasadniając nasza decyzje faktem ze nie przyjechaliśmy tutaj na zakupy tylko w celach turystyczno krajoznawczych. Do goscia to nie docieralo , robil się coraz bardziej meczacy . Może jego metoda było tak wkurwic klientow ze dla świętego spokoju wreszcie kupia jakies gowno . Niestety, my byliśmy wyliczeni i na wszystkie sposoby próbowaliśmy perswadowac ze niczego nie wezmiemy ,on się jednak nie zrazal.
Wkurwial mnie! Tak po prostu najzwyczajniej mnie wkurwial !!! Ile można gościowi tłumaczyć. Bolala mnie glowa ,zbieralo mi się na wymioty a akwizytor przekonywal mnie jak to bardzo potrzebuje nowych perfum i odlotowych okularow. Zaproponowałem mu układ. Jeśli on kupi odemnie mój namiot i spiwor to ja kupie cos od niego. Tego się nie spodziewal , stwierdzil ze przeciez nie potrzebuje namiotu . Tak jak i ja nie potrzebuje twoich gadżetów odparłem, wiec idz sobie stad człowieku .
Ten rodzaj perswazji dotarl błyskawicznie , pożegnał się z nami odwrocil na piecie i zniknął. Nastala cisza. Cudowna cisza. Leżeliśmy na motocyklach i zapijając drożdżówki zimna cola wygrzewaliśmy się i wracaliśmy do stanu używalności.
Podsumowując miniony wieczor -mielismy naprawde szczescie. Zupełnie przez przypadek trafiliśmy na największy zlot motocykli w Macedonii i bawiliśmy się rewelacyjnie a przeciez tego nie było w zadnym turystycznym informatorze. To sa wlasnie uroki jazdy na zupełnym spontanie pomyślałem . Nie zmieniajmy tego nigdy . Jazda z odcinka A do odcinka B może zaoszczedzilaby nam czasu ale zarazem sprawilaby ze stracilibysmy mnóstwo niesamowitych…. Nie wiem jak to nazwac , przygod?? miejsc??. ….Na pewno byloby inaczej i duuuzo duuuuzo nudniej.
Spakowaliśmy się dokladnie i czekaliśmy az reszta promili wyparuje z naszych wymeczonych cial. Około dwunastej uznaliśmy ze juz jesteśmy gotowi do bezpiecznej jazdy i wykulalismy sie w kierunku centrum Skopje.
Właściwie to już nam się nie chcialo niczego zwiedzac. Jechaliśmy bezpośrednio w strone granicy z Kosowem a tam na pewno będzie rownie ciekawie.
Kosowo - miejsce trudne do okreslenia. Dla jednych suwerenny kraj dla innych po prostu czesc Serbii, nie znalem zbyt dokladnie tej historii wiec chyba nie powinienem się wypowiadac po ktorej stronie lezy prawda. Coraz czesciej zdawalem sobie sprawe jak niewiele wiem o miejscach które zjeżdżam. Wstyd.Obiecalem sobie ze na nastepna wyprawe , gdziekolwiek ona poprowadzi przygotuje się na tyle dobrze by znac chociaż najważniejsze fakty dotyczące krajow które będę miał przyjemność zwiedzac. Wracając do teraźniejszości - Kosowo ogłosiło swoją niepodległość 17 lutego 2008 jako Republika Kosowa . Kraj ten został uznany przez kilkadziesiąt państw świata, w tym nasza Polskę. Kosowo leży w południowo-zachodniej części Serbii . Region zamieszkany jest obecnie w przeważającej części przez Albańczyków, jednak od XII wieku związany jest z władzą Serbów. Kosowo wciąż stanowi punkt sporu pomiędzy ludnościami serbską i albańską zamieszkującymi jego teren. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego i zgodnie z rezolucjami ONZ Kosowo jest postrzegane przez jedne państwa jako część Serbii, a przez inne jako osobne państwo. Kwestię zgodności deklaracji niepodległości Kosowa z prawem międzynarodowym jednoznacznie ustalił Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze opiniując głosami 10:4, że deklaracja niepodległości nie była nielegalna , ponieważ nic w prawie międzynarodowym nie zabrania takich deklaracji
Zmiany statusu Kosowa nie udało się uzgodnić na forum ONZ ani w wyniku międzynarodowej mediacji. Na przeprowadzonej 17 lutego 2008 sesji parlamentu Kosowa w Prisztinie zadeklarowano zerwanie dotychczas istniejących związków z Serbią i ogłoszono niepodległość kraju. Kosowo zostało uznane przez 86 państw , w tym przez Polskę. To była wiedza ksiazkowa. Ktorej wówczas przyznam szczerze nie posiadałem. Ja myśląc o Kosowie miałem przed oczyma sceny z Psow 2 Pasikowskiego i artykuly które w przeszłości czytalem na temat krwawej wojny na Balkanach. Kilka osob przed wyjazdem uprzedzalo mnie ze Polacy sa bardzo lubiani w samym Kosowie ze względu na to ze nasze oddzialy biora udzial w tamtejszej misji pokojowej ,natomiast jeśli chodzi o Serbie to jest wrecz przeciwnie z wiadomych powodow.
Zobaczymy jak to będzie , wlasnie dotarliśmy do granicy i grzecznie czekaliśmy w rzadku na nasza kolej. Odprawa nie zajela duzo czasu, spytano nas tylko czy nie przewozimy niedozwolonych towarow i czy nie mamy alkoholu. Oczywiście zaprzeczyliśmy chociaż na siedzeniu mojego motocykla lezala przyczepiona butelka z resztka rakiji. Kolorystycznie przypominala paliwo wiec wrazie czego można się było wytłumaczyć w ten sposób, patrzac na zawartość alkoholu w tym napoju w razie czego mógłbym go śmiało wlac do zbiornika i pewnie pojechałbym szybciej niż na zwyklej benzynie.
Tradycyjne już zapytanie o green card i skierowanie nas do pobliskiego biura gdzie po uiszczeniu tym razem zaledwie pietnastu euro mogliśmy na pelnym legalu wjechac na teren Kosowa. W wyobrazni już widziałem nas przejeżdżających przez zniszczone miasta i wioski ,wszystko wskazywalo jednak na to ze spóźniliśmy się kilka dobrych lat bo jedynie na nielicznych zniszczonych i opuszczonych gospodarstwach można było dostrzec slady niedawno zakończonej wojny. Gdzie niegdzie jeszcze szlo zauważyć slady po pociskach i wiekszych wybuchach ale właściwe jedynie bardzo często mijane wozy sil stabilizacyjnych oraz wojska sprawialy ze człowiek zdawal sobie sprawe z tego gdzie się w tej chwili znajduje.
Jakość drog również była daleka od doskonałych . Kawalki asfaltu poprzeplatane odcinkami szutrowymi , jednak po albańskiej drodze miedzynarodowej nikt z nas nie narzekal na tutejsza nawierzchnie.Gdy tak jechaliśmy rozglądając się wokół nagle zostaliśmy wezwani do zatrzymania przez tutejszy patrol policji. Czyzby powtorka z rozrywki czyli wymyslanie przewinien w celu wyludzenia kilku euro? Byliśmy na to przygotowani. Policjant podszedł do jadacego na czele Dominika i poprosil o dokumenty. Twarze przedstawicieli władzy nie okazywaly zadnych emocji , wrecz czulem ze ich nastawienie jest raczej negatywne. Spojrzeli na nasze rejestracje i chlodnym tonem nakazali okazanie paszportow. Moje dokumenty znajdowaly się w tylnym kufrze wiec musialem zsiąść z motocykla i ich poszukac. Zanim zdążyłem to zrobic, podejście policjantow zmienilo się diametralnie. Obaj nagle stali sie uśmiechnięci a jeden z nich oznajmil ze nie mam sobie już robic kłopotu i nie musze niczego szukac
Wystarczylo ze zobaczyli paszport Dominika i dowiedzieli się skad jesteśmy by wszystkie wcześniejsze uprzedzenia zniknęły jak reka odjal. Policjanci dopytywali się o trase jaka pokonaliśmy i dokad zmierzamy. Zrobilo się naprawde milo . Porozmawialiśmy okolo kilkunastu minut i po zrobieniu pamiątkowych fotek pożegnaliśmy się serdecznie i ruszyliśmy dalej . Kierunek stolica czyli Pristina.
Zanim dotarliśmy do celu próbowaliśmy zrobic sobie kilka zdjęć pod jednostka wojskowa w ktorej stacjonowali polscy żołnierze jednak oficer dyżurny pogonil nas zanim zdążyliśmy wyciągnąć aparaty - tego celu nie osiągnęliśmy.
Wreszcie dotarliśmy do Prisztiny największego miasta a zarazem stolicy Kosowa. Prisztina jest położona w północno-wschodniej części Kosowa. Od północnej i wschodniej części miasto otaczają naprawde piekne wzgórza, sięgające nawet 700 m n.p.m. a w najwyższym punkcie miasta znajduje się cmentarz wojenny gdzie spoczywaja członkowie armi wyzwolenia Kosowa . Samo miasto w niczym nie przypominalo terenu działań wojennych. W centrum na maszcie powiewala wysoko flaga Kosowa, poza tym zwyczajne miasto z autobusami , knajpami i placami zabaw.
Obserwując młodych mieszkańców próbowałem sobie wyobrazic co przezywali kilka lat temu i jakich scen musieli być świadkami . Większość z nich na pewno stracila najbliższych wygladali jednak i zachowywali się jak większość ludzi w ich wieku. Smiali się ,rozmawiali. Po prostu zyli dalej, wlasnie w takich momentach człowiek uswiadamia sobie jakim jest szczesciarzem. Zatrzymaliśmy się w jakims kebabie aby doładować baterie. Podczas posilku rozprawialiśmy o tym czego można się tu spodziewac , jak dotad było spokojnie i ludzie byli bardzo pozytywnie nastawieni jednak mijane wczesniej drogowskazy informujące o polach minowych i o drogach dla czołgów powodowaly lekki niepokoj.
Właściwie nie mielismy jakiegos miejsca które chcielibyśmy zwiedzic . Ponoc zadnych atrakcji poza kilkoma meczetami tutaj nie było . Atrakcja było samo w sobie Kosowo, każdy przejechany kilometr był ciekawy,mijaliśmy zniszczone kościoły, opustoszale gospodarstwa. Kazde z tych miejsc mialo swoja historie i to dawalo do myslenia.
Pokrążyliśmy kilkadziesiąt minut po Priztinie i zaczęliśmy się kierowac w strone Serbii. Wreszcie dotarliśmy do mostu w Mitrovicy. Most ten uznany jest za nieoficjalna granica serbsko- kosowska . Podobno po każdej ze stron przez 24 godziny na dobe czuwaja oddzialy wojska lub tez policji i często wlasnie w tym miejscu dochodzi do zamieszek pomiedzy Serbami a ludnością albanska zamieszkujaca Kosowo. Tym razem na szczescie było spokojnie.
Zaraz za mostem miasto wyglądało niczym podczas obchodow waznego swieta narodowego . Flagi Serbskie wisiały praktycznie w każdym oknie a ponad ulicami na linkach rozwieszone były proporce w barwach narodowych . Wciąż znajdowaliśmy się w Kosowie i do granicy mielismy jeszcze dobrych kilkadziesiąt kilometrow jednak dla tutejszych mieszkańców to była już Serbia i raczej nie ośmieliłbym się polemizowac na ten temat z którymkolwiek z nich. Przemieszczaliśmy się waskimi oflagowanymi uliczkami, zwróciliśmy uwage ze większość samochodow pozbawiona była tablic rejestracyjnych ! Po prostu w miejscu gdzie powinna być blacha było czarne tlo. Ktos je celowo pousuwal i o dziwo tutejsza policja wogole nie zwracala na to uwagi , widocznie tak mialo być , nie miałem pojecia o co tutaj chodzilo . Ta czesc miasta wydawala się calkiem wymarla. Ulice były puste , zadnych dzieci ani młodzieży zupelnie inaczej niż po drugiej stronie mostu gdzie miasto tętniło zyciem.
Jechaliśmy pomalu. Wyjechaliśmy wreszcie z opustoszalej miejscowości i wiejskimi drozkami kierowaliśmy się w strone granicy . Wszystkie nasze motocykle już od jakiegos czasu dopraszaly się o tankowanie wiec znalezienie stacji stalo się priorytetem.
Wreszcie po lewej zauważyliśmy punkt przypominajacy stacje benzynowa. Tankowaliśmy się po koleji a mnie się przypomnialo ze od samego poranka wstrzymuje konkretna defekacje. Najpierw chciałem isc do kibla na terenie zlotu w Macedonii ale wylewajace się z tojtoja fekalia zupełnie mnie zniechęciły , pozniej w Priscinie w knajpie udalem się do toalety gdzie za kibel robilo cos co przypominalo brodzik pod natryskiem z mala dziura po srodku. To plus brak papieru toaletowego sprawil ze automatycznie odpuściłem choc zaczynal mnie już pobolewac brzuch . Na stacji musiala się znajdowac toaleta wiec chyba zbliżał się koniec moich meczarni. Obsluga skierowala mnie do przyległego budynku gdzie ponoc powinien znajdowac się kibel . Pierwsze co mnie zdziwilo gdy dotarłem do celu to calkiem przezroczysta szyba w drzwiach wejsciowych przez która praktycznie widac było dokladnie co się dzieje w srodku. Ktos tam siedzial na kiblu i glosno stekal , gdy podszedłem bliżej rozpoznałem Dominika. Otworzyłem szybko drzwi i pstryknąłem mu kilka zdjęć. Ponoc fotki z zaskoczenia sa zawsze lepsze niż te pozowane . Nie jestem jakims przesadnym esteta ale kibel ten był tak brudny i śmierdzący ze automatycznie odechcialo mi się srac a zachcialo rzygac. Podziwiałem Dominika i godzilem się z mysla ze będę musial jeszcze troche pojeździć z bolacym brzuchem.
Motocykle były gotowe my również . Wyjechalismy na droge i delikatnie wchodzac w luki jechaliśmy przed siebie. Po kilku kilometrach jadacy przede mna Dominik nagle zjechal na bok, szybko nawrocil i ze spora prędkością zaczal naginac w kierunku z którego przyjechalismy. Tylko jeszcze cos krzyknąl Sebie i zniknął . Zdziwieni zatrzymaliśmy się na poboczu. Właściwie zdziwieni to było za mocne slowo, w koncu chlopak zdążył nas już przyzwyczajic do swoich niekonwencjonalnych zachowan wiec po prostu w oczekiwaniu na dalszy ciag wydarzen odpoczywaliśmy na poboczu. Nie pamiętam czy ktos podążył za nim czy nie, w każdym razie po około piętnastu minutach spostrzegliśmy wylaniajaca się zza za zakrętu cebre Dominika. Raz dwa wytłumaczył nam swoja nagla decyzje. Otoz wypróżniając się na stacji w tym obskurnym kiblu, popadl w taki błogostan ze zostawil plecak z wszystkimi dokumentami , kasa i ogolnie ze wszystkim bez czego ta podroz nie moglaby toczyc się dalej. Na szczescie nie było zadnego odważnego ktoryby się ośmielił zwiedzic te mroczna komnate wiec całość zostala odzyskana . Kolejny fart. Dla przeciętnego Serba czy tez Kosowianina (jak zwal tak zwal) zapewne kilkaset euro byloby mila niespodzianka. Mielismy jednak tym razem szczescie. Pośmialiśmy się chwile i ruszyliśmy przed siebie.
Dotarlismy do granicy z Serbia gdzie wedlug rozpiski to Fresz miał teraz robic za przewodnika, musieliśmy tylko przebrnac przez odprawe. Kosowskie służby graniczne nawet nie sprawdzaly nam dokumentow . Otworzyli szybko szlaban i machnęli reka dajac do zrozumienia ze mamy przejezdzac. Pas graniczny miedzy Kosowem a Serbia mierzy około piętnastu kilometrow zatem nie malo, za kilkanaście minut powinniśmy dotrzec do wjazdu na teren Serbii, kolejnego kraju który planowaliśmy zjechac podczas tej wyprawy .Krete gorskie drogi doprowadzily nas do celu.
Miny pogranicznikow przypominaly twarze ludzi czekających w kolejce w urzedzie skarbowym. Nazywając wprost było to wkorwienie bądź tez zal do otaczającego ich swiata. Pozostala nadzieja ze może tylko tak nam się wydaje jednak gdy tylko przyszla nasza kolej zrozumieliśmy jak bardzo się myliliśmy.
Dla tych ludzi każdy przybywajacy z Kosowa był potencjalnym wrogiem i osoba która podświadomie uznaje Kosowo jako niepodlegle panstwo. W tamtym momencie nie znalem wogole historii tego miejsca i miałem totalnie wyjebane na to co do kogo należy. Byliśmy grupa turystow i chcieliśmy po prostu jechac dalej ale okazalo się ze to nie jest takie proste. Przedstawiliśmy pogranicznikowi nasze paszporty oraz dokumenty pojazdow a ten po kilku minutach namysłu pozwolil nam przejechac na druga strone. Wiec nie było az tak zle, może niepotrzebnie tak się spinaliśmy? Byliśmy w Serbii. Entuzjazm opadl już po chwili gdy podszedł do nas inny wyższy stopniem gosc i nakazal natychmiastowe okazanie dowodow osobistych. Zdębiałem. Spytałem goscia po co mu mój dowod osobisty skoro wlasnie trzyma w rece mój paszport. Ten odrzekl ze paszporty pokazuje się jedynie na przejsciach granicznych a to nie jest granica gdyz w Serbii znajdujemy się już od momentu przekroczenia granicy Kosowa.
Kolejna pierdolona polityczna zagrywka , tylko dwoje z nas mialo swoje dowody. Zarówno Seba jak i ja byliśmy w ciemnej dupie , skad mogliśmy wiedziec? Próbowaliśmy jakos negocjowac ale niestety bez skutku. Nie mielismy zadnych szans by wjechac tedy na teren Serbii. Oczywiście nie było zadnej mowy o rozdzielaniu się , zawróciliśmy grzecznie motocykle i ruszyliśmy spowrotem w strone Kosowa. Freszowi wyjatkowo się udalo bo przez cala Serbie to wlasnie on miał robic za przewodnika. Trzeba teraz było się gdzies zatrzymac aby spojrzec w mape i zdecydowac co dalej robimy ,bo wlasnie w tym momencie caly dalszy plan naszej wycieczki poszedł się jebac.
Kosowska sluzba graniczna widzac nasza powracająca ekipe natychmiast wypytala nas co i jak . Gdy powiedzieliśmy im jaki był powod naszego cofniecia zaczeli glosno przeklinac swoich serbskich kolegow po fachu . Już na pierwszy rzut oka widac było ze tutejsi pogranicznicy nie przepadali za soba i każdy taki przypadek sprawial ze jedni drugim probowali zrobic cos na złość. Odbijalo się to oczywiście na ludziach takich jak my i inni turysci .
Tym razem złość Kosowskich celnikow odczul bogu ducha winny Brytyjczyk który jechal zaraz za nami w duzym samochodzie terenowym wypelnionym po brzegi jakimis pudelkami . Natychmiast zostal skierowany na pobocze i jego auto zaczęło być szczegółowo przegladane , zapewne z nadzieja ze gdy cos się znajdzie będzie można doniesc o niefrasobliwości Serbow.
W stosunku do nas Kosowianie byli bardzo sympatyczni i zyczyli tylko udanej podrozy. Mielismy przed soba teraz calkiem spory kawalek . Zdecydowaliśmy ze bezpieczniej zarówno dla nas jak i dla naszych sprzętów bedzie jeśli przenocujemy w Czarnogorze. Jakos Kosowo pomimo przemiłych ludzi nie wydawalo się odpowiednim miejscem do rozbicia obozowiska. Kierowaliśmy się na miejscowość Pec czyli przed nami było jeszcze troche poniżej dwustu kilometrow po drogach których jakość na pewno była daleka od poprawnych. Cisnelismy ta sama asfaltowka która poruszaliśmy się jadac w ta strone , mijalismy znowu slynna stacje benzynowa , oflagowana czesc miasta i zbliżaliśmy się do mostu w Mitrovicy. Nawigacja wieszala się co chwile a do tego nie widzieliśmy ani jednego znaku informującego ktoredy powinniśmy jechac . Po serbskiej stronie mostu spostrzegliśmy duzy samochod i kilku umundurowanych jegomości , zdecydowaliśmy się zatrzymac i spytac o droge bo zgubienie się teraz było ostatnia rzecza na która mogliśmy sobie pozwolic. Jakiez było nasze zdziwienie gdy spostrzegliśmy na ramionach policjantow naszywki z białym orlem a oni tez byli w wielkim szoku gdy zagadaliśmy do nich po polsku. Był to zabezpieczajacy tutejsze tereny polski oddzial policji .
Będę szczery – jak większość nie przepadam za policjantami ale naprawde po kilku minutach rozmowy w ogole nie zwracałem uwagi na to czym się zajmuja ci faceci. Poprostu byli to zwyczajni kolesie wykonujacy niezwyczajna prace. My opowiedzieliśmy im nieco o naszej wyprawie a oni nam o niektórych sytuacjach z którymi mieli tutaj doczynienia. Miedzy innymi o bombie ukrytej pod ich autem w zeszłym tygodniu. Chyba jednak nie było tu tak spokojnie jak mogloby się nam wydawac, nie zazdrościłem im takiej służby. Przy okazji chłopaki oswiecily mnie o co chodzilo z tymi odkręconymi tablicami rejestracyjnymi. Otoz Serbowie nie akceptujacy Kosowa jako odrębnego panstwa nie chca mieć niczego co by w najmniejszym stopniu utozsamialo ich z tym krajem , a ze tablice sa kosowskie - to automatycznie laduja w koszu. Taki manifest na który policja Serbska również nie reaguje bo w calej rozciągłości zgadza się z tamtejsza ludnoscia . Naprawde milo się rozmawialo ale czas nas gonil , pożegnaliśmy się i odjechaliśmy w kierunku wskazanym nam przez rodakow.
Przy wyjezdzie z Mitrovicy delikatnie pobłądziliśmy i wjechaliśmy w jakas slepa uliczke. Gdy pomalu nawracałem nagle jak spod ziemi pojawila się grupka umorusanych dzieciakow i ze smutkiem w oczach świadczącym o biedzie jaka ich dotknęła zaczely wyciągać w moim kierunku rece i prosić o pieniadze. Może nie wygladam na kogos takiego ale poruszaja mnie tego typu sytuacje i moim pierwszym odruchem było rzucenie dzieciakom jakiejs kasy. Niestety, w portfelu miałem zaledwie jedno euro w monetach i resztke chorwackich kun na które mlodzi nie chcieli nawet spojrzec. Krzyknalem do Dominika który po zablokowaniu kart dysponowal gotowka , aby cos rzucil tym dzieciakom. Te jakby rozumialy jezyk polski błyskawicznie pobiegly do Dominika i szczelnie otoczyly jego motocykl.
Kiedy tylko Dominik wyjal portfel dotychczas grzeczne i potulne dzieciaczki zmienily się w bande malych szakali i zaczely walczyc miedzy soba , przepychac się a co niektórzy nawet probowali wyrwac caly portfel. Chciałem dobrze a zaczynalo się robic nieciekawie , Dominik rzucil na odczepnego piec euro i ruszając rozgonil ekipe. Pogoniliśmy za nim. Dopiero teraz przypomniala mi się rada z książek podróżniczych- nigdy nie dawac zebrajacym dzieciom pieniędzy. Nie poprawisz ich sytuacji zyciowej a możesz sprowokowac wlasnie takie sytuacje jakich byliśmy świadkami przed chwila.
Dwie przecznice dalej zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu . Gdy tak staliśmy i oczekiwaliśmy na zmiane świateł kolo mojego motocykla wyladowal calkiem spory kamien ,odwróciłem się i dojrzalem biegnaca w naszym kierunku znajoma gromadke kosowskich dzieci z kamieniami w dloniach , w ten wlasnie sposób dziekowali nam za to ze chcieliśmy im pomoc. Zapewne piataka od Dominika przytulil najsilniejszy a reszta poczula się pokrzywdzona i szukala sprawiedliwości na wlasna reke. Kolejny kawalek cegly wyladowal jeszcze bliżej , nie było się nad czym zastanawiac- trzeba spierdalac . Swiatla się zmienily i wydarliśmy przed siebie .Nigdy nie przypuszczałem ze będę musial się salwowac ucieczka przed grupa dziesięciolatków, zycie potrafi nas czasem zaskoczyc.
Drogi którymi się teraz poruszaliśmy swoje najlepsze lata mialy już dawno za soba. Odcinki asfaltu znowu mieszaly się z kilkudziesięciometrowymi szutrami i tak caly czas na przemian. Pomalu zaczynalo robic się ciemno a wedlug mapy do granicy mielismy jeszcze calkiem spory dystans. Jakby tego było malo tylne światło w motocyklu Dominika coraz czesciej odmawialo posłuszeństwa . Seba wpadl na pomysl by zamontowac na ogonie dominikowej cebry nasze latarki swiecace na czerwono co w jakis sposób zwiekszy jego widocznosc. Pomysl był przedni i jak ustaliliśmy tak tez zrobilismy.
Zmeczenie coraz mocniej zaczynalo nam się dawac we znaki. Na dodatek droga zaczęla prowadzic teraz dosc stromo w gore i z każdym kilometrem robilo się coraz zimniej . Zastanawiałem się glosno czy może być jeszcze gorzej i jakby na potwierdzenie tego ze może zaczęło padac , wolalem już wiecej nie narzekac. Było ciemno, zimno a my jechaliśmy caly czas w gore. Zauważylismy ze jadacy na czele Dominik miał chyba jakies problemy ze wzrokiem gdyz na ostrych zakretach hamowal dosłownie w ostatniej chwili , praktycznie tuz przed sciana. Trzeba było cos z tym zrobic. Zwolniliśmy jeszcze bardziej . Przenikliwe zimno wbijalo się pod skorzany skafander a deszcz i zmrok zmuszaly nas do poruszania się z prędkością minimalna czyli około dwudziestu mil na godzine. Właściwie na drodze która się poruszaliśmy nie było zadnego oświetlenia oprocz naszych reflektorow, po prostu kreta lesna sciezka. Przy tak licznych zakretach wydawalo mi się to dosc dziwne ale widocznie tak mialo być. Im wyzej tym zimniej im pozniej tym ciemniej… czyli podsumowując ciemno i zimno jak w dupie u Eskimosa.
Seba wyprzedzil Dominika i ruszyl na szpicy i od tej chwili jechaliśmy w takim szyku . Nagle Seba zjechal na znajdujaca się na poboczu stacje benzynowa. Nie wiedzieliśmy co się stalo. Wszyscy byliśmy zatankowani a plan był przeciez taki aby cisnac do przodu by jak najszybciej rozłożyć się w jakims hotelu . Seba jednak stwierdzil ze jeśli nie wypije tu i teraz kawy to nigdzie dalej nie jedzie. Na taki argument nie mielismy odpowiedzi . Wiadomo ze nie byliśmy zadowoleni ale nikt nie chciał wywoływać kolejnego konfliktu , poprostu zatrzymaliśmy się i również zamówiliśmy cos do picia. Po piętnastu minutach Seba był już gotow do dalszej drogi wiec mogliśmy ruszac .
Było kilka minut po dziesiatej gdy dotarliśmy do granicy Kosowa i Czarnogory. Przejscie znajdowalo się praktycznie na szczycie gory . Tym razem odprawa trwala błyskawicznie, wszyscy posiadaliśmy jeszcze wazne green cardy które zakupiliśmy gdy po raz pierwszy wjeżdżaliśmy na teren Czarnogory wiec obeszlo się bez dodatkowych kosztow. Przejechaliśmy na druga strone.
Wypytaliśmy jeszcze służbe graniczna o jakis najblizszy nocleg a ci polecili nam znajdujący się w miasteczku u podnóża gory Grand motel. Ponoc pomimo dumnej nazwy był dosc tanim przybytkiem otwartym do pozna wiec powinien nam przypasowac. Jeśli wszystko pojdzie zgodnie z planem to za około godzine powinniśmy być w hotelu.
Droga na dol nie różniła się niczym od drogi na gore . Jedynym plusem było to ze z każdym pokonanym kilometrem robilo się coraz cieplej . Na samym dole było już na tyle przyjemnie ze moglem podnieść szybke od kasku bez obawy ze mi morde skuje lodem . Wjechaliśmy do miasteczka o którym opowiadali nam panowie na przejsciu. Co mnie zaskoczylo to pomimo poznej pory mijaliśmy stragany pelne owocow i warzyw. Nikt przy nich nie stal , były nieczynne ale tez zupełnie niezabezpieczone. Po prostu ktos skonczyl prace i zostawil wszystko tak jak stalo , jakby nikomu tutaj nie przyszlo do glowy by cos ukrasc,nie chcialo mi się w to wierzyc. Tego typu dzialanie zarówno w Polsce jak i w UK na pewno nie zdalo by egzaminu. Od razu zapewne znalazłby się chetny do poczęstowania się bądź tez do rozdupczenia przybytku w drobny mak , tu wszystko stalo nietknięte.
Chwile jeszcze pobłądziliśmy az oczom naszym ukazal się dlugo poszukiwany Grand motel , zewnatrz wyg