Bylismy juz niezle zmeczeni po calodziennej jezdzie. Przestalismy szukac promu . Minela polnoc , a z Dominikiem kontaktu jak nie bylo tak nie ma .Niechetnie zaczynamy sie zastanawiac nad noclegiem.
Wiadomo bylo ze w srodku miasta raczej nie znajdziemy pola namiotowego czyli znowu czekaly nas wydatki zwiazane z hotelem .
Gdy juz sie uspokoilismy i nastapilo totalne rozluznienie odezwal sie telefon Sebastiana. Dzwonil Dominik z zapytaniem gdzie sie podzialismy bo on od jakiegos czasu stoi przed wjazdem na prom i czeka na nas , a nasz transport odplywa dokladnie za 15 minut.
Tego Kierownikowi nie trzeba bylo powtarzac. Wyrzucil dopiero co zapalonego papierosa, zapodal komende“na kon” i oddalil sie natychmiast . Zanim wogole do mnie dotarlo co sie dzieje zniknal za zakretem.
Poniewaz bylem zupelnie nie przygotowany do jazdy musialo to chwile potrwac zanim sie ubralem i nalozylem rekawice .Kruk cierpliwie na mnie czekal . Dzieki Kruku.
Gdy juz mielismy ruszac zauwazylem ze gdzies mi sie zapodzialy okulary przeciwsloneczne. Chwile ich poszukalem ale czas naglil ,pogodzilem sie w duchu ze strata i pojechalismy.
Kluczylismy po waskich uliczkach Salerno i kierowalismy sie znakami ktorych jakos przedtem nie widzielismy. W rezultacie musialem jechac sam bo Kruku tez mi sie oddalil po kilku zakretach .Wreszcie dotarlem do duzej bramy prowadzacej do portu.
Czasem mam tak ze z niektorych momentow w zyciu samoistnie tworza mi sie w glowie tzw stopklatki . Mam tak od dziecinstwa , nie wiem czy to normalne.
Gdy wydarzylo sie cos ciekawego , cos co zapadlo mi od razu w pamiec to mam tak jakby obraz tego czegos w glowie .Taka wlasnie stop klatke. Nawet jesli to cos zdarzylo sie ponad 15 lat temu to do dzis pamietam kazdy szczegol. Taka fajna przypadlosc.
No i wlasnie widok ktory ujrzalem byl takim fleszem.. W tym momencie powinienem byl wyjac aparat i pstrykac fotki . Jestem pewien ze bylyby to najladniejsze zdjecia z tej wyprawy.
Oczom moim ukazalo sie dosc duze betonowe nabrzeze. Ksiezyc byl naprawde nisko i mimo iz nie byl w pelni to odbijal sie wyraznie od tafli wody . Niedaleko od brzegu stali majestatycznie obok siebie na motocyklach Dominik, Kruku z Kristi i Seba a tuz za ich plecami ….....pomalu odplywal nasz prom...
Podjechalem powolutku do reszty . Chcialem wlasnie podzielic sie z chlopakami wrazeniami wywolanymi przez ten piekny widok gdy Seba nagle eksplodowal.
Zasypal mnie gradem pytan .Dlaczego tak dlugo jechalem i wogole obwiniajac mnie za opoznienie . Na poczatku przyjalem to na miekko bo mysle niech sie chlop wyszumi, w koncu jakos trzeba odreagowac. Ten jednak kontynuowal monolog dopytujac sie dlaczego nie ruszylem zaraz za nim. Grzecznie odparlem , zreszta zgodnie z prawda ze musialem zalozyc kask i rekawiczki . Seba robil sie coraz bardziej czerwony na twarzy. Wydarl sie z zapytaniem: a czy ja mam kurwa rekawiczki??? i wysunal rece w moja strone.
Wlasciwie dlonie w tym momencie kolorem nie odbiegaly od twarzy kierownika , byly purpurowe z zimna . Biedak tak sie spieszyl ze nie zalozyl lapawic.
Wydawalo mi sie wowczas ze to raczej Dominik powinien byc tu najbardziej podminowany. To on przeciez byl tu pierwszy i czekal na nas przeszlo pol godziny. Ten jednak byl spokojny i opanowany niczym buddyjski mnich.Poprostu przygladal sie nam z zaciekawieniem.
Sytuacja robila sie coraz bardziej nieprzyjemna .Moja cierpliwosc rowniez ma swoje granice i pomalu zaczynalo mnie juz wkurwiac wysluchiwanie lamentow Sebastiana . Wiadomo –dalem ciala ale ile mozna nawijac o tym samym.Takie rzeczy sie zdarzaja i juz .Wreszcie podniesionym glosem odparlem kierownikow by juz nie darl na mnie japy bo moze sie zrobic naprawde niefajnie.
Juz sie wydawalo ze mamy przed soba piewszy powazny konflikt na tej wyprawie gdy nieswiadomy wogole zaistnialej sytuacji Dominik , przysluchujac sie i widzac zmarznietego Sebe, poprostu wstal z motocykla, spokojnie zdjal rekawiczki i myslac ze Seba swoje poprostu zgubil po drodze wreczyl mu wlasne mowiac: nie martw sie stary , ja mam jeszcze jedna pare...
W tym momencie wybuchnelismy smiechem , moze mi sie wydawalo ale nawet dowodca wyprawy pomimo zaawansowanego stadium kurwicy sie zarechotal...
Dominik rzucil pomysl by pojezdzic po porcie i popytac przy pozostalych promach czy moze ktorys nie plynie w kierunku Sycylii. Nie zdawalismy sobie sprawy wowczas ze jezdzenie po polnocy po terenie zaladunku promow moze byc nie do konca zgodne z obowiazujacym tutaj regulaminem. Wsiedlismy I smigalismy od promu do promu . Niestety, nic nie plynelo w naszym kierunku.
Trzeba bylo pomalu ochlonac i pomyslec co dalej. Sytuacja wygladala nastepujaco: bylo nas piecioro bylo za dwadziescia pierwsza a my bylismy w jakims zapizdzialym portowym miasteczku niedaleko Neapolu gdzie raczej nie bylo szans na zaden camping a hotele w centrum tez nie nalezaly do tanich.
My sie jeszcze jakos trzymalismy ale po Kristi bylo widac ze ma dosc calodziennej jazdy. Bylo oczywiste ze musimy jak najszybciej znalezc jakis w miare tani nocleg i obmyslic plan dzialania na jutro.
Udajemy sie do centrum, moze jednak znajdziemy cos w miare taniego, w koncu nadzieja umiera ostatnia.
Przy wyjezdzie jakby nie bylo dosc wrazen zatrzymuje mnie tutejszy carabinierii i dopierdala sie do mojej tablicy rejestracyjnej. Tlumaczy mi ze powinna byc wieksza . Jakbym o tym nie wiedzial. Mam dosc, zbywam go wyjasniajac po angielsku ze w moim kraju jest ona w stu procentach legalna.i raczej moze mi nadmuchac. Mysle ze makaron itak nie do konca to zrozumial ale odpuscil i moglem pojechac za reszta. Ruszajac zauwazylem cos czarnego przyklejonego do mojej rury wydechowej,chwycilem i z radoscia zdalem sobie sprawe ze wlasnie znalazlem moje okulary przeciwsloneczne ktorych tak uparcie szukalem gdy mielismy naginac na prom. Byly lekko stopione od temperatury ale wciaz nadawaly sie do dalszego uzycia. Naprawde poprawilo mi to samopoczucie.
Gdy wydawalo mi sie ze zapas niefarta na dzisiaj zostal wykorzystany w stu procentach jak na zlosc w tym momencie zaczal padac deszcz. Kolejna lekcja- nie uzalaj sie turysto bo zawsze moze byc jeszcze gorzej.
Ruszylismy w miasto jednak pierwsze dwa hotele byly zdecydowanie ponad nasz budzet. Gdy po chwili podjechalismy pod piecigwiazdkowy Grand Hotel nawet nie zgasilem silnika . Rozumiem ze bylismy zdesperowani, ale chyba nie az do tego stopnia .Nie pytalem o cene , Kruk poszedl spytac i wrocil z niewyrazna mina.
Podjelismy wspolna decyzje ze jedziemy poza miasto i probujemy znalezc cos przy trasie.
Wyjechalismy na autostrade no i rozgladamy sie dookola za jakimkolwiek noclegiem. Jak dotad niczego nie widac .
Po ok 45 minutach zjechalismy na stacje i pytamy obsluge o jakis motel w okolicy ci jednak nie maja pojecia .W reszcie ktos nam doradza by zjechac na najblizszym zjezdzie i poszukac w okolicy Pontecagnano.
Deszcz od godziny padal naprawde mocno, bylo zimno i nieprzyjemnie do tego byla juz ok druga w nocy wiec marzylem tylko o jednym- by znalezc wreszcie cokolwiek i zasnac . Minelismy kilka mniejszych hotelikow jednak niestety wszystkie byly juz zamkniete.
Wreszcie oczom naszym sie ukazal neon EuroHotel. Bylem tak wykonczony ze zgodzilbym sie na kazda cene. Reszta ekipy tez nawet nie pytala o koszta.
Zostawilismy motocykle pod budynkiem i poszlismy sie dogadac w recepcji.
Okazalo sie ze na ta chwile maja tylko dwie dwojki wolne, znowu klopot bo jest nas pieciu. Bylo jasne ze Kruku ze swoja pania biora jeden ale jak rozwiazac problem z nasza trojka.
Recepcjonista okazal sie wyrozumialym czlowiekiem i zgodzil sie by jeden z nas zakotwiczyl na dziko .Czekala nas noc we trojke we dwojce.
Natychmiast zabralismy bagaze i udalismy sie do pokoju.
Nasza dwojka okazala sie salonem z jednym duzym lozkiem , czyli tzw malzenski apartamencik.
Nie bylo co wybrzydzac , jednak nie wyobrazalem sobie spania na jednym lozu we trojke . Na ochotnika zglosilem sie do noclegu na macie na podlodze . Nikt nie oponowal. Szybki prysznic i w sumie bez kolacji wbilem sie w spiwor . Usnalem momentalnie .
( przejechalismy dzis w znoju I trudzie 532 km)
07.05.2010.
Obudzilem sie ok dziewiatej. Podnioslem glowe i zobaczylem …...Dominika wtulonego w Sebe. Tego wlasnie chcialem uniknac decydujac sie na spanie osobno.
Chlopaki po przebudzeniu widzac w jakiej pozycji sie znajduja momentalnie odskoczyli od siebie jak oparzeni. Doskonale ich rozumiem .Ostatnia rzecza ktora bym chcial zobaczyc na rozpoczecie dnia jest chrapiaca japa ktoregokolwiek z nich.
Wlaczylem telewizor i szukalem prognozy pogody. Za oknem deszcz padal od wczoraj praktycznie bez przerwy . Patrzac w niebo nie zapowiadalo sie na jakakolwiek zmiane.
Wreszcie znalazlem pania pogodynke na jednym z kanalow.Nie wygladalo to zbyt dobrze. Poprostu cala Italia byla w ciemnych chmurkach, jakby ktos tam na gorze sie uparl by nam uprzykrzyc ten wyjazd..
Bylismy juz tym zmeczeni . Ucieklismy z Wielkiej Brytanii przed deszczem a dotychczas zapowiadanego slonca bylo jak na lekarstwo. Na dodatek dowiedzielismy sie ze reszta ekipy ktora odbila na Rzym tez przez pogode musiala zmienic zupelnie plan wycieczki . Odbili na Pize a za cel obrali Paryz. Morale upadalo coraz bardziej.
Koniecznie trzeba bylo sprawdzic jak to bedzie wygladalo przez najblizszych kilka dni.
Jesli na Sycylii , gdzie planowalismy sie rozlozyc co najmniej na weekend ma rowniez padac przez caly czas, to byc moze my rowniez bedziemy musieli wprowadzic zmiany w projekcie.
Np kierunek Sardynia albo Korsyka...
Nie usmiechalo sie nam to. W koncu to wlasnie Corleone na Sycylii mialo byc miejscem docelowym.
Zadzwonilem do ziomka w Cardiff by sprawdzil mi w necie pogode na najblizsze kilka dni. Powialo optymizmem . Wedlug niego przed nami bylo jeszcze jakies 200 km w deszczu a dalej az do Reggio di callabria oraz na Sycylii minimum 20 stopni C i slonecznie bez opadow.
Ta wiadomosc znacznie poprawila nasze samopoczucia . Zeszlismy na dol zjesc sniadanie, zaraz potem dosuszanie butow suszarkami do wlosow i szykujemy sie do wyjazdu.
Bylo jasne ze jesli nic nieprzewidzianego sie nie wydarzy to cel zostanie osiagniety wlasnie dzisiaj - SYCYLIA...
Nie moglem sie doczekac dnia gdy bede mogl odpoczac od tego ciaglego naginania.
Oczywiscie kocham to, ale to tak jak w boksie, musza byc przerwy miedzy rundami by czerpac z tego przyjemnosc , inaczej staje sie to katorga.A na chwile obecna mialem dosc .
Po czesci napewno bylo to spowodawane ciaglymi deszczami i tym ze z wyjatkiem jednego
dnia spedzalismy praktycznie caly czas w siodle zjezdzajac na nocleg pozno w nocy.
Byla to tylko i wylacznie wina naszej organizacji , ale nie ma sie co oszukiwac kazdy z nas dopiero sie uczyl turystyki motocyklowej . Bylem pewien ze tego typu incydenty napewno zaprocentuja w przyszlosci podczas planowania kolejnych wypraw .
Nie mielismy sie nad czym zastanawiac, trzeba bylo ponownie wbic sie w skory , kondomy i mozna ruszac w strone slonca.
Bylo jasne ze dzisiejszy dzien spedzimy jadac w kierunku przeprawy promowej .Tym razem nie musielismy sie obawiac czy zdazymy. Promy kursowaly co pol godziny zatem moglismy jechac bez stresu.
Byla tylko jedna trasa prowadzaca do Regio di calabria wiec nie mielismy za duzego wyboru , a co za tym idzie mozliwosci pobladzenia tez byly znikome.
Tego dnia w czasie jazdy nie wydarzylo sie nic o czym mozna by sie rozpisywac .Pierwsze dwie godziny jechalismy w dosc mocnym deszczu i juz zaczynalem watpic w prognozy z internetu gdy pojawilo sie slonce. Nie takie przebijajace sie zza chmur . Niebo bylo naprawde czyste jak nigdy wczesniej podczas tej wyprawy. Oczywiscie nie bylo upalnie ale pogoda nastrajala optymistycznie a widoki wzdloz trasy tez od razu nabraly jakiegos bardziej interesujacego ksztaltu.
Mozna bylo sie wreszcie zatrzymac i zrzucic z siebie kondomy , foliowe pokrowce na buty i inne utrudniajace poruszanie sie gadzety.
Tempo bylo w miare rowne. Zdarzalo sie tez ze bylismy zmuszeni jechac naprawde wolno bo czesc drogi byla rozkopana . Musielismy sie wlec jeden za drugim jednym pasem , na tyle waskim ze o filtrowaniu raczej nie bylo mowy. Trzymalismy wiec predkosc puszek jadacych przed nami.
Postoje na fajke czy tez tradycyjne Sebastianowe capucio tez juz nam nie przeszkadzalo, mysl ze dzis bedziemy u celu rekompensowala wszystkie minusy niedogodnosci.
Okolo godziny 16 zatrzymalismy sie na jednej ze stacji by cos zjesc i uzupelnic paliwo.
Na scianie wisial rozklad promow z Calabrii do Messiny na Sycylii, mozna tez bylo sie tutaj zaopatrzyc w bilety.
Wedlug mapy znajdowalismy sie maksymalnie dwie godziny od przeprawy. Tankujac moto uslyszalem znajomy pomruk silnika. To czesc ekipy plastikow w skladzie Pysio I Ula wlasnie dolaczyla do nas. Musieli naprawde ostro pocinac gdyz wedlug ich opowiesci od dzisiejszego poranka pokonali droge na ktora my potrzebowalismy prawie dwoch dni. Zreszta widok rozbryzganych much na lampie jego hondy swiadczyl o ich tempie podrozy . U mnie muchy te byly poprostu poprzyklejane natomiast u Pysia przod wygladal jakby potracil psa. Krew flaki i robaki.
Naprawde dobrze bylo ich znowu spotkac .Wygladalo wiec na to ze na Sycylie wjedziemy razem, tak jak wyjechalismy z UK.
Ponoc Mario ze swoim plecaczkiem znajdowal sie jakas godzine drogi za nami.Czyli powinnismy sie spotkac sie za niedlugo.
Tego dnia nie spieszylismy sie nigdzie, zakupilismy bilety na prom i po jakichs pietnastu minutach ruszylismy .
Tempo bylo dosc powolne jednak mi to nie przeszkadzalo. Widoki dookola sprawialy ze czlowiek mial ochote sie zatrzymac i podziwiac .Po prawej rozciagal sie bezkres morza, a po lewej.... sam nie wiem co bylo po lewej bo podziwialem morze. Prawie kazdy stal w czasie jazdy na motocyklu i ...po prostu spogladal na lewo. Wiedzialem ze na Sycylii widoki takie jak te beda norma. Czulo sie w powietrzu ta “innosc” po ktora wlasnie tu przyjechalismy .Trudno to opisac ale w mysli powtarzalem sobie raz za razem “kurwa udalo sie,kurwa udalo sie”.
Jestesmy prawie u celu.
Wreszcie dotarlismy do przeprawy. Oczywiscie jak zwykle troche musielismy pobladzic . W pewnym momencie zaczelismy sie przeciskac przez jakies waskie furtki przecinajace droge. Wszyscy przejechali przez nie bez problemu ale moja kierownica o szerokosci poroza jelenia ledwo sie tam miescila. Pomalutku przepchnalem moto i dolaczylem do reszty.
Ominelismy kolejke czekajacych by wjechac na prom i ustawilismy sie na czele czekajac na transport.Mielismy troche czasu by porobic troche fotek .
Po po jakims czasie moglismy wtoczyc sie na poklad , Nie trzeba bylo przypinac motocykli . Poprostu zaparkowalismy przy prawej burcie . Przeprawa wygladala identycznie jak ta w Swinoujsciu, nawet czas byl zblizony.okolo 15 minut. Tylko po drugiej stronie napewno czekalo nas cos wiecej..
Poszlismy na gorny poklad by odsapnac i popstrykac co nieco .Slonce pomalu zachodzilo . Naprawde robilo to wrazenie , widac bylo gory i majestatycznie unoszaca sie ponad tym wszystkim Etne...
Dotychczas tylko o niej czytalem, teraz bede mial okazje zobaczyc . Wciaz to do mnie nie dociera. Kolejna stopklatka ktora napewno zapamietam....
Doplywamy do brzegu. Pomalu zapada zmrok.Zjezdzamy z promu i mozemy stwierdzic ze Sycylia zostala zdobyta. Jestesmy tu , nareszcie u celu podrozy,...jest radosc.
Biore telefon wysylam wszystkim bliskim wiadomosc ze dotarlismy .
Najwyzsza pora poszukac jakiegos pola namiotowego bo przy tej pogodzie spanie w hotelu byloby czysta glupota.
W tym momencie zadzwonil Mario ze wlasnie zlapal prom . Czekamy jakies 20 minut i juz w komplecie ruszamy w miasto cala grupa by zakupic jakis prowiant na wieczor i znalezc jakis nocleg.
Bylismy totalnie wyluzowani. Bylo jasne ze jutro nigdzie nie musimy sie spieszyc. Poprostu czekaly nas dwa dni plazy, relaksu i nie myslenia o niczym.
Wjechalismy do centrum i..... utknelismy w korku jakiego dotychczas nie mialem okazji widziec. Samochody staly w miejscu a pomiedzy nimi dosc szybkim tempem przemykaly malolaty na skuterach.
Zjechalismy na bok. Poruszanie sie motocyklem nie mialo sensu, tym bardziej ze by znalezc jakikolwiek sklep musielibysmy wbijac sie w waskie uliczki. Pozostawilismy sprzety i wraz z Dominikiem poszlismy na piechote szukac sklepu.
Po okolo dziesieciu minutach marszu dotarlismy do celu.
Sklepikarz powital nas z usmiechem. Wlasciwie sklep byl niewielki ale na brak asortymentu nie moglismy narzekac. Bylo wszystko poczawszy od owocow a skonczywszy na wedlinach i alkoholu.
Bylo oczywiste ze dotarcie na Sycylie trzeba bedzie koniecznie jakos oblac, wiec pierwsze dwie siatki napelnilismy tutejszym piwem o wdziecznej nazwie messina. Oprocz tego pieczywko na sniadanie i cos do pieczywka .
Nie myslelismy w tym momencie ze moze byc problem z zaladunkiem tego calego dobytku na motocykle, jakos przeciez damy sobie rade.
Wrocilismy do maszyn . Reszta zalogi tez poczynila zakupy w innych sklepach - wciskali butelki i siatki z jedzeniem gdzie tylko sie dalo.
Po okolo 15 minutach bylismy gotowi do drogi choc w tym momencie nasza karawana wygladala nieco smiesznie zwazywszy na to ze butelki z piwem byly powciskane gdzie tylko sie dalo.
Ktos na czele znalazl pare kilometrow stad camping. Pozostalo nam tylko dojechac i rozbic obozowisko.
Dwadziescia minut pozniej juz bylismy sie u bram pola namiotowego. Oczywiscie kazdy z osobna musial sie zarejestrowac. Troche to trwalo jednak nikt dzis nikt na to nie zwracal uwagi. Co niektorzy zaczeli juz otwierac piwka . Zapowiadal sie sie wesoly wieczor.
Camping znajdowal sie tuz nad morzem. Wlasciwie od plazy odzielalo go jedynie ogrodzenie.
Miejsca na namioty bylo sporo. Tuz obok mielismy zadaszone miejsce z krzeselkami stolikami i grillem- w sam raz do ucztowania. Nie mozna bylo oczekiwac niczego wiecej. Poprostu perfecto jak to mowia wlosi.
Naprawde zaczynalo mi sie tu podobac.
Bylo juz ciemno, lecz zaden z nas nie mial zamiaru isc spac. Trzeba bylo przedewszystkim rozbic namioty. Przyswiecajac sobie swiatlem motocykla wzialem sie do pracy .
W przeciagu kilku minut namiot byl gotowy. Cala reszte swoich bagazy wrzucilem luzem do srodka. Nie mialem ochoty na jakiekolwiek ukladanie tego balaganu. Mialem miejsce do spania i to sie liczylo.
Cala reszta tez juz byla gotowa.
Po podliczeniu piwa i zapasow okazalo sie jednak ze jest tego stanowczo za malo. Zeby zrobic grilla potrzebowalismy wegla. Szczescie usmiechnelo sie do nas po raz kolejny dzisiejszego dnia. Ciec w dyzurce mial jedno i drugie. Oczywiscie drozej niz w sklepie ale nikt z nas nie mial ochoty jechac ponownie po zakupy wiec skorzystalismy z jego oferty.
Bylo naprawde cudownie , pomimo poznej pory bylo bardzo cieplo. Motocykle ustawilismy i zabezpieczylismy w jednym miejscu. Nareszcie mozna bylo sie przebrac i zrelaksowac przy zimnym piwku.
Pomimo wszystko zmeczenie ostatnimi dniami robilo swoje. Mimo szumnych zapowiedzi wygladalo na to ze dzis raczej zadnych szalenstw nie bedzie .
Siedzielismy w spokoju i popijalismy browar zagryzajac tutejsze smakolyki.
Bylo wesolo ale nie tak glosno jak podczas pierwszych wieczorow tej wyprawy.
Wydawalo mi sie ze poprostu kazdy na swoj wlasny sposob przezywal to gdzie bylismy i co wydarzylo sie przez ten mijajacy tydzien.
Posiedzielismy tak do okolo polnocy.W miedzyczasie zaplanowalismy ze jutro jak juz dojdziemy do siebie pojedziemy zobaczyc Etne i pozwiedzac nieco Messine.
Na pojutrze mielismy uderzyc w strone slynnego Corleone . Nie moglem sie doczekac nastepnego dnia...
Nadeszla najwyzsza pora by sie ulozyc do snu. Podczas gdy reszta ekipy jeszcze ucztowala ja wczolgalem sie do namiotu i zaleglem.
Szum fal szybko mnie uspil.
(przebyto dzis 464 km)
08.05.2010.
obudzilem sie okolo dziesiatej. Slonce przebijalo sie przez scianki namiotu.
Bagaz ktory wczoraj wrzucilem po ciemku do srodka byl rozrzucony po calej powierzchni. Mialem problem ze znalezieniem czegokolwiek.
Wyszedlem na zewnatrz. Niebo bylo bezchmurne. Temperatura grubo ponad 20. Jest pieknie.
Poszedlem wziasc prysznic , bo po wczorajszym dniu zaleglem brudny jak knur.
Okazalo sie ze trzeba zakupic w dyzurce specjalny zeton aby uruchomic natrysk.
Po odswiezeniu sie kazdy zajal sie soba. Jedni poszli sie opalac inni z kolei sprawdzali jak wyladaja ich motocykle po trasie.
Zdalismy sobie sprawe ze wizyta u mechanika raczej bedzie nieunikniona. Kruk i Pysio musieli zrobic cos z lancuchami jak nie wymienic to przynajmniej naciagnac a Dominik musial wymienic przednia opone. Byla tak lysa ze przez ostatnie dwa dni pokonywal zakrety swoja cebra jeszcze wolniej niz ja na fortepianie .
Ja bylem przekonany ze powinienem wymienic olej w silniku , gdyz zmieniajac biegi dalo sie wyczuc ze chodza coraz ciezej. Do tego to nieszczesne swiatlo stopu.
Reasumujac bylo wiadaomo ze trzeba sie ruszac. Byla sobota a ponoc we Wloszech tego dnia po godzinie czternastej nie uswiadczysz zadnego otwartego warsztatu.
Jutro z kolei niedziela. Nie bylo wyjscia ,musielismy to zalatwic dzisiaj.
Postanowilismy jechac na Etne a wczesniej po drodze znalezc jakiegos speca od motocykli.
Zblizalo sie poludnie i temperatura na dworze stale rosla. Ustalilismy ze jedziemy w jeansach i t-shirtach jak na easy riderow przystalo.
Prawdziwa przyjemnoscia bylo usiasc na motocyklu bez zadnych bagazy , z pustymi sakwami i bez krepujacego ruchy skorzanego skafandra. Orzeszek na glowe , polowicznie stopione okulary przeciwsloneczne i mozna ruszac.
Warsztat znalezlismy po kilkunastu minutach jazdy. Mala rodzinna firma znajdujaca sie w prywatnym garazu.
Szczerze mowiac wlasciciel nie wygladal na zachwyconego nasza wizyta.
Wlasnie konczyl prace i mial zamiar zamykac a tu wbija mu sie kilku motocyklistow,do tego kazdy z innym problemem.
Pewnie wiekszosc ludzi by zamknela nam drzwi przed nosem, jednak dzieki bogu ten mechanik byl rowniez motomaniakiem wiec zrozumial ze jest nasza ostatnia deska ratunku.
Na scianach warsztatu wisialy dyplomy i wycinki z gazet dotyczace jego kariery w motocrossie.
Niepamietam dokladnie kiedy i co zdobyl ale bylo to drugie albo trzecie miejsce na mistrzostwach swiata okolo 10 lat temu-czyli nie byle co.
Zaczal od wymiany opony i zajelo mu to niewiele czasu. Zaraz potem okazalo sie ze u Kruka trzeba bedzie wymienic lancuch.
Mechanik coraz czesciej spogladal na zegarek. Nie bylo mu to wszystko na reke. Ponoc umowil sie z kumplami na offroad a czas lecial.
Postanowilem nie zawracac mu glowy swiatlem stopu , najwyzej sprobuje z Seba znowu cos z tym zrobic . Jedynie wymiana oleju w moim sprzecie byla nieunikniona.
Kupilem od mechanika 4 litry i poprosilem o jakis pojemnik aby spuscic ten zuzyty olej a co za tym idzie zaoszczedzic gosciowi pracy i czasu.
Podal mi metalowa miske. Natychmiast wzialem sie do roboty.
Wyprowadzilem motocykl na ulice by przypadkiem nie uswinic olejem plytek kolo garazu.
Ale gdy tylko wloski ogier to zobaczyl wybiegl na zewnatrz i nakazal mi to robic na terenie jego warsztatu.
Z kazda minuta robil sie coraz bardziej nerwowy.
Pokornie wprowadzilem moto spowrotem i polozylem sie na ziemi probujac wcisnac miske pod silnik motocykla, by spuscic stary olej i nie uronic ani kropli na posadzke.
Niestety, znowu moje niskie zawieszenie utrudnialo mi zadanie. Nie mialem juz odwagi pytac o nieco nizsza miske. Sycylijczyk byl juz wystarczajaco wpieniony na nas.
Zdecydowalem powyginac nieco krawedzie naczynia by je jakos wcisnac pod spod .
Udalo sie.moglem dzialac.
Juz mialem odkrecac srubke, gdy zauwazylem ze przez ramie spoglada mi pan mechanik.Nic nie powiedzial ale zerkal z zaciekawieniem na swoje powyginana miseczke. Jego wzrok mowil, ze powinnismy juz raczej sobie stad isc. Odwrocil sie na piecie i bez slowa wrocil do motocykla Kruka.
Odetchnalem. Smiac mi sie chcialo z calej tej sytuacji. Moglem tylko sobie wyobrazac co myslal o mnie w tym momencie.
Szybko uporalem sie z zadaniem. Poprostowalem w miare mozliwosci nieszczesna miske i oddalem wlascicielowi.
Czekalismy na reszte przez okolo godzine. W tym czasie Seba postanowil po raz pierwszy sprobowac jak sie jezdzi moim kredensopodobnym motocyklem.
Wygladal dostojnie, jednak po pieciu minutach oddal mi motor mowiac ze to zbyt skomplikowane i inne dla niego. Wiadomo nawracanie tego typu sprzetem na waskiej drodze wymaga specjalnych umiejetnosci-zwlaszcza jesli nigdy przedtem nie jezdziles czyms takim.
Wreszcie wszystkie nasze rumaki byly zreperowane. Moglismy ruszac na Etne. Piekna droga , piekna pogoda. Tak wlasnie wyobrazalem sobie Sycylie.
Jechalismy wzdluz wybrzeza. Po lewej stronie rysowal sie lazur Morza Srodziemnego i wystajace z wody wysepki na ktorych jacys bogaci panicze mieli swoje wlasne domy , hotele i plaze.
Dla nas byl tam oczywiscie wstep wzbroniony.wisialo nam to jednak. Zatrzymywalismy sie co chwile i pstrykalismy zdjecie za zdjeciem. Tak cala droge az do podnoza wulkanu .
Pod Etna stanelismy na kilka minut . Do gory wiodla dosc stroma kreta droga.Wszystkim z wyjatkiem mnie automatycznie poprawilo sie samopoczucie.
Nauczony doswiadczeniami z przeszlosci puscilem cala grupe przodem i pojechalem wlasnym tempem . Ruszyli z kopyta , tylko zdazylem zobaczyc jak sie ladnie skladaja i znikaja za zakretem .
Zazdroscilem im tego, ale na moim sprzecie raczej moglem zapomniec o tego typu atrakcjach . Pozostala mi samotna jazda podczas gdy reszta mogla rozkoszowac sie winklami.
Wjezdzajac zauwazylem po lewej stronie drogi okolo dziesieciu osob na supersportach .
Stali tak w kombinezonach ale bylo jasne ze za chwile wsiada i beda pocinac na gore. Dlugo czekac nie musialem .
Zjechalem na bok i przepuscilem ich przodem. Musieli znac ta trase bardzo dobrze . Jechali naprawde szybko.Nie mierzylem oczywiscie predkosci ale mysle ze moglo byc kolo 80-100km /h.
Calkiem sporo patrzac na serpentyny drog jakimi jechali. Do tego wchodzac w luki nie przechylali sie tylko prawie lezeli motocyklami na drodze. Nie moja jazda, ale musze przyznac ze robilo to wrazenie.
Spokojnie ruszylem dalej. Im wyzej wjezdzalem tym robilo sie chlodniej . Roslinnosc tez sie zmieniala .
Dotychczas po obydwu stronach drogi otaczal mnie gesty las, teraz coraz czesciej widzialem umarle drzewa. Wysuszone i wyjalowione od pojawiajacej sie w niektorych miejscach wyschnietej lawy.
Wreszcie za zakretem ujrzalem reszte uczestnikow naszej wyprawy. Zatrzymali sie na poboczu i czekali na mnie. Bylismy mniej wiecej w polowie drogi na szczyt .
Posiedzielismy kilkanascie minut . W tym czasie zdazylismy popstrykac troche zdjec. Przedewszystkim oszolomom wjezdzajacym na szczyt w tempie Valentino Rossiego.
Okazalo sie pozniej ze wjezdzaja na gore , tylko po to by po chwili zjechac na dol i tak raz za razem bez konca. Znali te drogi jak wlasna kieszen.
Ruszylismy dalej . Bylo duzo zimniej niz u podnoza szczytu . Mialem w prawdzie kurtke w jednej z sakw ale dalem ja Sebie ktory narzekal na niska temperature.
Dla mnie bylo w sam raz ,nie za goraco i nie za zimno .
Wjezdzalismy coraz wyzej . Roslinnosc zniknella zupelnie, wszedzie dookola lezaly haldy zastyglej lawy przypominajace gory wegla z powtykanymi gdzieniegdzie resztkami spalonych drzew.
Im wyzej podjezdzalismy tym wiecej bylo tego typu widokow. Na wlasne oczy moglismy zobaczyc jakie zniszczenia moze wywolac wybuch wulkanu. Wszystko w okol bylo doszczetnie spalone.Ponoc ostatnia erupcja Etny byla kilka miesiecy temu .Mialem tylko cicha nadzieje ze dzis zadna goraca niespodzianka nie wyleci ze srodka tej gory.
Wreszcie dojechalismy do konca trasy.
Niestety ...do samego krateru wulkanu nie bylo zadnego dojazdu.moglismy jedynie podziwiac go z tej odleglosci.
Coraz wiecej motocyklistow zaczynalo pojawiac sie u szczytu. Robilismy pamiatkowe fotki oraz wspinalismy sie sie na gory zastyglej lawy. Kazdy zabral sobie kilka kawalkow na pamiatke.
W miedzyczasie poznalismy grupe motocyklistow o nazwie RIDERS MOTOCICLISTI MARTINA FRANCA , pochodzili z Wloch . Pogadalismy z nimi tyle na ile pozwalala ich znajomosc angielskiego i kolejne pamiatkowe zdjecie .
Po okolo 40 minutach moglismy sie zaczac zawijac .Zaczynalismy juz byc glodni a na samym szczycie naprawde robilo coraz chlodniej.
Nie mialem sumienia odbierac Sebie kurtki .Wiedzialem ze jak zjade na dol to znowu bedzie mi cieplo. Kierownik jeszcze probowal znalezc jakis sklep z pamiatkami, jednakze bez skutku.
Wyruszylismy w droge powrotna. Jak zwykle wszyscy przodem , a ja.... niczym samotny jezdziec staczalem sie z gory we wlasnym relaksacyjnym tempie czoperowca .
Pomalutku wrocilismy do podnoza Etny.
Poczatkowo myslelismy by wleciec do pizzerii aby cos wszamac lecz pomysl ten szybko upadl. Przedewszystkim ze wzgledu na koszta. Bylo dosc wczesnie wiec postanowilismy zaopatrzyc sie w pobliskim markecie i pogrillowac nieco u siebie na polu namiotowym.
Tak tez zrobilismy. Jeszcze pojezdzilismy troche po Messinie po czym udalismy sie na camping.
Byla godzina 17.
Czesc zajela sie przygotowaniem jedzenia a ja z Seba wzielismy sie ponownie za moje swiatlo stopu. Tym razem szlo nam znacznie lepiej niz ostatnio. Po okolo godzinie prob lampa dzialala bez zarzutu. Jestesmy wielcy!!!
Podczas wspolnej pracy Seba wspomnial mi mimochodem ze mysli o wczesniejszym wyjezdzie z Sycylii.
Troche mnie to rozczarowalo - jesli bysmy zdecydowali sie wracac z nim musielibysmy zrezygnowac z Corleone . A jesli zostalibysmy dzien dluzej to wracalibysmy juz totalnie rozbici na grupki .
Kruku z Kristi jechal jeszcze do Holandii by odwiedzic rodzine. Pysio i Mario dopiero w poniedzialek odstawiali dziewczyny na powrotny samolot, po czym wracali samemu motocyklami. A teraz Seba chcial wracac dzien wczesniej... Nie mialem pojecia jak to bedzie.
Zagadalem Dominika jak on by to widzial.
Pierwotny plan zakladal ze jutro pakujemy motocykle i zawijamy sie z pola namiotowego bezposrednio na Corleone ,skad udamy sie do Palermo na powrotny prom do Salerno .
Teraz mielismy dosc spory dylemat: Wracac we dwojke czy dostosowac sie do Seby.?
W sumie nie znalem przyczyny tej naglej zmiany planu, albo tez jej teraz nie pamietam.
Wreszcie wspolnie z bolem serca podjelismy decyzje ze nazajutrz wieczorem zawijamy sie razem z kierownikiem.
Zalowalismy ze nie zobaczymy slynnej wioski z ojca chrzestnego ale skoro przyjechalismy razem to wracamy rowniez. Decyzja zostala podjeta.
Sprawdzilismy rozklad promow z Messiny do Salerno. Prom odplywal ok 22 I plynal ponad osiem godzin wiec noc powinnismy przespac ze spokojem na pokladzie , a z rana ruszyc na zwiedzanie tych wszystkich miejsc ktore ominelismy jadac w ta strone.
Na ten czas nie mialem zamiaru sie martwic. Mielismy przed soba jeszcze dzisiejszy wieczor i caly jutrzejszy dzien na zwiedzanie Sycylii.
Podjechalismy na chwile z Seba do miasta po dodatkowy karton piwa i wegiel do gilla bo gdy porownalismy ceny sklepowe z tym co oferowal zarzadca to pachnialo to conajmniej lichwa.
Wreszcie zasiedlismy .To mial byc ostatni raz gdy tak siedzielismy razem przy piwku i przy kielbaskach .Oczywiscie bylem pewien ze jeszcze nie raz spotkamy sie w tym skladzie wspominajac ta wyprawe , jednak teraz.....czulem sie jak na kolonii dzien przed powrotem do domu.
Wesolo bylo ale zdawalismy sobie sprawe ze w jakims tam sensie konczy sie kolejny rozdzial tej podrozy. Tak jak wowczas gdy rozstawalismy sie z Ruthim ,Tymotem I Czukiem.
. ...niewazne...Jutro o tej porze powinnismy byc na promie...
( dzis rekreacyjnie tylko 125 km)
09.05.2010
Pospalem tym razem.Gdy wydostalem sie z namiotu wszyscy juz byli na nogach.
Na dzisiaj nie bylo zadnych planow . Poprostu dzien na odpoczecie od motocykli i od samych siebie. Takie ladowanie baterii przed powrotem .
Zabralem recznik , ipoda dwa piwa i udalem sie sam na plaze. Woda w morzu byla jeszcze za zimna na kapiel a wybrzeze z kolei nie wygladalo jak typowa plaza. Zamiast zoltego piasku dookola lezalo cos co przypominalo czarny pyl. Jak sie pozniej dowiedzialem jest to popiol non stop opadajacy z wulkanu na ktory wczoraj mielismy okazje wjechac.
No, nie wygladalo to jak hawaje ale woda byla blekitna a szum fal uspokajajacy. Rozlozylem koc i zaleglem z muzyka na uszach .
Obudzilem sie trzy godziny pozniej .Zaczynalem byc juz glodny wiec wrocilem na camping.
Czesc ekipy gdzies pojechala a czesc wylegiwala sie obok namiotow . Z wczorajszego prowiantu nie zostalo zbyt wiele , niestety bylem zmuszony podjechac do jakiejs knajpki .
Seba tez sie nudzil wiec postanowil dotrzymac mi towarzystwa . Chwile pozniej z kilkugodzinnego samotnego zwiedzania wyspy wrocil Dominik i rowniez zdecydowal sie jechac z nami.
Ruszylismy w strone nadmorskiej promenady na ktorej znajdowalo sie kilka knajp. Rozsiedlismy sie w pierwszej z brzegu i zamowilismy jakies wloskie zarcie .Bylo ok ,ale bez rewelacji. Zaraz po posilku podjechalismy na sam koniec promenady i postanowilismy pozamieniac sie na chwile motocyklami.
Poprobowalem jazdy na cbr Dominika I na xjr Seby i musze przyznac ze robilo to wrazenie Moc byla naprawde spora w porownaniu do mojego fortepianu. Wlasnie w tym momencie zdecydowalem juz na sto procent ze musze miec cos tego typu jako drugie moto przeznaczone tylko i wylacznie do turystyki.
Po okolo godzinie udalismy sie w droge powrotna .Mielismy jeszcze sporo pracy na dzis. Musielismy zlozyc namioty , spakowac caly sprzet i zaladowac motocykle do trasy gdyz okolo 21 powinnismy wyruszac.
Pakowanie sie nie zajello nam wiecej niz czterdziesci minut. Nieublaganie zblizal sie czas wyjazdu.
Przykro mi bylo a wlasciwie bylem wkurwiony .Powodow bylo wiele: ze musze juz wyjezdzac,ze nie widzialem Corleone,ze reszta zostaje a my musimy jechac... moglbym tak wymieniac. Jednak decyzja zostala podjeta i nie bylo odwrotu.
Pozegnalismy sie dosc szybko , ustalajac ze po powrocie skontaktujemy sie wszyscy aby sie spotkac oraz powymieniac wspomnieniami przy jakims piwku.
Bylo kilka minut po 21 gdy we trojke opuszczalismy zaprzyjazniony camping. Do przystani mielismy okolo pol godziny drogi .Tym razem obylo sie bez zadnych korkow ani innych utrudnien . Tuz przed dziesiata bylismy na miejscu.
Prom juz stal na nabrzezu. Udalismy sie czym predzej do kasy by zakupic bilety jednak gosc w okienku poinformowal nas ze nasz kurs odplywa dopiero za okolo dwie i pol godziny.
Moja kurwica osiagala apogeum.Bylem zmeczony i chcialem sie jak najszybciej ulozyc do snu.Myslalem ze o 23 bede juz lezal w pizamce w kajucie na promie ,tymczasem wygladalo na to ze mamy przed soba dwie godziny oczekiwania na przystani zanim nas wpuszcza na poklad.
Dominik I Seba traktowali to na luzie, ja jednak mialem morde wygieta i nie przejawialem ochoty na jakiekolwiek dyskusje.
Robilo sie coraz chlodniej. Stanelismy w kolejce i ...czekalismy. Czas dluzyl sie niemilosiernie . Polozylem sie na motocyklu i probowalem przysnac jednak pozycja ktora przyjallem nie dawala szans na sen. Poprostu lezalem bezczynnie przysluchujac sie pogaduchom Seby i Dominika.
Coraz wiecej samochodow ustawialo sie w kolejce. To byl dobry znak , pojawila sie iskierka nadzieji...moze zaraz pozwola nam wjechac?
W pewnym momencie tuz obok nas zaparkowal dosc duzy czarny pickup . Dotychczas nie widzialem takiej fury .Chevrolet ale widac ze robiony na specjalne zamowienie . Kola szerokie niczym w walcu drogowym ,i wogole jak to sie mowi “zbajerzony” na maxa.gdy tak podziwialismy to cudo wysiadl z niego facet w wieku okolo piecdziesieciu lat.
Typowy podstarzaly wloski playboy pomyslalem. Gosc wyszedl i zagadal na temat naszych motocykli ze fajne i wogole.Dosc szybko znalezlismy wspolny jezyk. No moze bardziej to chlopaki znalazly bo ja wciaz bylem w nastroju pt “bez kija nie podchodz” i raczej nie udzielalem sie w tej konwersacji .
Opowiedzielismy mu mniej wiecej o naszej wyprawie.Sluchal z zainteresowaniem. Okazalo sie ze rowniez jest pasjonatem motoryzacji oraz posiada kilka unikatowych modeli w swojej kolekcji.
Rozmawialismy o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie nasza rozmowa zeszla na sporty motorowe a konkretnie na formule 1. My oczywiscie ze Kubica , Polska Itp na co gosc rozpina koszule i pokazuje tatuaz o tresci “SENNA” opatrzony dziwnym szlaczkiem. Widac bylo ze to dzielo ma napewno ponad 15 lat.
Opowiedzial nam ze byl bliskim przyjacielem i czlonkiem zalogi kilkukrotnego mistrza formuly pierwszej , w sumie legendy tego sportu, tragicznie zmarlego Ayrtona Senny.
Mowil o tym jak razem startowali , w jakim byl szoku po wypadku i ze jeszcze kilka lat temu pomagal w szkoleniu min takich zawodnikow jak Lewis Hamilton.
Byl przekonujacy , jednak zachowywalem delikatny dystans do tych historii . W koncu kazdy moze probowac sprzedac takie opowiesci by zablysnac w towarzystwie.
Czas lecial szybciej i to bylo duzym plusem. Wreszcie nadeszla pora by wjechac na prom . Pozegnalismy sie z panem Wlochem i wtoczylismy sie na poklad.
Obsluga skierowala nas na dolna kondygnacje gdzie moglismy zostawic nasze motocykle. Co mnie zdziwilo -nie bylo zadnych zabezpieczen na wypadek wiekszego bujania sie statku ze o sztormie nie wspomne. Jedyne czego moglismy uzyc to parcianych pasow zwisajacych z poreczy jednak to nie dawalo zadnej gwarancji.
Gdy spytalem sie jednego z pracownikow dlaczego tak jest odparl mi z rozbrajajaca szczeroscia ze Morze Srodziemne na odcinku ktory bedziemy pokonywac jest spokojne i martwic sie nie mam czym. Nie mialem wyjscia musialem mu wierzyc.
Zostawilismy sprzety wraz z calym ekwipunkiem i udalismy sie na gore by znalezc jakas miejscowke do spania.
Niestety kolejne rozczarowanie . Poniewaz kupilismy najtanszy z mozliwych biletow moglismy zapomniec o jakiejkolwiek kajucie czy lozku.
Pozostalo nam tylko poszukac wygodnej kanapy na korytarzu lub w holu i tam ulozyc sie spac tak jak bylismy ,czyli znowu w skorzanym ubraniu, i bez wieczornej toalety.
Wypatrzylismy wreszcie w narozniku dosc miejsca dla nas wszystkich . Bez zbednych ceregieli zaleglismy tam przykryci kurtkami jeden obok drugiego. Zmeczenie dalo sie na tyle we znaki ze zanim prom odbil od nabrzeza my juz gleboko spalismy.
( przejechano jedynie 50 km)
10.05.2010.
Obudzilem sie okolo godziny osmej .Mimo przespanej calej nocy czulem sie fatalnie .Trudno bylo sie wyspac na tak waskiej kanapie .Caly czas trzeba bylo sie kontrolowac by nie spasc .Do tego motocyklowe ubranie tez nam w tym nie pomagalo.
Ogolnie wszyscy wygladalismy jak po ostrych baletach , ale pogoda za oknem nastrajala pozytywnie.
Za godzine powinnismy dobic do brzegu tymczasem jednak wyszlismy na zewnetrzny poklad by zaczerpnac swiezego powietrza.
Wpatrujac sie w tafle wody zrozumialem co mial na mysli gosc mowiacy mi bym sie nie martwil o swoje moto. Lustro wody bylo praktycznie nieruchome , poruszane jedynie sporadycznie przez niewielkie fale wywolane przeplywaniem innych lodzi i statkow.
Zza horyzontu pomalu wylanialo sie Salerno.Wreszcie moglismy zobaczyc w swietle dziennym miejsce po ktorym kilka dni temu w nocy jezdzilismy jak idioci w poszukiwaniu zaginionego promu. Glosno sie smialismy wspominajac cala te sytuacje .To co wtedy bylo takie powazne dzis bylo poprostu wesolym epizodem, ….jednym z wielu.
Minello ok 15 minut i moglismy sie zaczac przygotowywac sie do opuszczenia pokladu.
Motocykle staly tak jak je zostawilismy. Moj niepokoj byl zupelnie niepotrzebny. Odczepilismy parciane zabezpieczenia i zasiedlismy na moturach w oczekiwaniu na otwarcie bramy wyjazdowej.
Wreszcie moglismy wyjechac na staly lad. Bylo ok godziny dziesiatej. Zdalismy sobie sprawe ze ostatni posilek jedlismy jeszcze na campingu priorytetem wiec stalo sie znalezienie jakiejkolwiek jadlodajni. Jazde po nieprzespanej nocy mozna bylo jeszcze jakos zniesc jednak z pustym zaladkiem odechciewa sie wszystkiego.
Zatrzymalismy sie na najblizszej stacji. Przedewszystkim tankowanie do pelna i jakies gowniane zarcie na zapchanie zoladka . Ustalamy plan na dzis. Najpierw Monte Cassino, pozniej kierunek Rzym. Jasna sprawa bylo ze jesli chcemy zobaczyc te dwa miejsca jednego dnia to mozemy zapomniec o poruszaniu sie bocznymi drogami .Poprostu wbijamy sie na autostrade i jedziemy od punktu A do punktu B po czym szukamy jakiegos noclegu gdziez za Rzymem. Taki jest grafik na dzisiaj.
Pogoda jest swietna do jazdy ,swieci slonce ale nie jest upalnie,mozna ruszac.
Szybko znalezlismy wjazd na autostrade, niestety jak sie okazalo platna. Rozczarowalo mnie to nieco . Bylem przyzwyczajony do nieplacenia jadac motocyklem, tak przynajmniej jest w UK. No ale nie jestesmy w Uk wiec trzeba sie dostosowac i miec nadzieje ze nie bedzie za drogo.
Wlasciwie jesli chodzi o trase to trudno mi znalesc cokolwiek do opisania. Autostrada i cisniecie naprzod i tak az do zjazdu w okolicy Cassino.
Pierwsza oplata za droge . Podjezdzamy z Seba do jednej bramki Dominik staje przy drugiej. Placimy gotowka. Gdy slysze 15 juro prego najzwyczajniej sie wkurwiam. Jechalismy niecale 150 km I taka cena!!! az strach pomyslec co bedzie dalej.
Przejezdzamy przez bramki , ogladamy sie na Dominika . Widzimy ze szuka drobnych po kieszeniach no i …..chyba nie ma .Dusi w koncu na przycisk , szlaban sie otwiera i w momencie gdy rusza, automat robi mu piekne zdjecie oraz wydrukowuje mandat na 160 euro.
Okazalo sie ze Dominik zatrzymal sie przy punkcie cash only podczas gdy mial tylko karte przy sobie. Hehe Zamot mysle .
Seba tlumaczy nam ze mozemy uniknac tej oplaty jesli znajdziemy przy Autostradzie punkt obslugi i wytlumaczymy im co i jak. Uspokaja to nieco naszego pechowca . Mozemy ruszac .
Widzimy juz pierwsze znaki kierujace nas na Monte Cassino. Wreszcie wylania sie slynne wzgorze.
Na szczycie wznosi się opactwo Benedyktynskie z 529 roku. W czasie drugiej wojny swiatowej miały tu miejsce walki pomiedzy wojskami alianckimi a niemieckimi. W skład wojsk alianckich wchodził II Korpus Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Andersa, którego żołnierze jako pierwsi zawiesili biało-czerwoną flagę po zdobyciu wzgórza zajmowanego przez wojska niemieckie. Ale o tym wszyscy wiedza.
Sporo czytalem kiedys na ten temat a teraz tu bylem.... jednak warto podrozowac .
Znajdujemy droge prowadzaca na sam szczyt .Wjezdzamy wolnym tempem .W polowie zatrzymujemy sie by rzucic okiem na rozciagajaca sie ponizej panorame.
Zaczynam rozumiec dlaczego to wzgorze bylo tak trudne do zdobycia .Praktycznie gdy spogladamy w dol mamy wszystko jak na dloni .Podejscie niezauwazonym graniczylo z cudem. Mamy jednak szczescie ze urodzilismy sie w naszych czasach a nie kilkadziesiat lat temu .Pewnie gdybym dostal rozkaz zdobycia tego wzgorza w 1944 odstrzelili by mnie jako pierwszego za dezercje.
Ruszamy wyzej. Wjezdzamy na sam szczyt . Samego klasztoru nie chce nam sie zwiedzac.Nie lubie chodzic po muzeach i innych tego typu przybytkach .O wiele bardziej interesuje nas cmentarz Polakow ktorzy zgineli tu w czasie drugiej wojny swiatowej.
Znaki prowadzace do nekropolii sa zarowno w jezyku Wloskim jak i Polskim . W koncu
zatrzymujemy motocykle i udajemy sie pieszo .Dookola mnostwo tablic poswieconych wydarzeniom z tamtych czasow. Sa nazwiska wszystkich tych ktorzy tutaj polegli. Srednia wieku to ok 25 lat. Dzieciaki.
Wreszcie widzimy brame cmentarza. Po bokach dwie gigantyczne rzezby bialych orlow.
Zaraz za brama rozciagal sie wielki plac a na samym jego srodku grob generala Andersa. Dookola pochowano reszte oficerow.
Nie robimy zdjec, niewypada.Poprostu przechodzimy pomiedzy grobami i czytamy nazwiska.Zaduma przyszla sama , nie musielismy udawac...
Wyjezdzamy .
Do Rzymu mamy ok 200 km.Wbijamy sie na autostrade I jedziemy . Zatrzymujemy sie tylko wtedy gdy musimy zatankowac lub gdy Seba chce zapalic. Przemieszczamy sie dosc sprawnie. Przy kolejnym punkcie oplat za autostrade popelniam identyczny blad jak wczesniej Dominik. A jeszcze niedawno sie z niego nabijalem i wyzywalem od zamotow

.
Tym razem ja robie za gwiazde i dostaje pamiatkowa fotke z rachunkiem na 160 euro .
Znalezienie tzw blu pointu staje sie dla nas priorytetem. Trzeba to jakos zalatwic , niechcialbym odbierac po powrocie pamiatkowych mandatow z italii.
Wreszcie na jednej ze stacji znajdujemy poszukiwany blu point. Ide z Seba bo z moim wloskim napewno niczego nie zalatwie.
Niestety musimy czekac jest kolejka. Wreszcie po okolo 30 minutach udaje nam sie dostac do urzedasa .Seba tlumaczy mu co i jak . Gosc chyba nas zrozumial bo postanawia anulowac moja kare. Hurraaa , jest dobrze.mozemy ruszac . Jeszcze tylko w sprawie mandaciku Dominika trzeba zagadac.
Wreszcie wszystko zalatwione ,ale zeszlo nam na to ponad poltorej godziny.
Nastepny postoj w Rzymie. Jest pozne popoludnie . Wedlug planu bylismy juz ponad dwie godziny w plecy. Standard .
Musimy znacznie przyspieszyc ruchy bo moze nam nie starczyc czasu na wszystko.
Okolo piecdziesieciu kilometrow przed stolica Wloch zaczyna sie chmurzyc , no i chwile pozniej spada dlugo nie widziany deszczyk .Nie jest tragicznie wiec nie przebieramy sie w kondomy ,nie powinno nas przemoczyc .
Wreszcie mamy zjazd z autostrady .Tym razem jeden za drugim ustawiamy sie do tej samej bramki. Oczywiscie Seba na czele my grzecznie za nim. Jedyna niemila niespodzianka jest cena za przejazd 24 ojro. Pojebalo tych makaronow. Motocykle placa tyle samo co puszki.? Bez komentarza .
Jestesmy w rzymie . Poniewaz nie mamy zbyt duzo czasu postanawiamy zwiedzac miasto niczym japonscy turysci ,czyli podjezdzac pod jakis zabytek popstrykac fotki i jechac do nastepnego.
Mi to nie przeszkadzalo. Bylem juz tutaj jakies 10 lat temu i najwazniejsze miejsca mialem juz okazje obejrzec od srodka . Wiedzialem tez ze caly dzien by nie starczyl na zobaczenie wszystkiego wiec decydujemy sie na Colosseum, Watykan ,Forum romanum i stare miasto.
Seba tez byl juz tutaj kilka razy .Jedynie dla Dominika bylo to cos nowego ale zgodzil sie na takie pobiezne zwiedzanie .
Jazda rzymskimi ulicami nie nalezy do przyjemnosci. Kierowcy samochodow raczej nie ustepuja pierszenstwa motocyklom. Poprostu wolna amerykanka, kto ma glosniejszy klakson ten wygrywa. Do tego wszechobecne skutery. Kierowca musi byc skupiony niczym saper i wykorzystywac kazda wolna przestrzen by wlaczyc sie do ruchu. Poczatkowo jest to trudne lecz po chwili juz sie nie wyroznaiamy tylko wciskamy sie gdzie sie da trabiac przy tym raz za razem.
Wreszcie wylania sie slynna arena Colosseum. Zatrzymujemy sie na parkingu .
Tuz obok filmowcy kreca jakas telenowele .Tak mi sie wydawalo gdyz nie wygladalo to napewno na jakas superprodukcje.Tandetne stroje i obciachowe rekwizyty.
W tym momencie dochodzi do pierwszego powaznego spiecia miedzy Seba a Dominikiem.Jesli dobrze pamietam zaczelo sie od kolejnego zwrocenia uwagi przez ojca dyrektora na temat parkowania motocykla. Poniewaz Seba nie nalezy do osob wypowiadajacych sie kwiecista polszczyzna , mowil to w taki sposob ze mozna sie bylo podkurwic . No I..... Dominik sie podkurwi, i to dosyc ostro.
Faktycznie. Nie zwracalem na to uwagi wczesniej,ale juz od jakiegos czasu Seba delikatnie dopierdalal Dominikowi. To ze sie mota , to ze sie gubi...
Traktowalismy to na zasadzie zwaly tak jak np to ze wszyscy mieli polewke z mojego fortepianu. No ale jak to mowia o tym dzbanku i urwanym uchu. No w kazdym razie Dominik mial juz serdecznie dosyc niemilych docinek i odpowiedzial ogniem.
Robilo sie niefajnie, jakos probowalem zalagodzic sytuacje ale zaden z nich nie chcial odpuscic. Seba upieral sie przy swoim a Dominik sie wkurwial na sposob wypowiedzi wyzej wymienionego.
Staralem sie byc bezstronny, jednak obiektywnie rzecz ujmujac raczej Dominik byl tu strona pokrzywdzona. Moze nieraz sie krecil jak gowno w przereblu ale kazdy z nas sie nieraz mieszal.
Spoczelo na tym ze zapanowala wisielcza atmosfera .Nie rozmawialismy ze soba wiecej niz to bylo potrzebne.
Chyba juz bylismy totalnie przezarci swoim towarzystwem. Na Sebie caly czas spoczywalo planowanie trasy co tez pewnie mialo wplyw na jego zachowanie.
Tak sobie wtedy pomyslalem ze moze wlasnie dlatego chcial wyjechac wczesniej .By chociaz w drodze powrotnej nie byc odpowiedzialnym za cala reszte i poczuc sie jak na wyprawie a nie jak pilot wycieczki z orbisu... Rozumialem to , ale jesli tak bylo to mogl nam powiedziec o tym na miejscu,przeciez zrozumielibysmy... Oczywiscie to byly tylko moje przypuszczenia... Wlasciwie prawdy nie znam do teraz.
Porobilismy zdjecia kolo colosseum , przy okazji zahaczylismy o znajdujace sie obok Forum Romanum i chcielismy jechac w strone Watykanu.
Seba stwierdzil ze nie ma pospiechu bo Watykan jest praktycznie kilka przecznic dalej .
Niestety tym razem minal sie z prawda. Kluczylismy i zawracalismy non stop po waskich uliczkach w poszukiwaniu Bazyliki sw Piotra. Tak minelo dobre 40 minut zanim dotarlismy do celu. Bylo juz okolo dwudziestej .
Staralem sie zartami rozluznic atmosfere jednak na prozno. Chlopaki nie rozmawiali ze soba ,a poniewaz ja bardziej gadalem z Dominikiem pewnie w podswiadomosci Seby zostalem zakwalifikowany jako ten co trzyma z wrogiem.Oczywiscie lekko wyolbrzymiam ta sytuacje ale bylo dosc niezdrowo.
Pod bazylika Papieska porobilismy kilka fotek .Gdy je teraz ogladam i widze jakie chlopaki mieli powykrzywiane mordy …. smiech na sali. No ale tak bylo i trzeba to zaksiegowac.
Wreszcie moglismy uznac “zwiedzanie” Rzymu za odbyte. Byc w Rzymie I nie zjesc pizzy to gorzej niz nie widziec papieza. Zreszta jego tez nie widzielismy chociaz gwizdalismy pod oknem.
Plan na wieczor byl nastepujacy: przyczaic jakas jadlodajnie, uzupelnic kalorie i wyjechac poza miasto by znalezc jakas noclegownie w miare rozsadnej cenie. Wiadomo im dalej od miasta tym taniej.
Pizzerie znalezlismy niedaleko placu. Mala knajpka z wywieszonymi flagami roznych krajow. Polska flaga byla na pierwszym planie. Wiadomo ,pielgrzymki nawiedzonych byly sa i beda wiec dlaczego by na tym nie zarabiac .
Zaparkowalismy motury przy chodniku i usiedlismy na ogrodku. Niestety pizza rzymska mogla sie schowac do tej w Edolo. Nie roznila sie niczym od chlamu ktory ja sam na codzien serwuje walijczykom w pracy. No ale baterie naladowane. Zapilem piwem , bo przeciez jedno nie zaszkodzi, normy nie przekrocze.
Jakos tam rozmawialismy ale dyskusja przypominala dialogi prowadzone podczas skladania deklaracji podatkowej w urzedzie skarbowym czyli dretwo. Co zrobic.Zjedli popili czas wypierdalac.
Byle dalej od Rzymu , jest juz ciemno , zimno i jestesmy wyraznie zmeczeni. Zarowno atmosfera panujaca miedzy nami jak i sama droga .
Trzeba znalezc hotel i przez noc zapomniec wszystkie nieprzyjemne sytuacje by jutro moc juz podrozowac w normalnej atmosferze.
Wyjechalismy juz dobrze poza Rzym. W okolicach Orti zjechalismy z glownej drogi by znalezc jakis hotel. Pogoda sie nie zmieniala , padalo bez przerwy. Nie jakos bardzo intensywnie ale po dobrych szesciu godzinach jazdy i spacerow po Rzymie bylismy juz przemoczeni. Zaden z nas jednak nie byl na tyle rozsadny by zalozyc kondoma . Ludzilismy sie ze moze przejdzie bokiem..... nie przeszlo.
Wreszcie znajdujemy ulice przy ktorej znajduje sie kilka hoteli.Wlasciwie jeden obok drugiego.
W pierwszym nas nie chca , nastepny juz jest ok. Zostawiamy motocykle spiete lancuchem na parkingu i wbijamy sie z calym dobytkiem do srodka .
Na szczescie maja pokoj trzyosobowy ,cena tez nie jest wygorowana.Zalatwiamy cale formalnosci i wbijamy sie na salon.
Pokoj sklada sie z jednego duzego lozka ktore na szczescie mozna rozdzielic na dwa mniejsze oraz z mniejszego rozkladanego.Cos jakby lozko polowe.
Pewnie pokoj byl w zamysle przeznaczony dla pary z dzieckiem lecz nam to odpowiadalo w stu procentach. Zaklepalem sobie polowke , szybka toaleta, jakies tam rozmowy przed snem. Seba usnal momentalnie. Chrapal nieziemsko. Prawdopodobnie gdyby Czuko byl tu z nami prawdopodobnie zdecydowalby sie spac na balkonie Nagralem jeszcze sebe by mi jutro nie zaprzeczal faktom gdy mu wypomne to nocne pilowanie.
Ulozylismy sie do snu. halas mi nie przeszkadzal , itak zawsze zasypialem z sluchawkami na uszach.
(przebylismy 475 km)
11.05.2010
Dzisiejszy dzien mial uplynac pod znakiem naginania byle do domu.Plan byl prosty: pokonac jak najwiecej kilometrow i nie zatrzymywac sie na jakiekolwiek zwiedzanie.
Poprostu nudne popierdalanie autostradami ,byle jak najdalej. Raczej o jeziorze Garda i innych nieodwiedzonych punktach wycieczki moglismy zapomniec.
Moze nastepnym razem. Teraz raczej skupialismy sie na najszybszym dotarciu do Uk.
Napewno nakladala sie na to deszczowa pogoda, napieta atmosfera i ogolnie rzygalismy juz swoim towarzystwem.
Mimo wygodnie przespanej nocy nie bylismy wobec siebie juz tacy mili i kolezenscy jak wczesniej.
W powietrzu wciaz gdzies wisial ten wczorajszy dzien...Kiedy teraz o tym mysle widze jakie to bylo bezsensowne jednak wowczas bylo jak bylo.
Sniadanie jak zwykle w hotelowej jadlodajni, zaraz potem pakowanie motocykli I ruszamy w droge powrotna .
Spogladajac w gore raczej moglismy zapomniec o podrozy w sloncu. Nie padalo ale ciemne chmury podpowiadaly ze lepiej bedzie jesli sie wbijemy w kondomy juz teraz.
Seba i Dominik ubrali je natychmiast .Ja postanowilem zaryzykowac.
Do bialej goraczki doprowadzalo mnie to krepujace ruchy paskudztwo a wysikanie sie w tym bylo naprawde sztuka wymagajaca akrobatycznych sprawnosci. Jesli sie jeszcze mialo zmarzniete dlonie to lepiej nie isc w krzaki na ostatnia chwile . Mialem zadzieje ze moze ulewa nas nie siegnie i przejdzie bokiem.
Jeszcze przed wyjazdem z miasta Seba postanawia odwiedzic tutejszy sklep z akcesoriami motocyklowymi gdyz jego poprzednie buty skonczyly sie praktycznie juz w drodze na Sycylie . Od tego czasu kierownik poruszal sie w cywilkach ktore obecnie, po wielokrotnym przemoczeniu wygladaly naprawde tragicznie. Poszukiwanie sklepu zajelo ok 40 minut . Przymierzanie tez okolo godziny. Nie powiem zeby nam to nie przeszkadzalo. bylo juz okolo poludnia a my jeszcze nie wyruszylismy.
Wreszcie mimo ze nie bylo zadnego modelu rzucajacego na kolana Seba zdecydowal sie na jakas pare .
Jedziemy w strone autostrady i kierujemy sie na Milan. Wlasciwie droga byla nudna , jak to na autostradach. Oplaty do ktorych zdazylem sie juz przyzwyczaic, postoje na tankowanie, posilek czy tez na sebastianowa fajeczke .
Chyba jedynym godnym odnotowania szczegolem bylo to gdy pod Milanem Seba odkrecil nieco manete i zniknal nam za horyzontem.
Postanowilismy rowniez przyspieszyc nieco , dajemy mocno po garach nie patrzac na boki . Przeciez trzeba go dogonic. Pomyslalem w pewnej chwili ze moze juz tak sie nami zmeczyl ze postanowil nam uciec. Czasem rozne mysli przychodza do glowy, jesli tak mialo byc to mogl o tym powiedziec.Nikt by sie nie obrazil. Ale to tylko byly moje chore przypuszczenia.
Ocknelismy sie gdy mijalismy zjazd na obwodnice a nad moja glowa na wiadukcie zobaczylem..... Sebe na motorze.
No to kurwa ladnie .Nie wiemy gdzie jestesmy a pilot nam zjechal z trasy.
Zatrzymalismy sie na poboczu autostrady pod wiaduktem i dzwonimy . Po dziesieciu minutach Seba odbiera i mowi nam ze nie mamy wyjscia , jakos musimy sie wbic na ten zjazd bo nastepny bedzie dopiero za ladnych kilkanascie kilometrow.
Nie pozostaje nam nic innego jak tylko wsiasc na motory i delikatnie sie cofac az do tego felernego zjazdu.
Wiadomo , latwiej by bylo odwrocic moto , odpalic i podjechac. Jednak widok dwoch jadacych pod prad na autostradzie motocykli moglby sie komus nie spodobac. Cofamy sprzety krok po kroku i tak dobre czterysta metrow,
Zwazywszy na to ze motocykle byly obladowane bylem pewien ze na drugi na bank bede mial zakwasy w lydkach
Cel osiagniety.wbijamy sie na wlasciwy tor i dobijamy do Seby ktory ma z nas niezla beke. Jestesmy juz na obwodnicy , wreszcie mozemy jechac zwarta grupa . Musimy objechac Milan i kierowac sie na Szwajcarie.
Przez dluzszy okres czasu trzymalismy sie razem ,az w pewnym momencie …. tym razem to ja nie widze zadnego motocykla przed soba. Zaczynalem sie gubic czesciej niz Dominik w drodze na Sycylie.
W prawdzie mijalem jakis zjazd po drodze ale chyba tam nie zjechali. Bylem w dupie. Kolejna nauczka na przyszlosc: Nawet jesli ktos jest wodzem na wyprawie ty sam powinienes orientowac sie w terenie na tyle, by w razie tego typu sytuacji nie czuc sie za jak slepy w kinie.
No a ja wlasnie tak sie czulem. Nie wiedzialem gdzie jestem, gdzie jade no i przedewszystkim gdzie sa chlopaki. Wiadomo ze bezsensem bylo gnac przed siebie bo skoro jest to obwodnica to bede sie krecil jak idiota wokol milanu. Postanowilem zaryzykowac i zjechac na pierwszym zjezdzie z autostrady, po czym starac sie zlapac ich telefonicznie.
Troche stresik byl ale z drugiej strony gdzies tam na spodzie w jednej z sakw spoczywal zakurzony atlas europy ,wiec dam sobie jakos rade jesli sie nie odnajdziemy.
Wreszcie zauwazylem bramki . Zatrzymalem sie by zaplacic ,dziesiec metrow dalej moim oczom ukazali sie moi ukochani wspoltowarzysze podrozy. Szczescie sprzyja lepszym , albo tez glupi ma zawsze szczescie. Niewazne . Jedziemy znowu razem.
Droga robi sie juz bardziej “Szwajcarska” niz wloska czyli zielone wzgorza na poboczu i pojawia sie coraz wiecej tuneli.
W pewnym momencie wjezdzajac do jednego wbijamy sie doslownie w biala chmure.Chyba jest to mgla ale tak gesta ze ogranicza widocznosc do okolo 30 cm . Jedziemy w tempie rowerowym. Niby nic ale po wjezdzie do nastepnego tunelu chmura znika zupelnie i widocznosc jest idealna. Dotychczas nie mialem doczynienia z tego typu zjawiskiem . Dalsza droga byla naprawde ladna, wciaz nie padalo. Pomyslalem ze jednak warto bylo zaryzykowac i nie ubierac kondoma.
Pod kolami ladna dwupasmowka pozwalajaca rozwinac w miare szybkie tempo .Jedzie sie naprawde przyjemnie. W okolicach jeziora Lugano wyjezdzamy dosc szybko z luku i w ostatniej chwili zauwazamy spory korek blokujacy cala droge .Natychmiastowa decyzja- ostre hamowanie.
Zatrzymalem sie kilka centymetrow za Seba ,a Seba prawie wjechal w Dominika. Adrenalinka dala znac o sobie. Pozostawilismy ladne czarne slady na asfalcie.i miny mielismy nietegie. Chyba tym razem poczulismy sie zbyt pewnie na drodze. Napewno przyda nam sie taki zimny prysznic.
Droga jest zawalona i sznur samochodow wydaje sie nie konczyc.Postanawiamy pomalu filtrowac pomiedzy samochodami by przesuwac sie jakos do przodu. Ruszylismy . Dominik na czele, ja w srodku a Seba za mna. Wtem.... ups nie mieszcze sie w waskiej szczelinie pozostawionej przez samochody i slysze dzwiek tarcia metalu o metal. To moja sakwa a wlasciwie jej klamra zostawiala wlasnie slad na karoserii jakiegos malego samochodu.
Katem oka spojrzalem na kobiete za kierownica . Pokazalem jej kciukiem ze wszystko jest ok i odjechalem , choc tak szczerze nie mialem pojecia o wyrzadzonych szkodach. Dopiero pozniej Seba mi powiedzial ze konkretnie sie podpisalem na tym aucie. Naprawde nie chcialem ,ale nie bylo teraz czasu na ogledziny .Spieszylismy sie.
Korek wciaz sie nie konczyl a samochody staly nieruchomo. W pewnym momencie zauwazylismy w lusterkach jadaca lawete i ustepujace jej wszystkie samochody. To byla nasza szansa by szybciej opuscic ten pechowy odcinek . Wbilismy sie centralnie przed pomoc drogowa . Teraz poruszalismy sie juz znacznie szybciej . Niestety jednak po kilkuset metrach kierowca zaczal na nas trabic abysmy my rowniez zjechal mu z drogi. Coz ,trzeba sie dostosowac, zjezdzamy . Zaraz jak przejechal siadamy mu na ogonie i kontynuujemy nasza podroz. Polskie cwaniactwo wyssane z mlekiem matki zaprocentowalo.
Wreszcie wjechalismy do tunelu i zobaczylismy przyczyne zatoru. Jedno auto lezalo na plecach a drugie po przeciwleglej stronie tunelu . Ofiar chyba nie bylo albo juz wczesniej zabrala je karetka. . Na asfalcie rozlana byla dosc duza kaluza benzyny , wiec kierowcow w samochodach czekalo jeszcze jakies dobre 40 minut czekania zanim to ktos posprzata. Gosciu kierujacy ruchem , chyba ten sam ktory prowadzil lawete widzac nas ze zrezygnowaniem macha reka i pozwala nam przejechac bokiem. Reszta zostaje. Motocykle jak zwykle gora.
Po pol godziny dotarlismy do granicy Szwajcarii. Przejezdzamy gladko tylko musimy sie zaopatrzyc w winietki w pobliskiej budce. Mimo ze wjezdzamy tylko na kilka godzin musimy wykupic winiete na caly rok . Totalny bezsens. Cena jednak nie jest wygorowana .Tyle tylko ze nie moge zaplacic karta,poprostu terminal jej nie czyta. Frankow szwajcarskich tez jakos dzisiaj zapomnialem zabrac.
Panowie pogranicznicy informuja mnie ze w tej sytuacji musze kupic te naklejke na najblizszej stacji bo jak mnie dorwie ktos bez tego to bede mial pozamiatane. Tym sie nie martwilem , natomiast lekki niepokoj byl jesli chodzilo o moja karte, Czyzbym tak ostro poplynal z kasa ze nie mam juz srodkow?? Chyba raczej niemozliwe, choc szczerze mowiac mimo ze staralem sie rozsadnie gospodarowac kasa to nie sprawdzalem stanu konta od dwoch tygodni . Moze stracilem rachube. Wciaz jednak mialem nadzieje ze poprostu ich terminal byl zepsuty, chociaz Dominik placil identyczna karta.
Zjezdzamy na najblizsza stacje ponawiam probe platnosci i jest to samo. Ladny kibel. Dominik wyklada mi kase na winiete i na paliwo. Wkurwiony jestem jak ten maly kowboj z rudymi wasami z kreskowek z krolikiem baxem. Poprostu kipie. Zauwazam bankomat za rogiem , moze tam dam rade. Tym razem los sie usmiechnal i moge wyplacic.Biore ilestamnascie frankow i mozemy jechac dalej. W tym momencie zadzwonil do mnie telefon . To moj kolo , ksywa Torres. Wlasnie mnie poinformowal ze moj ukochany Kolejorz po 16 latach zdobyl tytul mistrza Polski . Niesamowite. Mimo ze kibicuje im od malolata chyba jednak bardziej cieszylo mnie to ze jestem teraz tutaj a nie w Poznaniu, choc duma i radosc mnie rozpierala. No to w przyszlym roku liga mistrzow . Nareszcie moi brytyjscy wspolpracownicy poznaja Lecha Poznan. Juz sie cieszylem na czekajace mnie wkrotce emocje ,jednak w tej chwili trzeba bylo sie skupic na terazniejszosci.
Zaczynalo sie sciemniac, bylo juz okolo dwudziestej pierwszej ,a my po raz kolejny nie mielismy planu na dzisiejsza noc.
Seba chcial jechac jak najdalej. Ja sie jeszcze dobrze czulem ale mysl o calonocnym naginaniu nie nastrajala mnie pozytywnie .Narazie nie podejmowalismy decyzji co dalej . Jedziemy tak dlugo na ile starczy sil a pozniej sie zobaczy.
Zmrok zapadl po chwili i zaczelo delikatnie padac .Chlopaki w kondomach raczej nie przejmowali sie tym , ja sie tylko modlilem w duchu by sie nie rozpadalo na dobre.