Dzień piąty …
Plan na ten dzień był ambitny. Zaczynamy od Lovcen i wjazdu na sam szczyt potem zjazd na dół przejazd brzegami Skadarsko Jezero , potem Podgorica, dalej odbijamy i jedziemy na Żabljak po drodze zwiedzamy Monaster Ostrog następnie odbijamy na Durmitor kończąc dzień w Płużine uff…. gdzie szukamy noclegu ( od tego dnia trasa nie była już planowana więc musieliśmy szukać spanka ).
Wyjeżdżamy z Budwy wcześnie rano ( wcześnie jak na warunki z plecaczkiem - czyli około 9.00 )
Trasa w kierunku Lovcen przebiega płynnie do momentu gdzie w małym miasteczku na objeździe z powodu remontu gubię właściwy kierunek , nawigacja szaleje więc ją olewam i jadę dalej. Po 20 km okazuje się że nawigacja miała rację i muszę wracać czyli dodałem sobie skromne 200 zakrętów (samo dobro).
Po odnalezieniu właściwej drogi płynnie i uważnie ( miejscowe samochody potrafią ścinać każdy zakręt bez wyobraźni ) dojeżdżamy na szczyt gdzie mieści się Mauzoleum Piotra II Petrovicza .
Na szczyt prowadzi tunel ( z chłodnym powietrzem wewnątrz :-) ) z 462 schodami :-)
Podobno dla mieszkańców Czarnogóry Lovcen jest tym, czym Olimp dla Greków.
Po wejściu na szczyt szczęka opada do ziemi , mamy widok 360 stopni, aż po horyzont ….
Jeśli jest dobra pogoda ( a taka była ) ze szczytu widać 80 % powierzchni Czarnogóry !!!
Trochę zdjęć , wizyta w Mauzoleum gdzie spoczywają do dzisiaj szczątki Piotra II i jedziemy dalej …
Kierujemy się na Podgoricę i dalej na Żabljak , trasa jest super . Wije się pomiędzy wykutymi skałami, drzewami czasem wyjeżdżamy na płaskowyż potem jedziemy małą dolinką . W Podgoricy dopada nas masakra klimatyczna czyli skwar i temperatura 45 stopni !!!
Po drodze kilka tuneli …. tuneli z ograniczeniami prędkości do 70 km w których temperatura spadała z 40 do 16 stopni . Wrażenie tak nagłego spadku temp jest czymś specyficznym …
Dlaczego tak podkreśliłem kwestię ograniczenia prędkości ? Bo za jednym z tuneli czekał na nas radiowóz z Policją :-)
No i stało się … machnięcie lizakiem i stajemy do kontroli. Pan Policjant bardzo grzecznie prosi o dokumenty i czekając na nie tłumaczy mi że jechałem za szybko o 22 km ( na szybko przypomniałem sobie rosyjski :-) ). Myślę sobie wtopa ,ale tu niespodzianka Pan patrzy w dokumenty mówi Polsza ? odpowiadam Da Polsza , no i nas puszcza :-) Co za niespodzianka …
Jedziemy dalej już trochę wolniej … dojeżdżamy do odbicia na Monaster. Klika zakrętów pod górę …. i mamy szlaban z gościem który twierdzi że dalej to tylko dzieci i starcy , a my pieszo pod górę z betami … od czego jest siła perswazji :-) Wjeżdżamy na górę :-)
Sam Monaster to mityczne miejsce … nic więcej nie napiszę bo to trzeba przeżyć.
Dodam tylko że chociaż moja wiara w Boga jest mocno ograniczona ( faktami naukowymi ) to byłem w kapliczce i pocałowałem rękę Popa … było dziwnie ,ale zarazem czułem tam wiarę , wiarę nie moją ale tych ludzi stojących w kolejce i tych którzy wychodzili od Popa płacząc … tyle na temat.
Wyjazd z Monasteru i szybkim „krokiem” w kierunku Durmitoru.
Przy wjeździe na teren Parku
Durmitor robimy sobie krótki postój ( z obowiązkową wlepą MF na znaku) podczas którego zastanawiam się ile jeszcze mam do przejechania bo zaświeciła się rezerwa :-) a w National Parku to raczej stacji nie będzie … Wychodzi mi że będzie na styk , co zrobić - jedziemy.
Durmitor to magiczne miejsce … każdy motocyklista powinien przejechać go przynajmniej dwa razy . Pierwszy żeby poczuć magię miejsca , drugi żeby poczuć magię trasy i mnogości różnorodnych zakrętów.
Po przejechaniu tego magicznego świata pozostało już tylko jedno zadanie … znaleźć wachę !!!
Sama trasa to przepiękne widoki - wiem to ze zdjęć :-)
Jechałem prawie 13 km na totalnym suchym zbiorniku !!! Na koniec już miałem tak spięte pośladki że nie pamiętam żadnych widoków … oprócz ostatniego - stacji paliw w Płużnie !!!
Nocleg udało się znaleźć fuksem bo nie było łatwo . Nawet spotkani przypadkowo koledzy na V-stromach z Rzeszowa ( dostali wlepy ) którzy znali miejscówkę bo byli już czwarty raz nam nie pomogli …. Postanowiliśmy po krążyć w okolicy … i długo nie krążyliśmy bo za drugim zakrętem dogoniła nas biegiem sympatyczna kobieta ( tam wszyscy są sympatyczni ) i zaprowadziła do swojego brata ( miejscowego komendanta policji :-) ) który po przedstawieniu całej swojej rodziny ….odstąpił nam …. swoją sypialnię :-)
W sumie to zabukowaliśmy się o samym zachodzie słońca …
Świadomość odcięło nam natychmiast po przyziemieniu do poduszek … to był dłuuugi dzień :-)