Aktualny czas: 28.03.2024, 21:14 Witaj! (LogowanieRejestracja)

Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Sycylia 2010 - From UK to Sicily
Seba Offline
Zbanowany
Zbanowani

Liczba postów: 692
Liczba wątków: 76
Dołączył: Jan 2013
#1
Sycylia 2010 - From UK to Sicily
FROM UK TO SICILY 2010


Obrazek


Sycylia – najwieksza wyspa na morzu srodziemnym(25 710 km²), leżąca na południowy zachód od polwyspu apeninskiego, od którego oddziela ją wąska ciesnina mesinska. Wyspę zamieszkuje około 5 milionów mieszkańców. Razem z wyspami Liparyjskimi,Egady. Pelagijskimi I Pantelleria tworzy od 1946 roku region autonomiczny we Wloszech.(o powierzchni 25,7 tys km kwadratowych I 5,1 mln ludnosci.) Najwyzszym wzniesieniem na wyspie jest slynny wylkan Etna (3323 m.n.p.m.)
Powyzej cytat zywcem wklejony z Wikipedii. Wlasciwie to bylo wszystko co wiedzialem na temat tego uroczego zakatka , czyli raczej niewiele. Nie pamietam nawet skad wzial się sam pomysl z wyjazdem na Sycylie .Odkad tylko posiadalem jakikolwiek motocykl bylem przekonany ze krotkie trasy nie sa tym do czego ten wlasnie wynalazek zostal stworzony. Praktycznie od kiedy tylko pamietam bedac nakreconym ksiazkami i filmami o podazajacych w dal motocyklistach wyobrazalem sobie wlasnie siebie w grupie podobnych do mnie postrzelencow kazdego dnia jadacych gdzies dalej. Zmieniajace sie krajobrazy codzienne nocowanie w innym miejscu, to wlasnie bylo cos czego chcialbym kiedys sprobowac. Wszyscy wiemy jak to jest na filmach - trzech jezdzcow na Harleyach , AC?DC w tle, i ogolnie lans na maxa . Motocykle zazwyczaj sprawuja sie doskonale nigdy nie pada, a dziewczyny tylko marza o tym by dzielny easy rider chociaz na nie spojrzal. Rzeczywistosc okazala sie zupelnie inna ale jak to mowi Boguslaw Woloszanski nie uprzedzajmy faktow. Zacznijmy wiec od poczatku.
Pierwszy prawdziwy motocykl kupilem dopiero na wyspach , okolo 4 lata temu. A wczesniej ? hmm owszem przejechalem pare tysiecy kilometrow po Polsce na bodajrze koreanskim minichopperze kymco zync 125 . To bylo jedyne na co bylo mnie stac a finanse tez pozwalaly tylko na wyprawe do Swinoujscia lub na zlot do Drawska pomorskiego I mimo ze wowczas wyprzedzaly mnie nawet autobusy to wolnoscia szlo sie moze nie nasycic ale delikatnie jej posmakowac.
Ogolnie wyjezdzajac na emigracje moj cel byl prosty : zarobic na Harleya i wrocic do kraju.
Harleya nie ma jest przepiekny Intruder, ktorego tak udoskonalilem ze dzisiaj nie zamienilbym go na nic innego.


Obrazek

Do kraju nie wrocilem bo mi tu dobrze .Ale wrocmy do tematu.
Moto juz bylo I zarazilem rowniez tematem motocyklistyki mojego ziomka niestety jednak nie tak mocno jak bym tego sam oczekiwal .Mimo ze rozmawialismy godzinami o wyprawie na Sycylie to po dwoch latach oczekiwania zrozumialem ze koles nie widzi tego tak jak ja I w sumie chyba motocykle juz mu sie znudzily a ja niepotrzebnie czekalem tak dlugo.
Myslalem o tym aby jechac w pojedynke ale moim skromnym zdaniem na takim wypadzie musi byc wesolo a samemu dosc trudno tworzyc komiczne sytuacje zatem szybko zapomnialem o tym pomysle. Jakims fartem znalazlem w internecie strone Polishbikers.com skupiajaca polskich motocyklistow mieszkajacych tu w Wielkiej Brytanii . Bez zastanowienia wrzucilem swoj temat pod wdziecznym tytulem “From Uk to Sicily”. Oczywiscie naklamalem piszac ze jestem podroznikiem znajacym sie na rzeczy i ze co roku gdzies smigam i szukam chetnych na wspolna wyprawe ktora dla nich zoltodziobow moze byc przygoda zycia .
Oczywiscie zdawalem sobie sprawe ze tak kitujac od poczatku moge po jakims czasie poplynac ale wiedzialem ze jesli napisze prawde to na jakikolwiek odzew raczej liczyc nie powinienem. Kto wyruszy w taka podroz z kompletnym amatorem? Prawda natomiast byla taka ze jedynie gdzie jezdzilem to troche po Uk , i dwa razy do Polski . Trudno to nazwac trustyka krajoznawcza , zwazywszy ze poginalem tylko po autostradach.
Niewazne . Dla Seby, ktory pierwszy odpowiedzial na moj temat nie bylem swiezakiem tylko raiderem ze sporym doswiadczeniem w wojazach.
Zaczelo sie powolne ukladanie planu.
Ucieszylo mnie bardzo to ze koles wyraznie znal sie na rzeczy . Byl zawodowym kierowca tira (ktory nie pozwala tak okreslac swojej ciezarowki) z doswiadczeniem .Znal ponoc Italie jak wlasna kieszen. W prawdzie mogl tez klamac jak ja ,ale pisal na tyle madrze ze juz wiedzialem kto zostanie wodzem na tej wyprawie .
Pomalu zaczeli sie dolanczac inni .Bylo ich wielu , byli zdecydowani . Nie chcialo mi sie wierzyc, to wszystko nagle zaczynalo nabierac ksztaltow.
Po jakims czasie znowu pare osob odpadlo ale po nowym roku utworzyla sie grupa ktora byla pewna na sto procent,
Postanowilismy zorganizowac tzw “wieczorek zapoznawczy” by ustalic mniej wiecej zarys trasy i poznac sie osobiscie gdyz jak dotad znalismy sie tylko i wylacznie z forum.
Ruthi zaryzykowal i zaprosil nas do siebie. Odwaga godna podziwu .
Pierwsze moje wrazenie ? - “co ja tu kurwa robie”.
Nie bylo zadnego customa . Wszyscy na turystykach albo na tak zwanych popierdalaczach . Kiedy zobaczylem Kruka zapalila sie iskierka nadzieji bo wyglada chlopak jakby sie z koncertu Metalliki urwal , a wiadomo ze hipisi jezdza na Harleyach . Niestety -dupa, tym razem v strom czyli tez nie moja bajka.
Lekki niepokoj pojawil sie juz na poczatku. Nie chcialo mi sie wierzyc ze cala ta ekipa bedzie chciala jezdzic moim tempem . Wrecz bylem pewien ze przy zjezdzie z promu chlopaki znikna mi za horyzontem . Nie zrazalem sie , mysle sobie, poczekam co powiedza i zanotuje w kapowniku.
Ogolnie brzmialo to wszystko dosc rozsadnie. Bylo widac ze co niektorzy znaja sie na rzeczy i cos tam ustalali . Wszechobecny alkohol sprawil jednak ze zanotowalem niewiele , a moj notesik stal sie obiektem drwin oraz niesmacznych zartow.
Przyjalem to na klate . Po paru piwach ekipa wydawala mi sie wporzadku , choc pytania ile mozesz tym popierdalac sprawialy ze czulem sie nieswojo.
Ogolnie najlepsze wrazenie wywarli na mnie Mario ,Tymot,i Ruthi. O Kruku myslalem ze studencik a Seba to wogole wydawal mi sie zadufanym wszechwiedzacym profesorkiem.
Dominika nie pamietalem bo pijany bylem . Reszta tez gdzies mi umknela .W kazdym razie chyba niczego powaznego nie ustalilismy . Jedynie data wyjazdu no i ze Seba bierze na siebie cala organizacje wiec martwic sie o nic nie musialem.
Kilka osob ze wzgledu na ograniczony czas zdecydowalo ze z nami pojada tylko czesc trasy, a ich miejscem docelowym bedzie Rzym.
Rano z bolem glowy pomalu zaczelismy sie zawijac . Bylo wiadomo ze w sklad zalogi wchodzic beda: Seba,Kruk,+Krysia Dominik,Ruthi+Ewelina,Tymot,Mario z Ewelina nr 2,Pysio +Ula no i Ja rzecz oczywista. W sumie osiem motocykli.

Obrazek


Chyba nie tylko ja mialem mieszane uczucia po tym spotkaniu. Ogolnie na forum zapanowala kilkudniowa cisza , a to musialo oznaczac ze inni tez byli pod wrazeniem.
Wiadomo - aby kogos poznac potrzeba wiecej czasu niz jeden wieczor wiec nie bylo sie co nakrecac . Wiedzialem ze w trasie bedzie mozna duzo lepiej rozkodowac ta ekipe.
Pozostalo kilka miesiecy. Czas na dokupienie kilku akcesoriow typu szyba , namiot ,spiwor no i nakrecanie sie ” long way roundem” .
W miedzyczasie podlaczyl sie panicz Czuko . Spoko koles o gabarytach Hulka Hogana wykonujacy zawod stomatologa .
Mieszka w miare niedaleko od Cardiff wiec z Uysym i z Tomkiem podjechalismy by poznac sie osobiscie.
Czuko porusza sie bmw gs . Po okolo godzinie rozmowy ustalilismy ze wyruszymy razem dzien wczesniej by nie naginac bezposrednio z Walii , tylko przekimac sie w hotelu w Dover i nad ranem spotkac sie z reszta ekipy pod promem .To bylo ustalone.
Wszystko jak dotad ukladalo sie super. Seba dopisywal coraz to nowe punkty ktore trzeba bedzie zobaczyc .Reszta tez miala swoje uwagi .
Nie chcialem sie wyrozniac wiec zaproponowalem czy dalo by rade zahaczyc o Monaco i Monte Cassino .To rowniez zostalo zaakceptowane.
W sumie czas lecial , nawet wylecialy mi z glowy obawy o tempo wyprawy. Niestety do czasu...,
W kwietniu jechalismy z Walii do Londynu ,na otwarcie sezonu odbywajace sie pod slynnym Ace Cafe. Jechalismy grupa zorganizowana : dwa cruisery trzy plastiki i v strom, Zauwazylem wowczas jak trudno jest nam utrzymac rowne tempo jazdy majac tak rozne sprzety .Wlasciwie grupa sie rozlaczyla dosc szybko i dojezdzalismy na raty.
Wiadomo , albo jedziesz w tempie tzw kredensow czyli mojej zabawki i wtedy wszyscy posiadacze szybszych sprzetow sie mecza czekajac za nami , albo ja naginam manetke na maxa starajac sie wycisnac co moge. Wtedy jednak trudno nazwac to czerpaniem przyjemnosci z jazdy.
Poprostu jak w zyciu.. trudno dogodzic kazdemu.
Jesli tak mialo byc przez te cale dwa tygodnie przewidziane na wyprawe to moglem byc pewien ze trudno bedzie nazwac ten wypad udanym.
Postanowilem zrezygnowac...... Nalezalem do mniejszosci .Szkoda czasu pieniedzy i zdrowia .
Tu zaloga sycylijczykow bardzo mile mnie zaskoczyla . Szczegolnie Kruk ktory mi naublizal od miekkich siuskow . No w kazdym razie chlopaki powiedzialy ze nie jedziemy na wyscigi a srednia predkosc bedzie dostosowana do mnie . Czyli na autostradach max 130 km( nie mil!!!) a poza drogami szybkiego ruchu zgodnie z przepisami.
No to kamien z serca. JADEEE.
30.04.2010
Zawsze tak mam ze jak ma sie cos wydarzyc to chocbym byl nie wiem jak zmeczony to nie zasne . Dla mnie to bylo naprawde cos . Chyba po raz pierwszy gdy cos zaplanowalem udalo sie to jakos doprowadzic do konca .Chociaz w sumie wszystko sie dopiero zaczynalo...
Nocke przed wyjazdem mialem z glowy .Zasnalem okolo trzeciej nad ranem.
Motocykl byl zaladowany,ja ubrany i chyba gotowy. Uysy przygotowal jeszcze naklejki z logo wyprawy .No i jazda. Witaj przygodo!!!


Obrazek


Z Czuko sie ustawilem na pierwszym zjezdzie za Bristolem . Spotkalismy sie i do Dover dojechalismy bez zadnych przygod . Deszcz troche popadywal ale z usmiechem na twarzy i z muzyka na uszach dojechalismy do hotelu


Obrazek


Szybkie zdjecie bagazy i po przebraniu sie wyskoczylismy do hotelowego baru na piwko ,jednoczesnie wspolczujac reszcie ktora miala dopiero dojechac .Czekala ich nocna jazda , podczas gdy my moglismy spokojnie czekac na rozwoj wydarzen popijajac browarek . Jutro pobudka wczesnie rano .
(tego dnia przejechalismy 395 km)

01.05.2010
Tym razem spalem jak zabity . Niestety nie mozna bylo tego powiedziec o Czuko ,o n nie wygladal na wypoczetego .Zmeczonym glosem wyjasnil mi ze moge zapomniec o tym ze wezmie ze mna jeszcze raz wspolny pokoj. Okazalo sie ze moje delikatne pochrapywanie uniemozliwilo mu spokojny sen .
No trudno, swiata nie zmienie ale to juz byla druga osoba ktora narzekala na dzwieki wydawane przezemnie w nocy. Tymot byl pierwszy po wieczorku zapoznawczym u Ruthiego, wiec wygladalo na to ze po paru dniach wyprawy bede musial brac pokoje jednoosobowe .Niewazne. Zawijamy sie z hotelu. Kruku juz czekal pod promem ,reszta dotarla po chwili. Deszcz padal delikatnie ale liczylem ze po francuskiej stronie powita nas slonce i bedzie wreszcie jak na filmach .
Wjechalismy na prom .


Obrazek


Wszyscy wiedzielismy ze wedlug pierwotnych ustalen pierwszy dzien bedzie do bani . Po pierwsze trzeba nawinac jak najwiecej kilometrow a po drugie tylko autostrady wiec podziwianie jakichkolwiek widokow mozna bylo sobie wybic z glowy. Z tego co pamietam to miejscem docelowym na dzis miala byc Austria a konkretnie Via Tirol .Jednak plany planami ….
Zjezdzamy z promu , pogoda ze o kant dupy rozbic. Niby po drugiej stronie kanalu ,a deszcz pada jak w UK. No moze nie pada ale kropi sporadycznie. No nic , jedziemy . Nie jest tak tragicznie wiec nie wbijamy sie w “kondomy” tylko naginamy tak jak jestesmy. Zjazd z promu. Tempo jak dotad ok . Jedziemy przez Francje jednak po okolo dwudziestu minutach zatrzymujemy sie na pierwszy postoj. Mysle , wiadomo trzeba ustalic co i jak . Zasady poruszania sie w grupie itp. Co niektorzy pala fajki ( wlasciwie tylko Seba). Pstrykamy pierwsze foty na jakims parkingu przy drodze


Obrazek


po ok 20 min ruszamy dalej . Seba na szpicy ja chyba przedostatni . Zawsze ktos trzymal sie za mna co by mnie nie zgubic, jak na razie mi to nie przeszkadzalo .
W pewnym momencie wszyscy przyspieszyli , wiem ze dla nich to byla predkosc standartowa okolo 80 -90 mil . W moim sprzecie przy tej predkosci lusterka zgiely sie do srodka , wiec nie widzialem za wiele . Do tego nieraz padal deszcz co rowniez nie ulatwialo sprawy . Poza tym powyzej 90 m/h moje moto wchodzi na obroty wiec trzesie kierownica tak ze po zejsciu z motocykla wygladam jak bym mial delirium.
Przeklinajacac pod nosem jade ,ale w niczym mi to nie przypomina easy ridera. Gdzie ten relax? Za kazdym razem gdy zmieniam pas moge polegac tylko na life saverze bo w lusterkach widze tylko wlasny wydech .Do tego czuje ze reszta mi ucieka . Srednia predkosc miala byc 80 mil i jade tyle ale to nie starcza…
Na nastepnym postoju po okolo godzinie na pytanie czy predkosc mi odpowiada odpowiadam: Pewnie, jest zajebiscie . Przeciez sie nie przypucuje ze mnie to wkurwia !!! Ustawiam lusterka i ludze sie tylko ze bedzie lepiej.
Niestety nie jest .Powtorka z rozrywki- przelotne opady, lusterka, zero widocznosci . Kazda zmiana pasa przy wyprzedzaniu rowna sie spowolnieniu ruchu na pasie na ktory wjezdzam. To byly pierwsze przeblyski,… Moze jednak trudno polaczyc turystyke motocyklowa z zamilowaniem do klasykow. Moze to nie idzie w parze?… No chyba ze wybierasz sie sam w podroz I planujesz poruszac sie tylko autostradami , lub twoi wspoltowarzysze jada tez na kredensach...
To byla tylko taka czerwona lampka w podswiadomosci . Narazie byla to mysl jedna z wielu i nie przejalem sie nia za bardzo, poprostu jedno z setek kwestii nad ktorymi zastanawiamy sie w czasie drogi....Nie przypuszczalem ze przyszlosc zweryfikuje ta teze w stu procentach
Jednak jedziemy dalej .Wiadomo jak bylo w planie, im wiecej tym lepiej wiec nie ma sie co rozpisywac nad szczegolami. Postoje co mniej wiecej godzine .Nie mialbym nic przeciwko temu, tyle ze za kazdym postojem tracimy minimum pol godz . Bo Seba musi spalic fajke albo ktos musi sie wysrac.Tracimy cenny czas… Ale to maja byc wakacje wiec jeszcze to nikomu nie przeszkadza, choc zdajemy sobie pomalu sprawe ze o noclegu w Austrii mozemy zapomniec.
Gdy dopada nas zmrok, zaczynamy szukac noclegu w zaprzyjaznionym faszystowskim fatherlandzie, jest sucho….
Najpierw spedzamy okolo godziny na stacji benzynowej zastanawiajac sie gdzie by znalezc nocleg. Co chwile wbijamy w nawigacje jakis hotel lecz po sprawdzeniu osobiscie , albo nie maja az tylu miejsc albo tez ceny jak na przyslowiowym batorym. Chyba tylko Czuko mial w dupie w cene i jakby dalo rade to wbil by sie do Sheratona . Widac bylo zmeczenie na twarzach wszystkich . W koncu bylismy po ponad dziesieciu godzinach podrozy .Wiekszosc miala jeszcze w dupie nocna podroz do Dover wiec trudno sie dziwic ze marzylismy tylko o tym by gdzies sie zlozyc do snu .
Czekajac wbijamy sie z Dominikiem na stacje kupic pare browarow na spokojny sen. W tym czasie jestesmy nagabywani przez niemieckiego pedala. Wyraznie koles szuka przyjaciol. Dzieki opatrznosci po chwili wszedl Kruk i kolo automatycznie stracil zainteresowanie nami. Odetchnelismy z ulga .Wiadomo Kruku to taki Banderas, renegat wiec bylismy bez szans .
W tym czasie ktos znalazl hotelik w przystepnej cenie posiadajacy wystarczajaca ilosc pokoi oraz parking dla motocykli .Jest super. Wlasciwie nie wiem dokladnie gdzie jestesmy, ponoc okolice Karlsruhe



Obrazek


Wjezdzamy do hotelu i okazuje sie ze jest tylko jeden pokoj jednoosobowy . Czuko rzuca sie na niego, nie chce powtorki z Dover i nie odstrasza go nawet cena ok osiemdziesieciu euro .Reszta bierze wieksze pokoje razem. Ja sie wbijam na czworke z Seba ,Tymotem i Dominikiem .
Po zabezpieczeniu motocykli , zdjeciu bagazy i wyskoczeniu z ciuchow motocyklowych, zmeczenie momentalnie znika .Kazdy bierze co ma do picia i spotykamy sie na dziedzincu hotelowym. Wtedy chyba dopiero zaczynamy sie lepiej poznawac.Zartujemy, opowiadamy o wyprawach i planujemy co dalej . Jest glosno i chyba nie zdajemy sobie sprawy ze innym gosciom moze to przeszkadzac. Nikt nas nie ucisza wiec jest ok. Zawijamy sie dopiero po polnocy.
Juz wiem ze to co ustalalismy na forum ,ze grzecznie chodzimy spac i wstajemy wczesnym rankiem, przy tej ekipie raczej nie bedzie mialo racji bytu.Ale moge sie mylic...
Pora spac.
(dzis przebylismy 607 km)
02.05.2010

Wstajemy okolo dziesiatej czyli po czasie .Okazuje sie ze tylko Ruthi i Pysio z Ula wzieli sobie do serca zapowiedzi Seby i byli gotowy do drogi duzo wczesniej .Reszta jeszcze w pieleszach lacznie z ojcem dyrektorem Seba. Poza tym chyba jednak komus przeszkadzaly te nasze halasy bo wszystkie puszki po wczorajszym piwku leza na naszych motocyklach. Zawijamy sie i ok 11.30 juz jestesmy w trasie. Pogoda super, sucho i nawet przebija sie slonce w niektorych momentach.
Zapada decyzja ze bedziemy sie poruszali drogami bocznymi bo autostrad kazdy mial juz dosc.
Po kilku kilometrach pierwszy zonk. Droga zamknieta .Remonty czy cos. Patrzac jednak na droge wydawala sie jak najbardziej wporzadku wiec zdecydowalismy sie jechac.
Po chwili jednak niemiec w samochodzie ostrzega nas ze tutejsza polizei lapie dalej takich kozakow jak my . Rownalo sie to z kosztami minimum trzydziestu euro na glowe .Szybka zmiana planu. Gosc nas poprowadzil objazdem.
Dalej drogi byly super, trasy jak marzenie. Probowalem wchodzic w zakrety w tempie reszty i w pewnym momencie moglem tylko dziekowac opatrznosci ze nic nie jechalo z naprzeciwka . Wyrzucilo mnie na ostrym zakrecie na przeciwlegly pas... az cieplo sie zrobilo w okolicy serduszka . Znowu pojawila sie mysl ze nie jest to odpowiednie moto na ta trase. Zaznacze jeszcze ze zawieszenie mam znacznie obnizone co tez wplywa na sposob pokonywania zakretow. Grzecznie przepuscilem cala reszte i postanowilem ze bede jechal swoim tempem, choc domyslam sie ze musialo ich to zaczac delikatnie denerwowac. Wcale sie nie dziwie bo wygladalo to tak: Na autobanie nie jade jak reszta i na wolnych trasach tez inaczej.
Pdczas postoju jednak nikt nie daje mi do zrozumienia ze nie pasuje czy cos , tylko wszyscy dra ze mnie lacha jak to pieknie w zakret wszedlem. Zaczynam lubic to towarzystwo.
Po jakims czasie jednak wracamy sie na autostrade . Znowu zbyt dlugie postoje.Nawet nie chodzi o czestotliwosc bo fajnie rozprostowac nogi co godzine jednak przy tak duzej grupie zebranie sie do wyjazdu trwa . Tracimy czas, do tego deszcz zaczal napierdalac jak jasna cholera. Trzeba znowu stanac i wbic sie w kondomy.


Obrazek


Obrazek


Zestaw z lidla sprawdza sie na piatke .Chyba jako jedyny mam pokrowce na stopy i na dlonie .Reszta niestety po okolo godzinie ma buty przemoczone . Jedziemy byle dalej,autostrada, deszcz,i tak caly czas.
Okolo godziny osiemnastej zatrzymujemy sie na stacji w okolicach Kemptem by zatankowac,ogrzac sie i zjesc conieco . W przydroznym barze spotykamy pare autostopowiczow z Polski .
Ponoc czekali juz dosc dlugo i niczego nie mogli zlapac.Jechali w tym samym kierunku co my jednak mimo najszczerszych checi nie bylismy w stanie im pomoc Po pierwsze nie mielismy dodatkowych kaskow a po drugie motocykle sa tak zaladowane ze nie bylo szans by wziasc dodatkowe dwie osoby . Seba radzi im by w najgorszym wypadku , jesli nie zabierze ich nikt przed zmrokiem poprosili ktoregos z nocujacych tu kierowcow ciezarowek o przekimanie. Pozegnalismy sie i w droge.
Po godzinie jazdy przejechalismy granice Austrii. Mimo ze wiekszosc z nas byla totalnie przemoczona cieszylismy sie jak dzieci .Widoki nie do opisania . Dotychczas Tatry to byly jedyne w miare wysokie gory jakie mialem okazje ogladac , tutaj jednak ...Nie potrafie tego opisac ,trzeba to poprostu zobaczyc.
Wiec jestesmy w Alpach austriackich . Pomimo ciaglej ulewy zatrzymujemy sie w kilku miejscach i pstrykamy pamiatkowe fotki.



Obrazek


Wpadam na pomysl by nie wyjmowac aparatu tylko wbijac sie innym przed obiektyw.Wowczas bede na wielu zdjeciach , a po wyprawie zciagne je tylko od chlopakow. Od tego momentu aparatu nie ruszalem. Wiem ze brzmi to samolubnie ale leniwiec jestem.
Zaczynamy szukac noclegu bo w tych warunkach jazda dalej jest zupelnym bezsensem . Mamy za duzo miejsc do zobaczenia , a przy tak mocnym deszczu trudno czerpac radosc ze zwiedzania.
Jest okolo godziny dziewietnastej i zaczynamy szukac noclegu Tej trasy chyba nigdy nie zapomne. Pokonujemy zakrety jakich wczesniej nie widzialem i widziec nie chce . Niektore musze brac na dwa razy lub zatrzymywac sie i manualnie przestawiac motocykl .Poprostu masakra jakas. Nawet reszta ekipy wchodzi w luki duzo wolniej i ostrozniej. Decydujemy ze dzis spimy znowu w hotelu. W prawdzie planowany byl camping ale wiedzielismy ze trzeba sie wysuszyc i ogrzac. Slychac bylo glosy niezadowolenia .Wlasciwie jeden glos- Tymota ,ze jak tak dalej ma byc to po co targalismy te namioty i spiwory skoro nocujemy znowu jak panicze. No i kasa tez duzo szybciej plynie jak sie spi w hotelach . Mial racje chlopak jednak tym razem nie dalismy sie przekonac.Obiecalismy ze nastepna nocka bedzie na dziko, byle nie naginalo tak jak dzis .No i aby mozna bylo rozbic namioty trzeba zjechac wczesniej , a co za tym idzie wyjechac wczesniej . Ta noc miala byc bez piwkowania … Jak to bylo w regulaminie . Los bywa jednak okrutny...
Po okolo pol godz znalezlismy nocleg w miare przystepnej cenie. Chyba przygotowany na motocyklistow bo posiadal nawet specjalny garaz na nasze jednoslady.
Standartowa procedura . Rozbrojenie i zabezpieczenie motorow oraz wybieranie pokoji . Oczywiscie Czuko jedyneczka . Reszta spi wspolnie . Ja biore pokoj z ojcem dyrektorem ,lecz jak widze niby dwojeczka ale z jednym podwojnym lozkiem . Troche wymieklem bo jakos tak lubie tylko spac z moja pania , a od mezczyzn w lozku stronie podobnie zreszta jak Seba . Na szczescie Czuko mial swoja jedynke z dwoma lozkami wiec zrobilismy zamianke i juz jest oki.
Ogolnie hotel przypominal mi raczej jakis stary dworek albo muzeum przyrody bo wszedzie staly wypchane zwierzaki. Bobry swistaki ,borsuki ptaki itp . Naprawde robil wrazenie..
Czas zniesc wszystkie mokre ciuchy na dol do suszarni, tzn do kotlowni ktora robila tego dnia za suszarnie


Obrazek


. Potem prysznic i tylko ulozyc sie grzecznie do snu bo rano trzeba wyjechac o czasie.
Po odswiezeniu sie schodzimy jednak do hotelowej knajpki by obgadac co planujemy nazajutrz. Oczywiscie kazdy bierze piwko, no niektorzy grzane wino by sie rozgrzac. Wiadomo jedno piwko czy kubek wina nie zaszkodzi....Niestety tym razem zaszkodzil. Po jednym pojawil sie drugi i jeszcze jedno piwko bo skoro ty mi postawiles to teraz ja tobie . W kazdym razie z krotkiej pogawedki zrobila sie impreza jak na weselu . Poprostu smiechawa przesadna . Mysle ze ta knajpa dawno nie zarobila takiej kasy jak wlasnie dzisiaj,
Jesli o poprzednim wieczorze moge powiedziec ze bylismy lekko podchmieleni tak tym razem slowo nawaleni pasuje najbardziej . W prawdzie nikt sie nie zataczal i nie rzygal , bawilismy sie z klasa I z fasonem jednak jesli tak ma wzrastac co wieczor ilosc wypitego alkoholu to po powrocie robimy wspolnego tripa do kliniki po wszywke.
Po polnocy bar hotelowy zostal zamkniety wiec przenieslismy sie na pokoje ,i tu sie zaczela tresura dzikich zwierzat . Kazdy przygarnal jednego stwora i nie bede pisal co bylo z nimi wyczyniane. Patrzac na to ze byly to wypchane zwierzeta mysle ze w wielu przypadkach podchodzilo to pod paragraf zwiazany z profanacja zwlok .


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie pamietam o ktorej poszlismy spac ,przypomnial mi sie tylko wpis Seby na forum gdy planowalismy cala wyprawe . Tu cytat : “LuzMarija poruszyl wazny temat, osoby ktore na kazdym postoju beda ucztowaly a rano do 12.00 w poludnie beda trzezwiec niech odrazu dadza sobie luz z wyjazdem .”
Ja oczywiscie przytakiwalem...
Wyglada wiec na to ze nie powinno tu byc zadnego z nas. Jak to mowil Forrest Gump zycie jest jak pudelko czekoladek, nigdy nie wiesz na jaka trafisz.

(dzisiejszy przebieg 522 km )

03.05.2010

Pobudka dnia nastepnego byla jedna z ciezszych.Pomalu zwleklismy sie na dol na sniadanie. Obsluga hotelu I inni mieszkancy patrzeli na nas conajmniej dziwnie. Wszystkie zwierzatka byly poukladane spowrotem na swoich miejscach wydawalo mi sie jednak ze bobry pomimo ze martwe spogladaly na nas ze strachem w oczach .
Grzecznie zjedlismy, zebralismy suche juz rzeczy i cichutko wymknelismy sie na zewnatrz.Po okolo pol godzinie bylismy znowu w trasie.
Kierownik zarzadza ze jedziemy na Landeck . Oczywiscie podporzadkowujemy sie . Zatrzymujemy sie wszyscy na pobliskiej stacji i tankujemy sie ... W tym momencie widzimy ze Dominik ktory zostal troche za nami popierdala obok w tempie Lancea Armstronga. Oczywiscie nie rozglada sie na boki tylko nagina aby nas dogonic. Oczywiscie nie widzi ze zjechalismy. Seba sie wpienil konkretnie i ruszyl za nim w pogon . My grzecznie czekamy. Do tego widze ze mi akumulator siadl kompletnie I musze odpalac moto na zapych .Na szczescie koledzy pomogli I odpalil ale wychodzi na to ze dobre rady wujka Kruka by gasic swiatla na postojach trzeba brac sobie do serca. Calkiem niezly poczatek dnia.Az strach myslec co bedzie dalej. Po chwili podjezdza Seba I widac ze juz piane toczy . Ponoc zlapal Dominika , ale jest spory problem bo bateryjka mu sie skonczyla przy immobiajizerku I nie moze odpalic sprzeta . Do tego zauwazylem ze moj Intruz zzarl tyle oleju ze musze uzupelnic go jak najszybciej . Trzeba znowu szukac sklepu z akcesoriami motocyklowymi. Dzien dopiero sie zaczal a juz sa opoznienia. No nic ,dojezdzamy do zagubionego Dominika . Jakos udalo mu sie odpalic moto , ale musimy teraz znalezc zegarmistrza z bateryjkami do zegarka,no I sklep z olejem .Zjezdzamy do jakiegos miasteczka . W miedzyczasie wkorwiony Seba serwuje nam referat o zachowaniu podczas jazdy w grupie . Przemawia natchniony niczym Fidel Castro, az zal bylo przerywac ten wyklad.
Z niektorymi punktami trudno sie bylo zgodzic ale wolelismy nie protestowac... tak bylo bezpieczniej.
Jestesmy w tzw centrum . Znalezlismy sklep ale ma obecnie wlasciciel mial przerwe, okolo godzine. Czesc czeka pod sklepem ,czesc idzie cos zjesc a Dominik poszukuje zegarmistrza . Po dobrych dwudziestu minutach przyszedl wlasciciel. Kupilem olej i uzupelnilem na maxa . Kruku rowniez dolal sobie bo jego v-ka tez mu troche wypila . Dotarla reszta i moglismy ruszac.
Za miastem skrecamy na poludnie I kierujemy sie na Passo Stelvio.W pewnym momencie zjezdzamy na waskie boczne drozki alpejskie I ostry podjazd pod gore.Z jednej strony musze byc skupiony na drodze bo zakrety sa tak ostre ze na moim motocyklu musze zwalniac nieraz do 10
km , a z drugiej strony widoki zmuszaja mnie do oderwania oczu od drogi I podziwiania otoczenia.


Obrazek

Obrazek

Przejezdzajac przez wioski siejemy postrach wsrod malomiasteczkowej ludnosci. Jest bosko ,ale po zatrzymaniu sie na mala sesyjke fotograficzna, zjezdzamy spowrotem na glowna droge I wjezdzamy do Szwajcarii.
Ladna asfaltowa droga , nie widze ostrych zakretow cieszy mnie to. Juz teraz podjalem decyzje ze na nastepny wypad musze miec innego sprzeta , by cieszyc sie gdy widze zakret , a nie przeklinac pod nosem .Niewazne ,w tym momencie trzeba sobie radzic na fortepianie.
Seba prowadzi I narazie wszystko wyglada spoko . Dookola piekne gory pod kolami szeroki asfalt , fajne luki na ktorych nawet nie musze uzywac hamulca. Jest za fajnie ,cos sie bedzie musialo spierdolic... No I fakt , najpierw przejezdzamy przez jakies male miasteczka drogami tak waskimi ze trzeba jechac gesiego , a po chwili widze ze wjezdzamy w gore na polane w ktorej za droge robia dwa waskie betonowe pasy miedzy ktorymi znajduje sie pas blota. Domyslam sie ze Czuko I Kruku mieli usmiech dookola glowy bo jakis tam rodzaj offroadu im sie trafil , ale ja kurwa bylem blady . Bylo jasne ze jesli tymi moimi szerokimi oponami spierdole sie z tego waskiego paska betonu to leze I kwicze.
Kurwujac pod nosem na czym ten swiat stoi jakos udalo mi sie to przejechac, tyle ze reszta musiala troche na mnie poczekac.
Chwila postoju I jedziemy dalej. Tym razem w gore, puscilem wszystkich przodem I jade swoim wlasnym tempem. Widoki niesamowite, zakrety tez nie straszne . Czerpie przyjemnosc z jazdy, dire stratis gra w ipodzie jest cudnie .Im wyzej wjezdzamy tym jest zimniej pomalu zaczyna sie pojawiac snieg . Drogi sa czyste, jedynie na bokach krajobraz coraz bardziej zimowy. Pomalu docieram na gore .
Wiem ze sie powtarzam ,ale masywy gorskie nie do opisania . Zatrzymujemy sie i wiadomo, pstrykamy fotki i urzadzamy wojne na sniezki . Zachowujemy sie jak dzieciaki, caly stres zwiazany z wydarzeniami z przed paru godzin ulecial . Nachodzi mnie taka mysl ze mielismy duze szczescie . Trudno tak za pierwszym razem trafic na zgrana ekipe. Wiadomo ze zgrzyty byly sa I beda bo spedzamy ze soba po 24 h ale naprawde mozna stwierdzic ze dobralismy sie na tym forum...
….taka mysl nie zwiazana z tematem...







Sie wjechalo to trzeba zjechac. Zjezdzamy na dol . Drogi caly czas krete ale bez przesady ,po obu stronach zasniezone gory. Docieramy wreszcie do granicy Italii.
Wlasciwie granica jest waski kilkukilometrowy tunel wykuty we wnetrzu gory , no tak poprostu w skale!
Jest na tyle wasko ze trzeba czekac na zielone swiatlo by przypadkiem nikt nie jechal z naprzeciwka. Jest zielone, jedziemy,dudnimy niesamowicie. Nareszcie jestesmy we Wloszech czyli w jakims tam sensie u celu ,choc do Sycylii jeszcze calkiem sporo km . Za tunelem kiosk z przemila niewiasta ktora zada oplaty za przejazd.Musiala miec ciezki dzien za soba albo jakies problemy osobiste- gdy uslyszala wyraz Kurwa z ust Seby automatycznie uznala ze kierownik ma ja na mysli .Zbesztala go wrzeszczac kaine kurwa kaine kurwa. Z jednej strony godna podziwu znajomosc jezykow obcych a z drugiej jak to sie mowi , uderz w stol a nozyce same sie odezwa , czy jakos tak . Oczywiscie mielismy z niej niezla beke. Zaplacono- jedziemy.
Zaraz za tunelem ukazalo sie jezioro i dosc spora tama wodna . Droga prowadzi tuz przy scianie gory a z drugiej strony mamy jezioro . Okolica jak z bajki , dookola na scianach szczytow widac mnostwo sniegu,miedzy innymi resztki po lawinie ktora musiala przejsc tedy jakis czas temu .Zatrzymujemy sie i jak zwykle fotki ,fajki,i relax .

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Mimo ze wedlug informacji zaczerpnietych z netu, Passo de stelvio powinno byc czynne dopiero od 1 czerwca , postanawiamy to sprawdzic osobiscie. Moze jakims trafem bedzie otwarte. Krete drozki do ktorych zdazylem sie juz przyzwyczaic I jestesmy . Niestety klodka na szlabanie- czyli dupa, a szkoda bo foty ktore Seba pokazywal wczesniej pokazywaly ze moglby to byc jeden z wazniejszych punktow tej wyprawy. Obiecujemy sobie ze jeszcze kiedys bedziemy musieli tu wrocic,

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Podejmujemy decyzje ze kierujemy sie na Dinaro przez passo de Tonale. Szczerze mowiac to nie mialem wowczas pojecia gdzie bylem.Poprostu jechalismy za Seba i tak bylo dobrze. Pomalu zaczynalo sie wdawac we znaki zmeczenie, chyba byl juznajwyzszy czas by pomyslec o znalezieniu jakiegos noclegu . Padaly rozne pomysly , nawet Czuko znal i polecal gdzies w okolicy hotel z basenem I innymi luksusami . Pomysl upadl dosc szybko .Przedewszystkim Tymot pamietal o obietnicy zlozonej mu dzien wczesniej i zdecydowal za nas ze o hotelu mozemy zapomniec .
Zjezdzamy na dol , miasteczko jest zupelnie puste . Nie ma sie w sumie co dziwic przeciez ich glownym utrzymaniem sa turysci przyjezdzajacy na narty a po sezonie jest tu raczej miasto umarlych . Postanawiamy rozejrzec sie za noclegiem bo pomalu zaczal zapadac zmrok. Stajemy w ustronnym miejscu w okolicach Tirrano i probujemy podjac decyzje gdzie jechac .Czesc chce do hotelu , czesc na camping, a czesc ma zupelnie wyjebane i mowi ze pojdzie tam gdzie reszta . Probujemy zasiegnac rady u Seby ,ten jednak jest juz zmeczony ciaglymi pytaniami typu gdzie jedziemy ,co robimy a na slowo prezes reaguje agresja. Lepiej nie pytac, w sumie mu sie nie dziwie...
Jak to zwykle bywa spedzamy ok godz na ustalaniu, wreszcie decydujemy ze jedziemy szukac campingu . Nie jest to zbyt madry pomysl zwazywszy na to ze bylo juz ciemno i zaczelo padac . Ktos wbija najblizsze pole namiotowe w nawigacje I ruszamy .
Wedlug ustalen powinnismy byc na miejscu po ok 20 minutach jednak jedziemy znacznie dluzej , do tego droga zaczyna wiesc w gore I znajomo sie krecic . Przypominalo mi to te wszystkie zakrety ktore pokonywalem w ciagu dnia , tyle ze wtedy bylo jasno I sucho .Po jakims czasie zdalismy sobie sprawe ze pole namiotowe gdzies zgubilismy . Nie bylem w stanie sobie wyobrazic jak rozbijamy namiot po ciemku I w deszczu, wiec ku niezadowoleniu Tymota szukamy hotelu.
W pewnym momencie czesc z grupy sie oddzielila i pozostalem z Krukiem ,Dominikiem , Seba , Tymotem I Czukiem.
Podswiadomie podziwialem naszego pana stomatologa ze nie odpuscil I mimo tych warunkow pogodowych nie wbil sie jak reszta do pierwszego lepszego hotelu tylko dostosowal sie do nas choc nie wygladalo to kolorowo. Ave Czuko
W koncu jest hotel . Mam usmiech dookola glowy. Jestesmy glodni , przemoczeni I na mysl o cieplym lozku mordy sie nam sie same usmiechaja. Rzucam haslo ze jak znajdziemy tu nocleg to ja stawiam napoje na wieczor . Bylem na to gotowy .Zmeczenie potrafi zmiekczyc najwiekszego twardziela. .... Niestety.... Pani w recepcji nie ma zamiaru nas wpuscic. Mowi ze nie ma miejsc … Jakos nie chce mi sie wierzyc by po sezonie na dalekim wypizdziajewie w dosc obskurnym hotelu na uboczu nie bylo kilku pokoji dla strudzonych wedrowcow . Mysle ze poprostu nasz wyglad nie wzbudzal zaufania u tej seniority I wolala nie ryzykowac.
Fajny nastroj ulecial .Trzeba jechec dalej . Nie pamietam ktora byla godzina , w mysli juz sobie wyobrazalem spanie gdzies na dziko pod namiotem...Tylko aby rozbic namiot tez trzeba znalezc jakies miejsce, a dookola gory skaliste . Jedziemy przed siebie ,w pewnym momencie w okolicach Edolo zauwazamy reklame euro hotelu. Nadzieja ozyla , docieramy do niego I jest dobrze, sa miejsca , cena przystepna nawet garaz dla motocykli. Dopiero po chwili zdajemy sobie sprawe ze nie mamy nic do zarcia a ostatni posilek jedlismy ok poludnia . Hotelowa restauracja byla juz dawno zamknieta ,na szczescie recepcjonista mial jakiegos znajomego wlasciciela pizzeri . Zadzwonil do niego I cala restauracja czekala specjalnie na nas . Spodziewalem sie raczej chlodnego przyjecia , sam pracuje w restauracji I wiem jakie sa reakcje gdy ktos wchodzi tuz przed zamknieciem, jednak tu bylo jak we wloskim filmie. Powitanie bylo tak mile jakby caly dzien tylko czekali tylko na nas. Piwko, pizza, naprawde inna niz te ktore jadlem dotychczas. Pogaduchy, zastanawialismy sie gdzie zaparkowala reszta . Na zewnatrz deszcz padal dosc mocno co raczej nie wrozylo dobrych warunkow nazajutrz .Tego wieczora nie bylo rozpusty, kazdy chcial sie jak najszybciej ulozyc do snu i nikt nie myslal o jakimkolwiek balowaniu. Wracamy do hotelu I od razu kima . Na jutro w planach jezioro Garda jesli pogoda nie pokrzyzuje nam planow.

(dzisiaj przejechalismy tylko 309 km)

















04.05.2010.
Pobudka . Zejscie na dol, na sniadanie ,typowo hotelowy standarcik, platki, dzem rogaliki itp.Ladujemy motocykle i ustawiamy sie z reszta . Wyprowadzajac motocykl widze ze przy footpegu po prawej stronie poluzowala mi sie sruba co znacznie utrudnia mi zmiane biegow . Probuje ja dokrecic jednak obraca sie wokol wlasnej osi . Postanawiamy podjechac do jakiegos sklepu ze srubami i innymi metalowymi gadzetami jednak niczego pasujacego nie maja .Nic, narazie bede musial sobie poradzic .
Juz wczoraj zauwazylem ze gotowka ktora mialem ze soba zaczyna mi sie konczyc. Wiadomo , nikt nie przypuszczal ze bedziemy co dzien spali w hotelach a to kosztuje. Musielismy znalezc bankomat. Oczywiscie musialem miec takie szczescie ze instrukcja obslugi byla tylko po wlosku . Wbilem pin , karta wrocila ale kasa nie wychodzi. Slyszalem o tego typu przekretach w Polsce I Uk , ale zeby tutaj . Przeciez po wlosku sie z nikim nie dogadam .Jak trwoga to do Seby ktory jakos sie porozumial z urzedasami . Wyszlo na to ze poprostu cash point jest nieczynny I niczego mi nie pobrali . Kamien z serca.
Wychodzac z banku zauwazylismy ze reszta ekipy juz dobila wiec moglismy ruszac dalej.
Kieunek Garda .Pogoda jak zwykle, narazie jest pochmurno ale mozemy byc pewni ze deszcz jest tylko kwestia czasu . Po okolo godzinie zaczyna padac I to naprawde mocno.
W okolicy Monte Isola zjezdzamy pod niewielki wiadukt by zalozyc kondomy. Przy okazji blokujemy jeden pas ruchu co nieco denerwuje przejezdzajacych kierowcow ale gdzies sie trzeba bylo schowac. Ogolnie nie tak sobie wyobrazalem sloneczna Italie, jak dotad slonce widzielismy tylko przez kilka godzin . Ciagle jak nie deszcz to chmury ,a przeciez jest polowa maja . Wciaz wierzymy ze bedzie lepiej ale na ten czas jest jak zwykle. Rowniez ze wzgledu na pogode musimy odpuscic Garde.Nie ma sensu jezdzic wokol jeziora gdy widocznosc jest ograniczona przez padajacy deszcz. Postanawiamy w drodze powrotnej zahaczyc o Garde bo to byl juz drugi wazny punkt wyprawy ktory odpuscilismy,
Pod wiaduktem decydujemy tez ze Mario I Pysio z dziewczynami jada dalej osobno bo meczy ich tempo jakim sie poruszamy . Wola cisnac nieco szybciej .Jak nam sie uda to spotkamy sie na miejscu .
Wyjezdzamy na autostrade i kierujemy sie na Rimini . Tym razem chcemy juz zjechac okolo godziny szesnastej by miec wreszcie czas na relax i na spokojne rozbicie obozowiska . Dotychczas o noclegu zaczynalismy myslec dopiero gdy zapadal zmrok.
Plastiki odlaczyly sie dosc szybko .W okolicy Reggio Nell Emilia zatrzymujemy sie na poboczu bo czesc ekipy jadaca na Rzym musi odbic w druga strone na najblizszym zjezdzie. Trzeba sie pozegnac.
Smutno sie zrobilo. Zdazylismy sie juz zgrac i jakos tak dziwnie ze z dziesieciu zostalo nas teraz czworo . No ale nie ma co plakac, szybkie pozegnanie I Ruthi Tymot oraz Czuko znikaja za horyzontem.
Zostalismy we czworke: Kruku, Dominik , Seba ,Maras .

Obrazek

Pogoda sie jakos wyklarowala. Przez caly czas poruszalismy sie trasami szybkiego ruchu i faktycznie ,we czworke jechalo sie idealnie . Nie gubilismy sie , trzymalismy rowne tempo, jechalismy na zakladke I wyprzedzanie nie sprawialo juz zadnych problemow. Pozostal tylko staly problem .... przedluzajace sie postoje . No ale kierownik rzucal palenie od kilku lat I z nalogiem nie wygrasz , a dym lubi kawusie czyli minimum pol godz za kazdym razem . Wiadomo, cos kosztem czegos w koncu prowadzil nas i byl odpowiedzialny za trase wiec godzilismy sie na to w milczeniu.
Na jednym z dzikich postojow Dominik postanowil wyproznic swoje trzewia. Sa rzeczy ktorych nie zrozumiem. Mimo ze mial mnostwo krzakow dookola siebie to postanowil wejsc do pobliskiego pomnika przypominajacego skrzyzowanie auta z lodzia podwodna, i tam zostawic swoje fekalia.

Obrazek

Zaatakowany jednak przez mieszkajace wewnatrz osy zrezygnowal i ostatecznie skonczyl w krzakach. Jest wesolo, pogoda dopisuje .

Obrazek


Jesli chodzi o czas tez wygladamy dobrze, bez wiekszych przygod ok 16 docieramy do Rimini. Znajdujemy pole namiotowe praktycznie tuz nad morzem.
W porownaniu z cena hotelu jest naprawde tanio ok dziesiec euro za osobe. Kolejny plus dzisiejszego dnia . Rozstawiamy namioty co na poczatku nie jest zbyt latwe , ale przy wydatnej pomocy wspoltowarzyszy po okolo pol godzinie powstaje male obozowisko.
Teraz naprawde czuje ze jestesmy na wyprawie, namioty ,stojace obok motocykle to naprawde dla mnie wyglada wspaniale. Juz wiem ze chce tak zyc , dopoki starczy zdrowia i pieniedzy musze przynajmniej raz w roku gdzies pojechac,no ale wrocmy do rzeczywistosci. Obecnie byl czas aby wziasc szybki prysznic i wreszcie ubrac sie jak czlowiek. Dobrze bylo wyskoczyc ze skorzanych skafandrow I przejsc sie po okolicy jak czlowiek. Seba znal to miejsce dosc dobrze , bywal tu nieraz z rodzina wiec nie musielismy pytac nikogo o droge. Krotki spacer ,widok na morze no i ciagle pogaduchy o wszystkim i o niczym .Kruku opowiada min jak sam w zeszlym roku wyruszyl motocyklem na majorke. Z jednej strony fajnie bo kierujesz sie tylko soba I nie musisz sie liczyc z nikim , a z drugiej strony …. Musi byc ekipa. Bez niej nie ma wspomnien , sa jedynie fotografie ...Ale to tylko moje zdanie... Po jakims czasie wbijamy sie do sklepu po jakis prowiant na sniadanie I piwo rzecz jasna .Znosimy to wszystko do namiotow i udajemy sie na kolacje do knajpki sasiadujacej z polem namiotowym ,nalezacej zreszta do wlascicieli tego Campingu. Kazdy zamawia cos dla siebie,pijemy piwko I planujemy co na drugi dzien.


Obrazek

Seba proponuje “mala Italie”-tutejsza atrakcje turystyczna. Ponoc jest tam super . Dotychczas jego propozycje sie sprawdzaly wiec nie mielismy powodu by mu nie wierzyc.
Akurat gdy sie zaczelismy zastanawiac gdzie sie podzialy chlopaki na plastikach zadzwonil telefon. Okazalo sie ze wlasnie wjechali do Rimini . Zdziwilo nas to troche , zwazywszy na to ze my jadac wolnym tempem od trzech godzin mielismy pelen relaks. Bylismy przekonani ze albo sa juz gdzies znacznie dalej albo wyladowali tu duzo przed nami. Podalismy im namiary na nasze pole i wrocilismy do ucztowania.Chlopaki jednak nie dojechali do nas , znalezli jakis tani hotel I tam spoczeli. Noc jednak byla tak ciepla ze nie chcialbym jej zmarnowac spiac po raz kolejny w hotelu. Tymot bylby szczesliwy. Ok 22 opuszczamy knajpe I udajemy sie do namiotow. Jeszcze kilka piwek przed snem , smiechawka obowiazkowa I pora wbic sie w spiwor.
(dzisiaj 427 km)

05.05.2010.
Pierwsza noc na dziko mija bez przygod . Pomimo lekkiego deszczu najtanszy namiot z Argosu zdaje egzamin celujaco. Naprawde jestem wyspany. Szybkie sniadanie, poranna toaleta i jedziemy zwiedzic ta zachwalana przez kierownika “mala italie”.
Pogoda jest w miare ok I nie wyglada jakby mialo sie rozpadac wiec zakladam na glowe orzeszek.Lansik musi byc.Zostawiamy caly osprzet na polu I jedziemy. Przy okazji wjezdzamy na myjnie gdzie przywracamy nasze rumaki do w miare reprezentacyjnego wygladu gdyz po tych ulewach ,trasach nie zawsze utwardzonych ktore mielismy okazje przejechac, motocykle wygladaly nieco nie fajnie. Jedynie Kruku odmowil gdyz uznal ze v strom w trasie im bardziej upierdolony tym piekniejszy... coz o gustach sie nie dyskutuje.Nasze sprzety sie blyszcza wiec mozemy jechac.
Po ok pietnastu minutach podjezdzamy pod slynne “Little Italy”.
Wstep dwadziescia euro. Z bolem serca ale sie decydujemy, moze bedzie warto . Poczatek rozczarowuje, dookola male domki, male colosseum, poprostu miniatura wszystkiego tego co chce itak zobaczyc na zywo, wiec na cholere mi wersja mini. .Do tego male stateczki plywajace po malych kanalikach I male samolociki na malych lotniskach.
Moze dla dzieci to jest frajda ale patrzac na miny Dominika I Kruka chyba mieli identyczne wrazenie jak ja.
Dwadziescia euro poszlo sie jebac.
Jedynie Seba byl podekscytowany co jeszcze trudniej bylo mi zrozumiec bo byl tu chyba juz dziesiaty raz . Jak wspominalem pare linijek wyzej , o gustach sie nie dyskutuje,f ajne toto ale jak dla mnie bez fajerwerkow.
Zwiedzamy dalej ,mala wieza eifla I inne male zabytki z calej europy. W koncu jakas atrakcja ,ruiny zamku z armatkami wodnymi . Mozna sie pobawic w wojne tyle ze jeszcze nie jest na tyle cieplo by sie polewac woda .Idziemy dalej , swiat prehistorii czy cos w tym stylu . Dinozaury , epoka kamienia lupanego .Robimy fotki , w pewnym momencie spotykamy czesc ekipy plastikow - Pysia I Ule. Idziemy razem dalej . Wbijamy sie do mini wenecji , wskakujemy na gondole I plyniemy. Jest fajnie, humor powraca znudzenie gdzies znika.


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po zejsciu z lodki kierujemy sie w strone ,dziwnego urzadzenia ktorego nazwy nie znam, ale juz mi sie podoba . Kula do ktorej wchodzisz I gumowe linki do ktorych jest przytwierdzona wyrzucaja cie wysoko wysoko w gore obracajac sie w tym czasie wokol wlasnej osi. Bedzie adrenalinka. To wszystko jest juz w cenie biletu wiec juz nie placzemy po dwudziestce euraczy tylko wbijamy sie z Dominikiem jako pierwsi.

Obrazek


Okazuje sie ze nie mozna wazyc powyzej 90 kg wiec jeszcze sie mieszcze w limicie ,natomiast Pysio ma problem I probuje zrzucic 5 kilo w kilka minut pozbywajac sie ciuchow motocyklowych I innych obciazajacych gadzetow. Niestety z natura nie wygrasz I wciaz jest ponad 90 , a gosc w budce nie chce isc na kompromis . Pysio zostaje na ladzie , a ja z Dominikiem wsiadamy, no I wypierdala nas w kosmos. Uczucie niesamowite , napewno nie taki zastrzyk adrenaliny jak bungee, ale cos w tym klimacie.Drzemy mordy w powietrzu jak opetani. Po wyladowaniu chcemy natychmiast jeszcze raz ale pan regulaminowy mowi ze dopiero po trzech godzinach mozna skoczyc,ponownie. Po nas wchodzi Kruku, po nim Ulka I Kristi .
Ogolnie robi sie , biegamy po karuzelach ,wracamy do ruin zamku I toczymy wojne na armatki wodne. Jestesmy przemoczeni, wreszcie udajemy sie cos zjesc do knajpki znajdujacej sie na terenie osrodka . Po posilku zaczynamy sie zawijac.

Obrazek

Obrazek

Wychodzac spotykamy Mario z Ewelina ktorzy dopiero weszli, wiec maja troche do zwiedzania. My musimy jechac , trzeba sie spakowac.
Wracamy na camping , zwijamy namioty I pakujemy motocykle. Po ok godzinie jestesmy gotowi do drogi .
Podjezdzamy pod hotel gdzie nocowali Mario I Pysio . Chlopaki pakuja sie i ruszaja z nami. Jest ok godz 16 wiec nie planujemy jechac wiecej niz kilka godzin . Nastepny nocleg planujemy w okolicach San benedetto del tronto . To niecale 200 km stad , praktycznie cala trasa wzdloz wybrzeza.
Po drodze zahaczamy o jakis stary mostek po ktorym ponoc Jezus chodzil dawno temu. Dla mnie bez emocji most jak most, no ale legenda glosi ze byl tu hesus ramirez wiec szacun byc musi.
Coraz czesciej zaczynaja sie pojawiac palmy I roslinnosc ktora uswiadamiala mnie ze jedziemy coraz bardziej na poludnie czyli w dobrym kierunku. Az trudno uwierzyc ze jeszcze dwa dni temu rzucalismy sie sniezkami i tarzalismy sie w sniegu. W prawdzie jesli chodzi o pogode nie byly to tropiki ale jak dotad nie padalo wiec nie ma co narzekac.
W tym wszystkim totalnie stracilem rachube czasu , nie wiedzialem czy jest wtorek czy czwartek i w sumie malo mnie to obchodzilo. Bylo naprawde tak jak byc powinno . Drogi przyjemne , zakrety nie zbyt ostre, tempo poprostu idealne. Byle do przodu.
Mario I Pysio znowu gdzies nam znikneli. Po okolo dwoch i pol godzinie i kilku postojach dotarlismy do celu wytyczonego na dzien dzisiejszy. Minela godzina dwudziesta wiec czas najwyzszy by sie rozejrzec za noclegiem . Przejezdzalismy przez nadmorskie kurorty i waskie drozki otoczone palmami .Po lewej stronie rozciagalo sie morze .Ciemniejace niebo i pomalu zachodzace slonce, widok jak na tandetnej kartce walentynkowej ale robil wrazenie I sprawial ze serduszko bilo mocniej. Zatrzymalismy sie i poszlismy obejrzec plaze, usiasc na chwile odsapnac i popstrykac kilka fotek. Motocykle z calym sprzetem zostawilismy na poboczu ,raczej nie sadzilem by ktos sie polakomil na nasze bagaze.


Obrazek

Obrazek

Obrazek


Akurat gdy zsiadalem z motocykla zadzwonil do mnie Brat , jak nakrecony probowalem mu opisac ten caly wypad .W tym czasie reszta zalogi gdzies mi uciekla w kierunku plazy. Gdy skonczylem rozmawiac cala ekipa siedziala wygodnie na lezaczkach pod palmami. Jest swietnie ale musimy znalezc jakies pole namiotowe, od ostatniej nocy nikt juz nawet nie probowal proponowac jakiegokolwiek hotelu.Bylo jasne ze tylko na dziko .Ruszajac zauwazam ze gdy cisne na klamke hamulca przedniego swiatlo stopu nie dziala zupelnie. Kiedy dusze tyl jest ok czyli prawdopodobnie czujnik sie spierdolil. Moja reakcja jest taka jak zawsze czyli morda wykrzywiona i najchetniej bym juz teraz przy tym grzebal. Do tego zauwazam ze dziwnie mi piszczy tylni amortyzator. Podsumowujac moto zaczyna sie pierdolic-poprostu swietnie.
Przed wyjazdem wszystko sprawdzalem dokladnie jednak zawsze cos sie musi spsuc i raczej powinienem sie cieszyc sie ze narazie to tylko takie pierdoly . Seba obiecuje ze zajrzymy do tego nad ranem .Uspokoilem sie troche ,choc niepokoj pozostal.
Jechalismy dalej. Bylo juz dosc pozno , wiekszosc campingow byla juz zamknieta i nie przyjmowala gosci . Wreszcie znalezlismy cos w miejscowosci Marin siurra czy jakos tak. Bylo juz zupelnie ciemno jednak brama byla otwarta wiec wjechalismy i zaczelismy szukac kogos odpowiedzialnego za ten przybytek . Po kilkunastu minutach pojawil sie jegomosc ktory pokazal nam miejsce gdzie mozemy sie rozbic.
Tym razem rozlozenie namiotow zajelo nam moment. Caly osprzet wrzucilem do srodka upychajac tak bym tylko mial miejsce do spania . Mata spiwor i wszystko gra . Przebieramy sie w jeansy ,t -shirty i pomimo poznej pory idziemy do miasta by cos zjesc no i zobaczyc rzecz jasna. W sakwie znajduje kilka piw, taka zelazna rezerwe. Bierzemy je ze soba bo podejrzewamy ze o tej porze szanse na zakup czegokolwiek sa mizerne.Udajemy sie w pieciu czy tez w piecioro do miasteczka.
Jest cieplo , tak jak myslelismy wszystko pozamykan .Wreszcie znajdujemy otwarty kebab i wbijamy sie tam natychmiast

Obrazek

Szybkie uzupelnienie kalorii. Tuz obok perzyczajamy kafejke internetowa .W prawdzie jest teraz zamknieta ale jutro musimy tu wleciec.
Szybki posilek i pomalu czas wracac . Po drodze zauwazamy jaszczurki biegajace po scianach budynkow. Powietrze tez pachnie inaczej . W oddali za horyzontem widac blyski zblizajacej sie burzy, mielismy nadzieje ze przejdzie bokiem.
Docieramy na pole namiotowe, szybka toaleta,i pora wbic sie w spiwor.
Zasnalem szybko jednak po godzinie obudzil mnie huk jakby cos eksplodowalo w okolicach namiotu .Po kilku sekundach doszlo do mnie ze jednak burza nie przeszla bokiem .Deszcz nie padal tylko najzwyczajniej napierdalal .Do tego grzmoty byly naprawde glosne i powtarzaly sie sie co kilka minut . Tak przez dobre dwie godziny.
Co chwile sprawdzalem namiot czy nie przecieka i rzeczywiscie , na jednej wewnetrznej sciance zaczela pojawiac sie woda.Bylo jasne ze teraz juz nic z tym nie zrobie.
Pocieszac sie moglem jedynie faktem ze Seba mial identyczny namiot jak ja wiec nie bylem sam .ponoc nic tak nie poprawia samopoczucia jak swiadomosc ze ktos ma gorzej niz ty.W tym przypadku sprawdzilo sie to w stu procentach. Tuz przed zasnieciem przypomnialem sobie ze ostatnia rolka papieru toaletowego zostala na zewnatrz wcisnieta za szybe w moim motocyklu. Bylo juz za pozno by ja ratowac. Zasnalem...
(przejechano dnia dzisiejszego 227 km)

06.05.2010.
Poranek przywital nas sloneczkiem.
Chyba jednak ktos tam na gorze nad nami czuwa bo zdarzyl sie cud . Mimo iz wszystko zostalo przemoczone do tego stopnia ze musialem wylewac wode z sakw to rolka papieru toaletowego byla sucha . Praktycznie nie spadla na nia ani kropla deszczu ...Sa na swiecie rzeczy ktore sie fizjologom nie snily jak to mowil Ferdynand Kiepski
Wspolnie z Seba probujemy naprawic moje swiatlo stopu I zrobic cos ze skrzypiacym amortyzatorem.
Punkt drugi zalatwia spryskanie go wd 40, natomiast ze stopem jest wiekszy problem bo caly czujnik pod klamka jest w rozsypce. Do tego przewody sie poluzowaly I powinnismy je przylutowac jednak nie posiadamy odpowiednich narzedzi. Kilkakrotnie probujemy je przymocowac za pomoca tasmy izolacyjnej ale ten sposob rowniez nie zdaje egzaminu.
Nie mamy dosc czasu by sie z tym meczyc. Decydujemy ze zajrzymy do tego gdy bedzie okazja a na ten czas ustalamy ze na ten czas nie moge jechac jako ostatni . Dla wlasnego bezpieczenstwa ktos musi sie trzymac za mna.Padlo na Kruka.
Pakujemy sie I wyjezdzamy. Przy dyzurce campingu spedzamy jakas godzine bo Kierownik probuje zarezerwowac dla swojej rodziny Bungalow na lato. Wreszcie startujemy.
Najpierw do kafejki i przy okazji zahaczamy o ten sam kebab w ktorym bylismy wczoraj .
W kafejce kazdy sprawdza poczte ,wrzucamy szybki opis przebiegu wyprawy na polish bikers i po ok godzinie mozemy ruszac.Musze jeszcze po raz kolejny znalezc bankomat bo znowu sie zapalila rezerwa. Jest jeden za rogiem. Kasa wyplacona .Szybka nawrotka na placyku z palmami gdzie oczywiscie trzeba zrobic kilka fotek no i w droge.

Obrazek

Plan na dzisiaj : podjechac w okolice Rzymu , znalezc gdzies nocleg a jutro poswiecic caly dzien na zwiedzanie stolicy .
Pod Ascolla Pizzeno chcemy zjechac do marketu . Tam po raz kolejny gdzies nam znika Dominik. Seba znowu toczy piane . Chyba mam deja vu bo juz raz cos takiego przezywalem.Wreszcie zguba sie odnajduje . Zatrzymujemy sie pod centrum handlowym gdzie Kruku i Ojciec dyrektor ida poszukac kamery motocyklowej. Ja z Dominikiem zostaje , nie lubie chodzic bez celu po sklepach a do tego ktos musi popilnowac sprzetow.
Nieopodal motocykli siedzialo dwoch czarnoskorych gosci. Jeden w czapce rastafarianina w kolorze flagi Jamajki . Bylo jasne ze jesli chcesz cos kupic czego nie ma w markecie powinienes podbic wlasnie do nich. Po wyjsciu ze sklepu podeszli do nich Seba z Krukiem. Murzyn ktory doi tej pory wygladal na wyluzowanego w stu procentach momentalnie spiol sie I uciekl... Polozylismy sie ze smioechu. Moze myslal ze jestesmy z programu interwencja albo z jakiejs innej tajnej policji. W kazdym razie jegomosc napewno nie chcial z nami rozmawiac. Nie mielismy najmniejszego zamiaru go gonic.
Gdy wsiedlismy na motocykle I juz mielismy odjezdzac podeszli do nas jednak ostroznym krokiem i zaproponowali ze jesli cos chcemy to musimy jechac za nimi a oni nas zaprowadza do kogos kto moze zalatwic wszystko.
Oczywiscie grzecznie odmowilismy. Nie mielismy czasu na takie pierdoly.
Ruszylismy dalej prosto na na trase S4 przez Via Salaria. Kierunek -caly czas Rzym . Droga mijala bez zadnych przygod. Nudy-postoje na tankowanie ,na kawe, pogoda tez bez rewelacji , czasami lapal nas przelotny deszczyk. Ogolnie bylo szaro i pochmurno. Tego dnia trasa byla raczej nieciekawa .

Obrazek

W wiekszosci autostrady jedynie raz na jakis czas pojawiala sie kreta droga ktora w jakis tam sposob urozmaicala nudna trase.
W okolicach Rietti mamy kolejny postoj . Na stacji sprawdzamy pogode w okolicach Rzymu i wyglada na to ze deszcz jest poprostu wszedzie. Zaczynamy sie zastanawiac nad zmiana planu. Moze by tak zahaczyc o Rzym w drodze powrotnej?
To bylby juz drugi punkt po Gardzie ktory przez pogode trzeba by bylo odwlec. Nie bylismy z tego faktu zadowoleni.
Moze lepiej aby uniknac dwoch dni jazdy w deszczu powinnismy znalezc juz dzisiaj prom bezposrednio z Salerno na Sycylie? Owszem byl pewien niesmak gdyz wedlug pierwotnych ustalen mielismy unikac jakichkolwiek ulatwien w trasie typu promy lodki itp. Tym razem jednak bylismy wszyscy zgodni : Jesli jest szansa bysmy juz jutro byli na Sycylii to trzeba z niej skorzystac. Chociazby po to by miec wiecej czasu w drodze powrotnej na odwiedzenie tych wszystkich miejsc ktore pominelismy.
Jedziemy dalej ,trzeba sprawdzic na wiekszym serwisie czy sa w dniu dzisiejszym jakiekolwiek polaczenia z Sycylia.
Po okolo godzinie zatrzymujemy sie na zjezdzie A1 pod Rzymem . Jest okolo dwudziestej godziny . Tym razem to moja kolej by kupic kawe dla wszystkich. Seba prosi bym mu zamowil kawusie o dziwnie brzmiacej nazwie. Wiadomo Italia to taka europejska stolica kawy i maja tu tyle rodzajow tego napoju ze nie wzbudzilo to we mnie zadnych podejrzen . Szczegolnie ze Seba uwazal sie za konesera tego trunku i non stop probowal jakiegos zupelnie innego gatunku. Moj wloski oczywiscie jest na tyle ubogi ze zamawiajac poprostu tepo powtorzylem nazwe ktora podal mi Sebastian . Gosc za lada odpowiedzial mi ze niestety nie ma takowej .
Co mnie zdziwilo to spojrzenie sprzedawcy. Patrzyl na mnie jak bym mu conajmniej siostre skrzywdzil. No nic mowie to daj espresso stary , usmiechajac sie szeroko.
Wychodzac z kawami widze ze reszta ekipy kwiczy ze mnie . Okazalo sie ze nazwa kawusi ktora podal mi Seba oznaczala cos jak “w dupe jebana”. Teraz juz zrozumialem wyraz twarzy pana za lada. Chyba powinienem sie cieszyc ze nie dostalem w ryj od wloskiego barmana . Punkt dla kierownika.
Podczas gdy omawialismy plan dzialania pojawila sie wycieczka dzieci z Neapolu ktore byly wrecz zachwycone naszymi motocyklami. Dziesiatki pytan, zdiec . Ogolnie kazdy chcial usiac, dotknac , pomacac. Moj intruz robil za gwiazde i wzbudzal najwieksze zainteresowanie co musze szczerze przyznac mile polechtalo moja proznosc. Moze i mam slabszy silnik i wolniej wchodze w zakrety ale tego dnia nikt nie zwracal uwagi na smoka kierownika. To moj wierny fortepian byl dzis gwiazda wieczoru .

Obrazek

Seba uprzedza by zanim sie oddala sprawdzic czy nic nie zginelo bo w koncu to dzieci camorry , jednak obawy byly bezpodstawne.
W koncu wycieczka sie oddalila a my zdecydowalismy ze jednak Rzym odpuszczamy na ten czas i smigamy bezposrednio na prom. Trzeba bylo tylko dowiedziec sie o ktorej takowy odplywa . Zaczelismy przepytywac stojacych na parkingu kierowcow ciezarowek czy sie orientuja nieco w temacie. Pierwszych kilku nie bylo chetnych do pomocy albo poprostu byli zmeczeni .Wreszcie jeden Slowak, sprawdza w laptopie i wychodzi na to ze dokladnie o polnocy odplywa nasz ostatni prom .
Plynie ponad osiem godzin wiec jednoczesnie nocke mogli bysmy przespac na pokladzie. Tanio i wygodnie. Seba sprawdza jeszcze to info przez zone w Uk. Jest potwierdzenie. Mamy troche ponad 3h by dotrzec do portu. Tankujemy motocykle do pelna i pada komenda “na kon”.
Jest juz ciemno , autostrada jest praktycznie pusta tylko ciezarowki sie poruszaja na prawym pasie. Cisniemy ile fabryka dala. Nie mozemy sobie pozwolic na spoznienie. Jesli nie zdazymy na prom to moze byc problem z noclegiem. Wiem ze nie bylo to najrozsadniejsze ale stala predkosc wahala sie miedzy 150-180km/h. I tak caly czas .W sumie przez okolo poltorej godziny do pierwszego zjazdu moj szybkosciomierz prawie non stop byl zamkniety wiec o komforcie jazdy nie bylo mowy.
Wreszcie, w okolicy Caserty zjezdzamy na stacje. Okazuje sie ze przez ten krotki okres popierdalania xjr Seby pochlonal prawie caly bak . Reszta tez miala niewiele ponad rezerwe wiec szybkie tanken , przegryziony batonik mars no i trzeba jechac dalej bo czas nas goni.
Niespodziewanie pomimo poznej pory ruch na drodze sie zagescil i musielismy nieco zwolnic tempo. Wciaz jednak poruszalismy sie w miare sprawnie.
Bylo niewiele przed polnoca gdy znalezlismy sie w okolicach Salerno. Wszystko wskazywalo na to ze chyba jednak zdazymy na czas.
Do miasta juz dotarlismy ale teraz trzeba znalezc przystan portowa . Tu zaczely sie schody.
W poszukiwaniu promu zjechalismy z autostrady i nagle zauwazylismy brakujace ogniwo ...wiadomo Dominik.
Zatrzymalismy sie czym predzej za bramkami na poboczu i wydzwaniamy do zguby , jednak pomimo nieustajacych prob nie ma odzewu . Musialo to oznaczac tylko jedno. Chlopak znowu gdzies pobladzil .
Do polnocy pozostalo kilka minut . Pomalu zaczynalismy sie godzic z mysla ze nasze wysilki raczej spelzly na niczym i mozemy zapomniec o calym planie z promem ,oraz dotarciem nazajutrz na Sycylie .
Oczywiscie o cale zalamanie tego pieknego projektu obwinialismy zaginionego w akcji.
Ze tez musial sie zgubic akurat teraz.
17.03.2013, 01:47
Szukaj Odpowiedz
Seba Offline
Zbanowany
Zbanowani

Liczba postów: 692
Liczba wątków: 76
Dołączył: Jan 2013
#2
RE: Sycylia 2010 - From UK to Sicily
Bylismy juz niezle zmeczeni po calodziennej jezdzie. Przestalismy szukac promu . Minela polnoc , a z Dominikiem kontaktu jak nie bylo tak nie ma .Niechetnie zaczynamy sie zastanawiac nad noclegiem.
Wiadomo bylo ze w srodku miasta raczej nie znajdziemy pola namiotowego czyli znowu czekaly nas wydatki zwiazane z hotelem .
Gdy juz sie uspokoilismy i nastapilo totalne rozluznienie odezwal sie telefon Sebastiana. Dzwonil Dominik z zapytaniem gdzie sie podzialismy bo on od jakiegos czasu stoi przed wjazdem na prom i czeka na nas , a nasz transport odplywa dokladnie za 15 minut.
Tego Kierownikowi nie trzeba bylo powtarzac. Wyrzucil dopiero co zapalonego papierosa, zapodal komende“na kon” i oddalil sie natychmiast . Zanim wogole do mnie dotarlo co sie dzieje zniknal za zakretem.
Poniewaz bylem zupelnie nie przygotowany do jazdy musialo to chwile potrwac zanim sie ubralem i nalozylem rekawice .Kruk cierpliwie na mnie czekal . Dzieki Kruku.
Gdy juz mielismy ruszac zauwazylem ze gdzies mi sie zapodzialy okulary przeciwsloneczne. Chwile ich poszukalem ale czas naglil ,pogodzilem sie w duchu ze strata i pojechalismy.
Kluczylismy po waskich uliczkach Salerno i kierowalismy sie znakami ktorych jakos przedtem nie widzielismy. W rezultacie musialem jechac sam bo Kruku tez mi sie oddalil po kilku zakretach .Wreszcie dotarlem do duzej bramy prowadzacej do portu.
Czasem mam tak ze z niektorych momentow w zyciu samoistnie tworza mi sie w glowie tzw stopklatki . Mam tak od dziecinstwa , nie wiem czy to normalne.
Gdy wydarzylo sie cos ciekawego , cos co zapadlo mi od razu w pamiec to mam tak jakby obraz tego czegos w glowie .Taka wlasnie stop klatke. Nawet jesli to cos zdarzylo sie ponad 15 lat temu to do dzis pamietam kazdy szczegol. Taka fajna przypadlosc.
No i wlasnie widok ktory ujrzalem byl takim fleszem.. W tym momencie powinienem byl wyjac aparat i pstrykac fotki . Jestem pewien ze bylyby to najladniejsze zdjecia z tej wyprawy.
Oczom moim ukazalo sie dosc duze betonowe nabrzeze. Ksiezyc byl naprawde nisko i mimo iz nie byl w pelni to odbijal sie wyraznie od tafli wody . Niedaleko od brzegu stali majestatycznie obok siebie na motocyklach Dominik, Kruku z Kristi i Seba a tuz za ich plecami ….....pomalu odplywal nasz prom...
Podjechalem powolutku do reszty . Chcialem wlasnie podzielic sie z chlopakami wrazeniami wywolanymi przez ten piekny widok gdy Seba nagle eksplodowal.
Zasypal mnie gradem pytan .Dlaczego tak dlugo jechalem i wogole obwiniajac mnie za opoznienie . Na poczatku przyjalem to na miekko bo mysle niech sie chlop wyszumi, w koncu jakos trzeba odreagowac. Ten jednak kontynuowal monolog dopytujac sie dlaczego nie ruszylem zaraz za nim. Grzecznie odparlem , zreszta zgodnie z prawda ze musialem zalozyc kask i rekawiczki . Seba robil sie coraz bardziej czerwony na twarzy. Wydarl sie z zapytaniem: a czy ja mam kurwa rekawiczki??? i wysunal rece w moja strone.
Wlasciwie dlonie w tym momencie kolorem nie odbiegaly od twarzy kierownika , byly purpurowe z zimna . Biedak tak sie spieszyl ze nie zalozyl lapawic.
Wydawalo mi sie wowczas ze to raczej Dominik powinien byc tu najbardziej podminowany. To on przeciez byl tu pierwszy i czekal na nas przeszlo pol godziny. Ten jednak byl spokojny i opanowany niczym buddyjski mnich.Poprostu przygladal sie nam z zaciekawieniem.
Sytuacja robila sie coraz bardziej nieprzyjemna .Moja cierpliwosc rowniez ma swoje granice i pomalu zaczynalo mnie juz wkurwiac wysluchiwanie lamentow Sebastiana . Wiadomo –dalem ciala ale ile mozna nawijac o tym samym.Takie rzeczy sie zdarzaja i juz .Wreszcie podniesionym glosem odparlem kierownikow by juz nie darl na mnie japy bo moze sie zrobic naprawde niefajnie.
Juz sie wydawalo ze mamy przed soba piewszy powazny konflikt na tej wyprawie gdy nieswiadomy wogole zaistnialej sytuacji Dominik , przysluchujac sie i widzac zmarznietego Sebe, poprostu wstal z motocykla, spokojnie zdjal rekawiczki i myslac ze Seba swoje poprostu zgubil po drodze wreczyl mu wlasne mowiac: nie martw sie stary , ja mam jeszcze jedna pare...
W tym momencie wybuchnelismy smiechem , moze mi sie wydawalo ale nawet dowodca wyprawy pomimo zaawansowanego stadium kurwicy sie zarechotal...
Dominik rzucil pomysl by pojezdzic po porcie i popytac przy pozostalych promach czy moze ktorys nie plynie w kierunku Sycylii. Nie zdawalismy sobie sprawy wowczas ze jezdzenie po polnocy po terenie zaladunku promow moze byc nie do konca zgodne z obowiazujacym tutaj regulaminem. Wsiedlismy I smigalismy od promu do promu . Niestety, nic nie plynelo w naszym kierunku.
Trzeba bylo pomalu ochlonac i pomyslec co dalej. Sytuacja wygladala nastepujaco: bylo nas piecioro bylo za dwadziescia pierwsza a my bylismy w jakims zapizdzialym portowym miasteczku niedaleko Neapolu gdzie raczej nie bylo szans na zaden camping a hotele w centrum tez nie nalezaly do tanich.
My sie jeszcze jakos trzymalismy ale po Kristi bylo widac ze ma dosc calodziennej jazdy. Bylo oczywiste ze musimy jak najszybciej znalezc jakis w miare tani nocleg i obmyslic plan dzialania na jutro.
Udajemy sie do centrum, moze jednak znajdziemy cos w miare taniego, w koncu nadzieja umiera ostatnia.
Przy wyjezdzie jakby nie bylo dosc wrazen zatrzymuje mnie tutejszy carabinierii i dopierdala sie do mojej tablicy rejestracyjnej. Tlumaczy mi ze powinna byc wieksza . Jakbym o tym nie wiedzial. Mam dosc, zbywam go wyjasniajac po angielsku ze w moim kraju jest ona w stu procentach legalna.i raczej moze mi nadmuchac. Mysle ze makaron itak nie do konca to zrozumial ale odpuscil i moglem pojechac za reszta. Ruszajac zauwazylem cos czarnego przyklejonego do mojej rury wydechowej,chwycilem i z radoscia zdalem sobie sprawe ze wlasnie znalazlem moje okulary przeciwsloneczne ktorych tak uparcie szukalem gdy mielismy naginac na prom. Byly lekko stopione od temperatury ale wciaz nadawaly sie do dalszego uzycia. Naprawde poprawilo mi to samopoczucie.
Gdy wydawalo mi sie ze zapas niefarta na dzisiaj zostal wykorzystany w stu procentach jak na zlosc w tym momencie zaczal padac deszcz. Kolejna lekcja- nie uzalaj sie turysto bo zawsze moze byc jeszcze gorzej.
Ruszylismy w miasto jednak pierwsze dwa hotele byly zdecydowanie ponad nasz budzet. Gdy po chwili podjechalismy pod piecigwiazdkowy Grand Hotel nawet nie zgasilem silnika . Rozumiem ze bylismy zdesperowani, ale chyba nie az do tego stopnia .Nie pytalem o cene , Kruk poszedl spytac i wrocil z niewyrazna mina.
Podjelismy wspolna decyzje ze jedziemy poza miasto i probujemy znalezc cos przy trasie.
Wyjechalismy na autostrade no i rozgladamy sie dookola za jakimkolwiek noclegiem. Jak dotad niczego nie widac .
Po ok 45 minutach zjechalismy na stacje i pytamy obsluge o jakis motel w okolicy ci jednak nie maja pojecia .W reszcie ktos nam doradza by zjechac na najblizszym zjezdzie i poszukac w okolicy Pontecagnano.
Deszcz od godziny padal naprawde mocno, bylo zimno i nieprzyjemnie do tego byla juz ok druga w nocy wiec marzylem tylko o jednym- by znalezc wreszcie cokolwiek i zasnac . Minelismy kilka mniejszych hotelikow jednak niestety wszystkie byly juz zamkniete.
Wreszcie oczom naszym sie ukazal neon EuroHotel. Bylem tak wykonczony ze zgodzilbym sie na kazda cene. Reszta ekipy tez nawet nie pytala o koszta.
Zostawilismy motocykle pod budynkiem i poszlismy sie dogadac w recepcji.
Okazalo sie ze na ta chwile maja tylko dwie dwojki wolne, znowu klopot bo jest nas pieciu. Bylo jasne ze Kruku ze swoja pania biora jeden ale jak rozwiazac problem z nasza trojka.
Recepcjonista okazal sie wyrozumialym czlowiekiem i zgodzil sie by jeden z nas zakotwiczyl na dziko .Czekala nas noc we trojke we dwojce.
Natychmiast zabralismy bagaze i udalismy sie do pokoju.
Nasza dwojka okazala sie salonem z jednym duzym lozkiem , czyli tzw malzenski apartamencik.
Nie bylo co wybrzydzac , jednak nie wyobrazalem sobie spania na jednym lozu we trojke . Na ochotnika zglosilem sie do noclegu na macie na podlodze . Nikt nie oponowal. Szybki prysznic i w sumie bez kolacji wbilem sie w spiwor . Usnalem momentalnie .
( przejechalismy dzis w znoju I trudzie 532 km)


07.05.2010.
Obudzilem sie ok dziewiatej. Podnioslem glowe i zobaczylem …...Dominika wtulonego w Sebe. Tego wlasnie chcialem uniknac decydujac sie na spanie osobno.
Chlopaki po przebudzeniu widzac w jakiej pozycji sie znajduja momentalnie odskoczyli od siebie jak oparzeni. Doskonale ich rozumiem .Ostatnia rzecza ktora bym chcial zobaczyc na rozpoczecie dnia jest chrapiaca japa ktoregokolwiek z nich.
Wlaczylem telewizor i szukalem prognozy pogody. Za oknem deszcz padal od wczoraj praktycznie bez przerwy . Patrzac w niebo nie zapowiadalo sie na jakakolwiek zmiane.
Wreszcie znalazlem pania pogodynke na jednym z kanalow.Nie wygladalo to zbyt dobrze. Poprostu cala Italia byla w ciemnych chmurkach, jakby ktos tam na gorze sie uparl by nam uprzykrzyc ten wyjazd..
Bylismy juz tym zmeczeni . Ucieklismy z Wielkiej Brytanii przed deszczem a dotychczas zapowiadanego slonca bylo jak na lekarstwo. Na dodatek dowiedzielismy sie ze reszta ekipy ktora odbila na Rzym tez przez pogode musiala zmienic zupelnie plan wycieczki . Odbili na Pize a za cel obrali Paryz. Morale upadalo coraz bardziej.
Koniecznie trzeba bylo sprawdzic jak to bedzie wygladalo przez najblizszych kilka dni.
Jesli na Sycylii , gdzie planowalismy sie rozlozyc co najmniej na weekend ma rowniez padac przez caly czas, to byc moze my rowniez bedziemy musieli wprowadzic zmiany w projekcie.
Np kierunek Sardynia albo Korsyka...
Nie usmiechalo sie nam to. W koncu to wlasnie Corleone na Sycylii mialo byc miejscem docelowym.
Zadzwonilem do ziomka w Cardiff by sprawdzil mi w necie pogode na najblizsze kilka dni. Powialo optymizmem . Wedlug niego przed nami bylo jeszcze jakies 200 km w deszczu a dalej az do Reggio di callabria oraz na Sycylii minimum 20 stopni C i slonecznie bez opadow.
Ta wiadomosc znacznie poprawila nasze samopoczucia . Zeszlismy na dol zjesc sniadanie, zaraz potem dosuszanie butow suszarkami do wlosow i szykujemy sie do wyjazdu.
Bylo jasne ze jesli nic nieprzewidzianego sie nie wydarzy to cel zostanie osiagniety wlasnie dzisiaj - SYCYLIA...
Nie moglem sie doczekac dnia gdy bede mogl odpoczac od tego ciaglego naginania.
Oczywiscie kocham to, ale to tak jak w boksie, musza byc przerwy miedzy rundami by czerpac z tego przyjemnosc , inaczej staje sie to katorga.A na chwile obecna mialem dosc .
Po czesci napewno bylo to spowodawane ciaglymi deszczami i tym ze z wyjatkiem jednego
dnia spedzalismy praktycznie caly czas w siodle zjezdzajac na nocleg pozno w nocy.
Byla to tylko i wylacznie wina naszej organizacji , ale nie ma sie co oszukiwac kazdy z nas dopiero sie uczyl turystyki motocyklowej . Bylem pewien ze tego typu incydenty napewno zaprocentuja w przyszlosci podczas planowania kolejnych wypraw .
Nie mielismy sie nad czym zastanawiac, trzeba bylo ponownie wbic sie w skory , kondomy i mozna ruszac w strone slonca.
Bylo jasne ze dzisiejszy dzien spedzimy jadac w kierunku przeprawy promowej .Tym razem nie musielismy sie obawiac czy zdazymy. Promy kursowaly co pol godziny zatem moglismy jechac bez stresu.
Byla tylko jedna trasa prowadzaca do Regio di calabria wiec nie mielismy za duzego wyboru , a co za tym idzie mozliwosci pobladzenia tez byly znikome.
Tego dnia w czasie jazdy nie wydarzylo sie nic o czym mozna by sie rozpisywac .Pierwsze dwie godziny jechalismy w dosc mocnym deszczu i juz zaczynalem watpic w prognozy z internetu gdy pojawilo sie slonce. Nie takie przebijajace sie zza chmur . Niebo bylo naprawde czyste jak nigdy wczesniej podczas tej wyprawy. Oczywiscie nie bylo upalnie ale pogoda nastrajala optymistycznie a widoki wzdloz trasy tez od razu nabraly jakiegos bardziej interesujacego ksztaltu.
Mozna bylo sie wreszcie zatrzymac i zrzucic z siebie kondomy , foliowe pokrowce na buty i inne utrudniajace poruszanie sie gadzety.
Tempo bylo w miare rowne. Zdarzalo sie tez ze bylismy zmuszeni jechac naprawde wolno bo czesc drogi byla rozkopana . Musielismy sie wlec jeden za drugim jednym pasem , na tyle waskim ze o filtrowaniu raczej nie bylo mowy. Trzymalismy wiec predkosc puszek jadacych przed nami.
Postoje na fajke czy tez tradycyjne Sebastianowe capucio tez juz nam nie przeszkadzalo, mysl ze dzis bedziemy u celu rekompensowala wszystkie minusy niedogodnosci.
Okolo godziny 16 zatrzymalismy sie na jednej ze stacji by cos zjesc i uzupelnic paliwo.
Na scianie wisial rozklad promow z Calabrii do Messiny na Sycylii, mozna tez bylo sie tutaj zaopatrzyc w bilety.
Wedlug mapy znajdowalismy sie maksymalnie dwie godziny od przeprawy. Tankujac moto uslyszalem znajomy pomruk silnika. To czesc ekipy plastikow w skladzie Pysio I Ula wlasnie dolaczyla do nas. Musieli naprawde ostro pocinac gdyz wedlug ich opowiesci od dzisiejszego poranka pokonali droge na ktora my potrzebowalismy prawie dwoch dni. Zreszta widok rozbryzganych much na lampie jego hondy swiadczyl o ich tempie podrozy . U mnie muchy te byly poprostu poprzyklejane natomiast u Pysia przod wygladal jakby potracil psa. Krew flaki i robaki.
Naprawde dobrze bylo ich znowu spotkac .Wygladalo wiec na to ze na Sycylie wjedziemy razem, tak jak wyjechalismy z UK.
Ponoc Mario ze swoim plecaczkiem znajdowal sie jakas godzine drogi za nami.Czyli powinnismy sie spotkac sie za niedlugo.
Tego dnia nie spieszylismy sie nigdzie, zakupilismy bilety na prom i po jakichs pietnastu minutach ruszylismy .
Tempo bylo dosc powolne jednak mi to nie przeszkadzalo. Widoki dookola sprawialy ze czlowiek mial ochote sie zatrzymac i podziwiac .Po prawej rozciagal sie bezkres morza, a po lewej.... sam nie wiem co bylo po lewej bo podziwialem morze. Prawie kazdy stal w czasie jazdy na motocyklu i ...po prostu spogladal na lewo. Wiedzialem ze na Sycylii widoki takie jak te beda norma. Czulo sie w powietrzu ta “innosc” po ktora wlasnie tu przyjechalismy .Trudno to opisac ale w mysli powtarzalem sobie raz za razem “kurwa udalo sie,kurwa udalo sie”.
Jestesmy prawie u celu.
Wreszcie dotarlismy do przeprawy. Oczywiscie jak zwykle troche musielismy pobladzic . W pewnym momencie zaczelismy sie przeciskac przez jakies waskie furtki przecinajace droge. Wszyscy przejechali przez nie bez problemu ale moja kierownica o szerokosci poroza jelenia ledwo sie tam miescila. Pomalutku przepchnalem moto i dolaczylem do reszty.
Ominelismy kolejke czekajacych by wjechac na prom i ustawilismy sie na czele czekajac na transport.Mielismy troche czasu by porobic troche fotek .

Obrazek

Po po jakims czasie moglismy wtoczyc sie na poklad , Nie trzeba bylo przypinac motocykli . Poprostu zaparkowalismy przy prawej burcie . Przeprawa wygladala identycznie jak ta w Swinoujsciu, nawet czas byl zblizony.okolo 15 minut. Tylko po drugiej stronie napewno czekalo nas cos wiecej..
Poszlismy na gorny poklad by odsapnac i popstrykac co nieco .Slonce pomalu zachodzilo . Naprawde robilo to wrazenie , widac bylo gory i majestatycznie unoszaca sie ponad tym wszystkim Etne...
Dotychczas tylko o niej czytalem, teraz bede mial okazje zobaczyc . Wciaz to do mnie nie dociera. Kolejna stopklatka ktora napewno zapamietam....
Doplywamy do brzegu. Pomalu zapada zmrok.Zjezdzamy z promu i mozemy stwierdzic ze Sycylia zostala zdobyta. Jestesmy tu , nareszcie u celu podrozy,...jest radosc.
Biore telefon wysylam wszystkim bliskim wiadomosc ze dotarlismy .


Obrazek

Obrazek

Najwyzsza pora poszukac jakiegos pola namiotowego bo przy tej pogodzie spanie w hotelu byloby czysta glupota.
W tym momencie zadzwonil Mario ze wlasnie zlapal prom . Czekamy jakies 20 minut i juz w komplecie ruszamy w miasto cala grupa by zakupic jakis prowiant na wieczor i znalezc jakis nocleg.
Bylismy totalnie wyluzowani. Bylo jasne ze jutro nigdzie nie musimy sie spieszyc. Poprostu czekaly nas dwa dni plazy, relaksu i nie myslenia o niczym.
Wjechalismy do centrum i..... utknelismy w korku jakiego dotychczas nie mialem okazji widziec. Samochody staly w miejscu a pomiedzy nimi dosc szybkim tempem przemykaly malolaty na skuterach.
Zjechalismy na bok. Poruszanie sie motocyklem nie mialo sensu, tym bardziej ze by znalezc jakikolwiek sklep musielibysmy wbijac sie w waskie uliczki. Pozostawilismy sprzety i wraz z Dominikiem poszlismy na piechote szukac sklepu.
Po okolo dziesieciu minutach marszu dotarlismy do celu.
Sklepikarz powital nas z usmiechem. Wlasciwie sklep byl niewielki ale na brak asortymentu nie moglismy narzekac. Bylo wszystko poczawszy od owocow a skonczywszy na wedlinach i alkoholu.
Bylo oczywiste ze dotarcie na Sycylie trzeba bedzie koniecznie jakos oblac, wiec pierwsze dwie siatki napelnilismy tutejszym piwem o wdziecznej nazwie messina. Oprocz tego pieczywko na sniadanie i cos do pieczywka .
Nie myslelismy w tym momencie ze moze byc problem z zaladunkiem tego calego dobytku na motocykle, jakos przeciez damy sobie rade.
Wrocilismy do maszyn . Reszta zalogi tez poczynila zakupy w innych sklepach - wciskali butelki i siatki z jedzeniem gdzie tylko sie dalo.
Po okolo 15 minutach bylismy gotowi do drogi choc w tym momencie nasza karawana wygladala nieco smiesznie zwazywszy na to ze butelki z piwem byly powciskane gdzie tylko sie dalo.
Ktos na czele znalazl pare kilometrow stad camping. Pozostalo nam tylko dojechac i rozbic obozowisko.
Dwadziescia minut pozniej juz bylismy sie u bram pola namiotowego. Oczywiscie kazdy z osobna musial sie zarejestrowac. Troche to trwalo jednak nikt dzis nikt na to nie zwracal uwagi. Co niektorzy zaczeli juz otwierac piwka . Zapowiadal sie sie wesoly wieczor.
Camping znajdowal sie tuz nad morzem. Wlasciwie od plazy odzielalo go jedynie ogrodzenie.
Miejsca na namioty bylo sporo. Tuz obok mielismy zadaszone miejsce z krzeselkami stolikami i grillem- w sam raz do ucztowania. Nie mozna bylo oczekiwac niczego wiecej. Poprostu perfecto jak to mowia wlosi.
Naprawde zaczynalo mi sie tu podobac.
Bylo juz ciemno, lecz zaden z nas nie mial zamiaru isc spac. Trzeba bylo przedewszystkim rozbic namioty. Przyswiecajac sobie swiatlem motocykla wzialem sie do pracy .
W przeciagu kilku minut namiot byl gotowy. Cala reszte swoich bagazy wrzucilem luzem do srodka. Nie mialem ochoty na jakiekolwiek ukladanie tego balaganu. Mialem miejsce do spania i to sie liczylo.
Cala reszta tez juz byla gotowa.
Po podliczeniu piwa i zapasow okazalo sie jednak ze jest tego stanowczo za malo. Zeby zrobic grilla potrzebowalismy wegla. Szczescie usmiechnelo sie do nas po raz kolejny dzisiejszego dnia. Ciec w dyzurce mial jedno i drugie. Oczywiscie drozej niz w sklepie ale nikt z nas nie mial ochoty jechac ponownie po zakupy wiec skorzystalismy z jego oferty.
Bylo naprawde cudownie , pomimo poznej pory bylo bardzo cieplo. Motocykle ustawilismy i zabezpieczylismy w jednym miejscu. Nareszcie mozna bylo sie przebrac i zrelaksowac przy zimnym piwku.
Pomimo wszystko zmeczenie ostatnimi dniami robilo swoje. Mimo szumnych zapowiedzi wygladalo na to ze dzis raczej zadnych szalenstw nie bedzie .
Siedzielismy w spokoju i popijalismy browar zagryzajac tutejsze smakolyki.
Bylo wesolo ale nie tak glosno jak podczas pierwszych wieczorow tej wyprawy.
Wydawalo mi sie ze poprostu kazdy na swoj wlasny sposob przezywal to gdzie bylismy i co wydarzylo sie przez ten mijajacy tydzien.
Posiedzielismy tak do okolo polnocy.W miedzyczasie zaplanowalismy ze jutro jak juz dojdziemy do siebie pojedziemy zobaczyc Etne i pozwiedzac nieco Messine.
Na pojutrze mielismy uderzyc w strone slynnego Corleone . Nie moglem sie doczekac nastepnego dnia...
Nadeszla najwyzsza pora by sie ulozyc do snu. Podczas gdy reszta ekipy jeszcze ucztowala ja wczolgalem sie do namiotu i zaleglem.
Szum fal szybko mnie uspil.
(przebyto dzis 464 km)






08.05.2010.
obudzilem sie okolo dziesiatej. Slonce przebijalo sie przez scianki namiotu.
Bagaz ktory wczoraj wrzucilem po ciemku do srodka byl rozrzucony po calej powierzchni. Mialem problem ze znalezieniem czegokolwiek.
Wyszedlem na zewnatrz. Niebo bylo bezchmurne. Temperatura grubo ponad 20. Jest pieknie.
Poszedlem wziasc prysznic , bo po wczorajszym dniu zaleglem brudny jak knur.
Okazalo sie ze trzeba zakupic w dyzurce specjalny zeton aby uruchomic natrysk.
Po odswiezeniu sie kazdy zajal sie soba. Jedni poszli sie opalac inni z kolei sprawdzali jak wyladaja ich motocykle po trasie.
Zdalismy sobie sprawe ze wizyta u mechanika raczej bedzie nieunikniona. Kruk i Pysio musieli zrobic cos z lancuchami jak nie wymienic to przynajmniej naciagnac a Dominik musial wymienic przednia opone. Byla tak lysa ze przez ostatnie dwa dni pokonywal zakrety swoja cebra jeszcze wolniej niz ja na fortepianie .
Ja bylem przekonany ze powinienem wymienic olej w silniku , gdyz zmieniajac biegi dalo sie wyczuc ze chodza coraz ciezej. Do tego to nieszczesne swiatlo stopu.
Reasumujac bylo wiadaomo ze trzeba sie ruszac. Byla sobota a ponoc we Wloszech tego dnia po godzinie czternastej nie uswiadczysz zadnego otwartego warsztatu.
Jutro z kolei niedziela. Nie bylo wyjscia ,musielismy to zalatwic dzisiaj.
Postanowilismy jechac na Etne a wczesniej po drodze znalezc jakiegos speca od motocykli.
Zblizalo sie poludnie i temperatura na dworze stale rosla. Ustalilismy ze jedziemy w jeansach i t-shirtach jak na easy riderow przystalo.
Prawdziwa przyjemnoscia bylo usiasc na motocyklu bez zadnych bagazy , z pustymi sakwami i bez krepujacego ruchy skorzanego skafandra. Orzeszek na glowe , polowicznie stopione okulary przeciwsloneczne i mozna ruszac.
Warsztat znalezlismy po kilkunastu minutach jazdy. Mala rodzinna firma znajdujaca sie w prywatnym garazu.
Szczerze mowiac wlasciciel nie wygladal na zachwyconego nasza wizyta.
Wlasnie konczyl prace i mial zamiar zamykac a tu wbija mu sie kilku motocyklistow,do tego kazdy z innym problemem.
Pewnie wiekszosc ludzi by zamknela nam drzwi przed nosem, jednak dzieki bogu ten mechanik byl rowniez motomaniakiem wiec zrozumial ze jest nasza ostatnia deska ratunku.
Na scianach warsztatu wisialy dyplomy i wycinki z gazet dotyczace jego kariery w motocrossie.
Niepamietam dokladnie kiedy i co zdobyl ale bylo to drugie albo trzecie miejsce na mistrzostwach swiata okolo 10 lat temu-czyli nie byle co.
Zaczal od wymiany opony i zajelo mu to niewiele czasu. Zaraz potem okazalo sie ze u Kruka trzeba bedzie wymienic lancuch.
Mechanik coraz czesciej spogladal na zegarek. Nie bylo mu to wszystko na reke. Ponoc umowil sie z kumplami na offroad a czas lecial.
Postanowilem nie zawracac mu glowy swiatlem stopu , najwyzej sprobuje z Seba znowu cos z tym zrobic . Jedynie wymiana oleju w moim sprzecie byla nieunikniona.
Kupilem od mechanika 4 litry i poprosilem o jakis pojemnik aby spuscic ten zuzyty olej a co za tym idzie zaoszczedzic gosciowi pracy i czasu.
Podal mi metalowa miske. Natychmiast wzialem sie do roboty.
Wyprowadzilem motocykl na ulice by przypadkiem nie uswinic olejem plytek kolo garazu.
Ale gdy tylko wloski ogier to zobaczyl wybiegl na zewnatrz i nakazal mi to robic na terenie jego warsztatu.

Obrazek

Obrazek

Z kazda minuta robil sie coraz bardziej nerwowy.
Pokornie wprowadzilem moto spowrotem i polozylem sie na ziemi probujac wcisnac miske pod silnik motocykla, by spuscic stary olej i nie uronic ani kropli na posadzke.
Niestety, znowu moje niskie zawieszenie utrudnialo mi zadanie. Nie mialem juz odwagi pytac o nieco nizsza miske. Sycylijczyk byl juz wystarczajaco wpieniony na nas.
Zdecydowalem powyginac nieco krawedzie naczynia by je jakos wcisnac pod spod .
Udalo sie.moglem dzialac.
Juz mialem odkrecac srubke, gdy zauwazylem ze przez ramie spoglada mi pan mechanik.Nic nie powiedzial ale zerkal z zaciekawieniem na swoje powyginana miseczke. Jego wzrok mowil, ze powinnismy juz raczej sobie stad isc. Odwrocil sie na piecie i bez slowa wrocil do motocykla Kruka.
Odetchnalem. Smiac mi sie chcialo z calej tej sytuacji. Moglem tylko sobie wyobrazac co myslal o mnie w tym momencie.
Szybko uporalem sie z zadaniem. Poprostowalem w miare mozliwosci nieszczesna miske i oddalem wlascicielowi.
Czekalismy na reszte przez okolo godzine. W tym czasie Seba postanowil po raz pierwszy sprobowac jak sie jezdzi moim kredensopodobnym motocyklem.

Obrazek

Wygladal dostojnie, jednak po pieciu minutach oddal mi motor mowiac ze to zbyt skomplikowane i inne dla niego. Wiadomo nawracanie tego typu sprzetem na waskiej drodze wymaga specjalnych umiejetnosci-zwlaszcza jesli nigdy przedtem nie jezdziles czyms takim.
Wreszcie wszystkie nasze rumaki byly zreperowane. Moglismy ruszac na Etne. Piekna droga , piekna pogoda. Tak wlasnie wyobrazalem sobie Sycylie.
Jechalismy wzdluz wybrzeza. Po lewej stronie rysowal sie lazur Morza Srodziemnego i wystajace z wody wysepki na ktorych jacys bogaci panicze mieli swoje wlasne domy , hotele i plaze.
Dla nas byl tam oczywiscie wstep wzbroniony.wisialo nam to jednak. Zatrzymywalismy sie co chwile i pstrykalismy zdjecie za zdjeciem. Tak cala droge az do podnoza wulkanu .
Pod Etna stanelismy na kilka minut . Do gory wiodla dosc stroma kreta droga.Wszystkim z wyjatkiem mnie automatycznie poprawilo sie samopoczucie.
Nauczony doswiadczeniami z przeszlosci puscilem cala grupe przodem i pojechalem wlasnym tempem . Ruszyli z kopyta , tylko zdazylem zobaczyc jak sie ladnie skladaja i znikaja za zakretem .
Zazdroscilem im tego, ale na moim sprzecie raczej moglem zapomniec o tego typu atrakcjach . Pozostala mi samotna jazda podczas gdy reszta mogla rozkoszowac sie winklami.
Wjezdzajac zauwazylem po lewej stronie drogi okolo dziesieciu osob na supersportach .
Stali tak w kombinezonach ale bylo jasne ze za chwile wsiada i beda pocinac na gore. Dlugo czekac nie musialem .
Zjechalem na bok i przepuscilem ich przodem. Musieli znac ta trase bardzo dobrze . Jechali naprawde szybko.Nie mierzylem oczywiscie predkosci ale mysle ze moglo byc kolo 80-100km /h.
Calkiem sporo patrzac na serpentyny drog jakimi jechali. Do tego wchodzac w luki nie przechylali sie tylko prawie lezeli motocyklami na drodze. Nie moja jazda, ale musze przyznac ze robilo to wrazenie.
Spokojnie ruszylem dalej. Im wyzej wjezdzalem tym robilo sie chlodniej . Roslinnosc tez sie zmieniala .
Dotychczas po obydwu stronach drogi otaczal mnie gesty las, teraz coraz czesciej widzialem umarle drzewa. Wysuszone i wyjalowione od pojawiajacej sie w niektorych miejscach wyschnietej lawy.
Wreszcie za zakretem ujrzalem reszte uczestnikow naszej wyprawy. Zatrzymali sie na poboczu i czekali na mnie. Bylismy mniej wiecej w polowie drogi na szczyt .
Posiedzielismy kilkanascie minut . W tym czasie zdazylismy popstrykac troche zdjec. Przedewszystkim oszolomom wjezdzajacym na szczyt w tempie Valentino Rossiego.
Okazalo sie pozniej ze wjezdzaja na gore , tylko po to by po chwili zjechac na dol i tak raz za razem bez konca. Znali te drogi jak wlasna kieszen.
Ruszylismy dalej . Bylo duzo zimniej niz u podnoza szczytu . Mialem w prawdzie kurtke w jednej z sakw ale dalem ja Sebie ktory narzekal na niska temperature.
Dla mnie bylo w sam raz ,nie za goraco i nie za zimno .
Wjezdzalismy coraz wyzej . Roslinnosc zniknella zupelnie, wszedzie dookola lezaly haldy zastyglej lawy przypominajace gory wegla z powtykanymi gdzieniegdzie resztkami spalonych drzew.
Im wyzej podjezdzalismy tym wiecej bylo tego typu widokow. Na wlasne oczy moglismy zobaczyc jakie zniszczenia moze wywolac wybuch wulkanu. Wszystko w okol bylo doszczetnie spalone.Ponoc ostatnia erupcja Etny byla kilka miesiecy temu .Mialem tylko cicha nadzieje ze dzis zadna goraca niespodzianka nie wyleci ze srodka tej gory.
Wreszcie dojechalismy do konca trasy.
Niestety ...do samego krateru wulkanu nie bylo zadnego dojazdu.moglismy jedynie podziwiac go z tej odleglosci.
Coraz wiecej motocyklistow zaczynalo pojawiac sie u szczytu. Robilismy pamiatkowe fotki oraz wspinalismy sie sie na gory zastyglej lawy. Kazdy zabral sobie kilka kawalkow na pamiatke.
W miedzyczasie poznalismy grupe motocyklistow o nazwie RIDERS MOTOCICLISTI MARTINA FRANCA , pochodzili z Wloch . Pogadalismy z nimi tyle na ile pozwalala ich znajomosc angielskiego i kolejne pamiatkowe zdjecie .

Obrazek

Po okolo 40 minutach moglismy sie zaczac zawijac .Zaczynalismy juz byc glodni a na samym szczycie naprawde robilo coraz chlodniej.
Nie mialem sumienia odbierac Sebie kurtki .Wiedzialem ze jak zjade na dol to znowu bedzie mi cieplo. Kierownik jeszcze probowal znalezc jakis sklep z pamiatkami, jednakze bez skutku.
Wyruszylismy w droge powrotna. Jak zwykle wszyscy przodem , a ja.... niczym samotny jezdziec staczalem sie z gory we wlasnym relaksacyjnym tempie czoperowca .
Pomalutku wrocilismy do podnoza Etny.
Poczatkowo myslelismy by wleciec do pizzerii aby cos wszamac lecz pomysl ten szybko upadl. Przedewszystkim ze wzgledu na koszta. Bylo dosc wczesnie wiec postanowilismy zaopatrzyc sie w pobliskim markecie i pogrillowac nieco u siebie na polu namiotowym.
Tak tez zrobilismy. Jeszcze pojezdzilismy troche po Messinie po czym udalismy sie na camping.
Byla godzina 17.

Obrazek

Obrazek


Czesc zajela sie przygotowaniem jedzenia a ja z Seba wzielismy sie ponownie za moje swiatlo stopu. Tym razem szlo nam znacznie lepiej niz ostatnio. Po okolo godzinie prob lampa dzialala bez zarzutu. Jestesmy wielcy!!!
Podczas wspolnej pracy Seba wspomnial mi mimochodem ze mysli o wczesniejszym wyjezdzie z Sycylii.
Troche mnie to rozczarowalo - jesli bysmy zdecydowali sie wracac z nim musielibysmy zrezygnowac z Corleone . A jesli zostalibysmy dzien dluzej to wracalibysmy juz totalnie rozbici na grupki .
Kruku z Kristi jechal jeszcze do Holandii by odwiedzic rodzine. Pysio i Mario dopiero w poniedzialek odstawiali dziewczyny na powrotny samolot, po czym wracali samemu motocyklami. A teraz Seba chcial wracac dzien wczesniej... Nie mialem pojecia jak to bedzie.
Zagadalem Dominika jak on by to widzial.
Pierwotny plan zakladal ze jutro pakujemy motocykle i zawijamy sie z pola namiotowego bezposrednio na Corleone ,skad udamy sie do Palermo na powrotny prom do Salerno .
Teraz mielismy dosc spory dylemat: Wracac we dwojke czy dostosowac sie do Seby.?
W sumie nie znalem przyczyny tej naglej zmiany planu, albo tez jej teraz nie pamietam.
Wreszcie wspolnie z bolem serca podjelismy decyzje ze nazajutrz wieczorem zawijamy sie razem z kierownikiem.
Zalowalismy ze nie zobaczymy slynnej wioski z ojca chrzestnego ale skoro przyjechalismy razem to wracamy rowniez. Decyzja zostala podjeta.
Sprawdzilismy rozklad promow z Messiny do Salerno. Prom odplywal ok 22 I plynal ponad osiem godzin wiec noc powinnismy przespac ze spokojem na pokladzie , a z rana ruszyc na zwiedzanie tych wszystkich miejsc ktore ominelismy jadac w ta strone.
Na ten czas nie mialem zamiaru sie martwic. Mielismy przed soba jeszcze dzisiejszy wieczor i caly jutrzejszy dzien na zwiedzanie Sycylii.
Podjechalismy na chwile z Seba do miasta po dodatkowy karton piwa i wegiel do gilla bo gdy porownalismy ceny sklepowe z tym co oferowal zarzadca to pachnialo to conajmniej lichwa.
Wreszcie zasiedlismy .To mial byc ostatni raz gdy tak siedzielismy razem przy piwku i przy kielbaskach .Oczywiscie bylem pewien ze jeszcze nie raz spotkamy sie w tym skladzie wspominajac ta wyprawe , jednak teraz.....czulem sie jak na kolonii dzien przed powrotem do domu.
Wesolo bylo ale zdawalismy sobie sprawe ze w jakims tam sensie konczy sie kolejny rozdzial tej podrozy. Tak jak wowczas gdy rozstawalismy sie z Ruthim ,Tymotem I Czukiem.
. ...niewazne...Jutro o tej porze powinnismy byc na promie...
( dzis rekreacyjnie tylko 125 km)






09.05.2010
Pospalem tym razem.Gdy wydostalem sie z namiotu wszyscy juz byli na nogach.
Na dzisiaj nie bylo zadnych planow . Poprostu dzien na odpoczecie od motocykli i od samych siebie. Takie ladowanie baterii przed powrotem .
Zabralem recznik , ipoda dwa piwa i udalem sie sam na plaze. Woda w morzu byla jeszcze za zimna na kapiel a wybrzeze z kolei nie wygladalo jak typowa plaza. Zamiast zoltego piasku dookola lezalo cos co przypominalo czarny pyl. Jak sie pozniej dowiedzialem jest to popiol non stop opadajacy z wulkanu na ktory wczoraj mielismy okazje wjechac.
No, nie wygladalo to jak hawaje ale woda byla blekitna a szum fal uspokajajacy. Rozlozylem koc i zaleglem z muzyka na uszach .
Obudzilem sie trzy godziny pozniej .Zaczynalem byc juz glodny wiec wrocilem na camping.
Czesc ekipy gdzies pojechala a czesc wylegiwala sie obok namiotow . Z wczorajszego prowiantu nie zostalo zbyt wiele , niestety bylem zmuszony podjechac do jakiejs knajpki .
Seba tez sie nudzil wiec postanowil dotrzymac mi towarzystwa . Chwile pozniej z kilkugodzinnego samotnego zwiedzania wyspy wrocil Dominik i rowniez zdecydowal sie jechac z nami.
Ruszylismy w strone nadmorskiej promenady na ktorej znajdowalo sie kilka knajp. Rozsiedlismy sie w pierwszej z brzegu i zamowilismy jakies wloskie zarcie .Bylo ok ,ale bez rewelacji. Zaraz po posilku podjechalismy na sam koniec promenady i postanowilismy pozamieniac sie na chwile motocyklami.
Poprobowalem jazdy na cbr Dominika I na xjr Seby i musze przyznac ze robilo to wrazenie Moc byla naprawde spora w porownaniu do mojego fortepianu. Wlasnie w tym momencie zdecydowalem juz na sto procent ze musze miec cos tego typu jako drugie moto przeznaczone tylko i wylacznie do turystyki.
Po okolo godzinie udalismy sie w droge powrotna .Mielismy jeszcze sporo pracy na dzis. Musielismy zlozyc namioty , spakowac caly sprzet i zaladowac motocykle do trasy gdyz okolo 21 powinnismy wyruszac.
Pakowanie sie nie zajello nam wiecej niz czterdziesci minut. Nieublaganie zblizal sie czas wyjazdu.
Przykro mi bylo a wlasciwie bylem wkurwiony .Powodow bylo wiele: ze musze juz wyjezdzac,ze nie widzialem Corleone,ze reszta zostaje a my musimy jechac... moglbym tak wymieniac. Jednak decyzja zostala podjeta i nie bylo odwrotu.
Pozegnalismy sie dosc szybko , ustalajac ze po powrocie skontaktujemy sie wszyscy aby sie spotkac oraz powymieniac wspomnieniami przy jakims piwku.
Bylo kilka minut po 21 gdy we trojke opuszczalismy zaprzyjazniony camping. Do przystani mielismy okolo pol godziny drogi .Tym razem obylo sie bez zadnych korkow ani innych utrudnien . Tuz przed dziesiata bylismy na miejscu.
Prom juz stal na nabrzezu. Udalismy sie czym predzej do kasy by zakupic bilety jednak gosc w okienku poinformowal nas ze nasz kurs odplywa dopiero za okolo dwie i pol godziny.
Moja kurwica osiagala apogeum.Bylem zmeczony i chcialem sie jak najszybciej ulozyc do snu.Myslalem ze o 23 bede juz lezal w pizamce w kajucie na promie ,tymczasem wygladalo na to ze mamy przed soba dwie godziny oczekiwania na przystani zanim nas wpuszcza na poklad.
Dominik I Seba traktowali to na luzie, ja jednak mialem morde wygieta i nie przejawialem ochoty na jakiekolwiek dyskusje.
Robilo sie coraz chlodniej. Stanelismy w kolejce i ...czekalismy. Czas dluzyl sie niemilosiernie . Polozylem sie na motocyklu i probowalem przysnac jednak pozycja ktora przyjallem nie dawala szans na sen. Poprostu lezalem bezczynnie przysluchujac sie pogaduchom Seby i Dominika.
Coraz wiecej samochodow ustawialo sie w kolejce. To byl dobry znak , pojawila sie iskierka nadzieji...moze zaraz pozwola nam wjechac?
W pewnym momencie tuz obok nas zaparkowal dosc duzy czarny pickup . Dotychczas nie widzialem takiej fury .Chevrolet ale widac ze robiony na specjalne zamowienie . Kola szerokie niczym w walcu drogowym ,i wogole jak to sie mowi “zbajerzony” na maxa.gdy tak podziwialismy to cudo wysiadl z niego facet w wieku okolo piecdziesieciu lat.
Typowy podstarzaly wloski playboy pomyslalem. Gosc wyszedl i zagadal na temat naszych motocykli ze fajne i wogole.Dosc szybko znalezlismy wspolny jezyk. No moze bardziej to chlopaki znalazly bo ja wciaz bylem w nastroju pt “bez kija nie podchodz” i raczej nie udzielalem sie w tej konwersacji .
Opowiedzielismy mu mniej wiecej o naszej wyprawie.Sluchal z zainteresowaniem. Okazalo sie ze rowniez jest pasjonatem motoryzacji oraz posiada kilka unikatowych modeli w swojej kolekcji.
Rozmawialismy o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie nasza rozmowa zeszla na sporty motorowe a konkretnie na formule 1. My oczywiscie ze Kubica , Polska Itp na co gosc rozpina koszule i pokazuje tatuaz o tresci “SENNA” opatrzony dziwnym szlaczkiem. Widac bylo ze to dzielo ma napewno ponad 15 lat.
Opowiedzial nam ze byl bliskim przyjacielem i czlonkiem zalogi kilkukrotnego mistrza formuly pierwszej , w sumie legendy tego sportu, tragicznie zmarlego Ayrtona Senny.
Mowil o tym jak razem startowali , w jakim byl szoku po wypadku i ze jeszcze kilka lat temu pomagal w szkoleniu min takich zawodnikow jak Lewis Hamilton.
Byl przekonujacy , jednak zachowywalem delikatny dystans do tych historii . W koncu kazdy moze probowac sprzedac takie opowiesci by zablysnac w towarzystwie.
Czas lecial szybciej i to bylo duzym plusem. Wreszcie nadeszla pora by wjechac na prom . Pozegnalismy sie z panem Wlochem i wtoczylismy sie na poklad.

Obrazek

Obsluga skierowala nas na dolna kondygnacje gdzie moglismy zostawic nasze motocykle. Co mnie zdziwilo -nie bylo zadnych zabezpieczen na wypadek wiekszego bujania sie statku ze o sztormie nie wspomne. Jedyne czego moglismy uzyc to parcianych pasow zwisajacych z poreczy jednak to nie dawalo zadnej gwarancji.
Gdy spytalem sie jednego z pracownikow dlaczego tak jest odparl mi z rozbrajajaca szczeroscia ze Morze Srodziemne na odcinku ktory bedziemy pokonywac jest spokojne i martwic sie nie mam czym. Nie mialem wyjscia musialem mu wierzyc.
Zostawilismy sprzety wraz z calym ekwipunkiem i udalismy sie na gore by znalezc jakas miejscowke do spania.
Niestety kolejne rozczarowanie . Poniewaz kupilismy najtanszy z mozliwych biletow moglismy zapomniec o jakiejkolwiek kajucie czy lozku.
Pozostalo nam tylko poszukac wygodnej kanapy na korytarzu lub w holu i tam ulozyc sie spac tak jak bylismy ,czyli znowu w skorzanym ubraniu, i bez wieczornej toalety.
Wypatrzylismy wreszcie w narozniku dosc miejsca dla nas wszystkich . Bez zbednych ceregieli zaleglismy tam przykryci kurtkami jeden obok drugiego. Zmeczenie dalo sie na tyle we znaki ze zanim prom odbil od nabrzeza my juz gleboko spalismy.
( przejechano jedynie 50 km)
10.05.2010.
Obudzilem sie okolo godziny osmej .Mimo przespanej calej nocy czulem sie fatalnie .Trudno bylo sie wyspac na tak waskiej kanapie .Caly czas trzeba bylo sie kontrolowac by nie spasc .Do tego motocyklowe ubranie tez nam w tym nie pomagalo.
Ogolnie wszyscy wygladalismy jak po ostrych baletach , ale pogoda za oknem nastrajala pozytywnie.
Za godzine powinnismy dobic do brzegu tymczasem jednak wyszlismy na zewnetrzny poklad by zaczerpnac swiezego powietrza.
Wpatrujac sie w tafle wody zrozumialem co mial na mysli gosc mowiacy mi bym sie nie martwil o swoje moto. Lustro wody bylo praktycznie nieruchome , poruszane jedynie sporadycznie przez niewielkie fale wywolane przeplywaniem innych lodzi i statkow.
Zza horyzontu pomalu wylanialo sie Salerno.Wreszcie moglismy zobaczyc w swietle dziennym miejsce po ktorym kilka dni temu w nocy jezdzilismy jak idioci w poszukiwaniu zaginionego promu. Glosno sie smialismy wspominajac cala te sytuacje .To co wtedy bylo takie powazne dzis bylo poprostu wesolym epizodem, ….jednym z wielu.
Minello ok 15 minut i moglismy sie zaczac przygotowywac sie do opuszczenia pokladu.
Motocykle staly tak jak je zostawilismy. Moj niepokoj byl zupelnie niepotrzebny. Odczepilismy parciane zabezpieczenia i zasiedlismy na moturach w oczekiwaniu na otwarcie bramy wyjazdowej.
Wreszcie moglismy wyjechac na staly lad. Bylo ok godziny dziesiatej. Zdalismy sobie sprawe ze ostatni posilek jedlismy jeszcze na campingu priorytetem wiec stalo sie znalezienie jakiejkolwiek jadlodajni. Jazde po nieprzespanej nocy mozna bylo jeszcze jakos zniesc jednak z pustym zaladkiem odechciewa sie wszystkiego.
Zatrzymalismy sie na najblizszej stacji. Przedewszystkim tankowanie do pelna i jakies gowniane zarcie na zapchanie zoladka . Ustalamy plan na dzis. Najpierw Monte Cassino, pozniej kierunek Rzym. Jasna sprawa bylo ze jesli chcemy zobaczyc te dwa miejsca jednego dnia to mozemy zapomniec o poruszaniu sie bocznymi drogami .Poprostu wbijamy sie na autostrade i jedziemy od punktu A do punktu B po czym szukamy jakiegos noclegu gdziez za Rzymem. Taki jest grafik na dzisiaj.
Pogoda jest swietna do jazdy ,swieci slonce ale nie jest upalnie,mozna ruszac.
Szybko znalezlismy wjazd na autostrade, niestety jak sie okazalo platna. Rozczarowalo mnie to nieco . Bylem przyzwyczajony do nieplacenia jadac motocyklem, tak przynajmniej jest w UK. No ale nie jestesmy w Uk wiec trzeba sie dostosowac i miec nadzieje ze nie bedzie za drogo.
Wlasciwie jesli chodzi o trase to trudno mi znalesc cokolwiek do opisania. Autostrada i cisniecie naprzod i tak az do zjazdu w okolicy Cassino.
Pierwsza oplata za droge . Podjezdzamy z Seba do jednej bramki Dominik staje przy drugiej. Placimy gotowka. Gdy slysze 15 juro prego najzwyczajniej sie wkurwiam. Jechalismy niecale 150 km I taka cena!!! az strach pomyslec co bedzie dalej.
Przejezdzamy przez bramki , ogladamy sie na Dominika . Widzimy ze szuka drobnych po kieszeniach no i …..chyba nie ma .Dusi w koncu na przycisk , szlaban sie otwiera i w momencie gdy rusza, automat robi mu piekne zdjecie oraz wydrukowuje mandat na 160 euro.
Okazalo sie ze Dominik zatrzymal sie przy punkcie cash only podczas gdy mial tylko karte przy sobie. Hehe Zamot mysle .
Seba tlumaczy nam ze mozemy uniknac tej oplaty jesli znajdziemy przy Autostradzie punkt obslugi i wytlumaczymy im co i jak. Uspokaja to nieco naszego pechowca . Mozemy ruszac .
Widzimy juz pierwsze znaki kierujace nas na Monte Cassino. Wreszcie wylania sie slynne wzgorze.
Na szczycie wznosi się opactwo Benedyktynskie z 529 roku. W czasie drugiej wojny swiatowej miały tu miejsce walki pomiedzy wojskami alianckimi a niemieckimi. W skład wojsk alianckich wchodził II Korpus Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Andersa, którego żołnierze jako pierwsi zawiesili biało-czerwoną flagę po zdobyciu wzgórza zajmowanego przez wojska niemieckie. Ale o tym wszyscy wiedza.
Sporo czytalem kiedys na ten temat a teraz tu bylem.... jednak warto podrozowac .
Znajdujemy droge prowadzaca na sam szczyt .Wjezdzamy wolnym tempem .W polowie zatrzymujemy sie by rzucic okiem na rozciagajaca sie ponizej panorame.
Zaczynam rozumiec dlaczego to wzgorze bylo tak trudne do zdobycia .Praktycznie gdy spogladamy w dol mamy wszystko jak na dloni .Podejscie niezauwazonym graniczylo z cudem. Mamy jednak szczescie ze urodzilismy sie w naszych czasach a nie kilkadziesiat lat temu .Pewnie gdybym dostal rozkaz zdobycia tego wzgorza w 1944 odstrzelili by mnie jako pierwszego za dezercje.
Ruszamy wyzej. Wjezdzamy na sam szczyt . Samego klasztoru nie chce nam sie zwiedzac.Nie lubie chodzic po muzeach i innych tego typu przybytkach .O wiele bardziej interesuje nas cmentarz Polakow ktorzy zgineli tu w czasie drugiej wojny swiatowej.
Znaki prowadzace do nekropolii sa zarowno w jezyku Wloskim jak i Polskim . W koncu
zatrzymujemy motocykle i udajemy sie pieszo .Dookola mnostwo tablic poswieconych wydarzeniom z tamtych czasow. Sa nazwiska wszystkich tych ktorzy tutaj polegli. Srednia wieku to ok 25 lat. Dzieciaki.
Wreszcie widzimy brame cmentarza. Po bokach dwie gigantyczne rzezby bialych orlow.
Zaraz za brama rozciagal sie wielki plac a na samym jego srodku grob generala Andersa. Dookola pochowano reszte oficerow.
Nie robimy zdjec, niewypada.Poprostu przechodzimy pomiedzy grobami i czytamy nazwiska.Zaduma przyszla sama , nie musielismy udawac...
Wyjezdzamy .






Do Rzymu mamy ok 200 km.Wbijamy sie na autostrade I jedziemy . Zatrzymujemy sie tylko wtedy gdy musimy zatankowac lub gdy Seba chce zapalic. Przemieszczamy sie dosc sprawnie. Przy kolejnym punkcie oplat za autostrade popelniam identyczny blad jak wczesniej Dominik. A jeszcze niedawno sie z niego nabijalem i wyzywalem od zamotow Usmiech.
Tym razem ja robie za gwiazde i dostaje pamiatkowa fotke z rachunkiem na 160 euro .
Znalezienie tzw blu pointu staje sie dla nas priorytetem. Trzeba to jakos zalatwic , niechcialbym odbierac po powrocie pamiatkowych mandatow z italii.
Wreszcie na jednej ze stacji znajdujemy poszukiwany blu point. Ide z Seba bo z moim wloskim napewno niczego nie zalatwie.
Niestety musimy czekac jest kolejka. Wreszcie po okolo 30 minutach udaje nam sie dostac do urzedasa .Seba tlumaczy mu co i jak . Gosc chyba nas zrozumial bo postanawia anulowac moja kare. Hurraaa , jest dobrze.mozemy ruszac . Jeszcze tylko w sprawie mandaciku Dominika trzeba zagadac.
Wreszcie wszystko zalatwione ,ale zeszlo nam na to ponad poltorej godziny.
Nastepny postoj w Rzymie. Jest pozne popoludnie . Wedlug planu bylismy juz ponad dwie godziny w plecy. Standard .
Musimy znacznie przyspieszyc ruchy bo moze nam nie starczyc czasu na wszystko.
Okolo piecdziesieciu kilometrow przed stolica Wloch zaczyna sie chmurzyc , no i chwile pozniej spada dlugo nie widziany deszczyk .Nie jest tragicznie wiec nie przebieramy sie w kondomy ,nie powinno nas przemoczyc .
Wreszcie mamy zjazd z autostrady .Tym razem jeden za drugim ustawiamy sie do tej samej bramki. Oczywiscie Seba na czele my grzecznie za nim. Jedyna niemila niespodzianka jest cena za przejazd 24 ojro. Pojebalo tych makaronow. Motocykle placa tyle samo co puszki.? Bez komentarza .
Jestesmy w rzymie . Poniewaz nie mamy zbyt duzo czasu postanawiamy zwiedzac miasto niczym japonscy turysci ,czyli podjezdzac pod jakis zabytek popstrykac fotki i jechac do nastepnego.
Mi to nie przeszkadzalo. Bylem juz tutaj jakies 10 lat temu i najwazniejsze miejsca mialem juz okazje obejrzec od srodka . Wiedzialem tez ze caly dzien by nie starczyl na zobaczenie wszystkiego wiec decydujemy sie na Colosseum, Watykan ,Forum romanum i stare miasto.
Seba tez byl juz tutaj kilka razy .Jedynie dla Dominika bylo to cos nowego ale zgodzil sie na takie pobiezne zwiedzanie .
Jazda rzymskimi ulicami nie nalezy do przyjemnosci. Kierowcy samochodow raczej nie ustepuja pierszenstwa motocyklom. Poprostu wolna amerykanka, kto ma glosniejszy klakson ten wygrywa. Do tego wszechobecne skutery. Kierowca musi byc skupiony niczym saper i wykorzystywac kazda wolna przestrzen by wlaczyc sie do ruchu. Poczatkowo jest to trudne lecz po chwili juz sie nie wyroznaiamy tylko wciskamy sie gdzie sie da trabiac przy tym raz za razem.
Wreszcie wylania sie slynna arena Colosseum. Zatrzymujemy sie na parkingu .
Tuz obok filmowcy kreca jakas telenowele .Tak mi sie wydawalo gdyz nie wygladalo to napewno na jakas superprodukcje.Tandetne stroje i obciachowe rekwizyty.
W tym momencie dochodzi do pierwszego powaznego spiecia miedzy Seba a Dominikiem.Jesli dobrze pamietam zaczelo sie od kolejnego zwrocenia uwagi przez ojca dyrektora na temat parkowania motocykla. Poniewaz Seba nie nalezy do osob wypowiadajacych sie kwiecista polszczyzna , mowil to w taki sposob ze mozna sie bylo podkurwic . No I..... Dominik sie podkurwi, i to dosyc ostro.
Faktycznie. Nie zwracalem na to uwagi wczesniej,ale juz od jakiegos czasu Seba delikatnie dopierdalal Dominikowi. To ze sie mota , to ze sie gubi...
Traktowalismy to na zasadzie zwaly tak jak np to ze wszyscy mieli polewke z mojego fortepianu. No ale jak to mowia o tym dzbanku i urwanym uchu. No w kazdym razie Dominik mial juz serdecznie dosyc niemilych docinek i odpowiedzial ogniem.
Robilo sie niefajnie, jakos probowalem zalagodzic sytuacje ale zaden z nich nie chcial odpuscic. Seba upieral sie przy swoim a Dominik sie wkurwial na sposob wypowiedzi wyzej wymienionego.
Staralem sie byc bezstronny, jednak obiektywnie rzecz ujmujac raczej Dominik byl tu strona pokrzywdzona. Moze nieraz sie krecil jak gowno w przereblu ale kazdy z nas sie nieraz mieszal.
Spoczelo na tym ze zapanowala wisielcza atmosfera .Nie rozmawialismy ze soba wiecej niz to bylo potrzebne.
Chyba juz bylismy totalnie przezarci swoim towarzystwem. Na Sebie caly czas spoczywalo planowanie trasy co tez pewnie mialo wplyw na jego zachowanie.
Tak sobie wtedy pomyslalem ze moze wlasnie dlatego chcial wyjechac wczesniej .By chociaz w drodze powrotnej nie byc odpowiedzialnym za cala reszte i poczuc sie jak na wyprawie a nie jak pilot wycieczki z orbisu... Rozumialem to , ale jesli tak bylo to mogl nam powiedziec o tym na miejscu,przeciez zrozumielibysmy... Oczywiscie to byly tylko moje przypuszczenia... Wlasciwie prawdy nie znam do teraz.
Porobilismy zdjecia kolo colosseum , przy okazji zahaczylismy o znajdujace sie obok Forum Romanum i chcielismy jechac w strone Watykanu.
Seba stwierdzil ze nie ma pospiechu bo Watykan jest praktycznie kilka przecznic dalej .
Niestety tym razem minal sie z prawda. Kluczylismy i zawracalismy non stop po waskich uliczkach w poszukiwaniu Bazyliki sw Piotra. Tak minelo dobre 40 minut zanim dotarlismy do celu. Bylo juz okolo dwudziestej .
Staralem sie zartami rozluznic atmosfere jednak na prozno. Chlopaki nie rozmawiali ze soba ,a poniewaz ja bardziej gadalem z Dominikiem pewnie w podswiadomosci Seby zostalem zakwalifikowany jako ten co trzyma z wrogiem.Oczywiscie lekko wyolbrzymiam ta sytuacje ale bylo dosc niezdrowo.
Pod bazylika Papieska porobilismy kilka fotek .Gdy je teraz ogladam i widze jakie chlopaki mieli powykrzywiane mordy …. smiech na sali. No ale tak bylo i trzeba to zaksiegowac.
Wreszcie moglismy uznac “zwiedzanie” Rzymu za odbyte. Byc w Rzymie I nie zjesc pizzy to gorzej niz nie widziec papieza. Zreszta jego tez nie widzielismy chociaz gwizdalismy pod oknem.
Plan na wieczor byl nastepujacy: przyczaic jakas jadlodajnie, uzupelnic kalorie i wyjechac poza miasto by znalezc jakas noclegownie w miare rozsadnej cenie. Wiadomo im dalej od miasta tym taniej.
Pizzerie znalezlismy niedaleko placu. Mala knajpka z wywieszonymi flagami roznych krajow. Polska flaga byla na pierwszym planie. Wiadomo ,pielgrzymki nawiedzonych byly sa i beda wiec dlaczego by na tym nie zarabiac .
Zaparkowalismy motury przy chodniku i usiedlismy na ogrodku. Niestety pizza rzymska mogla sie schowac do tej w Edolo. Nie roznila sie niczym od chlamu ktory ja sam na codzien serwuje walijczykom w pracy. No ale baterie naladowane. Zapilem piwem , bo przeciez jedno nie zaszkodzi, normy nie przekrocze.
Jakos tam rozmawialismy ale dyskusja przypominala dialogi prowadzone podczas skladania deklaracji podatkowej w urzedzie skarbowym czyli dretwo. Co zrobic.Zjedli popili czas wypierdalac.
Byle dalej od Rzymu , jest juz ciemno , zimno i jestesmy wyraznie zmeczeni. Zarowno atmosfera panujaca miedzy nami jak i sama droga .
Trzeba znalezc hotel i przez noc zapomniec wszystkie nieprzyjemne sytuacje by jutro moc juz podrozowac w normalnej atmosferze.
Wyjechalismy juz dobrze poza Rzym. W okolicach Orti zjechalismy z glownej drogi by znalezc jakis hotel. Pogoda sie nie zmieniala , padalo bez przerwy. Nie jakos bardzo intensywnie ale po dobrych szesciu godzinach jazdy i spacerow po Rzymie bylismy juz przemoczeni. Zaden z nas jednak nie byl na tyle rozsadny by zalozyc kondoma . Ludzilismy sie ze moze przejdzie bokiem..... nie przeszlo.
Wreszcie znajdujemy ulice przy ktorej znajduje sie kilka hoteli.Wlasciwie jeden obok drugiego.
W pierwszym nas nie chca , nastepny juz jest ok. Zostawiamy motocykle spiete lancuchem na parkingu i wbijamy sie z calym dobytkiem do srodka .
Na szczescie maja pokoj trzyosobowy ,cena tez nie jest wygorowana.Zalatwiamy cale formalnosci i wbijamy sie na salon.
Pokoj sklada sie z jednego duzego lozka ktore na szczescie mozna rozdzielic na dwa mniejsze oraz z mniejszego rozkladanego.Cos jakby lozko polowe.
Pewnie pokoj byl w zamysle przeznaczony dla pary z dzieckiem lecz nam to odpowiadalo w stu procentach. Zaklepalem sobie polowke , szybka toaleta, jakies tam rozmowy przed snem. Seba usnal momentalnie. Chrapal nieziemsko. Prawdopodobnie gdyby Czuko byl tu z nami prawdopodobnie zdecydowalby sie spac na balkonie Nagralem jeszcze sebe by mi jutro nie zaprzeczal faktom gdy mu wypomne to nocne pilowanie.
Ulozylismy sie do snu. halas mi nie przeszkadzal , itak zawsze zasypialem z sluchawkami na uszach.
(przebylismy 475 km)

11.05.2010
Dzisiejszy dzien mial uplynac pod znakiem naginania byle do domu.Plan byl prosty: pokonac jak najwiecej kilometrow i nie zatrzymywac sie na jakiekolwiek zwiedzanie.
Poprostu nudne popierdalanie autostradami ,byle jak najdalej. Raczej o jeziorze Garda i innych nieodwiedzonych punktach wycieczki moglismy zapomniec.
Moze nastepnym razem. Teraz raczej skupialismy sie na najszybszym dotarciu do Uk.
Napewno nakladala sie na to deszczowa pogoda, napieta atmosfera i ogolnie rzygalismy juz swoim towarzystwem.
Mimo wygodnie przespanej nocy nie bylismy wobec siebie juz tacy mili i kolezenscy jak wczesniej.
W powietrzu wciaz gdzies wisial ten wczorajszy dzien...Kiedy teraz o tym mysle widze jakie to bylo bezsensowne jednak wowczas bylo jak bylo.
Sniadanie jak zwykle w hotelowej jadlodajni, zaraz potem pakowanie motocykli I ruszamy w droge powrotna .
Spogladajac w gore raczej moglismy zapomniec o podrozy w sloncu. Nie padalo ale ciemne chmury podpowiadaly ze lepiej bedzie jesli sie wbijemy w kondomy juz teraz.
Seba i Dominik ubrali je natychmiast .Ja postanowilem zaryzykowac.
Do bialej goraczki doprowadzalo mnie to krepujace ruchy paskudztwo a wysikanie sie w tym bylo naprawde sztuka wymagajaca akrobatycznych sprawnosci. Jesli sie jeszcze mialo zmarzniete dlonie to lepiej nie isc w krzaki na ostatnia chwile . Mialem zadzieje ze moze ulewa nas nie siegnie i przejdzie bokiem.
Jeszcze przed wyjazdem z miasta Seba postanawia odwiedzic tutejszy sklep z akcesoriami motocyklowymi gdyz jego poprzednie buty skonczyly sie praktycznie juz w drodze na Sycylie . Od tego czasu kierownik poruszal sie w cywilkach ktore obecnie, po wielokrotnym przemoczeniu wygladaly naprawde tragicznie. Poszukiwanie sklepu zajelo ok 40 minut . Przymierzanie tez okolo godziny. Nie powiem zeby nam to nie przeszkadzalo. bylo juz okolo poludnia a my jeszcze nie wyruszylismy.
Wreszcie mimo ze nie bylo zadnego modelu rzucajacego na kolana Seba zdecydowal sie na jakas pare .
Jedziemy w strone autostrady i kierujemy sie na Milan. Wlasciwie droga byla nudna , jak to na autostradach. Oplaty do ktorych zdazylem sie juz przyzwyczaic, postoje na tankowanie, posilek czy tez na sebastianowa fajeczke .
Chyba jedynym godnym odnotowania szczegolem bylo to gdy pod Milanem Seba odkrecil nieco manete i zniknal nam za horyzontem.
Postanowilismy rowniez przyspieszyc nieco , dajemy mocno po garach nie patrzac na boki . Przeciez trzeba go dogonic. Pomyslalem w pewnej chwili ze moze juz tak sie nami zmeczyl ze postanowil nam uciec. Czasem rozne mysli przychodza do glowy, jesli tak mialo byc to mogl o tym powiedziec.Nikt by sie nie obrazil. Ale to tylko byly moje chore przypuszczenia.
Ocknelismy sie gdy mijalismy zjazd na obwodnice a nad moja glowa na wiadukcie zobaczylem..... Sebe na motorze.
No to kurwa ladnie .Nie wiemy gdzie jestesmy a pilot nam zjechal z trasy.
Zatrzymalismy sie na poboczu autostrady pod wiaduktem i dzwonimy . Po dziesieciu minutach Seba odbiera i mowi nam ze nie mamy wyjscia , jakos musimy sie wbic na ten zjazd bo nastepny bedzie dopiero za ladnych kilkanascie kilometrow.
Nie pozostaje nam nic innego jak tylko wsiasc na motory i delikatnie sie cofac az do tego felernego zjazdu.
Wiadomo , latwiej by bylo odwrocic moto , odpalic i podjechac. Jednak widok dwoch jadacych pod prad na autostradzie motocykli moglby sie komus nie spodobac. Cofamy sprzety krok po kroku i tak dobre czterysta metrow,
Zwazywszy na to ze motocykle byly obladowane bylem pewien ze na drugi na bank bede mial zakwasy w lydkach
Cel osiagniety.wbijamy sie na wlasciwy tor i dobijamy do Seby ktory ma z nas niezla beke. Jestesmy juz na obwodnicy , wreszcie mozemy jechac zwarta grupa . Musimy objechac Milan i kierowac sie na Szwajcarie.
Przez dluzszy okres czasu trzymalismy sie razem ,az w pewnym momencie …. tym razem to ja nie widze zadnego motocykla przed soba. Zaczynalem sie gubic czesciej niz Dominik w drodze na Sycylie.
W prawdzie mijalem jakis zjazd po drodze ale chyba tam nie zjechali. Bylem w dupie. Kolejna nauczka na przyszlosc: Nawet jesli ktos jest wodzem na wyprawie ty sam powinienes orientowac sie w terenie na tyle, by w razie tego typu sytuacji nie czuc sie za jak slepy w kinie.
No a ja wlasnie tak sie czulem. Nie wiedzialem gdzie jestem, gdzie jade no i przedewszystkim gdzie sa chlopaki. Wiadomo ze bezsensem bylo gnac przed siebie bo skoro jest to obwodnica to bede sie krecil jak idiota wokol milanu. Postanowilem zaryzykowac i zjechac na pierwszym zjezdzie z autostrady, po czym starac sie zlapac ich telefonicznie.
Troche stresik byl ale z drugiej strony gdzies tam na spodzie w jednej z sakw spoczywal zakurzony atlas europy ,wiec dam sobie jakos rade jesli sie nie odnajdziemy.

Wreszcie zauwazylem bramki . Zatrzymalem sie by zaplacic ,dziesiec metrow dalej moim oczom ukazali sie moi ukochani wspoltowarzysze podrozy. Szczescie sprzyja lepszym , albo tez glupi ma zawsze szczescie. Niewazne . Jedziemy znowu razem.
Droga robi sie juz bardziej “Szwajcarska” niz wloska czyli zielone wzgorza na poboczu i pojawia sie coraz wiecej tuneli.
W pewnym momencie wjezdzajac do jednego wbijamy sie doslownie w biala chmure.Chyba jest to mgla ale tak gesta ze ogranicza widocznosc do okolo 30 cm . Jedziemy w tempie rowerowym. Niby nic ale po wjezdzie do nastepnego tunelu chmura znika zupelnie i widocznosc jest idealna. Dotychczas nie mialem doczynienia z tego typu zjawiskiem . Dalsza droga byla naprawde ladna, wciaz nie padalo. Pomyslalem ze jednak warto bylo zaryzykowac i nie ubierac kondoma.
Pod kolami ladna dwupasmowka pozwalajaca rozwinac w miare szybkie tempo .Jedzie sie naprawde przyjemnie. W okolicach jeziora Lugano wyjezdzamy dosc szybko z luku i w ostatniej chwili zauwazamy spory korek blokujacy cala droge .Natychmiastowa decyzja- ostre hamowanie.
Zatrzymalem sie kilka centymetrow za Seba ,a Seba prawie wjechal w Dominika. Adrenalinka dala znac o sobie. Pozostawilismy ladne czarne slady na asfalcie.i miny mielismy nietegie. Chyba tym razem poczulismy sie zbyt pewnie na drodze. Napewno przyda nam sie taki zimny prysznic.
Droga jest zawalona i sznur samochodow wydaje sie nie konczyc.Postanawiamy pomalu filtrowac pomiedzy samochodami by przesuwac sie jakos do przodu. Ruszylismy . Dominik na czele, ja w srodku a Seba za mna. Wtem.... ups nie mieszcze sie w waskiej szczelinie pozostawionej przez samochody i slysze dzwiek tarcia metalu o metal. To moja sakwa a wlasciwie jej klamra zostawiala wlasnie slad na karoserii jakiegos malego samochodu.
Katem oka spojrzalem na kobiete za kierownica . Pokazalem jej kciukiem ze wszystko jest ok i odjechalem , choc tak szczerze nie mialem pojecia o wyrzadzonych szkodach. Dopiero pozniej Seba mi powiedzial ze konkretnie sie podpisalem na tym aucie. Naprawde nie chcialem ,ale nie bylo teraz czasu na ogledziny .Spieszylismy sie.
Korek wciaz sie nie konczyl a samochody staly nieruchomo. W pewnym momencie zauwazylismy w lusterkach jadaca lawete i ustepujace jej wszystkie samochody. To byla nasza szansa by szybciej opuscic ten pechowy odcinek . Wbilismy sie centralnie przed pomoc drogowa . Teraz poruszalismy sie juz znacznie szybciej . Niestety jednak po kilkuset metrach kierowca zaczal na nas trabic abysmy my rowniez zjechal mu z drogi. Coz ,trzeba sie dostosowac, zjezdzamy . Zaraz jak przejechal siadamy mu na ogonie i kontynuujemy nasza podroz. Polskie cwaniactwo wyssane z mlekiem matki zaprocentowalo.
Wreszcie wjechalismy do tunelu i zobaczylismy przyczyne zatoru. Jedno auto lezalo na plecach a drugie po przeciwleglej stronie tunelu . Ofiar chyba nie bylo albo juz wczesniej zabrala je karetka. . Na asfalcie rozlana byla dosc duza kaluza benzyny , wiec kierowcow w samochodach czekalo jeszcze jakies dobre 40 minut czekania zanim to ktos posprzata. Gosciu kierujacy ruchem , chyba ten sam ktory prowadzil lawete widzac nas ze zrezygnowaniem macha reka i pozwala nam przejechac bokiem. Reszta zostaje. Motocykle jak zwykle gora.
Po pol godziny dotarlismy do granicy Szwajcarii. Przejezdzamy gladko tylko musimy sie zaopatrzyc w winietki w pobliskiej budce. Mimo ze wjezdzamy tylko na kilka godzin musimy wykupic winiete na caly rok . Totalny bezsens. Cena jednak nie jest wygorowana .Tyle tylko ze nie moge zaplacic karta,poprostu terminal jej nie czyta. Frankow szwajcarskich tez jakos dzisiaj zapomnialem zabrac.
Panowie pogranicznicy informuja mnie ze w tej sytuacji musze kupic te naklejke na najblizszej stacji bo jak mnie dorwie ktos bez tego to bede mial pozamiatane. Tym sie nie martwilem , natomiast lekki niepokoj byl jesli chodzilo o moja karte, Czyzbym tak ostro poplynal z kasa ze nie mam juz srodkow?? Chyba raczej niemozliwe, choc szczerze mowiac mimo ze staralem sie rozsadnie gospodarowac kasa to nie sprawdzalem stanu konta od dwoch tygodni . Moze stracilem rachube. Wciaz jednak mialem nadzieje ze poprostu ich terminal byl zepsuty, chociaz Dominik placil identyczna karta.
Zjezdzamy na najblizsza stacje ponawiam probe platnosci i jest to samo. Ladny kibel. Dominik wyklada mi kase na winiete i na paliwo. Wkurwiony jestem jak ten maly kowboj z rudymi wasami z kreskowek z krolikiem baxem. Poprostu kipie. Zauwazam bankomat za rogiem , moze tam dam rade. Tym razem los sie usmiechnal i moge wyplacic.Biore ilestamnascie frankow i mozemy jechac dalej. W tym momencie zadzwonil do mnie telefon . To moj kolo , ksywa Torres. Wlasnie mnie poinformowal ze moj ukochany Kolejorz po 16 latach zdobyl tytul mistrza Polski . Niesamowite. Mimo ze kibicuje im od malolata chyba jednak bardziej cieszylo mnie to ze jestem teraz tutaj a nie w Poznaniu, choc duma i radosc mnie rozpierala. No to w przyszlym roku liga mistrzow . Nareszcie moi brytyjscy wspolpracownicy poznaja Lecha Poznan. Juz sie cieszylem na czekajace mnie wkrotce emocje ,jednak w tej chwili trzeba bylo sie skupic na terazniejszosci.
Zaczynalo sie sciemniac, bylo juz okolo dwudziestej pierwszej ,a my po raz kolejny nie mielismy planu na dzisiejsza noc.
Seba chcial jechac jak najdalej. Ja sie jeszcze dobrze czulem ale mysl o calonocnym naginaniu nie nastrajala mnie pozytywnie .Narazie nie podejmowalismy decyzji co dalej . Jedziemy tak dlugo na ile starczy sil a pozniej sie zobaczy.
Zmrok zapadl po chwili i zaczelo delikatnie padac .Chlopaki w kondomach raczej nie przejmowali sie tym , ja sie tylko modlilem w duchu by sie nie rozpadalo na dobre.
17.03.2013, 17:19
Szukaj Odpowiedz
Seba Offline
Zbanowany
Zbanowani

Liczba postów: 692
Liczba wątków: 76
Dołączył: Jan 2013
#3
RE: Sycylia 2010 - From UK to Sicily
Niestety , tym razem bog (jesli wogole jakis istnieje) nie wysluchal moich blagan i lunelo z nieba tak ze po pieciu minutach jazdy bylem przemoczony zupelnie.
Jednak jedziemy dalej. Zatrzymywanie by sie przebrac nie mialoby teraz najmniejszego sensu. Zreszta nie mialem drugiego kompletu ciuchow motocyklowych wiec temat zamkniety.
Bylo ciemno , padalo,a do tego temperatura na dworze tez sie znacznie obnizyla. .Przez te przemoczone rzeczy zaczynalem sie trzasc w czasie jazdy jakbym mial padaczke ale co moge zrobic. Twardym trzeba byc nie mientkim wiec zaciskam zabki i jade za chlopakami.
Sebie chyba rzeczywiscie tego dnia bardzo zalezalo na jak najszybszym dotarciu do domu bo narzucil dosc duza predkosc .
Przy widocznosci ograniczonej deszczem , sliskiej drodze i naszym zmeczeniu nie bylo to najrozsadniejsze, ale staralismy sie go nie zgubic. Do czasu.
W koncu gdzies nam zniknal ten czerwony punkcik. Nie bylo zadnego sensu tak naginac. Zwolnilismy nieco i jechalismy przed siebie juz w normalnym tempie. Bez stresu. Przeciez albo jedziemy razem albo kazdy napierdala po swojemu. Irytowalo mnie to.
Wreszcie zauwazylismy kierownika stojacego przy zjezdzie na stacje benzynowa. Nie moglismy juz na siebie patrzec .Seba puscil jeszcze jakies supersmieszne komentarze na temat naszej jazdy , a ja musialem sie w srodku hamowac by mu nie skoczyc do gardla.
Mialem juz dosc,bylem przemoczony , bylo mi zimno, karta mi nie dzialala, musialem pozyczac kase na paliwo od Dominika . Co jeszcze??? Gdy pytamy co robimy z noclegiem Seba mowi ze jedziemy dalej , cala noc!!! ...chyba oszalal chlopak!!! .Dla mnie jazda przez dalsze kilka godzin mogla sie skonczyc na dwa sposoby .Albo sie rozpierdole gdzies na zakrecie przez zmeczenie , albo dam rade i bede musial przez nastepne kilka dni leczyc zapalenie pluc .Dominik nie wygladal tak zle jak ja , w koncu jechal w folii ale tez byl za tym by gdzies zjechac i poszukac jakiegos hotelu. W glosowaniu bylo dwa do jednego wiec zostajemy.
Czy aby napewno? Seba byl nieugiety i slowo demokracja tego dnia bylo mu obce. Podjelismy wiec jedyna sluszna decyzje . Podjezdzamy razem jeszcze pare kilometrow w strone najblizszego miasta , po czym kierownik ruszy sobie dalej sam a my poszukamy jakiejs noclegowni. Tak bedzie najlepiej dla nas wszystkich.
Jest godzina dwudziesta druga .W pogrzebowej atmosferze trankujemy poraz kolejny . Tu zaskoczenie bo wlasnie maja zamykac nasza stacje . Nam na szczescie jeszcze udaje sie zalapac .
Seba tlumaczy ze w Szwajcarii po dwudziestej trzeciej nie mamy co liczyc na cokolwiek. Zna te okolice. Poprostu o okreslonej godzinie zamyka sie tutaj stacje, hotele,sklepy. Czyli wszystko.
Niewierze mu tym razem . Napewno znajdziemy jakis hotel ,zawsze znajdowalismy. Przeciez to nie jest wietnamska dzungla tylko swietnie rozwiniety kraj europejski. Bedzie dobrze. Jestem tego pewien.
Ruszamy przed siebie .Deszcz troche sie uspokoil ale wciaz czuje przenikliwe zimno. Zdalem sobie sprawe ze Szwajcaria chyba posiada najwieksza ilosc tuneli na swiecie, bo praktycznie co kilka minut jazdy wbijamy sie w ktorys z nich.
Lubie to, jest chwila by sie schowac przed deszczem i chlodem .Co dluzsze tunale maja wlasna wentylacje , gdy tylko wjezdzalismy do srodka automatycznie robilo sie duzo cieplej.
Wreszcie przed nami slynny tunel pod przelecza Sw Gotharda.
Budowany , a wlasciwie wiercony byl przez rowne 10 lat. Do niedawna byl to najdluzszy tunel drogowy na swiecie .Dlugosc niecale 17 kilometrow. Dopiero w listopadzie 2000 norwegowie wydrazyli cos dluzszego.
Robilo to wrazenie .Nawiew tez byl naprawde mocny . Cieple powietrze dmuchalo na tyle intensywnie ze czulem jak pomalu zaczyna mi sie suszyc ubranie. Moglbym tu zostac przez jakis czas. Zwolnilem by jeszcze dluzej sie delektowac tymi sztucznymi tropikami. Troche to trwalo zanim przejechalismy na droga strone . Przy wyjezdzie z tunelu moje rekawiczki byly juz zupelnie suche.
Deszcz pomalu zaczal ustepowac. Jechalismy jeszcze razem okolo pietnastu kilometrow gdy po prawej stronie zauwazylismy miasteczko Aldorf w ktorym chcielismy poszukac czegos do spania.
Tuz przed zjazdem z autostrady zatrzymalismy sie by sie pozegnac z Seba. Tym razem mysle ze zadnej ze stron nie bylo przykro.
Ladne jaja sie porobily, pomyslalem .Wyjezdzalismy w dziesieciu wracamy we dwoje .Zycie pisze niesamowite scenariusze.
Teraz zalowalismy ze nie zostalismy na Sycylii dluzej i ze umknelo nam przez to Corleone oraz Palermo. Ale kto mogl przewidziec ze tak zaczniemy na siebie dzialac.
Mimo wszystko, bylem pewien ze po powrocie jeszcze bedziemy sie z tego wspolnie nabijac przy piwku . Jak pokazala przyszlosc nie mylilem sie , lecz na chwile obecna rozwod byl nieunikniony.
Seba jeszcze nam udzielil kilku wskazowek ktoredy mamy nazajutrz wracac i uprzedzal ze o tej godzinie hotelu nie znajdziemy napewno .Ja bylem pelen wiary, chociaz kiedy dzisiaj na to patrze - raczej to byla desperacja.
Ostatnia fajka , szybka wymiana uprzejmosci i po uscisnieciu sobie dloni Kierownik jedzie prosto a my zjezdzamy w strone luny unoszacej sie nad miastem.
Bylo kilka minut po dwudziestej trzeciej Na poczatku postanowilismy przejrzec hotele znajdujace sie na uboczu . Stara zasada : im dalej od centrum tym taniej.
Niestety, pierwsze dwa potwierdzaly teze Sebastiana byly zamkniete na trzy spusty. Nawet nie wygladaly na zamkniete godzine temu tylko na ogolnie nie czynne i nie uzytkowane. Dwa nastepne podobnie.
Krazylismy po waskich uliczkach lecz cale miasteczko wygladalo jak wymarle . Nikogo na ulicach, w domach pogaszone swiatla. Pojawil sie niepokoj. Nie chcialem wracac na autostrade. Chcialem spac. Rozbicie namiotu na dziko tez nie wchodzilo w gre bo dookola tylko domki jednorodzinne i chodniki. Raczej komus na ogrodek sie nie wbijemy z obozowiskiem chociaz przechodzila mi taka mysl przez glowe.
Minalo okolo czterdziestu minut i ciagle nic.
Decydujemy sie wjechac do samego centrum Aldorf . Moze tam szczescie sie do nas usmiechnie. Wszystkie mijane po drodze hotele byly nieczynne .Mimo naszych usilnych prob dobijania sie do niektorych drzwi ,nie bylo zadnego odzewu.
Wreszcie dotarlismy do czegos co wygladalo jak typowy rynek w mniejszych polskich miasteczkach . Jakas katedra lub ratusz po srodku , plac ,sklepy dookola i odchodzace na zewnatrz uliczki.
Miejsce bylo bardzo ladnie oswietlone wiec pomyslalem ze moze tutaj cos bedzie. Zatrzymalismy motocykle przy pobliskiej ksiegarni i postanowilismy sprawdzic czy w ktorejs z bocznych uliczek nie znajdziemy noclegu.
Poniewaz nie znalismy okolicy jeden napewno musial zostac przy zaladowanych motorach, a drugi mial sie rozgladac.
Wreszcie w oddali jednej z ulic zauwazylismy neon Hotel . Nadzieja momentalnie wlala sie w nasze serca.Moze jednak bedzie dobrze. Na dodatek tuz obok znajdowal sie wciaz otwarty pub wygladalo na to ze bedziemy mieli wszystko czego nam potrzeba.
Dominik poszedl wybadac sytuacje. Czekam przy motocyklach dobrych pietnascie minut a jego nie ma. Dziwne, do hotelu bylo okolo piecdziesieciu metrow, chyba nie pobladzil?
Wreszcie idzie w moja strone i ma zle wiadomosci . Niestety ale ten Hotel tez jest nieczynny. Juz chcialem sie rozbeczec gdy Dominik wyjasnil mi dlaczego nie bylo go tak dlugo.
Kiedy wyczail ze hotel jest zamkniety ten wszedl do pubu by zasiegnac jezyka gdzie tu mozna sie ulozyc do snu. W knajpie ktora oczywiscie byla juz zamknieta, ponoc siedzial wlasciciel wraz ze swoimi przyjaciolmi . Dominik opowiedzial im o naszej wyprawie , jak dlugo jedziemy , o tym jak bezskutecznie szukamy noclegu .oraz ze jego kumpel bliski placzu stoi na rynku jak sierota .
Chyba poczuli jakas sympatie do nas albo tez litosc bo kazali mu isc po mnie i obiecali ze cos dla nas wykombinuja.
Dotychczas tylko czytalem o ludziach ktorzy pomagaja bezinteresownie podroznikom , dzis moglem sie przekonac ze tacy ludzie naprawde istnieja. To bylo niesamowite. Podprowadzilismy motury pod pub i weszlismy do srodka.
Obcy mi ludzie powitali mnie tak serdecznie jakbysmy znali sie od lat.

Obrazek

Obrazek

Zdecydowalismy z Dominikiem ze jednak bedziemy udawali Brytyjczykow . Obawialismy sie ze gdy uslysza ze jestesmy z Polski przestana byc dla nas tacy mili. Wiem ze to chore ale niestety , w zachodniej Europie nasze pochodzenie wciaz nie kojarzy sie najlepiej na co zreszta zapracowalismy latami.
Wiadomo Polak to cwaniak i zlodziej wiec lepiej mu patrzec na rece. Raczej kogos takiego nie przyjmuje sie pod wlasny dach....a moze tez bylismy przewrazliwieni? Nie chcielismy jednak ryzykowac.
Przy moim angielskim udawanie Brytyjczyka bylo nadwyraz trudnym zadaniem na szczescie Szwajcarzy tez za dobrze nie operowali tym jezykiem wiec jakos to przeszlo.
Nasi dobroczyncy zdecydowali ze przenocuja nas w przyczepie kempingowej znajdujacej sie u jednego z nich na posesji. Nie wiedzielismy jak im dziekowac. Wlasciciel nalal nam po piwku i niepozwolil zaplacic, …...co za ludzie,tez chce byc kiedys taki jak oni.
Siedzielismy przy barze i opowiadalismy o tym gdzie bylismy , co sie dzialo .O wszystkim i o niczym . Chyba naprawde ich to interesowalo. Zadawali wiele pytan. Przy okazji pstryknelismy kilka wspolnych pamiatkowych zdjec.Bylo naprawde sympatycznie.
W pewnym momencie Dominik tak sie wyluzowal ze rozpial kurtke i swiecil po oczach t shirtem
z wielkim napisem Polish Bikers.
Dziwna koszulka jak na Brytyjczyka, ale nasi towarzysze albo tego niewidzieli albo naprawde gowno obchodzilo ich nasze pochodzenie. I niepotrzebnie odstawialismy ten teatrzyk.
Wreszcie ten u ktorego mielismy nocowac zdecydowal ze pora ruszac. Ponoc mieszkal niedaleko.
Serdecznie sie pozegnalismy z cala reszta i podziekowalismy za goscine. Nasz dzisiejszy gospodarz chwiejnym krokiem wsiadl na rower i kazal nam podazac za soba . Musialo to wygladac zabawnie : Zawiany gosc na starej damce za nim ja na fortepianie i zamykajacy peleton Dominik na plastiku. Normalnie Gang olsena. Przydalo by sie zdjecie tej ekipy.
Jechalismy tak zolwim tempem okolo pietnastu minut az znalezlismy sie u celu . Duzy dom jednorodzinny z garazem i dosc spora przyczepa kempingowa po prawej stronie .
Bylo ciemno wiec trudno mi bylo ocenic czy dom byl ladny ale podziwialem faceta ze przygarnol takich dwoch smierdzacych wilgocia trolli pod swoj dach. ja bym sie wahal. Jak sie okazalo to nie byl koniec uprzejmosci. Abysmy nie musieli zdejmowac calego ekwipunku z motocykli facet wyjechal samochodem z garazu i kazal nam wstawic tam swoje motury. Jesli niebo istnieje ten koles napewno ma juz tam wykupiona miejscowke.
Wreszcie moglismy spoczac w kampingu.przyczepa .Byla dosc spora . Dwa lozka plus kuchnia i toaleta z ktorej nie moglismy korzystac.
Pan Szwajcar(wiem ze to wstyd ale nie pamietam jego imienia) powiedzial ze jesli chcemy sie wysikac mozemy to zrobic , ale na zewnatrz . Co wazne , nie mamy sikac na druty otaczajace posesje gdyz jest to elektryczny pastuch wiec moze byc nieprzyjemnie. Automatycznie odechcialo mi sie siku.
Jak sie okazalo, mielismy jeszcze w bagazach kilka litrowych puszek Faxa, wiec poczestowalismy gospodarza piwkiem i zaczely sie nocne polako-brytyjczyko-szwajcarow rozmowy .
Gosc opowiedzial nam ze jest tutejszym policjantem, co mnie nieco zdziwilo widzac jak jedzie wstawiony rowerem, i ze z zamilowania jest rowniez podroznikiem.
Ponoc objechal caly swiat ta przyczepa w ktorej mielismy okazje dzisiaj nocowac. Mowil tez ze w trasie wiele razy ktos mu pomagal, zupelnie bezinteresownie i dlatego on rowniez nie ma oporow by przygarniac takich jak my. Juz wiem ze dzieki niemu bede kontynuowal ta tradycje.
Mieszkal wraz z zona i dwoma coreczkami. Prosil nas bysmy na drugi dzien przed godzina siodma rano nie wychodzili z przyczepy, gdyz o tej porze jego pani wychodzi do pracy i moglby miec ostro pojechane za to ze udziela noclegu jakims obcym obwiesiom. Teraz bylo jasne dlaczego wolal schowac nasze motocykle do garazu.
Niezly koles. Ryzykuje spanie na kanapie albo iles tam cichych dni dla zupelnie obcych ludzi.
Po okolo godzinie piwo sie skonczylo i dopadalo nas juz takie zmeczenie, ze czas byl najwyzszy by powiedziec sobie dobranoc. Gospodarz zawinal sie od razu.
Wyszedlem na zewnatrz by sie umyc, chociaz tak powierzchownie pod wezem ogrodowym.
Nie powiem zebym czul sie bardzo swiezo po tej kapieli ale bylo lepiej niz przedtem. Dominik tez sam sie obsluzyl przy tym pseudoprusznicu.
Wysikalem sie jeszcze na przyczepe. Wiem ze to chamskie. Zwazywszy na zaoferowana nam goscine, ale nie chcialem ryzykowac elektrowstrzasow. Wszystkie mokre ubrania rozwiesilem po calej przyczepie i zaczalem ukladac sie do spania. Wewnatrz bylo tak chlodno ze postanowilem zalozyc do snu sweter i kalesony. Teraz bylo lepiej. Wbilem sie w spiwor i zasnalem. Jutro powinnismy dotrzec do Uk.
(przejechano 684 km)
12.05.2011.
Dziwny halas wyrwal mnie ze snu. Otworzylem oczy i probowalem przypasowac sobie otaczajace mnie pomieszczenie do rzeczywistosci. Czasem tak sie zdarza gdy budzisz sie nagle i nie wiesz gdzie jestes. Zwlaszcza gdy co dzien spisz w innym miejscu. Dopiero po dobrej chwili uswiadomilem sobie co i jak. Przypomnialem sobie natychmiast gdzie sie znajduje, nadal jednak nie kumalem skad ten halas? Pomyslalem ze moze mi sie snilo. Po chwili stukot sie powtorzyl. Wyraznie ktos sie dobijal do naszych drzwi. Polprzytomny spojrzalem na zegarek. Bylo po osmej, wiec to napewno nie zona gospodarza. Nie ma stresu. Wychylilem sie z lozka i w pol snie siegnalem do klamki by otworzyc .
Za drzwiami staly dwie dziewczynki w wieku ok 5-6 lat. Od razu zajarzylem ze musza byc to corki naszego wybawcy. Napewno nie zrobilismy na nich najlepszego wrazenia. W calej przyczepie unosil sie gesty smrod naszych wilgotnych ubran no i nas samych bo raczej nie moglismy w tym momencie uchodzic za przyklad dbajacych o higiene gentelmanow. Cug ktory uderzyl im w nozdrza po otwarciu drzwi napewno nie byl przyjemny. Do tego moja przypadlosc. Gdy jestem bardzo zmeczony ,w czasie snu nie kontroluje sliny czyli mowiac wprost mam slinotok niekontrolowany. Zazwyczaj konczy sie mokra poduszka, tym razem jednak poniewaz przez cala wyprawe nie golilem sie , cala ta nocna wydzielina zalegla na mojej brodzie.
Dzieci poprostu ujrzaly spiacego w swetrze , smierdzacego poslinionego zula. Troche wstyd mi sie zrobilo .
Po chwili pojawil sie pan Szwajcar i zaproponowal nam poranna kawe. Ogarnelismy sie nieco i poszlismy do kuchni. Teraz w swietle dziennym moglismy zobaczyc dom w calej okazalosci. Majac cos taka chate w przyszlosci bylbym zadowolony. Naprawde duza dobrze urzadzona posiadlosc. Pomyslalem ze polski policjant musialby na taka chate trzysta lat pracowac, albo takie lapowy trzepac ze koniec! A tu prosze. Mozna byc uczciwym i zyc dostatnio... no ale niestety nie w czwartej RP .
Usiedlismy przy kawie i o czyms tam rozmawialismy. Dzieci caly czas przygladaly nam sie badawczo. W pewnej chwili gospodarz zapytal czy nie chcemy sie wykapac, jednak wyczuwalem w jego glosie ze raczej wolalby abysmy odmowili. Nie dziwie mu sie nic a nic. Pewnie przez miesiac nie domylby po nas swojej lazienki. Tak czy inaczej bylismy mu niezmiernie wdzieczni za to wszystko co dla nas robil.
Po kawusi zaszlismy na dol by sie przygotowac do drogi. Wiedzielismy ze czeka nas dzien w ktorym jesli chcemy wykonac plan to musimy przebyc najdluzszy dystans w calej tej wyprawie.
Wiekszosc ubran zdazyla na tyle wyschnac ze mozna bylo je na siebie zalozyc. Podwojne suche skarpetki plus reklamowka zalozona na stope sprawiala ze nie czulem wciaz przemoczonego obuwia. Tego dnia nie chcialem ryzykowac. Dominik myslal podobnie. Mimo ze nie padalo postanowilismy juz teraz zalozyc kondomy. Niebo bylo dosc pochmurne , wiec po co prowokowac los. Moje przeciwdeszczowe ochraniacze na buty z lidla byly juz w oplakanym stanie. Wlasciwie nie mialy sie na czym trzymac. Byly porozdzierane z kazdej strony. Nie zrazalem sie tym. Obwiazalem je cale na nodze szeroka tasma klejaca i trzymaly sie lepiej niz kiedykolwiek.Na pozegnanie zrobilismy jeszcze sobie kilka zdjec z gospodarzem i z jego dziecmi.


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wyprowadzilismy oba motocykle na zewnatrz.i jeszcze raz podziekowalismy serdecznie za goscine. Obiecalismy ze jesli bedzie szukal noclegu w UK to nie musi szukac hotelu, wystarczy ze zadzwoni. Trabiac na pozegnanie, wyruszylismy w droge powrotna. Policjant i dziewczynki stojac w bramie machali nam na dowidzenia,
Mielismy totalny luz. Slonce zaczelo niesmialo przebijac sie przez chmury. Na poczatku troche pobladzilismy ale dzieki temu w pewnym momencie znalezlismy sie... nie wiem gdzie bylem ale piekno otaczajacej mnie przyrody poprostu wbilo mnie w siedzenie. Musielismy sie zatrzymac i to sfotografowac.
Pamietam gdy bylem dzieckiem, mialem w pokoju plakat, ktory chyba dostalem na targach poznanskich. Przedstawial niesamowity widok. Zielone wzgorza i rozciagajace sie jeziora. Pamietam to jak dzis. W gornym rogu byla flaga z bialym krzyzykiem i napis Switzerland.
Bylem tu dzisiaj. Dokladnie tak to wygladalo. Wielkie jezioro, unoszaca sie nad nim mgla i piekne zielone gory dookola. Identycznie jak na plakacie z dziecinstwa. Mozna sie rozmarzyc

Obrazek

. Pewnie tutejsi mieszkancy nawet nie zwaracaja uwagi na otaczajace ich piekno, jest to dla nich codziennosc. Dla nas bylo to cos niesamowitego.
Po okolo dwudziestu minutach ruszylismy w poszukiwaniu wyjazdu na trase szybkiego ruchu.
Pogoda dopisywala. Bylo sucho ale pochmurno. Minal kwadrans i juz cisnelismy autostrada. Priorytetem bylo znalezienie jakiejs stacji z jadlodajnia . Zarowno nasze motocykle jak nasze zoladki stanowczo domagaly sie zatankowania do pelna.
Pierwszy serwis byl nasz. Zjedlismy cos na tyle nie ciekawego ze nawet nie jestem w stanie sobie przypomniec co to bylo. Najwazniejsze jednak ze glod zostal zabity. Sprzety zatankowalismy na full. Przy okazji wlalem resztke paliwa z rezerwowego kanisterka ktory wozilem zawsze przy sobie. Skoro sie nie przydal przez cala droge to raczej dzisiaj, na autostradach nie bedzie mi potrzebny. W koncu stacje sa co kilkanascie kilometrow. Bez zalu pozbylem sie zbednego balastu. Podjelismy wspolna decyzje ze postoje dzisiaj beda tylko i wylacznie na tankowanie. Na obiad albo jak juz ktorys z nas bedzie koniecznie musial sie wylac albo wyproznic. Innych opcji nie ma.
Mamy do pokonania okolo tysiaca kilometrow i trzeba to machnac przed zmrokiem.
Wlasciwie nie ma sie co rozwodzic nad ta trasa. Jak to mowil nasz pilkarz Jacek Krzynowek: Do przodu i staramy sie.
Kierowalismy sie na Strassbourg. Tego dnia poniewaz bylismy ubrani w folie z nieba nie chciala spasc ani kropla deszczu. Owszem, dzieki temu sie jechalo naprawde dobrze ale pocilem sie jak swinia w tym kondomie. Mimo to nawet na stacjach nie zdecydowalem sie go zdjac. Bylem pewien ze gdy to zrobie , znajac zlosliwosc losu natychmiast spadnie ulewa. Ktores tam prawo murphego.
Pierwszy dluzszy postoj zrobilismy dopiero kolo godziny pietnastej. Mielismy juz za soba okolo pieciuset kilometrow jazdy po nudnych prostych jak drut drogach i zdecydowanie zasluzylismy na porzadny obiad. Znajdowalismy sie tuz przed Luxemburgiem, wiec jeszcze tylko Belgia i Francja.
Knajpa w ktorej sie zatrzymalismy- typowa jadlodajnia dla kierowcow, chociaz menu mieli w miare urozmaicone. Zamowilem steka a Dominik jakiegos kurczaka. Jedlismy w ciszy i spokoju. Dupa bolala mnie przesadnie od tej kilkugodzinnej jazdy. Zreszta zmeczenie z ostatnich dni kumulowalo sie coraz bardziej i bylo to widac po naszych twarzach.
Obliczajac droge i predkosc jaka sie poruszalismy wychodzilo nam ze na promie powinnismy byc najpozniej okolo dwudziestej pierwszej . Tylko co dalej? Od promu do domow mielismy jeszcze daleka droge. Patrzac na rozpiske calej tej wyprawy bylismy o cale trzy dni wczesniej niz planowalismy. Zdecydowalismy ze jak juz zjedziemy z promu w Wielkiej Brytanii to aby nie jezdzic po nocy znajdziemy jakis nocleg w Dove r, a na drugi dzien z rana wypoczeci ruszymy na ostatni odcinek naszego tripa.
Minelo pol godziny. Uzupelnilismy paliwo i po chwili juz wlanczalismy sie do ruchu na autostradzie.
Polykalismy kilometr za kilometrem. Pogoda bez zmian. Drogi piekne wiec czas lecial szybko. Jedynie bol w dolnej czesci plecow psul cudowny obraz calej podrozy. Twarde siedzenie dawalo mi sie coraz bardziej we znaki.
Bylismy juz niedaleko przed Francja gdy zaczela mi sie swiecic rezerwa. Jechalismy stosunkowo szybkim tempem wiec nie zdziwilo mnie to wcale . Mrugnalem kilka razy dlugimi swiatlami Dominikowi bo taki mielismy umowiony sygnal w razie naglej potrzeby postoju. Liczylem na to ze zauwazy moje blyskanie w lusterkach i skreci na najblizszym zjezdzie na stacje. Niestety , wlasnie minelismy kolejny zjazd a ten ani myslal skrecac. Cisnal prosto. Zazwyczaj na rezerwie moge przejechac okolo 80 kilometrow ale moj towarzysz podrozy naginal do przodu jak nakrecony. Moje proby odwrocenia jego uwagi dlugimi swiatlami czy sygnalem nie zdawaly egzaminu. Jechal jak zahipnotyzowany. Gdy probowalem sie z nim zrownac ,ten myslac pewnie ze chce przyspieszyc tempo odkrecal mocniej manetke. No i tak sie bawilismy dobrych kilkadziesiat kilometrow. Pomalu zaczynalem sie martwic. Jak tak dalej pojdzie to stane w pol drogi a znajac rozgarniecie prowadzacego zauwazy moja nieobecnosc dopiero po uplywie kilku kilometrow.
Wreszcie ruch na autostradzie nagle sie zwiekszyl i automatycznie zaczelismy jechac wolniej. Udalo mi sie zblizyc do Dominika i poinformowac go ze jade na oparach. Oczywiscie nie widzial moich sygnalow. Ustalamy ze nastepna stacja jest nasza. Poczulem ulge. Jednak po chwili mijamy znak informujacy ze najblizszy serwis jest dopiero za 15 km. Pozostalo mi tylko jechac wolno i modlic sie o wiatr w plecy.
Los jednak potrafi nieraz z nas zakpic. Przez ostatnie pare tysiecy kilometrow zawsze mialem przy sobie baniaczek z paliwem i nigdy go niepotrzebowalem, a teraz, gdy go oproznilem pare godzin temu jest mi niezbedny. Ironia losu .
Jak to sie mowi, kto nie smaruje ten nie jedzie, czy jakos tak. W kazdym razie kilka kilometrow od celu motur odmowil wspolpracy i zasnal. Pomalu dotoczylem sie do krawedzi drogi. Dzien bez jakichs nieprzewidzianych sytuacji to oczywiscie dzien stracony. Nie denerwowalismy sie jednak. Mielismy dobry czas , do tego pusty baniaczek w sakwie. Jedyne co musielismy teraz zrobic to zapchnac mojego rumaka do w miare bezpiecznego miejsca gdyz znajdowalismy sie zaraz za zakretem i ktos zbyt rozpedzony moglby nas za pozno zauwazyc. Nie bylo co ryzykowac. Smiejac sie z naszego rozgarniecia zapchnelismy fortepian pareset metrow dalej, gdzie juz moglem bez obaw poczekac az pan Dominik dotrze z karnistrem.
Usiadlem wygodnie na trawie i czekalem. Bylo cieplo. Slonce juz chylilo sie ku zachodowi. Przez caly dzisiejszy dzien nie spadla ani kropla deszczu a my wciaz pocilismy sie w wodoodpornych skafandrach. Teraz juz nie bylo sensu ich sciagac. Za niecale dwie godziny powinnismy byc na promie.
Wreszcie zza zakretu wylonil sie Dominik z baniaczkiem. Czym predzej wlalismy paliwo do baku i zrobilismy jeszcze kurs na te stacje by zalac sie do pelna. Wszystko wskazywalo ze to ostatnie tankowanie za euro po tej stronie kanalu La Manche. Nastepny postoj planujemy dopiero przy promie.
Szybko minelismy Luxemburg i Belgie. Bylo okolo 20:30 gdy minelismy granice Francji. Bylem obolaly od tego calodziennego naginania. Z jednej strony cieszylem sie ze konczyla sie ta meczarnia, a z drugiej... wiedzialem ze bede cholernie tesknil za tymi wszystkimi chwilami.
W duchu juz snulem pomysly na kolejne wyprawy. Zastanawialem sie tylko czy ta sama ekipa bylaby zdecydowana ruszyc gdzies nastepnym razem... Bylo mnostwo plusow jak i kilka minusow. Jednak jakby nie patrzec pomimo roznicy charakterow zawsze moglismy na siebie liczyc. Gdy ktos sie zgubil, owszem dostawal opierdol, ale wczesniej byl intensywnie poszukiwany przez reszte i martwilismy sie o niego.
Gdy to ja zostawalem w tyle zawsze ktos na mnie czekal na rozstaju drog ,bym przypadkiem nie pojechal w zla strone. Pozytywnych stron jednak bylo znacznie wiecej.
Minusy? Wiadomo klotnie.one byly, sa i beda. To normalne. Mysle ze na tego typu wyprawy zazwyczaj pisza sie osoby o mocnych charakterach , wiec spiecia sa nieuniknione. Kazdy zawsze uwaza ze to on wie najlepiej.
Najwazniejsze by po wszystkim umiec rozmawiac, a my to chyba potrafilismy. Slyszalem o wyprawach po ktorych uczestnicy zrywali ze soba kontakt zupelnie. Tutaj bylem pewien ze pomimo tego iz bylismy rozsiani po calej Wielkiej Brytanii ,bedziemy trzymali kontakt. Chyba nic bardziej nie laczy ludzi niz wspolne radzenie sobie w nietypowych sytuacjach. Tak jadac i zastanawiajac sie nad przyszloscia minalem tablice z napisem Calais. Wszystko co dobre musi sie kiedys skonczyc. Nasz trip pod tytulem “ from Uk to Sicily” wlasnie zblizal sie do finiszu. Drogowskazy kierowaly nas bezposrednio na przystan promowa. Nie wiedzielismy o ktorej godzinie bedzie odplywal najblizszy transport. To bylo niewazne. Moj powrotny bilet byl zarezerwowany na sobote a byl dopiero czwartek, nikt z nas dwa tygodnie temu nie przypuszczal ze przyjedziemy wczesniej. Ludzilem sie tylko ze nie bede musial niczego doplacac. Rok temu gdy wracalem motocyklem z Polski spoznilem sie ponad jeden dzien i nikt mi nie robil problemow.
Wjechalismy na przystan. Wedlug informacji najblizszy prom mielismy za niecala godzine. Byl czas by Dominik zakupil bilet. Ja postanowilem sie upewnic czy moja miejscowka jest wazna, czy moze musze placic cos extra. Pani w okienku mnie rozwalila. Dlaczego?
Otoz cena biletu Dominika wynosila 60 euro a moja cena doplaty do juz zarezerwowanego biletu rowniez 60. Na nic zdaly sie tlumaczenia.Mam placic tyle i nie ma zmiluj sie. Poniewaz wciaz nie znalem stanu swojego konta bylem pewien ze dodatkowe wydanie takiej kwoty sprawi ze zdebetuje debet debetu. Postanowilem nie kupowac tylko sprobowac przy wjezdzie na prom pokazac swoj stary bilet. Moze sie uda
Podjechalismy pod wjazd i ustawilismy sie w kolejce. Nasz wyglad wzbudzal zainteresowanie wsrod rodzin podrozujacych samochodami. Wciaz bylismy ubrani w kondomy, moje buty byly na calej dlugosci obwiazane brazowa tasma klejaca. Twarze tez mielismy dziwnie powyginane od wiatru,ze o czerwonych slepiach nie wspomne. Mimo to humor nas nie opuszczal. Trzeba bylo tylko sie przedostac na druga strone i wbic sie do hotelu.
By uniknac balaganu i marnowania czasu na szukanie noclegu zdecydowalismy ze z promu od razu jedziemy do tego samego przybytku w ktorym spalismy z Czukiem dzien przed wyjazdem.
Wtem odezwal sie telefon Dominika. Dzwonil Seba. Ponoc wlasnie dotarl do domu. Mowil ze nie wytrzymal zmeczenia i spal na jakims parkingu zwieszony na motocyklu. Musialo to naprawde dobrze wygladac. Milo bylo go uslyszec. Ustalilismy ze zdzwonimy sie na drugi dzien, jak juz wszyscy dojdziemy do siebie .
W pewnym momencie ustawil sie za nami w kolejce samochod, nie pamietam marki ale bylo to cos duzego. Gosc wysiadl z auta i patrzac na nas zaproponowal czy nie chcemy wsiasc do jego fury i najzwyczajniej sie ogrzac. Musielismy wygladac naprawde zalosnie. Grzecznie odmowilismy. Mielismy na sobie tyle warstw ubran ze bez tego bylo nam goraco. Facet byl kolejna zyczliwa osoba ktora mielismy okazje spotkac na drodze. Cos w tym musi byc ze ludzie patrza na podrozujacych motocyklami jakos tak przez inny pryzmat, tak bardziej cieplo i zyczliwie. Odczuwalem to wiele razy podczas tej podrozy. Smialismy sie ze gdybysmy skorzystali z oferty pana kierowcy i zdjeli buty w jego aucie to na sto procent mialby cala tapicerke do wymiany.
Wreszcie ruszylo sie nieco. Bramki zostaly otwarte i wolno zaczelismy sie przesuwac w strone promu. Gdy nadeszla moja kolej z mina niewyrazajaca emocji podalem moj bilet. Nie udalo sie tym razem . Pani na posterunku byla czujna i zwarta . Powiedziala mi ze mam dwa wyjscia. Albo zaplace to szesc dyszek i wjade teraz na prom , albo rozbije sobie namiocik gdzies w okolicy i przeczekam te dwa dni az moj bilet sie uprawomocni. Decyzja byla prosta. Z bolem serca zaplacilem. Moglismy wjezdzac .
Zabezpieczylismy motocykle na dolnym pokladzie. Jeszcze tylko musielismy zdjac kondomy. Ochraniacze na buty mialem tak poklejone tasma ze nie mialem wyjscia i musialem je zrywac.

Obrazek

Nie nadawaly sie juz do niczego. Wlasciwie moglem je wyrzucic. Swoje zadanie juz spelnily. Moglismy sie udac na gorny poklad . Pierwsze kroki skierowalem do bankomatu. Stan mojego konto wciaz nie dawal mi spokoju. Czy jeszcze cos zostalo? Okazalo sie jednak ze gospodarowalem sie super i mialem tam jeszcze calkiem sporo gotowki. Wychodzilo na to ze znacznie mniej poszlo mi na cala wyprawe niz przewidywalem. Moglem byc z siebie dumny.
Natychmiast wbilismy sie do baru by to oblac. W prawdzie byla przed nami jeszcze krotka trasa z promu do hotelu ale jedno piwko przeciez mozna chlapnac. Mielismy cale poltorej godziny. Rozsiedlismy sie wygodnie na kanapach i pelen relax. Czas zlecial bardzo szybko. Nawet sie nie obejrzalem gdy trzeba bylo odpalac moto do wyjazdu. Wreszcie bylismy spowrotem w UK. Szybki meldunek w hotelu i jeszcze kurs do tesco po jakies jedzenie. Ostatni posilek byl okolo godziny pietnastej a tu juz dobijala polnoc. Dominik rzucil pomysl by zahaczyc o jakis kebab. Myslalem ze potrwa to chwile wiec sie zgodzilem. Zostawilismy cale bagaze w hotelu i ruszylismy w miasto. Gdybym wiedzial ze poszukiwania kebabu beda trwaly okolo godziny i zakoncza sie fiaskiem w zyciu bym sie na to nie pisal. Nie dosc ze caly dzien poginalismy to jeszcze teraz zamiast odpoczywac krazylismy po ulicach Dover by znalezc jakas pasze. Wreszcie odpuscilismy. Kupilismy jakies kanapki w tesco i wrocilismy do hotelu. Bylismy wykonczeni. Mielismy sa soba dokladnie 967 km na motocyklach. W milczeniu sie posililismy, zapilismy browarem i po szybkiej toalecie zaleglismy. Sen przyszedl momentalnie.
13.05.2010.
obudzilem sie okolo dziesiatej. Dominik juz byl na nogach. Za oknem swiecilo sloneczko. Swiadomosc ze dzis mamy do przejechania tak niewiele, ze wreszcie zobaczymy sie z bliskimi sprawiala ze mielismy ochote jak najszybciej wsiasc na motury i cisnac do domu.
Szybkie sniadanie i juz bylismy w drodze . Ustalilismy ze jedziemy najpierw razem do Dominika bym sobie zgral jego zdjecia- w koncu troche tego bylo. Tam mielismy sie rozstac.
Krotkie przestawienie sie na ruch lewostronny. Dotankowanie sprzetow i mozna jechac.
Tym razem naprawde nie bylo czego opisywac. Droga minela bez jakichkolwiek uchybien . Po okolo dwoch godzinach bylismy w Wattford u Dominika. Cos przekasilem, zgralem foty i juz sie zegnalismy.
Ruszylem do Cardiff. Przede mna byly okolo trzy godziny drogi. Pogoda wciaz byla znakomita. Z kazdym polknietym kilometrem czulem sie coraz lepiej. Najzwyczajniej tesknilem za swoja pania i za swoim domem. W jakims sensie podrozowanie jest niesamowite ale powroty z wypraw sa taka wisienka na torcie. Dobrze wiedziec ze ktos na ciebie czeka . Wreszcie pojawily sie znajome mi drogi. Bylem u siebie. Walia powitala mnie sloneczkiem. Bylem naprawde szczesliwy.
Udalo mi sie! Wlasciwie nam sie udalo. Kolejne z marzen dopisane do listy spelnionych. Oczywiscie wiedzialem ze beda nastepne. Moze nawet kiedys turne dookola swiata.. kto wie.
Bez wzgledu na to jak banalnie to brzmialo. Przeciez jeszcze pare lat temu nie uwierzylbym w Sycylie a teraz mialem ja za soba. Trzeba planowac dalej. No i marzyc rzecz jasna , bo bez marzen nie bylo by niczego. W koncu zanim zaczniesz cos spelniac, najpierw trzeba to sobie wymyslec.
Moja pani gdy zobaczyla mnie w drzwiach ucieszyla sie niezmiernie . Zaznaczyla jednak ze na jakiekolwiek pieszczoty moge liczyc dopiero gdy doprowadze sie do porzadku gdyz w jej opini wygladalem jak niezle zapuszczony bezdomny. Troche bylo w tym racji. Caly wyjazd sie nie golilem i wanny tez nie widzialem, jedynie szybkie prysznice lub mycie sie pod wezem ogrodowym. Grzecznie udalem sie do lazienki. Jak dobrze byc juz w domu.
Sprawdzajac wieczorem maila natknalem sie na wiadomosc od Dominika. Przeslal mi zdjecie goscia ktorego spotkalismy czekajac na powrotny prom w Messinie. Fota byla z przed dobrych pietnastu lat i przedstawiala Ayrtona Senne ze swoim teamem. Koles stojacy obok mistrza byl na pewno tym z ktorym rozmawialismy. Duzo mlodszy choc nie zmienil sie za bardzo. Wychodzilo na to ze jednak facet nie probowal przed nami zablysnac. Fajnie.
Teraz moglem zrelaksowac sie przy piwku ispokojnie zasiasc przed telewizorem.
(Przejechalem 595 km)
jeszcze przed zasnieciem spojrzalem na licznik w fortepianie- cala podroz wyniosla- 6379 km.., moj rekord,ale napewno jeszcze nie raz go pobije. Taki mam zamiar.
14.05.2010
Nastepnego dnia dotarla do mnie wiadomosc ze w drodze powrotnej w okolicach Luxemburga zginal jeden z uczestnikow wyprawy. Chodzilo o Pysia. Do dzisiaj nie znam szczegolow wypadku.Dochodzily do mnie jedynie strzepy informacji - ze ciezarowka, ze kierowca nie zauwazyl... Nawet nie bylem w stanie sobie wyobrazic co w tej chwili czula Ula . Poprostu zamarlem.
Jeszcze trzy dni temu zegnalem sie z nim na Sycylii a teraz... Nie docieralo to do mnie.. Zalowalem ze nie zdazylem podczas calej wyprawy lepiej poznac Mariusza. Kilka razy udalo nam sie dluzej porozmawiac, posmiac sie i to pamietam. Nikt przeciez nie przypuszczal ze pozniej juz nie bedzie okazji.
Chlopaki mialy swoje tempo jazdy i wlasciwie wiekszosc trasy jechalismy oddzielnie.
Naprawde mimo tego ze znalismy sie tak krotko wszyscy czulismy ze stracilismy kogos bliskiego, jednego z nas .
Przeraza to ze kazdy mogl byc na jego miejscu. Tego dnia padlo akurat na Pysia. Zycie jest cholernie kruche i chyba dopiero w takich momentach zdajemy sobie z tego sprawe. Wowczas wszystkie banalne teksty typu zyj jakbys mial jutro umrzec sa poprostu gowno warte. Takie niesprawiedliwe ryzyko pasji ktora nawzajem dzielimy. Nie wierze ani w niebo ani w pieklo ale chcialbym sie mylic i miec swiadomosc ze gdzies tam Pysio sobie szczesliwie smiga po niebieskich winklach.
Jedyne co moglismy teraz zrobic to starac sie jakos wesprzec Ulke. Pojechalismy do niej wszyscy dzien pozniej.


Chyba zaden z nas nie przypuszczal ze nastepne spotkanie bedzie takie smutne... i to zaledwie po dwoch dniach od powrotu....










Tekst - Maras
Fotosy - Seba707 i Dominkzay
Filmiki - Seba707
Filmik koncowy - Czester


Za teks powyzszy wdziecznosc ma nie zna granic dla Marasa ze poswiecił wiele czasu na spisanie naszej wyprawy . Geba sie cieszy czytajac to dzis po 3 latach a co dopiero jak juz bedziemy starymi piernikami srającymi pod siebie Oczy
17.03.2013, 19:49
Szukaj Odpowiedz
marco Offline
ADMIN
******
Super moderatorzy

Liczba postów: 4,574
Liczba wątków: 697
Dołączył: Aug 2012
Reputacja: 16
#4
RE: Sycylia 2010 - From UK to Sicily
Seba
Świetnie opisy i filmy! Cała ekipa zasługuje na WIELKIE GRATULACJE

szkoda tego tragicznego zdarzenia...


mam nadzieję że również tyle wrażeń przyniesie nam wyjazd na Ukrainę/Mołdawię/Rumunię ale co do opisania to poprzeczka jest wysoko postawiona Usmiech

.


______________
Jazda bez granic
17.03.2013, 20:12
Strona WWW Szukaj Odpowiedz
Artur570466 Offline
Wtajemniczony
***
Użytkownicy

Liczba postów: 209
Liczba wątków: 9
Dołączył: Feb 2013
Reputacja: 0
#5
RE: Sycylia 2010 - From UK to Sicily
Naprawdę fajnie opisane i udokumentowane. Finał jednak tragiczny biorąc pod uwagę wypadek na koniec...
17.03.2013, 20:52
Szukaj Odpowiedz
Przemo Offline
Wtajemniczony
***
Użytkownicy

Liczba postów: 116
Liczba wątków: 8
Dołączył: Oct 2012
Reputacja: 0
#6
RE: Sycylia 2010 - From UK to Sicily
Wyprawa pełna wrażeń. Gratulacje.
21.03.2013, 10:18
Szukaj Odpowiedz
TOM Offline
Znawca
****
Użytkownicy

Liczba postów: 262
Liczba wątków: 5
Dołączył: Dec 2012
Reputacja: 0
#7
RE: Sycylia 2010 - From UK to Sicily
Fantastycznie, czytałem to już chyba ze trzy razy. Gratuluje i chwila zadumy nad Pysiem ...

Motor jest jak sex, jedna wpadka i po tobie...
30.03.2013, 08:39
Szukaj Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości