Taką relację udało mi się stworzyć - może się komuś przyda przy planowaniu wypadu w tamte rejony.
Jako że zarys planu objechania dookoła w 2015 roku całego Półwyspu Iberyjskiego nie wypalił z wiadomych względów, spontanicznie zrobiłem sobie w lipcu 2015 krótki trip w bałkańskie klimaty. Szybka decyzja, szybkie pakowanie i .... sru w drogę. Plan był taki, aby odwiedzić serbskich kolegów motocyklistów z MotorHead Negotin /to oni pomagali nam reanimować XX-a po awarii, jaką mieliśmy w 2013 roku/. Odległość był dość spora, bo niespełna 1200 km, więc plan był taki, wyjazd z rańca i przelot do Belgradu, gdzie miałem zamiar przenocować z popołudniowo-wieczornym szwendaniem się po tym pięknym mieście.
Wyjazd 6.00 i o dziwo, już w Bratysławie byłem przed 9.00, co mnie niezmiernie zaskoczyło. Dalej było ciężko, bo jazda przez Madziary i Serbię w upale 38 C dała mi nieźle w kość. Granice madzirsko - serbską udało mi się przejechać dość sprawnie i ok 16 byłem już na przedmieściach Belgradu. Widząc, że słońce jeszcze nie zbliża się ku zachodowi a przede mną jeszcze tylko 300 km, postanowiłem jechać dalej, i jeszcze w tym samym dniu zawitać do Ivana w Negotinie.
https://goo.gl/maps/z9CCLdnCz5F2
Okazało się, że zrobienie przeze mnie widokowej trasy przez park narodowy /najkrótszej drogi/ dodało kolejnych 6 h drogi i tak oto o 22 dopiero dane mi było pojawić się w Negotin. Strzeliło dokładnie 1182 km, co było moim rekordem jednodniowego przejazdu na raz. Do poniedziałku byłem gościem serbskich kamratów, gdzie poznałem kolejnych fajnych ludków, zaliczyłem zarąbistą imprezę, którą zorganizowali z uwagi na mój przyjazd i tak czas zleciał.
W poniedziałek po dość mocno zakrapianej niedzieli, około południa po pożegnaniu się z kamratami, obrałem kierunek ku Montenegro, planując oczywiście pominięcie autostrad i przeloty wyłącznie po widokowych trasach. Niestety, drogi już nie były tak dobre, szczególnie te wyżej w górach, ale nie tragiczne, aby doprowadziły mnie i XX-a do czkawki ;-) Z uwagi na późną porę wyjazdu z Negotinu, nie było możliwości dotarcia do Budvy, zresztą po drodze były ciekawe miejsca do zatrzymania się, choć na chwilę. Polecam w Serbii kawę i cievabcici
Około 20.00 zajechałem do Montenegro i zadekowałem się w hotelu w miejscowości Rozaje
https://goo.gl/maps/LrreNMd2arz Miejscowość ładniutka, dość szybko udało mi się nawiązać pomocny kontakt z miejscowym watażką, który dość dokładnie wskazał i pokierował mnie na miejsce noclegu, gdzie zaliczyłem wesele ciapatych, a za nocleg ze śniadaniem w pokoju z klimatyzacja zapłaciłem 15 ojro.
Wtorkowy poranek jak zwykle upalny. Pobudka o 7.00, pakowanko, śniadanko i sru dalej, w kierunku Albanii, gdyż czar piękna Montenegro pozostawiłem sobie na drogę powrotną. Jednakże nie omieszkałem skusić się pojechania szlakiem przełęczy przez Treśnievik kierując się ku Podgoricy, a następnie w kierunku na trasę SH20 w Albanii, znaną z wielu opowieści kolegów z Polski. Widokowo droga przez Montenegro bajeczna – było wszystko, serpentyny, góry, piękne widoki, doliny, kaniony i co rusz zatrzymywanie się, aby aparatu fotograficznego czas otwarcia był. Przelotowo trasa była krótka, jednakże z uwagi na dość liczne serpentyny, postoje i widoki, długa czasowo. Nocleg w Velipoja w Albanii standardowy, pokój z łazienką, kuchnią i balkonem – cena 12 ojro. Ogarnąłem się z rozpakowaniem i ok 20.00 zrobiłem sobie 2 browarki na plaży z kąpiu, kąpiu w Mare di Adriatico. Następnie po dość sytej kolacji, sru do spania. Dzień przelotu wyglądał tak
https://goo.gl/maps/fEkC1XoU44B2
W nocy nie mogłem spać, upał i wilgotność niemiłosierna, a klima buczała ja porąbana. Ok 4 rano już byłem na girasach i siedząc na balkonie z kubkiem kawy w dłoni, lukałem na mapę, coby obczaić jak z zaplanować środę, aby pokręcić się po albańskiej części jeszcze jeden dzień. I tak oto zapadła decyzja, że jeszcze nie wracam w drogę powrotną, lecz pokręcę się po tym jakże dziwnym, niezmiernie tanim i pięknym kraju. I tak oto cały dzień spędziłem na poszukiwaniu albańskich ścieżek, pięknych gór i ogromnej ilości szutrów. Napiszę w tym miejscu jedno – następny wypad będzie do Albanii, ale z KTM, bo ilości szutrów, dzikich ścieżek, górskich przełęczy niedostępnych dla szosowego motocykla, jest ogromna. Ludzie mili i gościnni, kawa dobra, jedzenie również i przede wszystkim: tanio, tanio i jeszcze raz tanio. Po całodniowym kręceniu się objechałem Kukes, Tirane kończąc na noclegu koło Durres.
https://goo.gl/maps/Dq9df8bFa9M2
Poranek czwartkowego dnia już od samego rana zapowiadał się upalnie. Ok 8 po śniadanku obrałem kierunek powrotny, mając w łepetynie niedosyt, że z uwagi na czas mojego tripu, niedane mi było dojechać na samo południe Albanii w okolicę Sarandy i zobaczyć piękno dzikich lagun i plaż, tak jak to w znanej piosence Ireny Santor „już nie ma dzikich plaż” bo na pewno bursztynów tam nie ma i zapewne nigdy nie było :mrgreen: Kierunek był prosty – walę prosto do Montenegro aby przejechać koło Jeziora Szkodorskiego, wjechać do Budvy, zobaczyć Park Narodowy Lovcen i zjechać do Boki Kotorskiej. I tak oto cały dzień przeleciał mi bajkowo pośród górskich serpentyn, z odwiedzinami Starego Baru, Budvy i wejściu do mauzoleum Piotra II Petrowicia-Niegosza znajdującym się na szczycie Jezerskim w paśmie gór Lovćenu. Widoki przepiękne, z zachodu Mare di Adriatico a w pozostałych kierunkach góry i doliny Czarnogórskiej głębi. Tak się tam zauroczyłem, że aż szkoda było mi schodzić i jechać dalej. Jednakże siła kuszenia, coby zaliczyć słynne serpentyny zjazdu z Lovćien do Kotoru kusiła mnie niezmiernie, zatem czas nastał do posadzenia tyłka na XX-a i … No właśnie to i…, to zjazd do Kotoru. Zjazd z 1657 m n.p.m do 0 m n.p.m dał mi niezłą adrenalinę – jest to odcinek bardzo wąskiego zjazdu, z licznymi serpentynami, a widok na Boke Kotorską dodatkowo dodaje uroku :shock: Polecam wszystkim zapaleńcom wybierającym się do Czarnogóry – miejsce zarówno Parku jak i zjazdu do Kotoru obowiązkowe. Następnie objechałem sobie część zatoki kotorskiej i zadekowałem się na nocleg w centrum Perast, gdzie korzystając z ciepłego błękitnego morskiego oka, zakosztowałem się kąpielą i spożywaniem kolacji tuż przy brzegu.
https://goo.gl/maps/cki1PjZbUik
Piątkowy dzień to kierunek, ku północnej części Montenegro, aby dojechać do słynnego mostu Đurđevića na rzece Tarze, a następnie przelot przez Park Narodowy Durmitor i kanionem rzeki Piva wjazd do Bośni i Hercegowiny w kierunku do Sarajeva. Oczywiście po drodze, obowiązkowym było wjechanie do Monastyru Ostrog, aby zobaczyć to arcydzieło w skale na wysokości ok 800 m /Wjazd pod sam monastyr to równie strome podejście i zjazd, dający niezłe mrowienie przed strachem gleby na każdej pętli. Cała droga wiodła przez super utrzymane drogi, dość liczne zakręty z pięknymi widokami. W miejscu Mostu Đurđevića zakosztowałem zjazdu na linie nad kanionem rzeki Tary /swoją drogą dość droga przyjemność, bo 35 ojro, ale naprawdę było warto, adrenalina daje kopa na dalszą drogę, a i widok rewelacyjny/. Po tym uniesieniu kierunek do moim zdaniem, najciekawszego i najbardziej porywającego miejsca w Czarnogórze – Park Narodowy Durmitor. Nie będę opisywał, co mnie tam spotkało, piękno tego miejsca i całej trasy na poziomie ok 2000 m n.p.m można zobaczyć w necie. Po prostu – tam trzeba być ! Zresztą tak samo, jak przejazd kanionem rzeki Pivy. Obojętne, w którym kierunku by się nie jechało, to zapiera dech w piersiach. Jest to kolejne miejsce do obowiązkowego zaliczenia w Bałkańskim tripie, dla tych, co jeszcze tam nie byli. Po zaliczeniu tych wszystkich miejsc skierowałem się ku granicy z Federacją Bośni i Hercegowiny, mając w zamiarze spędzenie wieczoru w Sarajevie, które z relacji wszelakich źródeł, osób tam już będących, jest najpiękniejszym miastem Bałkanów. Będąc już w Bośni i Hercegowinie, na jednym z postojów poznałem dwóch motocyklistów z Czech, którzy zaproponowali mi spędzenie wspólnego wieczoru w sprawdzonej przez nich miejscówce, tj. w okolicy Śipova. I tak oto plan spędzenia wieczoru w Sarajevie został zmieniony i wspólne już na 3 motocykle pojechaliśmy dalej. Na miejsce dojechaliśmy ok 23.30, gdzie Mila /właścicielka kwatery/ uraczyła nas rakiją w swojej altanie, a następnie jej szwagier otworzył nam sklep, gdzie mogliśmy się zaopatrzyć w bośniackie piwo i spożywkę na następny dzień. Wspólnie siedzieliśmy do ok 3 nad ranem, rozmawiając i pokazując sobie trasy oraz zdjęcia, jakie przejechaliśmy. Zmęczenie całodzienną jazdą oraz dość mocna rakija dało szybko znać o sobie, więc senność mnie dopadła, a myśl dalszej jazdy podpowiadała, że na mnie już czas do spania. Całość przelotu dnia piątkowego
https://goo.gl/maps/86E68EpGQwB2
Sobota, godz. 9.00 – pobudka i chęć do dalszej jazdy. Niestety …. Leje jak z cebra. Niebo spowite gęstymi chmurami wiszącymi nad okolicznymi górami. Już sama myśl, że mam się pakować, a potem jechać w tej ulewie, do tego jeszcze trwający kręciołek w łepetynie po mocnej rakiji, stanowczo mówiło mi nie, nie, nie. Nie jadę, czekam na otrzeźwienie i na zanik padającej wody z nieba. Około godz. 12 coś się przejaśniło, a ja będąc po przepysznym śniadaniu, które przygotowała Milka, miałem już ochotę na dalszą jazdę obierając kierunek ku Madziarom a dokładnie Balatonu. Jeszcze w nocy rozmawialiśmy z Czechami, że pojedziemy wspólnie nad Balaton i tam przenocuję. Zatem wspólnie ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze poznałem Chorwatów jadących na Caponordzie z Sarajeva do domu. Zabrali nas na wspólny obiad w Bania Luce i poopowiadali o Sarajevie. I dobrze się stało, że tam nie nocowałem, ponieważ teraz już wiem, że Sarajevo zostanie na deser, ale nie na jedną noc, lecz przynajmniej na 3-4 nocki. I tym samym zostało ono już zaplanowane na weekend majowy roku pańskiego 2016-go ;-) . Po zjedzeniu ogromnej bośniackiej pljeskavica punjena velka obraliśmy kierunek ku Balatonelle, gdzie dojechaliśmy około godz. 23. Poszukiwanie noclegu zajęło mi 1 h i z uwagi na brak wolnych miejsc na prywatnych kwaterach noc spędziłem w hotelu za możliwą do przyjęcia cenę 90 zł.
https://goo.gl/maps/GC9qk3RXWRp
Niedzielny dzień to kierunek ku Polsce, a dokładnie ku Krościenku nad Dunajcem, gdzie żonka z córką zadekowała się na czas mojej nieobecności z utęsknieniem czekając na samotnego wilka vivvaldiego. Przejazd bez żadnych ceregieli i zwiedzania po drodze. Oczywiście nie omieszkałem zaliczyć po drodze uroków i serpentyn Parku Narodowego Slovenskij Raj. Droga powrotna na tym odcinku była spokojna, bo wiadomym, wiadome jest, że im bliżej domu, tym szybciej człowiek powrócić chce, co wiąże się z brakiem koncentracji i … I cało dojechałem na miejsce w okolicy popołudnia.
https://goo.gl/maps/gkpqFqhR1Xu Trochę zmęczony, ale za to z bananem na twarzy, wieloma wspomnieniami i obrazem bałkańskiego piękna.
To piękno, te wspomnienia, w końcu zmusiły mnie do zmontowania kilkuminutowego flmidła, aby jakiś ślad z nagranych materiałów pozostał. Nie ma w nim wszystkiego, co jest rzeczą oczywistą, no bo jak, w tak krótkim czasie zmontować i zmieścić z 30GB w 1 GB ;-) Z pewnością materiał ten nie jest arcydziełem, ale przedstawia 8 dni w 8 minut i przejechane prawie 4 500 km. Ot, takie posumowanie Bałkanów z motocyklowym klimatem
Link do filmu:
https://www.youtube.com/watch?v=3RYyEVFw...e=youtu.be
I do następnych wojaży ragazzi, oby każdy następny był inny, lepszy i przede wszystkim bezpieczny dla nas jak i dla innych.
Pozdrawiam
vivv