Aktualny czas: 16.04.2024, 21:46 Witaj! (LogowanieRejestracja)

Ocena wątku:
  • 3 głosów - średnia: 4.67
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bałkany 2011 czyli " From UK to Balkans "
Seba Offline
Zbanowany
Zbanowani

Liczba postów: 692
Liczba wątków: 76
Dołączył: Jan 2013
#1
Bałkany 2011 czyli " From UK to Balkans "
From uk to Balkans 2011

Obrazek

Minelo kilka miesiecy od powrotu z Sycylii. Byl lipiec 2010. W jakis sposob oswoilismy sie juz z odejsciem Pysia. Oczywiscie pozostal w naszych myslach ,i to się nie zmieni ale dotychczas zdazylem pozegnac sie sie juz z tyloma znajomymi, przyjaciolmi motocyklistami ze z czasem zacząłem przyjmowac tego typu wiadomości nieco spokojniej chociaz ponoc nie mozna sie uodpornic od tego typu wydarzen. W kazdym razie nauczylem sie juz radzic sobie z emocjami w takich przypadkach. Wiadomo jest smutek i zal ale nie ma co patrzec non stop w przeszlosc. Nastepnym razem moge byc to ja a skoro dotad nie jestem i zycie plynie dalej to nastal najwyzszy czas by zaczac planowac jakas trase na przyszly rok.
Spotkalismy sie wszyscy u Seby w Cheshire.

Obrazek

Bylo naprawde milo znowu zobaczyc te ryje i powspominac przezyte chwile oraz oczywiscie wreszcie zaczac wymyslac jakis cel na nastepna wyprawe. Vman ,Uysy i Fresz z Cardiff zdeklarowali sie jechac z nami. Pozostalo juz tylko obrac jakis cel. Pomysly padaly rozne. Norwegia,Balkany, nawet wschod i Rosja, w koncu po dlugich debatach zdecydowalismy sie na kierunek balkanski. Dlaczego? Nie mam pojecia. Najwazniejsze bylo jednak ze mamy juz punkt docelowy.
W prawdzie znowu powtarzalismy ten sam blad czyli jechalismy zbyt liczna grupa ale nie ma co ukrywac -zdazylismy sie zaprzyjaznic wiec szukanie nowych uczestnikow byloby zupelnym bezsensem. Kruku mial spore watpliwosci, marudzil ze jest nas zbyt wielu przez co znowu bedzie balagan i trudno bylo nieprzyznac mu racji jednak nie wyobrazalismy sobie jazdy w innym skladzie. Kruk zdecydowal ze tym razem odpuszcza .W planach mial wyprawe do Mongolii za dwa lata i postanowil rok 2011 poswiecic na odkladanie kasy na ten wypad.
Trudno , bez niego tez damy rade. Na drugi dzien gdy zegnalismy sie z Seba wiedzielismy jedynie ze jedziemy na Balkany i ze jest nas wiecej niz podczas wyprawy na Sycylie . To nie wróżyło dobrze. Sklad byl nastepujacy: Seba,Ruthi,Tymot,Dominik,Vman,Uysy,Fresz,Maras. Duzo za duzo ale damy rade. Bedzie git .
Dla mnie na chwile obecna priorytetem bylo znalezc nowy motocykl . Po ostatnich przygodach z moim ukochanym fortepianem bylem przekonany ze zarowno dla mnie jak i dla choppera bedzie znacznie lepiej jak znajde cos bardziej pasujacego do turystyki, dzieki czemu nie bede sie znowu wlekl na koncu peletonu.
Na poczatku zakochalem sie w hayabusie . Wlasciwie bylem prawie pewien ze w najblizszym czasie stane sie posiadaczem takiego sprzetu. Moc powalala wyglad rowniez i ponoc sprawdzala sie także w turystyce. Cena byla lekka zapora ale ludzilem sie ze moze znajde jakas okazje typu dobry rocznik z malym przebiegiem . Oczywiscie wszyscy moi bliscy gdy sie tylko dowiedzieli co chce kupic zaczeli mnie zniechecac . Ze za mocny sprzet jak dla mnie , ze napewno sie zabije na pierwszym zakrecie i inne tego typu argumenty majace mnie odwiesc od tego pomyslu. Wlasciwie im bardziej oni cisneli tym bardziej ja bylem zdecydowany na ten model. Musialem go mieć !!!
Mijaly tygodnie a ja nie moglem znalezc niczego w dobrym stanie ponizej trzech tysiecy funtow , a ta kwota byla dla mnie stanowczo za duza.
Sierpien zmienil wszystko. Moja Pani zaszla w ciaze. Nie posiadalem sie ze szczescia jednak bylo teraz oczywiste ze kupno tak drogiego motocykla jak hayabusa , tym bardziej za gotowke ( kupowania na raty unikam jak ognia ) zwazywszy na czekajace mnie w przyszlosci wydatki nie wchodzilo w rachube. No chyba ze sprzedalbym fortepiana . Myslalem na poczatku o tym lecz nie potrafilbym tego zrobic ,przyzwyczailem sie do tego zawalidrogi. Wyjscie bylo jedno. Musialem znalezc cos znacznie tanszego co bedzie sie nadawalo do tego typu wypadu.
Po przegladnieciu tutejszego rynku motocyklowego zdecydowalem wybrac pomiedzy : Banditem, Fazerem, lub super okazja na vstroma, jesli sie trafi. Superokazja byla jedna ale ktos mi ja sprzatnal z przed nosa i lekko uszkodzony v strom poszedl za 1300. Zaczynalem sie denerwowac. Wreszcie po miesiacu znalazlem zoltego szerszenia. Wlasciwie musztardowego . Yamaha fazer 600. Cena byla okazyjna zaledwie 900 funtow przebieg niewielki ok 30 tysiecy.Stan dobry. Bylem praktycznie przekonany ze tego typu motocykl bedzie sie nadawal . Minal tydzien i mój nowy nabytek stal juz pod domem


Obrazek

Musialem tylko przed wyjazdem zakupic zestaw kufrow i inne akcesoria niezbedne do dluzszej trasy ale mialem na to mnostwo czasu. Najwazniejsze ze podstawa czyli motur juz byl.
Krok po kroku zaczynalo sie wszystko ukladac.
Planujac wyprawe na Balkany nie bylo juz tylu watpliwosci jak podczas Sycylii. Wowczas wciaz niedowierzalem ze uda sie to dociagnac do konca , wszystko bylo takie niepewne. Tym razem bylem zupelnie spokojny i wiedzialem ze jesli nie wydarzy sie nic niespodziewanego to na sto procent machniemy tego tripa.
W tym miejscu musze oddac poklon mojej lepszej polowie. Ona wie najlepiej jak wazne jest dla mnie tego typu odciecie mysli od codziennosci , jak bardzo potrzebuje takiej wyprawy chociaz raz w roku . Nasz syn mial sie urodzic w kwietniu czyli zaledwie miesiac pozniej juz powinnismy wyjezdzac. Farida nie widziala w tym problemu. Kocham ja za to. Zdecydowala ze w tym okresie przyjedzie jej mama do pomocy a ja bede mogl sie skupic tylko na wyjezdzie. Dzieki kotku. Naprawde to doceniam.
Wszystko pomalu zaczynalo sie ukladac ale oczywiscie bylo by zbyt cudownie gdyby cos sie nie zepsulo.
Jednego dnia na naszym forum znalazlem wpis Seby informujacy ze ze wzgledu na klopoty finansowe i inne pierdoly rezygnuje z wyjazdu. Jakby tego bylo malo Tymot mial problemy z otrzymaniem urlopu i zapowiedzial ze tez nie jedzie. Robilo sie nieciekawie. Od kilku tygodni wiedzielismy ze Ruthi sie wylamuje bo jego pani jest w ciazy i porod pokrywa sie z data wyjazdu. Bylo nas coraz mniej.Postanowilem obdzwonic wszystkich ktorzy mieli jechac i upewnic sie czy jeszcze ktos sie waha.No i sie kurwa zdziwilem.
Vman zrezygnowal -powod –kasa. Uysy rowniez mial spore problemy finansowe i nie mogl mi zapewnic ze bedzie jechal na sto procent . Jedynie Dominik i Fresz powiedzieli ze jada bez wzgledu na sytuacje polityczna, prognoze pogody i przepowiednie nostradamusa. Dziwnie sie zrobilo z osmiu zostalo trzech. Pogodzilem sie z tym chociaz wsciekly to delikatne okreslenie stanu w ktorym sie wtedy znajdowalem. Troje to tez grupa i poruszanie sie napewno bedzie latwiejsze, probowalem szukac pozytywow w calej tej sytuacji i to byl chyba jedyny. Nie ma sie co lamac, bedzie git.
Skupilem sie na szukaniu osprzetu do motocykla a troche tego bylo . Nie tylko kufry . Musialem sie miedzy innymi rozejrzec za szyba bo ta owiewka ktora malem prawie wogole nie spelniala swojego zadania.
W miedzyczasie dezerter Seba zaprosil nas do swojej wioski na grilla a przy okazji powiedzial mi ze mozemy zrobic delikatny serwis mojego motura. Ta propozycja sprawila ze juz przestalem sie gniewac .

Obrazek

. Reszta ekipy tez miala dojechac wiec moglibysmy szczegolowo obgadac trase Balkanska. Pobyt u Seby okazal sie strzalem w dziesiatke . Udalo nam sie wplynac na chlopakow i zmienili zdanie - znowu bylo nas pieciu bo zarowno Seba jak i Tymot zdecydowali ze jednak jada. Tylko krowa nie zmienia pogladow jak mawiaja gorale. Czego chciec wiecej ? Moto zostalo dopieszczone, chlopaki dolaczyly do nas . Pozostala tylko zmiana opon , kupno kufrow i mozna jechac.

Obrazek

Postanowilismy rowniez zalozyc wlasna strone internetowa . Taka tylko nasza ,mowiaca o naszych podrozach i na ktorej nikt nie bedzie nas ograniczal czy tez poprawial jak to bylo na innych forach. Chlopaki zadzialaly i niebawem powstalo forum pt independent –riders.com .
Nigdy nie przypuszczalbym ze pomysl z Sycylia z przed kilku lat doprowadzi do tego ze spotkam takich ludzi. Ludzi ktorzy nadaja w tylko sobie znanym jezyku , ktory dla osoby postronnej moglby zostac odebrany jak belkot jakiegos dewianta. Ludzi ktorzy dziela ta sama pasje i mimo tego ze kazdy ma swoje zycie , swoje problemy to gdy sie spotykamy w trasie jest cos czego kurwa nie potrafie opisac wiec nie bede sie silil na metafory. Stworzylismy naprawde zgrana ekipe , mamy wlasna strone a ja jestem kronikarzem opisujacym nasze wypady. No i za pare miesiecy jedziemy na Balkany.

Obrazek

Mijaly tygodnie .Wszystko co powinienem zrobic z motocyklem zostalo wykonane. Pomalu Fazerek zaczynal wygladac jak rasowy motocykl turystyczny. Wlasciwie pozostalo tylko odliczanie dni. Na nic innego nie mialem wlasciwie czasu bo 29 kwietnia urodzil sie moj Synek Stanley i raczej nie mialem ani chwili na myslenie o czymkolwiek innym niz o tym w jaki sposob pomoc mojej pani w opiece nad juniorem. Nawet sie nie obejrzalem gdy do wyjazdu pozostalo zaledwie kilka dni.
Podczas gdy wydawalo sie ze nic juz sie nie zmieni odpadl Tymot . Powod byl nie banalny choc mogl się taki wydawac. Pies Tymota powaznie się rozchorowal,cos z kregoslupem ,w każdym razie konieczny byl wyjazd do Polski by go uratowac. Sprawa oczywista , pies jest jak czlonek rodziny wiec wyszedl by Tymotek na ostatnia kanalie jakby postapil inaczej chociaż trudno bylo nam sie z tym pogodzic. Na tydzien przed wyjazdem wychodzilo wiec na to ze jedziemy we czworke-Seba Dominik,Fresz no i ja czyli Maras. Zamowilem jak zwykle pamiatkowe naklejki wyprawy u Uysego i pozostalo nam tylko odliczac dni i planowac swoje odcinki .
03.06.2011. piatek.
Motocykl byl juz spakowany i gotowy do trasy od kilku dni. To byl dla mnie szalony tydzien. Poza pomoca Faridzie przy juniorze musialem sie skupic na przeprowadzce , pracy i wyjezdzie. Duzo tego było i momentami nie dawalem rady.
Trudno bylo sie ogarnac wiec w dzien wyjazdu nie bylem do konca pewien czy wszystko spakowalem. Nawet nie wspomne ze nie sprawdzilem u mechanika sprzetu przed wyjazdem . Nie bylo czasu. Mialem tylko nadzieje ze wszystko bedzie ok. Jak dotad nic mi sie nie psulo wiec jak bozia pozwoli w trasie powinno być bez przygod Fresz dotarl okolo czternastej. Szybko zjedlismy obiad i mozna bylo wyruszac.
Tym razem bylo inaczej niz ostatnim razem gdy wyruszalem na Sycylie. Tego dnia oprocz mojej Fa zostawialem tez Stasia. Dziwnie sie czulem. Przyzekalem sobie w mysli ze bede jechal ostroznie by zobaczyc jak mlody dorasta. Po wypadku Pysia pozostal w podświadomości jakis maly niepokoj . Szybkie pozegnanie , i juz po chwili bylismy na drodze prowadzacej do Dover. Na dzien dzisiejszy plan byl prosty : mielismy wszyscy sie spotkac w Guilford u Kruka i z tamtad wyruszyc juz w trase wlasciwa , no i oczywiscie jechac jak najdalej

Obrazek


Po pierwszych przejechanych milach mlody byl blady . Na pierwszym postoju spytal - tu cytat : co ty kurwa odpierdalasz Marku? Mial troche racji. Jechalem za szybko , do tego probowalem sie skupic na nawigacji ktorej nie widzialem zbyt wyraznie przez slonce i ogolnie poczatek wspolnej jazdy byl raczej nie bardzo pozytywny . Przystopowalem i staralem się już jechac poprawnie.
Podczas gdy juz wydawalo mi sie ze wszystko gra tuz przed naszym zjazdem moj tom tom odmowil wspolpracy gdyz wczesniej zapomnialem go podlaczyc do gniazdka i bateria siadla. Musielismy przez to nadlozyc ladnych kilkanascie kilometrow a do tego wbilismy sie w naprawde spory korek. Coz ,trzeba filtrowac co mnie nie cieszylo gdyz moje boczne kufry nie należały do najwezszych.
Fresz ruszyl przodem i glosnym wydechem rozganial auta po czym ja moglem sie wbijac w przestrzen pomiedzy nimi . Minelo czterdziesci minut i wreszcie dotarlismy na miejsce. Kruk juz czekal wraz ze swoim nowym supermoto dr 400 . Ladny sprzet trzeba przyznac . Reszta ekipy w postaci Dominika i Seby jeszcze nie dotarla. – czekamy . Po okolo pol godziny pojawil sie Dominik


Obrazek

Nie chcialo mi sie wierzyc w to co powiedzial . Ponoc Seba kilkanascie kilometrow od domu na autostradzie zgubil cala kase . Poprostu wyfrunela mu razem z dokumentami z tank baga i teraz chodzi chlopak po ulicy i zbiera co sie da .
Wiem ze byla to powazna sytuacja ale gdy tylko wyobrazilem sobie Sebastiana ganiajacego po drodze za unoszacymi sie banknotami malo sie nie poszczalem ze smiechu. Jeszcze sie wyprawa nie zaczela na dobre a juz cos sie dzieje. To dobrze wrozylo na przyszlosc .
Przygoda Seby wymusila mala zmiane i nasz pechowiec mial do nas dolaczyc dopiero w okolicach Folkestone .
Pozegnalismy sie z Krukiem i juz w trojke ruszylismy przed siebie. W glowie kotlowaly mi sie mysli . To juz teraz, zaczelo sie. Nie moglem sie doczekac . Jechalem do krajow w ktorych wczesniej nigdy nie bylem , ba o niektorych nawet niewiele wiedzialem np o Czarnogorze czy tez Kosowie a teraz wygladalo na to ze bede mial okazje zjechac je na motocyklu. Czy zycie nie jest piekne? Brzmi to banalnie ale marzenia sa po to by je spelniac a my to wlasnie robilismy.
Wreszcie na umowionym serwisie spotkalismy sie z Seba. Nie bylo mu do smiechu a my musielismy sie powstrzymywac z calych sil by nie wybuchnac rechotem. Gdy zsumowal straty okazalo sie ze jest w plecy okolo szescdziesieciu euro wiec nie bylo az tak zle. Wszystkie karty i czesc gotowki znalazl wiec byl zdecydowany ze jedzie z nami . Dotankowalismy sie i wystartowalismy .

Obrazek

Nastepny postoj dopiero przy tunelu w Dover.
Droga do przeprawy minela bez przygod . Po godzinie juz wprowadzalismy motocykle do pociagu ktory mial nas przetransportowac na druga strone kanalu la manche. Gdy zsiedlismy z motocykli cale napiecie momentalnie z nas zeszlo. Bylo około godziny dwudziestej. Chyba nawet Seba juz zapomnial o swojej przygodzie z przed paru godzin i razem z nami zartowal . Pierwsze wspolne fotki i omawianie planow podrozy z ktorych zawsze tak naprawde nic nie wynika bo zycie weryfikuje je zawsze na swoj wlasny sposob . Jest wesolo . Jedynie unoszacy sie w powietrzu intensywny zapach fekaliow psol te jakze mila atmosfere. Staralismy sie nie zwracac na to uwagi, prawdziwa przyczyne tego zapachu znaly tylko dwie osoby. Ja i wlasciciel gownianego sprayu czyli Dominik.

Obrazek


Obrazek


Jedno psikniecie a ile radosci. Najbardziej bawily mnie teorie typu : musiala gdzies rura od kanalizy wywalic itp. Od tego momentu tekst “ ale jebie gownem” juz zawsze bedzie mi sie kojarzyl z ta wyprawa. Po pol godziny moglismy przestawic zegarki o godzine do przodu i wskakiwac na motocykle. Powtarzalem sobie jak mantre: prawa strona prawa strona. Zawsze mam z tym problem przez pierwsza godzine jazdy po drugiej stronie kanalu .
Jedziemy przed siebie. Plan jest prosty: dotrzec jak najdalej , a gdy juz nas dopadnie zmeczenie znalezc nocleg na jakiejs stacji gdzie bedzie kawalek trawy by rozbic namiot. Zatrzymujemy sie jeszcze by sie zatankowac i przy okazji zjesc zapasy przygotowane przez nasze kobiety. Salatka z tunczyka ktora czestowal Dominik znika w kilka minut.

Obrazek


. Mimo poznej pory a w koncu byla tu juz jedenasta zaden z nas nie wygladal na spiacego, wrecz przeciwnie. Adrenalinka dawala znac o sobie. Mielismy przed soba kilkaset kilometrow autostrad wiec im szybciej ten dystans pokonamy tym lepiej. Nie ma opierdalania sie , byle do przodu.
Okolo godziny drugiej zdecydowalismy ze juz najwyzszy czas zjechac na odpoczynek. Bylismy okolo stu kilometrow przed Luxemburgiem wiec machnelismy tego dnia calkiem spory dystans .dokladnie 712 km . Seba znalazl stacje gdzie mielismy zarowno miejsce na namioty jak i calodobowy sklep, niczego wiecej nie potrzebowaliśmy . Stawiamy motocykle i od razu kupujemy kilka piwek ,pomimo poznej pory rozmowy sie nie koncza . Znowu w powietrzu pojawil sie znajomy zapaszek z tunelu ,plakalem ze smiechu gdy sluchalem teorii ze moze tutejsze pola nawozone sa jakims gownem. No ale jak to wytlumaczyc inaczej ??? jest klimat . Jestesmy tak podekscytowani ze dopiero gdy niebo zaczynalo jasniec okolo godziny czwartej decydujemy sie isc spac. Noc byla bardzo ciepla wiec rozbijanie namiotow nie mialo sensu. Jedynie Fresz sie wylamal ,reszta poprostu rozlozyla maty i wbila sie w spiwory.

Obrazek

Obrazek


Probowalem tak zasnac ale zbierajaca sie na trawie poranna rosa troche mnie zniechecila . Rozlozylem spiwor na znajdujacym sie obok kamiennym stoliku piknikowym i zasnalem. Pierwszy nocleg na dziko .Mialem nadzieje ze bedzie takich wiecej bo poczatek byl obiecujacy.

04.06.2011 Sobota

Okolo dziewiatej obudzil mnie rechot Fresza i dzwiek aparatu fotograficznego.
Gdy tylko sie mlody wyczolgal z namiotu i zobaczyl jak spimy musial odwalic sesje fotograficzna. Faktycznie musialo to wygladac dziwnie ,szczegolnie dla osob ktore chcialy zjesc sniadanie na stoliczku podczas gdy lezal na nim jakis troll , a obok na materacach spala reszta ekipy.


Obrazek


Szybko sie zaczelismy zawijac i po pietnastu minutach pierwsza rodzinka juz mogla zaliczyc sniadanko podczas gdy my skladalismy caly majdan i szykowalismy sie do najnudniejszego dnia calej wyprawy.
Na dzis musielismy poprostu cisnac po autostradach byle do Austrii gdzie miala sie zaczac ta bardziej przyjemna czesc wyprawy. Niestety ,na chwile obecna mielismy przed nami nudna jak moda na sukces Germanie .
Chocbym niewiem jak wysilal wyobraznie nie jestem w stanie ubarwic tego dnia. Poprostu nuuuudy. Proste jak deska do prasowania niemieckie autostrady i pochlanianie kilometrow byle tylko dostac sie do Alp. Pogoda byla w porzadku ,ani za goraco ani za zimno. Postoje tylko na tankowanie albo aby cos zjesc. Zdecydowalismy wspolnie ze na noc zatrzymamy sie znowu na jakims parkingu gdzie tylko bedzie kawalek polany aby rozbic namioty. Trzeba oszczedzac bo nie wiadomo co nas bedzie czekalo dalej.
Okolo godziny dwudziestej dotarlismy do Kempten.
Podczas ostatniej podrozy na Sycylie mielismy tu rowniez postoj ,tyle ze wowczas deszcz napierdalal niemilosiernie , dzisiaj pogoda nam sprzyjala. Parking spelnaial wszystkie nasze wymagania : byl prysznic , sklep i knajpa . Postanowilismy poszukac w okolicy jakiegos miejsca by rozbic obozowisko. Po kilku minutach znaleźliśmy nieopodal naprawde ladna polanke . Na tyle oddalona by nie rzucac sie w oczy i na tyle bliska by bez problemu sie wykapac i wypic piwo w knajpie. Los nam znowu sprzyjal. Drugi nocleg za darmo, oby tak dalej.
Zaczelismy rozbijac namioty.

Obrazek

Obrazek

Tym razem nikt juz nie chcial spac bez dachu nad glowa wiec nie minela chwila i juz stalo piekne obozowisko . Motocykle zostaly spiete lancuchami . Czesc z nas udala sie pod prysznic a czesc do knajpy by uzupelnic kalorie i promile.


Obrazek


Zaczynalem czuc ze jestem na wyprawie. Spanie na dziko, i wogole robil sie klimat ktorego chyba przez to ciagle nocowanie w hotelach bylo tak niewiele podczas ostatniej wyprawy. Usiedlismy przy piwku i tylko sie zmienialismy gdy ktos naginal pod prysznic. Postanowilismy zadzwonic do Tymota. Wyraznie go tutaj brakowalo ,na poprzednim wypadzie bez przerwy narzekal na spanie w hotelach wiec teraz zapewne czulby sie jak ryba w wodzie.
Podjelismy wspolnie decyzje ze podczas tej wyprawy jesli bedziemy spali w hotelach to tylko wowczas gdy nie bedzie zadnych innych mozliwosci na rozbicie namiotu, badz tez gdy pogoda zmusi nas do tego. W kazdym innym wypadku mialy byc tylko namioty . Moglismy naprawde sporo przyoszczedzic na takim rozwiazaniu no i przygoda wowczas rowniez smakuje duzo lepiej.
Gdy tak sobie rozmawialismy podszedl do nas starszy gosc . Polak ktory spedzal na tym parkingu juz trzeci dzien gdyz jego ciezarowka sie zepsula i musial czekac az przysla jakis serwis. Ucieszyl sie ze spotkal rodakow bo ostatnio nie mial za bardzo do kogo geby otworzyc. Pogadalismy chwile i okazalo sie ze spedzil na Balkanach spora czesc zycia gdyz ktos z jego rodziny pochodzil z tamtad . Poudzielal nam kilku porad, z ktorych nie zapamietalem zadnej i udal sie z powrotem do ciezarowki. My rowniez udalismy sie w strone namiotow. Juz jutro miala sie zaczac wlasciwa czesc naszej wyprawy czyli zero autostrad i przejazd przez Alpy. Jesli pogoda dopisze powinno byc wyjatkowo. Przejechalismy dzis 637 km . laczny dystans 1349 km
05.06.2011. Niedziela Fresz obudzil nas okolo siodmej i spokojnym tempem zaczelismy zwijac namioty. Zachowywalismy sie nadwyraz kulturalnie wiec tez nikt nie probowal nas usunac z dzikiego obozowiska,kolejne kilkadziesiat euro zaoszczedzone. Spakowalismy motocykle i podjechalismy do pobliskiej knajpy by machnac jakies sniadanie . Okolo godziny osmej trzydziesci juz ruszalismy w droge.

Obrazek


Droga byla mi znajoma , w koncu prawie dokladnie rok temu jechalem tedy jednak przy dzisiejszej pogodzie czulem ze odkrywam ja na nowo. Do tego poprzednim razem manewrowanie chopperem na zakretach zabieralo mi duza czesc przyjemnosci z jazdy . Dzisiaj moglem sie rozkoszowac zakretami i swobodnie rozgladac sie wokol. Nastepny postoj byl po zaledwie dwudziestu minutach pod znanym nam pomnikiem motocykla.
Pamietam jak dzis gdy rok temu robilismy sobie zdjecie tutaj, jeszcze z Pysiem. Wszyscy bylismy zupelnie przemoczeni, dookola szaro i deszczowo . Teraz to bylo poprostu inne miejsce . Mnostwo turystow , sklepy z pamiatkami no i dziesiatki motocyklistow przejezdzajacych obok. Rok temu bylismy tylko my. Wtedy bylo bardziej dziko ,popstrykalismy nieco i ruszylismy dalej. Po chwili mijalismy slynny zajazd z bobrami gdzie podczas ostatniego wypadu zabalowalismy tak bardzo. Na poczatku chcialem wejsc i sprawdzic jak zareaguja gospodarze gdy nas znowu zobacza jednak zdecydowalismy ze machniemy jedynie kilka fotek i udamy sie w strone przeleczy .

Obrazek

Obrazek


Wedlug planu Seby ktory byl odpowiedzialny za ten odcinek mielismy za chwile jechac troche w gore , a konkretnie na wysokość okolo 3000 m n.p.m . zapowiadalo się interesujaco. Zjechalismy jeszcze na stacje by sie dotankowac i wystartowalismy w strone Passo Rombo czyli pierwszej, jak sie pozniej okazalo najlatwiejszej z dzisiejszych przeleczy.
Zaczynalo sie pieknie. Drogi robily sie coraz bardziej pozawijane jednak zakrety nie byly zbyt ostre. Poprostu fajne luki w ktore wchodzilo sie bez problemu. Motocyklistow bylo mnostwo i to na wszystkich mozliwych sprzętach poczawszy od odjechanych czoperow a skonczywszy na typowych przecinakach. Wreszcie zatrzymalismy sie przed punktem oplat za wjazd gdzie zrobilismy mala sesyjke zdjeciowa . Musielismy jakos uwiecznic otaczajace nas gorskie widoki






Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wjezdzalismy coraz wyzej i na poboczach zaczynal pojawiac sie snieg. Zatrzymalismy sie z Seba na moment aby porobic fotki a w tym czasie Fresz i Dominik zafascynowani winklami wydarli do przodu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Znajdowalismy sie na wysokosci okolo 2500 metrow i trudno bylo tego nie zauwazyc. Po pierwsze stanowczo za zimno jak na czerwiec , po drugie powietrze bylo inne do tego stopnia ze silniki najzwyczajniej dusily się na niskich obrotach. Zupełnie jakby filtry powietrza byly zawalone. Dopiero Seba nam wyjasnil ze na tej wysokosci poprostu tak jest i nie ma sie czym przejmowac. Na dole wszystko powinno wrócić do normy. Ruszylismy w droge powrotna. Tak sie zlozylo ze granica Austrii i Italii znajdowala sie wlasnie na szczycie tej gory wiec automatycznie znalezlismy się we Wloszech.


Obrazek


Obrazek

Po kilku chwilach zaczynalo sie robic coraz cieplej. Jechalismy na dol , im nizej tym przyjemniej znaczy sie cieplej . Wreszcie po kilkunastu winklach zobaczylismy Fresza i Dominika siedzacych przy kawusi w przydroznym barze. Zatrzymalismy sie i rowniez zamowilismy cos do picia. Plan Seby na dzis byl taki by przejechac jeszcze Passo Stelvio i cisnac na jezioro Garda czyli jedno z miejsc ktore ominelismy podczas wyprawy na Sycylie. Wedlug obliczen Seby powinnismy zmieścić się w czasie i noc spedzic w namiotach w okolicach Gardy. Pasowalo mi to.
Posiedzielismy chwile a w miedzyczasie bylismy swiadkami jak gosc wsiadl na motur i chwile pozniej lezal przygnieciony sprzetem. Nieutrzymal rownowagi biedak i suzuki 1400 przygniotla go do ziemi. Typowa gleba parkingowa tyle ze sam motur do lekkich nie nalezal . Oczywiscie zaraz jego ziomki go podniosly ale chyba kolo uszkodzil noge bo juz nie chcial wsiadac na moto. Gdy tak siedzieliśmy, wyszedl z knajpy koles jakby żywcem wyciety z niemieckiego pornola z lat osiemdziesiątych . Krecone wlosy krotko z przodu i dywan na tyle oraz oczywiście szelmowski wasik. Glosno parsknęliśmy smiechem i przez dobre piec minut ostro ciągnęliśmy z niego lacha , oczywiście po polsku . Miny nam zrzedly gdy gosc dosiadl swojego sprzeta i zauważyliśmy czeskie tablice rejestracyjne , chyba wszystko zrozumial ale na szczescie nie dal poznac po sobie. Nastepnym razem będziemy bardziej dyskretni.

Obrazek

Seba ustawil się na przedzie na przedzie i ruszyliśmy w strone Stelvio, przeleczy uznanej kilka lat temu przez magazyn Top Gear za najlepsza trase na swiecie. Od razu szlo zauwazyc ze ta droga jest duzo mniej uczeszczana przez motocyklistow. Wlasciwie poza nami bylo tylko kilku smialkow i dopiero po chwili zrozumialem dlaczego. Przelecz skladala sie z dziesiatkow bardzo ostrych zakretow. Do tego stopnia ostrych ze o kladzeniu sie mozna bylo zapomniec , bo jak tu sie polozyc gdy motocykl musi zwolnic do dziesięciu kilometrow na godzine? Po prostu trzeba bylo zwalniac na maxa a itak wyrzucalo czlowieka na przeciwlegly pas. Gdyby dotyczylo to tylko mnie zrzucilbym to na brak umiejetnosci ale skoro zarowno Seba, jak i Fresz z Dominikiem mieli ten sam problem znaczy cos musialo byc z ta trasa. Widoki dookola boskie jednak tylko na ulamki sekund odrywalem wzrok od kierownicy bo musialem byc skupiony na drodze niczym saper przy minie. W pewnym momencie jadacy przedemna Fresz zwolnil do tego stopnia ze tuz na zakrecie wywrocil motocykl. Poprostu nie utrzymal ciezaru i zalegl na drodze. Szybko sie zatrzymalem i wspolnie podnieslismy jego SV. Zarowno kierowca jak i motur nie poniesli zadnych strat. Fresz dzieki doswiadczeniu a moto dzieki Crasch padom. Skończyło się na strachu.

Obrazek

Obrazek

Jedziemy dalej i robi sie coraz zimniej. Podziwiam wjezdzajacych na gore rowerzystow. Droga byla naprawde stroma i wymagalo to od nich gigantycznego nakladu sil a oni poprostu raz za razem wjezdzali na gore. Co niektorzy byli w wieku powyzej czterdziestu paru lat jednak nie zatrzymywali sie ani na chwile. Musieli miec jaja z betonu bo ja bym odpuscil po stu metrach takiej jazdy .
Im wyzej tym chlodniej a zarazem piekniej. Nastroj delikatnie psuje ni to deszcz ni to snieg. Poprostu leci cos z nieba i pizdzi jak w kieleckim (sorry Dominik) ale nie odpuszczamy.
Wreszcie docieramy na sam szczyt. Najchetniej pstryknalbym tylko kilka fotek i zjezdzal na dol bo czulem ze jak tak dalej bedzie to dalsza czesc trasy będziemy pokonywali w mokrych ciuchach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Posiedzielismy jednak troche , Seba kupil pamiatkowe naklejki i t-shirta i zaczelismy sie staczac na dol.
Tym razem co kilka zakretow robilo sie przyjemniej , znaczy sie cieplej . Przestalo zupelnie padac a nawet pojawilo sie slonce. Minus byl jedynie taki ze przy zjezdzie hamulec musial byc zacisniety prawie bez przerwy. Stromo jak cholera no i oczywiscie zakrety rownie ostre jak podczas podrozy w gore . Co jakis czas gdy tylko odkrylismy ladny widok stawaliśmy na poboczu by strzelic fotke.
W pewnym momencie zrozumialem co mial na mysli autor powiedzenia ze cos sie zmienia niczym pogoda w gorach. Zatrzymalismy sie przy jakims wodospadzie . Najpierw Dominik przypozowal , po chwili chcialem ja wprowadzic tam motocykl i machnac sobie zdjecie . Niestety nie bylo mi dane. Jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki z przejrzystej letniej pogody nagle znalezlismy sie w takiej mgle ze nie widzielismy siebie nawzajem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na szczytach gor udawalo się gdzie nie gdzie dostrzec skaczące po skalach kozice gorskie , rozglądając się za nimi Fresz po raz drugi dzisiejszego dnia zaliczyl wywrotke . Tym razem czujac ze gleba jest nieunikniona po prostu delikatnie położył motocykl na ziemi,oczywiście szybko pospieszylismy z pomoca . Wciąż jechalismy w dol, oczywiscie jeszcze ostrożniej bo widocznosc stala się praktycznie ograniczona do minimum. W zolwim tempie zjezdzalismy na druga strone. Pomalutku zaczely się poprawiac warunki atmosferyczne i po kilkudziesieciu minutach znowu bylo sucho i przyjemnie.
Passo Stelvio moglismy uznac za zdobyte.





Seba znowu wbil sie na czolowke i przemieszczaliśmy się w strone Gardy. Tak przynajmniej nam sie wówczas wydawalo , jeszcze wtedy nie wiedzielismy ze sprytny Sebek szykuje nam spora niespodzianke.
Na poczatku wszystko bylo oki. Droga fajna, pogoda rowniez. Wylaczylem nawigacje bo przeciez nasz przewodnik zna droge na pamiec. Wszystko bylo super do czasu az w pewnym momencie pojawily sie krete sciezki prowadzace w gore. Jeszcze wtedy niczego nie podejrzewajac jechalismy nieswiadomie za Seba ,myslelismy ze moze poprostu to jest jedyna droga na Garde lub jakis skrot o którym wiedział tylko on . Wjezdzalismy coraz wyzej, znowu robilo sie zimno i drogi stawaly sie coraz gorsze. Po chwili pojawil sie snieg i wiedzialem juz ze jest cos nie halo. Seba cisnal przodem a my za nim po zakretach i trasach jakoscia zblizona do polskich drozek na wioskach.
Bylo zimno mokro i bylismy glodni . Szczegolnie Dominik mial juz serdecznie dosc. Chlopak wyraznie nie radzil sobie z uczuciem glodu i w takich momentach reagowal agresja na wszystko i na wszystkich. Trzeba bylo czym predzej znalesc jakas jadlodajnie bo atmosfera robila sie nieprzyjemna. Jakby tego bylo malo prawy podnozek zaczal mi sie krecic wokol wlasnej osi i nie mialem na czym oprzec nogi . Oparlem noge o silnik i jechalem byle jak najdalej od tej podlej trasy. Poza nami nie bylo tu zadnych motocykli jedynie kilka samochodow przejechalo obok nas .


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Wreszcie dotarlismy do Seby. Na usta cisnely nam sie pytania co to kurwa za trasa i czy wogole dobrze jedziemy. Seba stal i gdy tylko zsiedlismy z motocykli usmiechniety spytal czy nie sadzimy ze calkiem niezla przelecz nam wyhaczyl. Ponoc bylo to Passo Gavia . Raczej rzadko uczeszczana i jedna z trudniejszych przeleczy w Alpach.
Z perspektywy czasu ciesze sie ze tam pojechalismy . Po pierwsze mam stamtad jedno z moich ulubionych zdjec , a po drugie dobrze sie wspomina tego typu odcinki ,wowczas jednak wszyscy chcielismy zagryzc Sebe. Padla tylko komenda by znalesc natychmiast jakakolwiek knajpe - wszyscy juz przymieralismy glodem i ladne zimowe widoczki wokol nie robily w tej chwili na nas zadnego wrazenia. Wlasnie zaczal padac deszcz. Jest super kurwa!!!.

Obrazek

Co mnie zdziwilo to liczne posagi Jezusa i figury matki boskiej. Normalnie poczulem sie jak bym był w Polsce , brakowalo jeszcze tylko obecnego w kazdym polskim miescie pomnika Jana Pawla II. Wreszcie dotarlismy do duzej drewnianej gospody ktora wyglądała jak schronisko w polskich gorach. Pierwsza rzecza ktora zrobilismy natychmiast po wejsciu bylo przyklejenie sie do znajdujacego sie przy scianie kominka i ogrzanie rak , jednoczesnie polozylismy obok rekawice by chociaż troche przeschly . Po chwili juz czulismy sie znacznie lepiej i mogliśmy zamowic cos do jedzenia. Rozglądałem się wokół próbując znalesc kogos z obslugi jednak moje wysilki spełzły na niczym . Prawdopodobnie przy takiej pogodzie nie spodziewano sie zadnych klientow.
Wszedlem na sale obok i zobaczylem pania kelnerke stojaca na srodku sali . Zawolalem glosno czy mozemy cos zamowic,kobieta nawet nie odwrocila glowy. Powtorzylem pytanie i podszedlem blizej. Dopiero teraz zauwazylem ksiedza stojacego obok i udzielajacego kelnerce jakiegos namaszczenia , sakramentu czy jeszcze innego oblakanego swiecenia . W milczeniu sie wycofalem. Bylo to co najmniej dziwne . Usiedlismy przy stole i grzecznie czekalismy az ktos do nas podejdzie. Wreszcie pojawila się pani ktorej przeszkodziłem kilka minut temu i moglismy cos zamowic.
Cos czyli spaghetti albo pizze jak to we wloszech. Napelnilismy zoladki , ogrzalismy sie i moglismy jechac dalej. Stalo się o oczywiste ze o Gardzie na dzien dzisiejszy mozemy zapomniec. Bylo juz dosc pozno, okolo dwudziestej a my musielismy jeszcze zjechac i znalesc nocleg. Znajdowaliśmy się na wysokosci prawie trzech kilometrow n.p.m. wiec liczylem ze moze tam na dole pogoda bedzie na tyle dobra ze nie bedzie problemu z kampingiem . Pożegnaliśmy się z przemila obsluga i dosiedlismy moturow.
Zaczynalo sie robic ciemno i mimo ze zjezdzalismy na dol pogoda nie zmieniala sie ani troche. Padalo bez przerwy , oczywiscie zaden z nas nie zalozyl kondoma wiec bylismy zupełnie przemoczeni.

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

W koncu wyladowalismy w miasteczku Triestr . Bylo juz oczywiste ze tego dnia o polu namiotowym mozemy zapomniec. Trzeba było w trybie natychmiastowym znalezc hotel bo robilo się coraz pozniej i miasto pomalu zasypialo.
Wlasciwie to ze zatrzymalismy sie w tym miasteczku rowniez zawdzieczalismy zbiegowi okolicznosci. Fresz jechal juz na oparach i musielismy poszukac stacji benzynowej i najblizsza wypadala wlasnie tutaj. Przy okazji doszlo do malego spiecia na lini Fresz – Seba. Jeden nie kumal ze musi w trasie brac poprawke na innych a drugi nie kumal ze tamten nie kumal wlasnie tego . Zamotana sprawa ale na chwile obecna sytuacja wygladala następująco : bylo ciemno, godzina kilka minut przed dwudziesta druga a my stalismy przemoczeni i wkurwieni na siebie nawzajem .
Postanowilismy z Dominikiem pokrazyc i poszukac czegokolwiek . Wbilem w nawigacje wyszukaj motel/hotel i wyskoczylo mi ze mam okolo piecdziesieciu hoteli dookola siebie. Miejscowosc byla typowym kurortem narciarskim wiec hoteli bylo mnostwo jednak po pol godziny krazenia zdalismy sobie sprawe ze ponad dziewiedziesiat procent tych przybytkow po sezonie jest najzwyczajniej nieczynne. Robilo sie nieciekawie . Mialem deja vu .Przypominala mi sie droga na Sycylie i nocne szukanie noclegow . Wlasnie tego tak bardzo chcialem uniknac podczas tej wyprawy i dlatego mielismy zjezdzac z trasy okolo godziny siedemnastej . Nagle zobaczylismy w tym wymarlym miasteczku jakiegos przechodnia ,podjechalismy i spytalismy czy zna jakiekolwiek miejsce gdzie moglibysmy przenocowac , okazalo sie ze znajduje się tuz za rogiem.
Hotel ostatniej szansy, jak go nazwalem byl wlasnie zamykany wiec zdazylismy na ostatnia chwile . Cena - 50 euro od osoby….. niemalo ale w obecnej sytuacji nie mielismy wyboru. Seba jeszcze cos mowil by poszukac czegos tanszego ale zostal przeglosowany. Zaparkowalismy motocykle na zewnatrz , zabezpieczylismy lancuchami i wnieslismy nasze bagaze do srodka. Jedna dwojke wzialem ja z Dominikiem , druga zajal Seba z Freszem. Hotel byl typowym pensjonatem z lozkami malzenskimi ale pierdolilo nas to serdecznie. Nie bylo co wybrzydzac. W lazienkach byly suszarki wiec mozna bylo przy okazji podsuszyc buty i reszte ubran. Bylo git.
Po zrzuceniu z siebie skory wbilem sie w szorty i koszulke i postanowilem zejsc do motocykla po mape by ustalic trase na jutro. Zszedlem po schodach , nie zwrocilem nawet uwagi na to ze nie ma juz nikogo w recepcji . Poprostu wyszedlem na zewnatrz ,wyjalem mape z kufra przy motorze i …
.... zalala mnie krew, oczywiście nie dosłownie.
Wtym momencie nie moglem juz otworzyc drzwi od hotelu bo automatycznie zatrzasnely sie za mna gdy wychodzilem. Na drzwiach wlasciciel nakleil kartke ze swoim numerem telefonu ale raczej nie moglem skorzystac z tej opcji bo moja komorka zostala na gorze .
Co za kurwa kibel !!!
Zaczalem napierdalac piescia w drzwi z nadzieja ze moze ktos uslyszy -nadaremnie. Super- Stalem na dworze w gaciach i deszcz napierdalal mi na glowe. Biegalem dookola jak nawiedzony i nawoływałem pod oknami jednak nasze pokoje znajdowaly się na pierwszym pietrze i nikt mnie nie slyszal. Probowalem nawet uzyc motocykla Seby ktory ma dosc glosny alarm i trzaslem nim co chwile ale oczywiście nikt nawet nie zwrocil uwagi na donosny sygnal . Chcialo mi sie wyc. Zastanawialem sie ile czasu minie zanim ktorys z ekipy zauwazy moja nieobecnosc, jak dotad minelo okolo dwudziestu minut i nic.
Chyba jeszcze nigdy sie tak nie cieszylem na widok Fresza jak wtedy gdy zobaczylem go na schodach, oczywiscie nie musialem sie ludzic nikt ani mnie nie slyszal ani tez sie nie zmartwil moja nieobecnoscia . Czysty zbieg okolicznosci chcial ze Fresz zszedl jeszcze cos sprawdzic przy swoim motocyklu. Przemoczony wbilem sie do srodka i udalem sie od razu pod prysznic by ciepla woda przywrocic krazenie krwi . Po okolo pol godziny juz bylo ok.
Byliśmy glodni ale , o tej porze nie było zadnych szans na zjedzenie czegokolwiek, wszystko w okolicy było pozamykane. W hotelu nie bylo nikogo wiec wygladalo na to ze za 50 euro na glowe pojdziemy spac glodni. Jedynie w lodowce w pokoju znalezlismy po malym piwku. W sumie może być i piwo na kolacje, saczylismy pomalu delektujac sie smakiem, az wreszcie udalismy sie spac. Mialem nadzieje ze byl to pierwszy i ostatni hotel podczas tej wyprawy bo nie tak to mialo byc. Przejechalismy dzis 428 km. Razem mielismy za soba 1777 km
24.03.2013, 21:26
Szukaj Odpowiedz
Seba Offline
Zbanowany
Zbanowani

Liczba postów: 692
Liczba wątków: 76
Dołączył: Jan 2013
#2
RE: Bałkany 2011 czyli " From UK to Balkans "
Obrazek


06.06.2011. Poniedzialek
Ze snu wyrwalo mnie donosne napierdalanie do drzwi. Moglem sie domyslic. Fresz juz byl na nogach i staral sie nas dobudzic. Czy ten chlopak nie potrafi pospac nieco dluzej? Spojrzalem na zegarek, byla siodma rano. Cos tam odkrzyknalem i probowalem spac dalej ale mlody nie odpuszczal i co kilka minut ponawial atak. Wreszcie otworzylem i w polsnie zapewnilem ze juz sie zbieramy. Mielismy ponoc w cenie pokoju oplacone sniadanie wiec czym predzej udalismy sie do pobliskiej knajpy nalezacej do hotelu i oczekiwalismy na poczestunek . Kelner podal nam kawe i do tego zaserwowal talerz pelen słodkich wypiekow typu placki, serniki itp. . Niby ok ale na sniadanie to raczej spodziewalismy sie jakichs jajek czy cus a tu cukiernie nam zapodali. Ludzilismy sie ze moze to taka przystaweczka i za chwile bedzie sniadanie wlasciwe jednak gdy zjedlismy zawartość talerza podano nam nastepny pelen innych slodkosci nadajacych sie bardziej na podwieczorek lub niedzielne popołudnie niz na pierwszy posilek. Wygladalo na to ze tak tu wyglada sniadanie albo tylko to im zostalo od wczoraj i musieli sie tego pozbyc. Zapchani kaloriami wykulalismy sie z jadlodajni.
Pomalu sie pakowalismy. Ubrania byly już suche i mozna bylo sie szykowac do drogi. Niebo w prawdzie bylo zachmurzone ale znajdowalismy sie dosc wysoko wiec moze nizej bedzie lepiej. Wedlug planu wieczorem powinnismy dotrzec do Chorwacji a tam spotkac sie z Jackiem . Jacek byl kolega Seby , obecnie mieszkal w Polsce ,jezdzil nowym Fazerem i kilka dni chcial z nami posmigac po Balkanach. Nie mielismy nic przeciwko temu ,zawsze to ktos nowy kto nie zna numeru z gownem w sprayu .
Ruszylismy w droge. Pomimo ze obnizalismy loty pogoda sie nie zmieniala wciaz bylo pochmurno i wygladalo na to ze za chwile bedzie napierdalalo zabami. Na pierwszym postoju tylko Dominik wbil sie w kondoma . Reszta wciaz wierzyla ze moze deszcz przejdzie bokiem....nie przeszedl. Zmoczylo nas w pizdu ale o tym pozniej. Narazie bylo tylko ciemno i ponuro.
Jechalismy i jak narazie tylko przelotne opady nas lapaly wiec nie bylo najgorzej. Wedlug przewodnika Sebastiana jechalismy w strone Gardy skad mielismy przez Slowenie wskoczyc do Chorwacji gdzie to ja mialem przejac lejce. Troche sie tym denerwowalem. Wprawdzie trase mialem rozrysowana najprostsza z mozliwych, do tego tom tom tez gral bez zarzutu jednak jak dotad zawsze jechalem z tylu i dobrze mi tak bylo.
Deszcz ustal i byla szansa ze moze tym razem uda nam sie obejrzec slynne jezioro Garda gdzie woda jest turkusowa a ryby spiewaja sopranem. Jechalismy za Seba , krete drogi tym razem nie sprawialy zadnego problemu. Wlasciwie po wczorajszym Stelvio kazdy mijany zakret byl pieszczota dla naszych motocykli. Lagodnie wchodzilismy w luki bez uzywania hamulcow, im blizej bylismy Gardy tym wiecej chmur pojawialo sie na niebie , jakby ktos na gorze chcial nas po raz kolejny zniechecic .Wreszcie dotarlismy do polozonego dosc wysoko punktu widokowego z ktorego mozna bylo ujrzec czesc jeziora .
Widok naprawde robil wrazenie. W prawdzie znajdowalismy sie za daleko by okreslic kolor wody ale otoczony pieknymi gorami akwen zapieral dech w piersiach . Gdy tylko zsiedlismy z motocykli by porobic zdjecia ....zaczelo padac ,najpierw delikatnie kropilo a po chwili spadla konkretna ulewa . Nie bylo sie co zastanawiac -trzeba spierdalac . Bezsensem byloby w taka pogode zjeżdżać az na sam dol do samej Gardy. Itak gowno bysmy zobaczyli.
Po raz kolejny pogoda pokrzyzowala nam plany. Tym razem bylo o tyle lepiej ze widzielismy chociaz czesc jeziora. Moze za trzecim razem trafimy na lepsza aure.


Obrazek

Obrazek


Dalsza trasa mijala bez przygod, do czasu az zacząłem odczuwac ze cos jest nie halo z moimi hamulcami a konkretnie z przednim. Aby sie zatrzymac musialem cisnac naprawde mocno , do tego metaliczny dzwiek wydawany przez klocki dawal do myslenia . Zatrzymalismy sie by to sprawdzic i diagnoza okazala się banalna . Wszyscy zgodnie stwierdzili ze moje padsy czyli klocki wlasnie sie skonczyly i lepiej by bylo bym nie hamowal przodem bo rozpierdole tarcze i dopiero wtedy bedzie balagan. Musielismy znalezc czym predzej mechanika. Wydawalo mi się wtedy ze nie powinno byc to problemem , w koncu byl poniedzialek godzina pietnasta , musielismy tylko znalezsc jakis warsztat .
Jak na złość akurat tego dnia bylo we Wloszech jakies swieto i wszystko bylo nieczynne. Hamowanie tylem i silnikiem na deszczu doprowadzalo mnie do ciezkiej kurwicy. Zatrzymywalismy ludzi i pytalismy sie o jakikolwiek warsztat,na razie bez skutku. Korzystając z postoju Seba uznal ze już nie wytrzyma i musi odlac sie tu i teraz albo zmiana bielizny będzie nieunikniona . Okolica była nie bardzo sprzyjajaca bo znajdowaliśmy się na jakiejs głównej ulicy na ktorej był dosc spory ruch ale od czego sa przyjaciele . Seba postanowil odlac się pod plotem jakiejs szkoly a my mielismy go w tym czasie zasłaniać. Ustawiliśmy się w murze niczym pilkarze przed rzutem wolnym ale gdy tylko Seba zaczal sikac uciekliśmy na boki i użyliśmy klaksonow by przyciągnąć uwage tutejszej ludnosci . Kwiczeliśmy ze smiechu ,glowy wszystkich kierowcow jak i przechodniow były skierowane na jedna osobe. Seba przyjal to na miekko i pozdrowil nas srodkowym palcem.
W tym czasie Dominik zagadal z kobieta ktora polecila nam swojego znajomego mechanika . Gosc ponoc mial niedaleko swoj zakład naprawczy , musieliśmy tylko wjechac w glab osiedla domkow jednorodzinnych i tam go poszukac. Starsza pani wytłumaczyła nam dokladnie droge tyle ze mówiła po wlosku wiec musieliśmy się domyślać o co chodzi. Po kilku minutach krazenia znalezlismy otwarty warsztat , natychmiast spytalem pracującego tam mechanika o wymiane klockow w mojej yamaszcze. Niestety nie mial w tej chwili niczego pasującego do mojego modelu motocykla ale zadzwonil do wlasciciela i kazal nam czekac.
Czulem sie niezrecznie . Przez wlasne niedbalstwo spowolnialem reszte. Pewnie sam bym dymil gdyby to byl ktos inny a p rzeciez oczywiste jest ze przed taka wyprawa sprawdzenie klockow jest jedna z podstawowych rzeczy , ja to standartowo olalem. Powinno być mi co najmniej głupio no i było. Chlopaki na szczescie nie dawali mi do zrozumienia ze cos jest nie tak. Wreszcie po okolo dwudziestu minutach dotarl na skuterku właściciel warsztatu , obejrzal moje moto powiedzial cos po wlosku po czym szybko odjechal. Seba jako jedyny znajacy odrobine ten jezyk wytlumaczyl mi ze nadal mamy czekac.
Nie lubie Italii , nie wiem dlaczego. Moze przez to ze pracuje z kilkoma poprancami stamtad i trudno mi się z nimi dogadac ,a moze przez to ze za kazdym razem gdy tu jestem deszcz napierdala niemilosiernie. Jednak jesli chodzi o ludzi , a mam tu na mysli mechanikow to naprawde serducho maja na dloni. Tak bylo na Sycylii rok temu i tak bylo teraz. Okazalo sie ze wlasciciel warsztatu w deszczu naginal na skuterku by specjalnie dla mnie znaleźć klocki . To bylo cos czego raczej w Polsce bym nieuswiadczyl, po pol godziny gosc wrocil z klockami a jego pracownik natychmiast zajal się moim motocyklem.
W miedzyczasie Dominik i Freszu poszli do pobliskiej pizzerii by wziasc na wynos jakas pizze bo glod juz nam sie konkretnie dawal we znaki . Wrocili z kartonem od pizzy jednak w srodku zamiast wloskiego specjalu znajdowaly się domowe kanapki. Okazalo sie ze w pizzerii nie ma pizzy i to bylo jedyne czym mogli nas poratowac. Zawartosc pudelka zniknela w kilka minut. Zoladki byly pelne, samopoczucie rowniez sie poprawilo. Fachowcy sprawnie dzialali mi przy motocyklu. Seba rzucil pomysl by tylko kupic od nich klocki a on mi je wymieni przez co przytniemy te pare euro ,patrzac jednak na to jak bardzo ci ludzie sie starali by nam pomoc, nie mialem zamiaru uskuteczniac jakichs dziadowskich oszczednosci. Czas pokazal ze decyzja byla sluszna . Koszt samych klockow wynosil 72 euro a za wszystko zaplacilem rowne 80 . Mysle ze duzy wplyw na cene usługi mialo to ze bylismy w trasie , ludzie w takich sytuacjach patrza zyczliwiej i czesciej chca pomagac.
Wyjezdzajac przykleilismy na drzwiach zakladu nasza firmowa naklejke , machnelismy jeszcze kilka pamiatkowych fotek z mechanikami i moglismy ruszac dalej.
Teraz jechalo sie super. Hamulce dzialaly bez zarzutu, jedynie nieszczesna nozka doprowadzala mnie momentami do spazmow . Nauczylem się już ja nastawiac w czasie jazdy ale wygladalo to ponoc dosc komicznie i chlopaki mialy ze mnie niezla polewke kiedy krecilem stopa przez minute zanim trafilem na wlasciwy punkt ale jechac mozna bylo wiec git.

Obrazek

Obrazek

Dalsza droga mjala bez przygod . Zatrzymywalismy sie na tankowania ,zarcie fajke itp. Tylko pogoda delikatnie psula nastroj. Liczylem na to ze w Chorwacji będzie słonecznie,na razie jednak mielismy jeszcze przed soba kawalek Wloch i Slowenie . Co chwile lapaly nas ulewy a jedynie Dominik byl na tyle przytomny by ubrac kondoma ,cala reszta byla przemoczona do suchej nitki.
W pewnym momencie zatrzymalismy sie na jednej ze stacji by sie dotankowac. Znajdowalismy sie obecnie praktycznie kilka kilometrow przed granica Wloch i Slowenii i nadchodzil moj moment aby przejac lejce. Troche mialem stracha bo nigdy przedtem nie robilem za przewodnika i widzialem po Sebie ze lekko nie jest, ale co tam. Pomimo ze byłem już przemoczony do bielizny wbilem sie w kondoma, liczyłem na to ze chociaż będzie mi troche cieplej podczas jazdy ustawiłem się jako pierwszy i ruszylismy . To miala byc moja chwila prawdy.
Pogoda sie nieco rozjaśniła , nie było w prawdzie slonca ale przynajmniej przestalo padac co było sporym ułatwieniem i dobrze wróżyło na przyszłość . Tom tom prowadzil bez zadnych problemow. Nawet zaczynalo mi sie podobac to bycie wodzem. Było coraz przyjemniej ,chmury ustapily i moglismy sie poruszac nieco szybciej. Czulem jak mokre ubranie paruje mi pod wodoodpornym skafandrem . Nie chcialem go zdejmowac bo podejrzewalem ze zaraz jak to zrobie spadnie konkretna ulewa. Czasem mam takie wrazenie ze operator chmurek na gorze tylko czeka na to bym sie odkryl. Za chwile powinniśmy dotrzec do granicy Slowenii a to nastrajalo mnie dosc optymistycznie . Wlochy juz chyba zawsze beda mi sie kojarzyly z deszczem, wprawdzie Seba zapewnial mnie ze gdy jest tu z rodzina to nie spada ani kropla deszczu ale najwidoczniej moja niechec do tego kraju jest odwzajemniona.
Zaczynalo robic się przyjemnie.Ubrania na nas pomalu schnely czy tez schly albo wysychaly. Pierwsze moje kilometry jako wodzireja przebiegaly fantastycznie . Nie minela godzina jak wjechalismy do Slowenii. Automatycznie wbilem sie na autostrade. Ten kraj chcielismy poprostu przeciac i jak najszybciej dotrzec do Chorwacji. Delikatnie pobladzilem ale w koncu ukazala nam sie granica z pieknym napisem Croatia. Czulem sie swietnie, reszta chyba tez.

Obrazek

W tym kraju jeszcze nie bylem i chyba wlasnie to mnie tak pozytywnie nakrecalo . Pogoda wyklarowala się zupelnie i pomimo poznego popoludnia bylo cieplo i slonecznie.
Sluzby graniczne nie robily nam zadnych problemow . Po okazaniu paszportow wtoczylismy sie wreszcie na terytorium bylej Jugoslawii . Zadzwonilismy do Jacka ,mowil ze znalazl calkiem niezly camping w miejscowosci Umag i ze czeka na nas z utesknieniem. Wedlug nawigacji do celu mielismy mniej niz sto kilometrow wiec na pelnym luzie ruszylismy przed siebie. Swiadomosc tego ze dzis bedzie czas na wszystko ,czyli na spokojne rozlozenie sie, na zjedzenie czegos konkretnego i na zabawe przy piwku sprawiala ze atmosfera byla znakomita. Po kilkudziesieciu minutach pojawily sie znaki prowadzace do campingu az wreszcie ujrzelismy Jacka czekajacego przy swoim motocyklu .Mial za soba spora trase, w koncu cisnal tu z Polski bez postoju jednak nie bylo widac po nim jakiegokolwiek zmeczenia.
Tylko Seba znal chlopaka wczesniej ale dosc szybko znalezlismy wspolny jezyk i juz po chwili glosno sie nabijalismy z wszystkiego i z wszystkich. Do pola namiotowego nalezala również skromna restauracja oraz sklep spozywczy. Nawet nie zdjelismy bagazy z motocykli , zrzuciliśmy tylko z siebie skafandry i usiedlismy na zewnatrz przy stoliku .Zamowilismy po tutejszym piwku i zaczelismy przegladac menu by sie poprostu nieprzyzwoicie nawpierdalac. Po dwudziestu minutach stol uginal się od tutejszych specjalow. Ceny byly naprawde przyzwoite , wlasciwie w Wielkiej Brytanii za kwote umieszczona na rachunku moglibysmy co najwyzej piwko wychylic a tu prawdziwa uczta czyli kilka rodzajow miesa , fryty surowki i piwo w niemalych ilosciach . Humory dopisywaly. Nawet nie zauwazylismy ze zrobilo się już ciemno , niebo bylo czyste do tego stopnia ze mozna bylo zobaczyc wszystkie gwiazdozbiory o ile oczywiscie ma sie jakiekolwiek na ten temat pojecie. Ja nie mialem. Wiedzialem tylko ze skoro nie ma chmur to nazajutrz bedzie ladna pogoda i to mnie w zupełności satysfakcjonowalo.

Obrazek

Pomalu musielismy konczyc ucztowanie bo zauwazylismy ze obsluga delikatnie nas obcina i spoglada co chwile na zegarek. Prosty przekaz- chcieli juz zamykac. Musielismy przeciez jeszcze rozbic obozowisko wiec zakupilismy kilka piwek na wynos i wkulalismy motocykle na teren campingu.Nie minela chwila gdy znalezlismy placyk mogacy pomiescic nasze motury oraz namioty a po kilkunastu minutach obozowisko już bylo rozbite.
Wypity alkohol uderzal w tetnice jak to spiewal Muniek Staszczyk , bylo wesolo i pomimo poznej pory nikomu nawet nie przychodzilo do glowy by sie klasc spac. No moze prawie nikomu bo Freszu po uprzedniej toalecie automatycznie wbil sie do namiotu i probowal zasnac. Musial sie przeciez wyspac aby moc nas tradycyjnie wkurwic pobudka o siodmej rano . Byl tylko jeden sposob by go od tego odwiesc a z pomoca przyszedl nam slynny spray Dominika. Kiedy tylko Freszu schowal sie w namiocie przez niewielka szczeline zapodalem spora dawke gownianego aromatu , na efekt nie musielismy dlugo czekac. Fresz wylecial jak oparzony ze slepiami czerwonymi jak krolik i .... po zwyzywaniu nas rozlozyl sie ze spiworem na trawie i... zasnal. Hmm Tego nie przewidzielismy.
Przeprosilem mlodego bo mialo byc zabawnie a odnioslem wrazenie ze nieco przejebalem , ale jak sie bawic to sie bawic . Postanowilismy wykorzystac okazje ze Jacek ktory dopiero do nas dolaczyl poszedl sie wykapac i zapodalismy mu do namiotu dawke smiertelna naszego zapaszku i spokojnie czekalismy na efekt. Nie minelo kilka minut gdy zobaczylismy zblizajacego sie dziarsko Jacka z przewieszonym recznikiem na ramieniu oraz z kosmetyczka pod pacha. Podszedl , i tak jak wlozyl glowe do namiotu wycofal sie blyskawicznie nie dajac wogole po sobie poznac ze cos jest nie tak. Musielismy sie naprawde powstrzymywac by nie wybuchnac smiechem podczas gdy on pewnie zastanawial sie co sie stalo i dlaczego tak napierdala w jego domostwie . Zapewne podswiadomie mial nadzieje ze nie wyczujemy ze z jego namiotu smierdzi niczym z miejskiego szamba . Jacek po prostu usiadl obok i wlaczyl się do naszych dyskusji o wszystkim i o niczym. W ten sposób bezpiecznie odczekal okolo 40 minut . Wreszcie nie wytrzymalismy i nastapila eksplozja smiechu. Powiedzielismy mu co i jak, nie obrazil sie tez miał z tego polewke zdal egzamin celująco mogliśmy stwierdzic ze pasowal do naszej grupy. Pomalu rozchodzilismy się do namiotow , Fresz rowniez zaryzykowal i wrocil . Kolejny dzien za nami .

Obrazek


Dystansik przebyty 456 km razem 2233 km


07.06.2011 Wtorek
Obudzilem sie o normalnej porze .Tym razem pan budzik zlitowal sie nad nami i bylo okolo osmej rano gdy wyczolgalem sie z namiotu. Reszta juz zwijala obozowisko. Szybka poranna toaleta i udalismy sie do przyosrodkowej knajpy na sniadanie podczas ktorego ustalalismy plan na dzien dzisiejszy. Przede wszystkim chcielismy zjechac z trasy duzo wczesniej aby miec czas na zobaczenie czegos ciekawego . Nie mielismy zadnego punktu docelowego. Poprostu jedziemy przed siebie , stajemy gdzies nad morzem a popoludnie i wieczor poswiecamy na relaks. Doskonaly plan dnia .
Pogoda byla w sam raz . Sucho i nie za goraco ,odwiedzilismy jeszcze bankomat by wyplacic tutejsze kuny i moglismy ruszac przed siebie. Oczywiscie ja na swiecy a reszta za mna. Nie sposob bylo pomylic drogi, caly moj odcinek wedlug mapy przebiegal jedna trasa wzdloz morza , musielismy tylko wyjechac z miasteczka. Podczas jazdy coraz czesciej czulem delikatne stukanie lancucha , zreszta nie tylko moj motocykl przejawial te przypadlosc. Wlasciwie wszystkie sprzety oprocz Yamahy Jacka wymagaly naciagniecia i regulacji. Seba zdecydowal ze staniemy na jakims parkingu i tam zajmie sie tym osobiscie bo zna się na tym . Dla Dominika i Fresza to rowniez nie byla wielka filozofia , tylko ja wolalem by ktos to zrobil za mnie. Jakos nie chciałem ryzykowac jazdy na czyms co sam skladalem .
Zjechalismy na najblizsza stacje i.... zdalismy sobie sprawe ze klucze ktore posiadamy pasuja co najwyzej do jednego motoru. Po raz kolejny dalismy ciala jesli chodzilo o przygotowania. Nie pozostalo nam nic innego jak isc na stacje i spytac o pomoc bo dluzsza jazda w ten sposob mogla sie skonczyc dosc droga wymiana zebatki jak i samego lancucha . Panie na stacji niestety nie posiadaly zadnych narzedzi ale naprawde staraly się nam pomoc , zagadaly z gosciem ktory siedzial przy stoliku i popijajac kawe przeglądał gazete . Okazalo sie ze facet ma niedaleko stad swoj warsztat . Nie zastanawiajac sie dopil kawe i pojechal po klucze.
Nie wiem czy to my mielismy takie szczescie do ludzi czy poprostu tamtejsi mieszkancy maja we krwi pomaganie innym, w każdym razie po okolo piętnastu minutach podjechal do nas van z wyposazeniem ktorego niepowstydzilby sie zaden profesjonalny zaklad naprawczy. Wzielismy sie do roboty. tzn Seba sie wzial , bylem mu bardzo wdzieczny.

Obrazek

Obrazek

. Nie minelo czterdziesci minut gdy wszystko bylo gotowe. W prawdzie zarowno pomocni Chorwaci jak i Dominik z Freszem mowili Sebie ze nieco za mocno wszystko ponaciagal ale ten trwal przy swoim wiec nie bylo sensu sie sprzeczac . Ponieważ nasi dobroczyncy nie chcieli przyjac ani grosza za naprawe szybko podskoczylismy po kilka piwek by podziękować im chociaz w taki sposob. Moglismy jechac dalej. Kierowalismy się teraz na Pule. To byl nasz nastepny punkt. W prawdzie wedlug informatora jedyna atrakcja w tym miasteczku byl spory amfiteatr ale od czegos trzeba zaczac zwiedzanie

Z kolejnych ciekawostek na temat tego miasta wyczytalem ze w sredniowieczu Pule zamieszkiwalo 30 tys ludzi po czym za sprawa dzumy i malarii zostalo ich tylko 300 .
Drogi byly narazie ok choc niepokoily mnie delikatnie chmury zbierajace sie nad nami . Co jakis czas kropilo ale nie za mocno wiec jechalismy bez postojow. Okolo godziny trzynastej wjechalismy do Puli i kierujac sie znakami informacyjnymi dotarlismy do slynnej areny... ktora wygladala jak mlodsza siostra rzymskiego Koloseum i zapewnie byla stworzona wedlug tych samych planow . Z informacji zawartych w informatorze wyczytalem ze została zbudowana najprawdopodobniej przez cesarza rzymskiego Wespazjana. Mógła pomieścić 23 tys. ludzi, a na jej terenie organizowane były walki gladiatorów oraz dzikich zwierząt. Obecnie jest to jeden z trzech najlepiej zachowanych amfiteatrów Starożytnego Rzymu. Tak mowil informator. Zatrzymalismy sie , popstrykalismy i odpoczelismy nieco . Przy okazji machnęliśmy lekki posilek i moglismy jechac dalej. Nastepny cel to Rijeka gdzie planowaliśmy się już rozejrzec za jakims campingiem.

Obrazek

Trasa przebiegala calkiem niezle oczywiscie do czasu az pojawil sie maly deszczyk. Patrzac w niebo zdalismy sobie sprawe ze gonimy ulewe , ale nie moglismy albo raczej nie chcielismy sobie pozwolic na godzinne przeczekiwanie . Szybko założyliśmy deszczochrony i polecieliśmy do przodu na spotkanie z zywiolem. Pietnascie minut pozniej deszcz naginal niczym armatki wodne w latach osiemdziesiatych podczas ulicznych demonstracji. Musielismy znacznie zwolnic tempo ,do tego co chwile natykalismy sie na jakies roboty drogowe na ktorych nawierzchnia byla bardziej blotna niz asfaltowa. Dobijalo mnie to . We Wloszech deszcz ,w Chorwacji deszcz. Po jaka cholere wyjezdzalem z Wielkiej Brytani? Przeciez taka pogode mam tam na codzien.
W pewnym momencie do mojego nosa doszedl znany zapaszek , tak byłem przekonany ze to był spray Dominika , zastanawiałem się tylko jak on to zrobil jadac za mna w deszczu, im dalej jechaliśmy tym mocniej napierdalalo gownem. Odpowiedz na zagadnienie pokazala się po lewej stronie , otoz mijaliśmy wlasnie spływający po zboczu najprawdziwszy gówniany wodospad . Najwidoczniej musiala gdzies u gory pęknąć rura od kanalizacji i fekalia spływały na dol wielkim brazowym strumieniem . Wstrzymałem oddech i jechałem naprzod, zeby byl komplecik dopiero co naciagniety lancuch zaczal tak mocno bic ze odczuwałem spore wibracje w okolicach lewej stopy. Czyzby jednak Seba przesadzil ? Nie chcialem sie teraz nad tym zastanawiac, chcialem tylko wyjechac spod tej pierdolonej chmury. Po okolo godzinie jazdy w deszczu zdecydowaliśmy ze trzeba jednak przeczekac kilkadziesiat minut w jakims suchym miejscu bo padalo tak mocno ze ulice zmienialy sie w niewielkie potoki i jazda w czyms takim nie sprzyjala bezpieczenstwu. W pewnym momencie podczas hamowania przed swiatlami moj fazik stracil przyczepnosc i wlasciwie nie wiem jak to sie stalo ze sie nie wywrocilem. Odbilo mnie lekko w lewo ja sam nie pamietam co zrobilem ale jakos wyprostowalem sprzeta po czym ten poszedl w druga strone ale znowu udalo mi sie go opanowac. Serduszko mocniej zabilo i juz bylem pewien ze na nastepnej stacji zjezdzam i czekam az ulewa nie przejdzie. Po dziesieciu minutach odpoczywalismy pod zadaszeniem

Obrazek

Przy okazji dotankowalismy maszyny . Deszcz pomalu zaczynal się oddalac, bylo bezpieczniej i moglismy ruszac. Przejezdzalismy przez miasta i miasteczka a gdy tylko doganialismy ulewe stawalismy na poboczu pozwalając jej sie oddalic. Podczas tych postojow Seba zwrocil uwage na dosc istotny szczegol . Wsrod Chorwatow trudno bylo spotkac ludzi w naszym przedziale wiekowym. Albo ludzie starsi albo mlodziez ,ponoc nasi rowiesnicy mieli to nieszczescie by uczestniczyc w niedawno zakończonej wojnie i niewielu z nich powrocilo do domow. Dosc dziwnie to wygladalo , zupelny brak jednego pokolenia na ulicach .
Gdy udalo nam sie zagadac z jakims tubylcem po kilku zdaniach okazywalo sie ze kilka lat temu pracowal lub tez uczyl sie w Polsce, znali nasz kraj i traktowali nas bardzo przyjaznie. Pogoda zaczela sie przejasniac i ciemne chmury oddalily się na bezpieczna odleglosc ,dotarlismy do drogi ktora prowadzila wzdloz morza. To było cos niesamowitego , z lewej gory z prawej morze , lagodne zakrety wrecz stworzone do pokonywania motocyklem , i tak cale kilkaset kilometrow. Czlowiek nie wiedział czy ma patrzec na droge czy tez rozglądać się na boki. Seba i Dominik poczuli zew natury odkrecajac manetke na maxa wyprzedzili nas i ruszyli posmigac po winklach. Mnie sie nie spieszylo podobnie jak Freszowi i Jackowi. Jechalismy swoim tempem i karmilismy oczy otaczajacym nas pieknem.

Obrazek

Bylo juz okolo godziny siedemnastej wiec uznalem ze czas najwyzszy zjechac gdzies na postoj. Po prawej stronie co chwile mijalismy pola namiotowe znajdujace sie tuz nad samym morzem . To bylo tez cos nowego , przynajmniej dla mnie. Przyspieszylismy troche by dogonic zbiegow lecz po okolo dwudziestu minutach poscigu nadal ich nie widzielismy. Zjechalismy na pobocze i probowalismy wydzwonic ktoregokolwiek z nich , niestety bez skutku. Zaczynalo mnie to wkurwiac, to byl moj odcinek trasy i tego typu sytuacje rozpierdalaly caly plan. Fresz wsiadl na moto by dogonic chlopakow a ja z Jackiem usiedlismy sobie na poboczu i czekalismy na dalszy bieg wydarzen.
Minelo okolo dwudziestu minut. Fresz wrocil i mowil ze chlopaki czekaja pare kilometrow dalej. Gotowalo sie we mnie , moglismy juz relaksowac sie na plazy a tymczasem zamiast szukac pola namiotowego musimy szukac siebie nawzajem . Dochodzila godz dziewietnasta i zaczynalo się już zciemniac.Dojechalismy do chlopakow i probowalismy im wytlumaczyc ze albo trzymamy sie razem albo jedzmy w ogole osobno . Dominik przyjal to na miekko natomiast Seba nie wiadomo dlaczego wyskoczyl z pretensjami do Fresza . Chyba juz widzialem cos podobnego w zeszlym roku , tyle ze zamiast mlodego byl wtedy Dominik. Wtracilem sie choc pewnie nie powinienem tego robic bo Seba uznal ze wszyscy się na niego zmowilismy . Nie bylo sensu dalej drazyc tego tematu. Zdecydowalismy ze bierzemy najblizszy camping na plazy i tam przy piwku zapomnimy o sytuacji , Seba jednak zdenerwowal sie na tyle ze postanowil poszukac hotelu . Wysmialismy ten pomysl. Mialo byc tanio i dziko, a pogoda wrecz zachęcała do rozbicia namiotu.
Stanęło na tym ze Seba odjechal a cala reszta zostala na pobliskim campingu. Dziwnie sie zobilo. Nie czulismy sie winni , kazdy z nas popelnia bledy i kazdy musi czasem przyjac krytyke ,no ale jak widac w tym przypadku nie kazdy. Seba sie obrazil i wlasciwie w tym momencie nie wiedzielismy czy dalsza czesc trasy pokonamy z nim czy bez niego. Rozlozylismy namioty i udalismy sie do knajpy znajdujacej sie na naszym campingu . Stoliki byly ustawione przy samym morzu , wlasciwie to pijac piwo moczyliśmy stopy w wodzie. Troche pogadalismy o dzisiejszym incydencie, troche o tym co bedzie dalej. Bylo cudownie, czulem ze zyje ,nie zamienilbym tego na zaden hotel. Moglismy tylko wspolczuc Sebie. Naprawde nie chcialbym byc teraz sam.
Mila posiadowke okolo godziny dwudziestej drugiej przerwal nam deszcz, natychmiast zerwalismy sie aby pochowac wszystkie ubrania ktore probowalismy wysuszyc na zewnatrz. Po chwili pojawily sie pierwsze blyskawice i grzmoty no a deszczyk zmienil sie w ulewe . Chyba byla juz pora by sie wbic w namiot i zasnac. Nie chcialo mi sie isc umyc,zrobie to rano. Wcisnalem sie w spiwor wlaczylem ipoda i odplynalem
Dystansik przebyty 280 km razem 2513 km
08.06.2011. Sroda
Przez cala noc budzily mnie odglosy burzy i halas wywolany przez deszcz odbijajacy sie o powierzchnie namiotu , co jakis czas sprawdzalem czy woda nie dostaje sie do srodka ale poza kroplami zbierajacymi sie na wewnetrznych sciankach wszystko bylo wporzadku. Fresz obudzil nas okolo godziny osmej. Ulewa ustala ale niebo wciaz wygladalo niepewnie. Niestety Jacek miał mniej szczescia od nas i jego namiot był zalany .
Chcieliśmy się chociaż troche oprysznicowac ale sporych rozmiarow robactwo chodzące po kabinie sprawilo ze zrezygnowaliśmy z tego pomyslu. Przeciez prawdziwy motocyklista powinien chociaż troche śmierdzieć. Szybkie sniadanie , pakowanie motocykli i byliśmy gotowi do drogi. Seba chyba probowal nawiazac kontakt bo Dominik mial od niego nieodebrane polaczenie. Postanowilismy ruszac .Ten dzien zapowiadal sie calkiem niezle,wedlug planu mielismy jechac do Splitu a droga powinna byc bajeczna i taka tez byla. Juz po godzinie zza chmur wyszlo slonce i wszystko wskazywalo na to ze to bedzie jeden z przyjemniejszych dni tej wyprawy. Jedyna rzecza psujaca nastroj byla a wlasciwie byly strzelajace lancuchy. Myslalem ze to tylko u mnie ale chlopaki mialy identyczna sytuacje. Nieunikniona byla wizyta w jakims zakladzie naprawczym. Jechalismy wzdluz wybrzeza i rozgladalismy sie za mechanikiem, jak na zlosc niczego nie moglismy wypatrzyc. Dominik zobowiazal sie ze cos znajdzie i wyruszyl przodem podczas kiedy my moglismy sie rozkoszowac jazda po zakretach i podziwianiem widokow. Mijalismy dziesiatki motocyklistow z rejestracjami z calej europy i Nie dziwilo mnie to, smialo moge stwierdzic ze droga ktora jechalismy byla najlepsza trasa motocyklowa jaka dotychczas mialem okazje podrozowac.


Obrazek

W pewnym momencie zauwazylismy Dominika czekającego na poboczu przy wjezdzie na prywatna posesje .
Znowu uśmiechnęło się do nas szczescie i po raz kolejny pomogli nam Chorwaci użyczając swoich narzedzi ,było to dla nich takie normalne i zupelnie bezinteresowne jakby codziennie pojawial się ktos taki jak my . Fresz i Dominik zajeli sie lancuchami i po kilkudziesieciu minutach nasze motocykle juz dzialaly bez zarzutu. Oczywiscie nie bylo mowy o zaplacie za pomoc wiec w ramach podziekowania wydalismy nasz schowany na czarna godzine zapas tutejszego piwa. Gdy mielismy już odjezdzac zadzwonil Seba i spytal gdzie jestesmy. Nie chcielismy juz wracac do wczorajszego incydentu , ustalilismy poprostu punkt gdzie sie powinismy spotkac i ruszyliśmy w tym kierunku. Juz wtedy odczuwalem ze cos sie spierdolilo na lini Seba i reszta zalogi , podswiadomie jednak mialem nadzieje ze moze mi sie tylko wydaje i po kilku godzinach wspolnej jazdy wszystko będzie tak jak przedtem.
Im dalej jechalsmy tym bardziej sie wypogadzalo. Winkle, pogoda , morze z jednej gory z drugiej oraz muzyka w uszach sprawialy ze chcialem by ten odcinek nigdy sie nie konczyl. Bylo jak na filmach.
Dojechalismy do Zadaru. Wlasciwie spodziewalem sie nieco wiecej bo na zdjeciach w necie wygladalo to bajecznie. Tymczasem w mojej opini bylo to poprostu jedno z wielu portowych miasteczek . Dotarlismy do nabrzeza , pstryknelismy kilka fotek i ruszylismy dalej. Przed Splitem dostrzegliśmy czekajacego na nas Sebe. Przywitalismy sie zwyczajnie ,nikt ni slowem nie wspominal o wczorajszym wieczorze , było minelo . Seba opowiadal ze znalazl niedleko naszego obozowiska tani hotel i ze bylo super . Ucielismy temat. Z Freszem postanowiliśmy skorzystac z postoju i zejsc troche zboczem w dol by wykapac sie w Adriatyku . Woda byla ciepla jedynie skaliste dno sprawialo ze trzeba bylo uwazac jak sie stawialo stope. Poplywalismy okolo dwudziestu minut i mozna bylo wracac do motocykli. Mielismy bardzo dobry czas. Nawet jesli stracimy godzine na posilek to wszystko wskazywalo na to na to ze zdazymy jeszcze zwiedzic Split a noclegu poszukamy w Makarsce. Nie minelo kilkadziesiat minut gdy wjechalismy do drugiego pod wzgledem wielkosci miasta w Chorwacji.
Trzeba znowu bylo spojrzec w informator. Atrakcje przewidziane to ladna promenada i kilka kosciolow. Poniewaz Kosciolow widzielismy wystarczajaco duzo w Polsce postanowilismy zwiedzic promenade. Zostawilismy motocykle na parkingu i zrobilismy mala przechadzke wzdluz nabrzeza. Minelismy kilku Polakow w tym wycieczke oprowadzana przez zakonnice. Pokrazylismy godzine , porobilismy zdjecia i pomalu zaczelismy sie zawijac. Bylo okolo godziny szesnastej a do Makarskiej mielismy tylko 60 kilometrow wiec wszystko wskazywalo ze ten wieczor bedzie udany.
Makarska jest jedną z bardziej rozrywkowych miejscowości Dalmacji. Posiada dwa nadmorskie bulwary (przez miejscowych zwane po prostu "starą" i "nową" promenadą), wysadzane palmami i otoczone butikami, kawiarniami i barami oraz długą plażę. Plaża jest nieco kamienista, zaś w płytkich wodach łatwo natknąć się na jezowce dlatego do obowiązkowego ekwipunku plażowicza należą klapki. W Makarskiej znajduje się kilka dyskotek: popularna grota o wdzięcznej nazwie "Deep" (w prawdziwej jaskini na skalistym wybrzeżu półwyspu Sv. Peta w centrum miasta), stara Opera, którą zmieniono w "Peter Pan Club" oraz Disco Plaža. Miasto obfituje również w bary i restauracje, serwujące dania kontynentalne i regionalne.
Powyższy opis jest cytatem wklejonym z wikipedii , my wiedzieliśmy jedynie ze jest to raczej imprezowa czesc Chorwacji i ze na pewno będzie wesolo. Jak na skrzydlach ruszylismy przed siebie. Tuz przed wjazdem do miasta na jednej z waskich uliczek probowalem wyminac auto ktore nagle bez sygnalizowania zaczelo skrecac w lewo. Delikatnie odbilem i przyspieszylem na tyle ze nie zdążył mnie zahaczyc, spojrzalem w lusterko i zdalem sobie sprawe ze ktorys z nas jadacy za mna probowal wykonac identyczny manewr tyle ze mniej udanie. Nie widzialem ktory to z nas , jedynie rzucil mi sie w oczy lezacy na ulicy motocykl, nawrocilem i z dusza na ramieniu podjechalem do miejsca wypadku. Wszyscy stali na wlasnych nogach wiec odetchnąłem z ulga , pechowcem byl Jacek który tez probowal sie zmiescic ale widzac ze nie da rady byu uniknąć zderzenia poprostu przytomnie zeskoczyl i polozyl sprzeta. Kierowca auta nawet sie nie zatrzymal jednak nie mielismy zamiaru go scigac , trzeba bylo podniesc yamahe Jacka i oszacowac straty. O dziwo dzieki crashpadom tylko delikatna rysa na owiewce swiadczyla o upadku. Jacek również nie odniosl zadnych obrazen wiec odpalilismy rumaki i tym razem jadac ostrozniej wjechalismy do Makarskiej.
Rzeczywiscie dalo sie odczuc rozrywkowy klimat tego miejsca .Przewazajaca liczba mlodych turystow i muzyka dochodzaca z pubow pomimo wczesnej pory nakazywala nam szczegolnie uwazne zwiedzenie tego miasta . Tym razem bylismy pewni ze piwkowanie nie odbedzie sie na polu namiotowym. Trzeba bylo znalezc camping ale po wbiciu w nawigacje szukaj , okazalo sie ze najblizsze pole namiotowe znajduje sie dopiero okolo trzydziestu kilometrow stad. Nie chcielismy sie az tak oddalac ale o hotelu tez nie bylo mowy. Jak z nieba pojawil sie jegomosc na skuterze i zaproponowal nam swoje pokoje do wynajecia. Po chwili poswieconej na targowanie sie doszlismy do porozumienia i cena za pokoj znajdujacy sie przy samym deptaku byla niewiele wyzsza niz za pole namiotowe. Decyzja zapadla. Gosc ruszyl przodem a my grzecznie wezykiem podazalismy za nim. Po pokonaniu kilku przecznic wjechalismy na posesje i zaparkowalismy motocykle pod wiata .Zabralismy co niezbedne i po uwczesnym uregulowaniu naleznosci udalismy sie na pokoje


Kazdy pokoj byl schludny i posiadal wlasna łazienkę. Niczego wiecej nam nie bylo trzeba.
W naszym pokoju znajdowalo się jedno lozko malzenskie oraz jedno pojedyncze. Zrobilismy szybkie losowanie i wyszlo ze Dominik spi sam a ja z Freszem . Nie przejmowalem się tym, jakos damy rade. W koncu planowalismy wrocic nawaleni wiec moze ktos akurat zalegnie na podlodze. Po rozgoszczeniu i odswiezeniu sie bylismy gotowi do podboju miejscowego kurortu. W wygodnych ubraniach i z piwkiem w dloni wygladalismy jak najzwyklejsi wczasowicze. Smiejac sie glosno udalismy sie na zwiedzanie tamtejszych klubow.
Chcialbym moc opisac dokladnie jak przebiegal ten wieczor jednak wiekszosc przypominalem sobie na drugi dzien ogladajac zdjecia. Pamietam miedzy innymi ze probowalismy przyciagnac do brzegu zacumowany jacht i ze ochroniarzowi to sie za bardzo nie podobalo , ze spiewalismy karaoke i ze skakalismy z Dominikiem po bojach plywajacych na nabrzezu. To bylo chyba takie pierwsze odreagowanie calego stresu zwiazanego z ta wyprawa,ilosci zwiedzonych klubow tez nie pamietalem. W koncu sie rozdzielilismy czy tez pogubilismy i wracalismy na raty. Kiedy kolo trzeciej probowalismy dotrzec do domu zaskoczyl nas grad wielkosci grochu , a po chwili spadl deszcz tak mocny ze przemokliśmy do suchej nitki. Spiewajac deszczowa piosenke szlismy przed siebie, przeciez jestesmy twardymi raiderami i nie bedziemy sie chowali przed byle deszczykiem.Gdy dotarlem do domu ,tylko przebrałem się w cos suchego i zaraz zaleglem glebokim snem alkoholika.

Przejechalismy tego dnia 416 km razem 2929 km

Obrazek

Obrazek

09.01.2011. Czwartek
Pobudka niczym z filmu hangover . Sahara w mordzie, bolaca glowa i kiepskie samopoczucie. Pomalu zwlekalismy sie z lozek. Mimo lekkiego zamieszania w mozgownicach kazdy mial dobry humor. Poprostu mowilismy troche wolniej niz zazwyczaj i myslelismy zapewnie tez . Chlodny prysznic sprawil ze poczulem sie troche lepiej, pakujac bagaze rozmawialismy o jakichs pierdolach. W pewnym momencie Dominik tak poprostu podszedl do okna i... pierdolnal w nie glowa rozbijajac szybe w drobny mak.... dzwiek tluczonego szkla rozlegl sie po calym domu.... zapadla cisza.
Wyjakalem tylko do Dominika “dlaczego to zrobiles?” odpowiedz mnie zmiazdzyla . “chcialem tylko wyjrzec na zewnatrz a nie zauwazylem szyby bo nie zalozylem okularow” Polozylismy sie na ziemi ryczac ze smiechu , po chwili wpadl Seba , stwierdzil tylko ze jak uslyszal halas to był przekonany ze to musi byc u nas. Przy okazji dowiedzieliśmy się ze Jacek kazal nas serdecznie pozegnac bo ze wzgledu na jakies sprawy osobiste musial zawijac sie do Polski i wyruszyl już z samego rana. Znowu bylo nas czterech.
Niby wypadek z szyba byl smieszny ale Dominik krwawil z czola niczym zarzynana swinia no i szyba byla rozwalona wiec trzeba bylo znalezc wlasciciela. Okazalo się sie ze ten pojechal szukac nastepnych klientow na nabrzeze wiec po spakowaniu sie postanowilismy poczekac na niego na zewnatrz. W tym czasie zjedlismy na sniadanie resztki pieczywa i pasztetu . Minelo pol godziny gdy pojawil sie nasz gospodarz. Dominik prosto z mostu przedstawil mu jak wyglada sytuacja , gosc nie bardzo chyba chcial wierzyc w wersje Dominika czemu sie wcale nie dziwie, tez bym nie uwierzyl gdybym nie widzial na wlasne oczy. W koncu się dogadali i musial tylko doplacic okolo 20 euro. Ogolnie gosc byl szczerze zdziwiony ze nie wyjechalismy bez slowa . W ramach wdziecznosci za nasze honorowe i obywatelskie zachowanie opatrzyl rozciecie Dominika plastrem zakrywajacym pol glowy w ktorym nasz kaskader wygladal jeszcze zalosniej niz z sama rana cieta.


Obrazek

Obrazek

Moglismy ruszac dalej. Podjechalismy jeszcze na promenade by popstrykac troche przy dziennym swietle bo wszystkie dotychczas zrobione fotki w Makarskiej byly pstrykane nie dosc ze pod wplywem alkoholu to na dodatek w nocy. Przy okazji spotkalismy ekipe motocyklistow z Warszawy ktorzy mieli tu swoja baze wypadowa i zwiedzali cala Dalmacje . Pogadalismy chwile, strzelilismy pamiatkowe foty i moglismy ruszac dalej.

Obrazek


Zapewnie wszyscy jeszcze mielismy jakies resztki promili w wydychanym powietrzu wiec zdecydowalismy ze jedziemy ostroznie i pomalu. Do przejechania mielismy na dzien dzisiejszy zaledwie 150 kilometrow gdyz celem byl Dubrownik ktory chcielismy zwiedzic dokladniej niz wszystkie dotychczas mijane miasta. Upal nie pomagal nam w czasie jazdy, w jednostajnym tempie polykalismy kilometr za kilometrem . W pewnym momencie po lewej stronie pojawilo sie bajeczne ,otoczone zielonymi wzgorzami jezioro. Musielismy sie zatrzymac by to sfotografowac , takich widokow poprostu nie wypada omijac. Zagapilem sie nieco na widoczki i przejechałem spory zjazd na taras widokowy. Zacząłem się rozglądać za nastepnym miejscem na postoj ,w koncu wyhaczylem mala polane po prawej i dosc gwaltownie zaczalem hamowac. Uslyszalem tylko klakson i w lusterku zobaczylem Sebe zblizajacego sie do mojej dupy ze spora predkoscia . Nie wiem czy sie zagapil ,czy tez za blisko mnie jechal . Uslyszalem tylko donosny pisk opon . By uniknac kraksy odbilem w prawo jednoczesnie z calej sily zaciskajac klamke hamulca i dociskajac hamulec tylni . Motocykl zjechal na pobocze i wyladowalem w krzakach . Nie wiem dlaczego zjezdzajac podczas hamowania nieswiadomie odkrecilem manetke gazu co nieco zwiekszylo predkosc mojego lotu . Reszta ekipy zatrzymala się bez problemu i szybko podbiegla do mnie.
Zsiadlem z motocykla i az sie balem go podniesc.Dotychczas mialem na nim dwie wywrotki i obie konczyly sie rozbita przednia owiewka, tym razem po czesci uratowaly mnie krzaki a po czesci boczne kufry na ktorych spoczal caly ciezar motocykla. We trojke wypchnęliśmy yamahe z zarosli i okazalo sie ze straty sa zerowe...cud po prostu , nie bylo nawet rysy po wypadku.
Dopiero teraz zaczela mnie puszczac adrenalina i poczulem pulsujacy bol w prawej kostce. Motocykl wywrocil sie na ta strone wiec przy okazji przygniotl mi stope. Po zdjeciu obuwia dalo sie zauważyć calkiem spora opuchlizne, no i kulalem nieco gdy stawialem ciezar ciala na tej nodze . Dalo sie chodzic wiec bylo ok ,mialem nadzieje ze to nic powaznego . Kilka najblizszych godzin zapewne da mi odpowiedz czy cos uszkodzilem czy to tylko stluczenie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeśli już się zatrzymaliśmy byloby grzechem gdybymy nie wykorzystali okazji aby przejść na druga strone ulicy i przyjrzec się temu cudowi natury przez który malo co się nie połamałem. Widok faktycznie zapieral dech w piersiach. W takim momencie dobrze jest się zawiesic w czasie i po prostu zyc ta chwila , spojrzałem na współtowarzyszy i chyba mieli podobne odczucia bo w ciszy rozgladali się wokół, nikt nie odezwal się ani slowem przez kilka minut. Po kwadransie z zalem wsiadaliśmy na motocykle, na szczescie tuz za zakretem zauwazamy bistro którego okna wychodzily akurat na panorame jeziora wiec bez zastanowienia zjechalismy by zamowic cos na obiad . Pozostalo tylko okolo osiemdziesięciu kilometrow do celu a bylo dopiero kilka minut po dwunastej , mielismy bardzo dobry czas.
Jechalismy dalej tym razem bardzo ostroznie. Wreszcie dotarlismy do Dubrownika. Slonce wciaz nas delikatnie przypalalo wiec postanowilismy najpierw znalezc miejsce do rozbicia obozowiska a dopiero pozniej rozpoczac zwiedzanie . Dubrownik to niewielkie miasto położone na południu Dalmacji które mimo swych niedużych rozmiarów uważane jest za najpiękniejsze miasto w Chorwacji, nic więc dziwnego, że wiele osób nazywa je „perłą Adriatyku”. Wedlug nawigacji najblizszy camping znadowal sie calkiem niedaleko. Po pietnastu minutach bylismy u celu, zalatwilismy formalnosci i moglismy wjechac na teren pola namiotowego . Juz okolo godziny pietnastej obozowisko bylo gotowe i bylismy gotowi do wymarszu.

Obrazek

Na terenie campingu znajdowala sie pralnia wiec od razu ustalilismy ze wieczorem trzeba bedzie sie tam wybrac bo kazdemu z nas zapas czystej bielizny wyczerpal sie juz jakis czas temu. Zdecydowalismy ze aby bylo ekonomiczniej do miasta jak i na plaze jedziemy tylko dwoma motocyklami. Dominik jechal z Freszem a ja dosiadlem sie do Seby. Na poczatek ruszylismy nad wode.

Obrazek

Plaza, no coz , jak zwykle betonowo-kamyczkowa za to woda rewelacja. Poplywalismy popstrykalismy i po okolo godzinie bylismy gotowi do zwiedzania miasta. Minela dopiero godzina siedemnasta wiec mielismy jeszcze mnostwo czasu. Wsiedlismy na motocykle i skierowalismy sie w strone starego miasta które już z daleka prezentowalo się wyjątkowo imponująco. Piękna starówkę otaczaly olbrzymie mury obronne, dzięki którym Dubrownik nigdy nie został zdobyty w bezpośredniej walce (nawet w 1991 roku). Na Starówce niemal wszystko było z kamienia: zarówno domy, jak i ulice, a ich powierzchnia przez całe wieki została wypolerowana niemal do granic możliwości. Kamienne są również zabytki, których w tym mieście jest ogrom, a także mury, po których można obejść miasto dookoła oglądając je z każdej możliwej strony .Widoki robily wrazenie. Cieszylem sie z tego ze jechalem dzis jako pasazer dzieki czemu moglem do woli sie rozglądać podziwiac mijane zakatki .

Obrazek

Gdy juz dotarlismy na miejsce po odstawieniu sprzetow postanowilismy zaczac od posilku i jakiegos piwa a dopiero pozniej pospacerowac po znajdujacej sie nieopodal twierdzy. Bylismy bardzo glodni wiec nie sprzeczalismy sie jesli chodzilo o wybor jadlodajni. Wbilismy sie do pierwszej z brzegu i usiedlismy na ogrodku. Kelnerka szybko zebrala zamowienie i na stole pojawily sie tradycyjne kufle z grubego szkla wypelnione zimnym piwem. Juz mielismy wznosic toast gdy zauwazylismy ze Dominik nieco pobladl i dosc nerwowo zaczal l przegladac jedna torbe za druga.... Nie mogl znalezc portfela. Chlopak byl niesamowity, zdalem sobie sprawe o ile bylby ten wyjazd ubozszy gdyby tego goscia nie bylo z nami. Po prostu z nim non stop cos sie dzialo . Przypomniala mi sie sytuacja sprzed kilku miesiecy gdy na stacji Dominik zgubil dwadzieścia funtow. Kruk to skomentowal jednym zdaniem ”ten facet musi miec bardzo ciekawe zycie” . Powyższy tekst pasowal jak ulal do obecnej sytuacji,niby cholernie powaznej bo bez dokumentow mogliśmy zapomniec o wjezdzie do krajow spoza Unii Europejskiej jak Czarnogora lub Serbia ,a z drugiej strony smiesznej ze to znowu na biednego Dominika trafilo. Freszu rowniez czul sie winny bo to on wzial wszystkie nasze rzeczy do swojej torby. Byly dwa wyjscia : albo plaza albo camping. Nigdzie indziej nie mogl tego zgubic.
Zdecydowalismy ze sprawcy zamieszania pojada to sprawdzic a Seba i ja popilnujemy stolika. Pasowal mi ten plan. Jakos podswiadomie czulem ze wszystko itak dobrze sie skonczy . Dominik jeszcze na droge wziął kawalek pizzy który zaczal jesc nie zdejmując kasku z glowy , a mnie i Sebe czekalo ciezkie zadanie czyli konsumpcja pizzy oraz opieka nad wczesniej zamowionym piwem. Wywiazalismy sie z tego zadania celujaco, zanim chlopaki wrocily zdazylem zjesc pizze swoja i Dominika oraz wypic zarowno jego jak i moje piwo. Nie chcialem by sie zmarnowalo.
Po okolo czterdziestu minutach chłopaki wróciły z niezbyt dobrymi wiadomosciami. Dupa poprostu , nie znalezli niczego . Trzeba bylo jak najszybciej zadzwonic do banku by zablokowac karty zanim szczesliwy znalazca zacznie sobie robic darmowe zakupy. Po wykonaniu kilku polaczen na lini Chorwacja –Uk konto Dominika zostalo definitywnie zablokowane. Zamowilismy cos do jedzenia by poszukiwacze tyle nie mysleli i zaczelismy sie zastanawiac co dalej. O kase sie nie martwilismy , moglismy wylozyc ile trzeba jedynie kwestia dokumentow nie dawala nam spokoju.
Nagle stal sie cud i twarz Dominika pojasniala. Zupelnie przypadkowo wyjmujac z torby klapki plazowe Fresza odnalazl w jednym z nich swoj portfel . Nie komentowaliśmy tego. Po co ? poprostu cieszylismy sie razem z nim. Niestety karty juz zostaly zablokowane i na razie odkrecic sie tego nie dalo , ustalilismy ze jesli czegos bedzie nasz pechowiec potrzebowal to poprostu da nam znac a rozliczyc mozemy sie po powrocie. Dokonczylismy posilek ,dopilismy piwo i udalismy sie w strone starowki.
Znajdujace sie nad samym morzem mury obronne juz z daleka robily wrazenie. Po przekroczeniu bramy twierdzy spodziewalismy sie raczej jakichs zabytkow przyblizajacych przeszlosc tej warowni a tu .... okazalo sie ze wewnątrz rozciagal sie najzwyklejszy deptak , sklepy z pamiatkami oraz mnostwo restauracji. troche sie rozczarowalismy .

Obrazek

Obrazek

Obeszlismy co bylo do obejscia i po zrobieniu kilku zdjec skierowalismy sie w strone motocykli.
Podsumowujac przytocze cytat z Fresza: Komercha i tyle. Wracamy na pole namiotowe trzeba jeszcze zrobic pranie. Troche pobladzlismy z Seba w drodze powrotnej i pare razy miałem ochote zeskoczyc z motocykla gdy Seba pokazywal mi moc swojej yamahy ale w koncu dotarlismy na miejsce. Po spedzeniu przeszlo godziny w pralni udalismy sie do namiotow. Tego dnia grzecznie polozylismy sie spac. Lezac myslalem juz o jutrze. Przed nami byla Czarnogora czyli kraj o ktorym nie wiedzialem praktycznie nic. O Chorwacji wiedzielismy ze kurorty ze plaze i taka Europa a jutro mielismy wjechac w nieco bardziej , jakby to nazwac.... bardziej niekomercyjne rejony. A pozniej powinno byc jeszcze lepiej Albania ,Serbia , Kosowo, Macedonia. Mialem problemy z zasnieciem ale w koncu zaleglem
Dystans 176 km a za nami lacznie 3105 km.


10.06.2011. Piatek
Dzis mijal tydzien od wyjazdu
Tym razem wstalismy wszyscy mniej wiecej o tej samej porze , bylo okolo godziny osmej. W pospiechu zwinelismy obozowisko i udalismy sie do pobliskiego sklepu by zakupic cos na sniadanie. Po jogurcie i dwoch bulkach na glowe bylismy na tyle syci ze moglismy jechac. Dystans na dzien dzisiejszy wedlug planu nie powinien byc dluzszy niz trzysta kilometrow wiec niewiele j przypuszczaliśmy jednak ze drogi ktorymi przyjdzie nam sie tego dnia poruszac moga byc nieco inne niz te Chorwackie . Wolelismy nie zwlekac by uniknac jazdy po zmroku. Dzisiejsza noc mielismy spedzic juz u celu calej wyprawy czyli w Albanii.
Pogoda byla cudowna , slonce swiecilo i wszyscy bylismy wypoczeci . Kierowalismy sie na Czarnogore , musielismy jeszcze tylko wjechac na jakas stacje bo czesc sprzetow musiala byc dotankowana. Gdy dojechaliśmy Seba i Freszu poszli sie dopelnic a ja z Dominikiem poczekaliśmy na poboczu . W pewnym momencie podszedl do nas okolo trzydziestoletni facet . Zauwazyl polska flage na moim fazerku i zagadal po naszemu. Mowil ze mieszka tu od kilku lat z zona i z dziecmi. Pracowal na misjii humanitarnej w Czarnogorze jako nauczyciel w szkole dla dzieci pochodzących z rodzin poszkodowanych podczas konfliktu balkanskiego. Praca polaczona z pasja ... Gdy tak rozmawialiśmy dotarla do nas reszta jego rodziny czyli zona i dwojka dzieci a po chwili Seba i Fresz. Pogadalismy jeszcze kilka minut , pstryknelismy pamiatkowe fotki i zyczac sobie nawzajem powodzenia ruszylismy kazdy w swoja strone. Dobrze było moc pogadac z rodakami, chyba nie ma miejsca na swiecie gdzie by nie było Polakow pomyślałem odjeżdżając.
Im blizej bylismy Czarnogory tym bardziej drogi tracily na jakosci .Poczawszy od delikatnych kolein a skonczywszy na dziurach ktore trzeba bylo ominac bo najechanie na nie rownalo sie z natychmiastowa naprawa zawieszenia. Chyba rzeczywiscie skonczyla sie komercyjna czesc wyprawy. Samochodow rowniez bylo coraz mniej.

Obrazek

Wreszcie pojawilo sie przejscie graniczne. Witamy w Czarnogorze!!! Wedlug informatora turystycznego w kraju dotąd przez Boga i ludzi zapomnianym , przez co jeszcze nawet bardziej atrakcyjnym. Ponoc jeżeli gdziekolwiek na starym kontynencie szukać wciąż dziewiczej przyrody, to właśnie tu w kraju, który malowniczo odróżnia się od reszty Europy.
Po dokladnym obejrzeniu przez celnika naszych dokumentow padlo pytanie ktorego wlasciwie sie spodziewalismy. Zielona karta jest? Zaden z nas nie posiadal ubezpieczenia na ktorykolwiek z krajow które mielismy zamiar zjechac w najblizszym czasie. Bedac jeszcze w Wielkiej Brytani dzwonilismy do naszych ubezpieczalni w tej sprawie i slyszelismy : ze nie zajmuja sie tym, ze to zbyt wiele panstw i ze poza Unia europejska czyli podsumowujac mielismy nie zawracac im dupy . Zasiegnelismy rowniez jezyka u ludzi ktorzy juz smigali tymi trasami i ponoc byla mozliwosc zakupu zielonej karty na kazdej granicy tyle ze wiazalo sie to i z wiekszymi kosztami i ze strata czasu.
Tak wlasnie bylo w tym przypadku. Musielismy zostawic motocykle na poboczu i udac sie do znajdujacego sie nieopodal baraku w ktorym znajdowalo sie biuro. Ustawilismy sie w kolejce i grzecznie czekalismy na komende wejsc . Wchodzilismy jeden po drugim do pomieszczenia ktore zywcem przypominalo mi urzedy z filmow Stanislawa Bareji. Zadymiony pokoj sterty papierow na stole , w kacie grajacy telewizor rubin no i leniwy urzedas ktory ze stoickim spokojem po skasowaniu kilkudziesieciu euro od osoby podbijal pieczatke na swistku papieru upowazniajacym nas do wjazdu na teren Czarnogory. Czas sie cofnal o dobre dwadziescia lat.
Teraz moglismy juz legalnie wrocic do maszyn i cisnac naprzod. Zrobilismy jeszcze pamiatkowa fotke na tle tablicy granicznej i po chwili musielismy uciekac bo pojawil sie zolnierz ktory nas pogonil - wiadomo,zakaz fotografowania.

Obrazek

Pozegnalismy sie czym predzej z panem i ruszylismy przed siebie.
Wedlug celnikow jedynym miejscem w poblizu ktore warto bylo zobaczyc w okolicy byly tereny otaczajace pobliskie jezioro , my jednak zdecydowalismy ze wiecej uwagi poswiecimy na zwiedzenie Kotoru. Miasta portowego w południowo-zachodniej Czarnogórze. Kotor jest położony nad Zatoką Kotorską na wybrzeżu Adriatyku otoczony z trzech stron górami. Jest to region wyjątkowego przyrodniczego piękna, gdzie strome zbocza gór opadają ku morzu. Tak ladnie przynajmniej mialem napisane w ksiazeczce.
Ponoc rowniez warte zwiedzenia bylo samo stare miasto. Jechalismy rownym tempem , nieco wolniejszym niz przez ostatnie pare dni ale jakosc drog nie zachecala do zbytniego rozpedzania sie. To nawet lepiej , piekne widoki w stu procentach rekompensowaly nam to zolwie tempo. Po bokach lancuchy gor i przyroda sprawiajaca wrazenie takiej ... jakby bardziej dzikiej , nieodkrytej niz tej widzianej dotychczas . Naprawde pieknie sie jechalo.


Obrazek

Zblizalismy sie do pierwszego waznego punktu dzisiejszego dnia. Juz z daleka dalo sie zauwazyc ze miasto otoczone jest średniowiecznymi murami miejskimi , cos jak w Dubrowniku tyle ze tutaj kredowo jasne gory jeszcze dodawaly uroku . Musielismy znalezc jakas knajpe by sie posilic no i przy okazji podjac decyzje co robimy dalej , było okolo godziny czternastej. Minelismy pobliska zatoke . Kazdy jacht przycumowany do nabrzeza wygladal jak plywajacy milion dolarow, az czlowiek zadawal sobie pytanie czy znajduje się w Czarnogorze czy tez w Miami. Poprostu przepych i bogactwo jakiego raczej nigdy nie bede mial okazji posmakowac co nie znaczy oczywiscie ze mnie scisnelo z zazdrosci . Jakos nigdy nie marzyłem by mieć wiecej niż mam. Przejechalismy dalej a ja wciaz nie wiedzialem czy powinienem sie kierowac w strone starowki . Okrazylismy zalew i po przejechaniu kilku bardzo waskich uliczek wypatrzelismy restauracje znajdujaca się tuz nad sama woda. Zaparkowalismy motocykle i rozsiedlismy się wygodnie na tarasie. Trzeba bylo przyznac ze widok byl bajeczny.

Obrazek

Chcielismy tylko szybko cos zjesc i jak najprędzej ruszyc na stare miasto, jednak dla mieszkańców Kotoru pospiech był chyba zupełnie obcym pojeciem. Dopiero po okolo dziesięciu minutach podeszla do nas pani w srednim wieku i pomalutku zaczela rozkladac obrus i sztucce. Probowalismy wyjasnic ze to wszystko nie jest potrzebne bo sie spieszymy i wystarczy jakas szybka przekaska ale nasz angielski chyba nie byl tu jezykiem powszechnie rozumianym , po polsku rowniez sie nie dogadalismy. Czas mijal a my jeszcze nie zdazylismy nic zamowic. Wreszcie podeszla do nas ta sama kobieta i zebrala zamowienie , zdalem sobie sprawe ze jestesmy tu obecnie jedynymi klientami a pani obslugujac nas robi jednoczesnie za kelnerke , barmanke i kucharke. Zanim na stolach pojawilo sie jedzenie minela godzina. Bylismy wkurwieni ,raczej moglismy zapomniec o zwiedzaniu starowki jesli chcielismy dzisiaj dotrzec do Albanii. Jakosc jedzenia byla dokladnie taka jak obsluga czyli do dupy , nie daliśmy jednak tego poznac po sobie nie wypadalo narzekac. Poprostu grzecznie podziekowalismy i czym prędzej się oddaliliśmy . Kolejny wazny punkt wyprawy poszedl sie jebac. Trudno ... trzeba sie trzymac planu a ten jest taki by jechac w strone granicy z Albania. Przejezdzalismy przez miasteczka i wioski i pomalu przyzwyczajilismy sie do tutejszych dziurawych drog. Nasza uwage przykolo jezioro na którego srodku znajdowaly się dwie położone bardzo blisko siebie male wysepki, na jednej znajdowal się kościół a na drugiej meczet. Dotrzec do świątyń można było jedynie wplaw albo lodka.

Obrazek

Dosc ciekawe rozwiązanie pomyslalem , w ten sposób chyba latwo było sprawdzic komu naprawde zalezy na odwiedzaniu świątyni a kto robi to z musu. W pewnym momencie kierujac sie nawigacja wjechalismy do miejscowosci ktorej nazwy nie pamietam a przed nami pojawila sie tablica z zakazem wjazdu. Droga byla zupelnie rozkopana niczym w Poznaniu przed mistrzostwami euro. Zatrzymalismy sie wszyscy ... wszyscy oprocz Seby. Ten zrecznie ominal zakaz i slalomem wjechal na teren robot drogowych. Moj pierwszy odruch byl identyczny by jechac za nim jednak zanim ruszylem dostrzeglem w lusterku policyjny radiowoz i zatrzymalem się natychmiast . Panowie policjanci spytali sie tylko czy ten gosc popierdalajacy po terenie budowy jest naszym znajomym , oczywiscie nie znalismy czlowieka. Raczej nam nie uwiezyli bo oprocz naszych nie widzialem tu zadnych innych motocykli na brytyjskich rejestracjach ale na szczescie nie dociekali prawdy . Pokazali nam tylko ktoredy musimy objechac nieszczesna droge i pozwolili nam odjechac. Ruszylismy z nadzieja ze gdzies tam spotkamy Sebe. Droga prowadzila przez pola i laki ale po okolo dwudziestu minutach wyjechalismy na glowna ulice przy ktorej znajdowaly się już znaki kierujace nas na Albanie. Jadac przed siebie po lewej stronie zauwazylismy stacje na ktorej czekal na nas Seba ,jak widac policja mu tez odpuscila.
Na stacji pracowali wspolnie Chorwat , Serb gosc z Czarnogory i dziewczyna z Bosni . Teoretycznie powinni sie wszyscy nienawidziec a wygladali na calkiem zgrana ekipe. Na szczescie polityczne herezje nie dotykaja wszystkich. Przed nami prosta droga do granicy. Dotankowalismy sie , zebralismy w grupe i jazda .
Juz z daleka zauwazylem stojacy na poboczu radiowoz tutejszej policji . Jechalismy dosc wolno a ograniczenie bylo do siedemdziesięciu wiec nie spodziewalem sie kontroli. Wczesniej zarowno w Chorwacji jak i w Czarnogorze nieraz mijalismy patrole i nawet gdy jechalismy nieco szybciej niz powinnismy nikt nie robil nam zadnych problemow . Tym razem niestety przyczailem ze stojkowi daja nam znak by sie zatrzymac. Ludzilem się ze to tylko zwykla rutynowa kontrola.
Rozczarowanie niespodzianki forma… niestety .

Obrazek

Powodem zatrzymania nas wedlug panow policjantow byla nadmierna predkosc. Nie pasowalo mi to , jechaliśmy naprawde zgodnie z przepisami i przeciez nie bylo tutaj zadnego radaru . Dwa spocone matoly w mundurkach których sprzętem pomiarowym był lizak do zatrzymywania jednak nie odpuszczaly . Gdy spytalem o jakis odczyt predkosci uslyszalem ze nie maja bo to ich znajomy nas zlapal kilka kilometrow wczesniej po czym dal im znac przez radio , ale jesli sie bede upieral to moze mi to przedstawic na papierze tyle ze bedziemy sie musieli udac az na komende znajdujaca się w Podgoricy czyli okolo osiemdziesieciu kilometrow w przeciwna strone niz sie udawalismy.
Przekaz byl prosty- nie stawiac sie . To byla jedyna droga do granicy i doskonale zdawali sobie sprawe ze sie spieszymy, chodzilo tylko o to by cos od nas wyciagnac . Przypuszczalismy ze być moze tez dostali cynk od tych policjantow ktorzy pytali o Sebe gdy ten wjezdzal na zakaz... prawdy sie nie dowiemy.
Dyskretnie probowalismy wychwycic jaka kwota sprawi ze bedziemy mogli jechac dalej i za negocjacje wzial sie Dominik . Z poczatkowych 25 euro od osoby spoczelo na 20 za wszystkich oraz slownym pouczeniu. Nie bylo najgorzej. Z poczuciem wydymania i bezsilnosci oddalilismy się z bardzo bardzo przepisowa predkoscia . Droga robila sie coraz wezsza i pojawialo sie coraz wiecej dziur. Wedlug nawigacji bylismy okolo dziesięciu kilometrow od przejscia granicznego i dziwilo mnie to ze trasa raczej przypominala jak to Seba pieknie ujal drozke na ogrodki dzialkowe jego teściowej niz droge miedzynarodowa.

Obrazek

Kiedy z naprzeciwka jechala ciezarowka musielismy sie przyklejac do pobocza aby zmiescic sie na drodze. Zastanawialo mnie jak to wyglada gdy sie spotkaja dwa tiry jadace z przeciwnych stron. Poruszalismy sie okolo dwudziestu kilometrow na godzine skupieni na omijaniu kolejnych dziur. Wtem po prawej stronie zauwazylismy wbita w row Corse na albanskich blachach. Zatrzymalismy sie by sprawdzic czy ktos w srodku nie potrzebuje pomocy , ale auto wygladalo na rozbite i porzucone już jakis czas temu. Prawdopodobnie ktos sie rozwalil po czym poprostu zostawil fure. Pstryknelismy kilka zdjec i ruszylismy w dalsza droge.Przed nami ukazala sie granica naszego kraju docelowego -Albaniii.
Tym razem o dziwo kontrola na granicy ograniczyla sie do rzucenia okiem na nasze paszporty i ki
24.03.2013, 23:04
Szukaj Odpowiedz
Rafal Offline
Wtajemniczony
***
Użytkownicy

Liczba postów: 51
Liczba wątków: 1
Dołączył: Mar 2013
Reputacja: 0
#3
RE: Bałkany 2011 czyli " From UK to Balkans "
pięknie ....

Nie jestem aspołeczny.Po prostu czasem mam dość zbędnego pie.dolenia.
25.03.2013, 11:19
Szukaj Odpowiedz
Seba Offline
Zbanowany
Zbanowani

Liczba postów: 692
Liczba wątków: 76
Dołączył: Jan 2013
#4
RE: Bałkany 2011 czyli " From UK to Balkans "
C.D.

Tym razem o dziwo kontrola na granicy ograniczyla sie do rzucenia okiem na nasze paszporty i kilkoma pytaniami o cel podrozy. Nikt nie pytal o green card wiec sie nie wychylalismy i po dziesieciu minutach bylismy juz po drugiej stronie. Nie wiedzielismy czego sie spodziewac.W sumie wiedzialem o tym kraju jedynie to ze kilku moich dobrych ziomkow stad pochodzi , no i czytalem kiedys o jakichs atrakcjach ale nie pamietalem teraz niczego. Plan byl taki by dotrzec do Szkodry i tam sie rozlozyc. Wedlug mapy zostalo nam mniej niz sto kilometrow do przejechania ,było dopiero okolo godziny pietnastej wiec najpozniej za dwie godziny powinnismy byc na miejscu.
Ruszylismy. Asfaltowa droga skonczyla sie po zaledwie pieciuset metrach i w jednej chwili znaleźliśmy się na placu budowy. Gruz, zwir i masy pylu unoszace sie w powietrzu za kazdym razem gdy przejezdzala obok nas ciezarowka wprawily nas w lekkie zdumienie. Na poczatku myslalem ze moze to tylko taki odcinek ale po przejechaniu kilku kilometrow zdalem sobie sprawe ze tak pooprostu ta droga wyglada . Prawdopodobnie budowali tu autostrade ale nie zamierzali jej zamykac na czas budowy.
Znakow nie bylo zadnych a sporadyczne informacje byly nabazgrane sprayem na lezacych przy drodze betonowych klocach. Nie wiem jak reszta ale ja bylem blady. Jadac wolnym tempem po piasku i zwirze pod nosem modlilem sie aby sie tylko nie wywrocic. Uslyszalem jak ktos za mna wolal by nie uzywac przedniego hamulca na takiej nawierzchni , jesli juz to tylko hamowac tylem lub silnikiem... wolalbym nie musiec sie zatrzymywac. Moj gps zrobil sie nagle bialy i po wyswietleniu komunikatu ze znajduja sie tu drogi nieutwardzone poprostu sie zawiesil . To byla jedyna trasa wiec nie mielismy wyboru . Przed siebie i tyle.

Obrazek


Motocykle w mgnieniu oka zrobily sie szare od kurzu i stalo się oczywiste ze po takiej trasie filtry powietrza beda do wymiany. Nawierzchnia sie nie zmieniala, caly czas zwir piach i strach w oczach , co kilkaset metrow mijalismy myjnie samochodowe bylo ich poprostu mnostwo , chyba jedynie ilosc samochodow marki mercedes przewyzszala liczbe mijanych myjek. Co do mercedesow to mysle ze Niemcy powinni postawic jakis pomnik Albanczykom lub podziekowac w jakikolwiek inny sposob. Wlasciwie mercedesy byly wszedzie. Poczawszy od modeli ktore pamietalem z dziecinstwa gdy jezdzily w Poznaniu jako taksowki a skonczywszy na najnowszych egzemplarzach wartych fortune. Naprawde trudno tu bylo spotkac samochod innej marki. Oczywiscie furmanki i wozy napedzane przez sile koni czy tez oslow rowniez spotykalismy dosc czesto. Nie zapomne gdy w pewnym momencie minelismy jadaca pod prad furmanke wypelniona na dobre dwa metry w gore jakims zielskiem. Na samym szczycie slomy siedzial gostek w jednej dloni mial lejce i poganial konie a w drugiej bawil sie komorka wlasciwie nie patrzac na droge. Takie zabawne zetkniecie dwoch epok.
Chyba pomalu zblizalismy sie do miasta bo zabudowania robily sie coraz gestsze i droga zaczynala pomalu przypominac cos po czym mozna jechac. Zwrocilem uwage na jeden fakt otoz nie bylo tu podzialow na lepsza okolice dla bogatych i na te biedniejsze . Wszystko bylo wymieszane. Obok skromnej chatki wyrastala willa ktorej nie powstydzilaby sie niejedna gwiazda filmowa. Wydalo mi sie to takie swojskie, chyba lepiej gdy bogaci nie buduja swoich enklaw niedostepnych dla zwyklych ludzi tylko zyja obok siebie z ludzmi o nieco nizszych dochodach . Moze to wlasnie stad bierze sie ta niesamowita zyczliwosc tych wszystkich mieszkańców ktorych przyszlo nam spotkac? Zyja razem i poznaja prawdziwy swiat a nie tylko ten wyglaskany , dla tych z wieksza iloscia zer na koncie. No ale to byly tylko moje przemyślenia których miewałem mnóstwo podczas jazdy. Zblizalismy sie pomalu do Szkodry czyli miejsca gdzie powinna skonczyc sie nasza dzisiejsza podroz.
Wjechalismy do miasta. Pierwsze moje skojarzenie- Polska pod koniec lat 80, coraz czesciej podczas tej wyprawy miałem wrazenie powrotu do przeszłości. Szare ulice ,wyglodniale koty biegajace wokol , stare samochody i wszechobecny balagan. Do tego mozna dodac mlodziez w koszulkach z logo mtv. Mialem identyczny t shirt okolo 20 lat temu. Oczywiscie nie nabijam sie z tego faktu to byl tylko kolejny dowod na to ze cofnelismy sie w czasie. Witamy w Szkodrze.
Wlasciwie nie wiedzielismy co dalej.Szkodra jest sporym miastem raczej nie nastawionym na turystow wiec szukanie campingu nie mialo najmniejszego sensu. Dzis hotelujemy. Zatrzymalismy sie w okolicy centrum miasta i musielismy ustalic co robimy dalej bo wlasciwie nie mielismy zadnych sprecyzowanych planow. Bylo już okolo godziny siedemnastej i przedewszystkim musielismy się dowiedziec jak nazywa sie tutejsza waluta no i ile musimy wyplacic aby starczylo na hotel zarcie i inne przyjemnosci.
Wykorzystalem kolo zapasowe nr jeden i wykonalem telefon do przyjaciela. Jak juz wczesniej wspominalem w Cardiff w knajpie razem ze mna pracuje kilku Albanczykow , mysle ze smialo moge ich nazwac dobrymi kolegami. Zreszta przed wyjazdem kazdy z nich dal mi swoj numer telefonu by dzwonic jakbysmy tylko mieli jakiekolwiek problemy. Jeden z nich Rico pochodzil wlasnie z okolic Szkodry wiec byl chyba najbardziej odpowiednia osoba do udzielania mi wskazowek . Rozmawialem okolo pieciu minut, dowiedzialem sie ze pieniazki tutaj zwa sie lekami i jaka kwote musimy wyplacic by przezyc. Do tego Rico poradzil mi by sie spytac przechodniow po angielsku o jakis tani hotel i powinno byc git. Niestety bankomaty zupełnie nie tolerowaly naszych kart , pomimo wielu prob nie udalo nam sie wyplacic ani jednego lekarstwa tzn leku. Postanowilismy poszukac hotelu. Podszedlem do dwoch tutejszych malolatow i zasięgnąłem jezyka. Zdziwilem sie bo ich angielski byl lepszy od mojego. Poradzili mi ze najtanszy bedzie dosc spory hotel znajdujacy się w samym centrum, gdyz jest obecnie w trakcie remontu przez co ceny sa okazyjne. Duzy około pietnastopietrowy budynek rzucal sie w oczy z daleka . Nazywal się Rozel i wcale nie sprawial wrazenia taniego przybytku dla styranych motocyklistow zaufalismy jednak naszym informatorom i podjechalismy spytac się o cene.
Zewnatrz hotel prezentowal się okazale i wcale nie wygladal na budynek w trakcie remontu jednak wystarczylo przekroczyc prog by poczuc się jak na typowej budowie. Czesc holu była już odnowiona a czesc znajdowala się w stanie lekkiej demolki. Gdzies w rogu znajdowal się kontuar który na chwile obecna spelnial role portierni. Pani za lada mowila plynnie po angielsku . Cena za dwa dwuosobowe pokoje ze sniadaniem wyniosla zaledwie 20 euro!!! Nie chcialo nam się wierzyc ale tyle wlasnie wychodzilo,do tego można było placic karta no i wedlug przemilej recepcjonistki w Albanii można wszedzie placic jurkami wiec nie musieliśmy już szukac kantoru ani bankomatu.
Zostawilismy motocykle tuz przy wejsciu . Martwic się o nie nie powinnismy gdyz tuz obok stal mercedes beczka z napisem security i dwoch starszych gosci na zmiane krecilo się po placu pilnujac dobytku. Poszlismy zdjac bagaze i dopiero teraz zauwazylismy jak na naszych motocyklach odbila się droga po Albanskiej autostradzie. Wlasciwie wszystko było oklejone pylem i blotem. Nie można było odczytac nawet numerow rejestracyjnych . Przetarlismy szmatka swiatla i rejestracje i zaczelismy wnosic manele na gore.
Pokoje były…. No coz , znowu podroz w czasie , ale było to pozytywne. Jeśli nie udalo się spac w namiocie to przynajmniej w hotelu będzie choc troche po spartansku.
Rozumialem teraz dlaczego remontowali ten budynek. Odpadajaca farba, stare tapczany i turecki dywanik. Jak na wczasach w ciechocinku w 85 roku. Podobalo mi się. Udalem się pod prysznic . Cale wrazenia i zmeczenie automatycznie spłynęły ze mnie wraz z brudem. Czulem się swiezo i nie moglem się doczekac wyjscia na miasto. Po pierwsze chcialem pozwiedzac Szkodre a po drugie byłem już cholernie glodny wiec pierwsze kroki trzeba było jak zwykle skierowac do jakiejs jadlodajni.
Minelo pol godziny i cala ekipa była gotowa do wyjscia. Wychodzac z hotelu zauwazylismy znajdujaca się naprzeciw knajpe z dosc sporym tarasem . Nie było sensu teraz marnowac czasu i krazyc w poszukiwaniu czegos lepszego . Usiedlismy i machnelismy piwko.


Obrazek

Poprosilismy kelnera by nam polecil cos z tutejszej kuchni i po pietnastu minutach na stole pojawily się spore platery zawalone wszystkimi rodzajami miesa. Ucztowalismy .Tutejsze piwo nie nalezalo do specjalow wiec jako drugie zamowilem hainekena ale o zarciu zlego slowa powiedziec się nie dalo. Siedzielismy tak około godziny i rozgladalismy się dookoła. Trudno było nie zauwazyc na ulicy wielu naprawde ladnych kobiet ,nie wyzywajacych, tylko po prostu zadbanych . Jakos we wczesniej mijanych krajach nie zwracalem na to uwagi ale tutaj naprawde w niektórych momentach można było sobie kark skręcić .
Może to dlatego ze minal już tydzien od naszego wyjazdu? Niby Albania jest krajem muzulmanskim wiec spodziewalem się raczej stada zamaskowanych niewiast ale jak widac nie wszedzie jest jak w Iranie . Poprosilismy o rachunek i tu kolejna niespodzianka, nie pamietam dokladnie kwoty ale we czworke zamowilismy najdrozsze jedzenie i wypilismy po dwa piwa na glowe a lacznie mielismy do zaplacenia około dwudziestu euro. Tak można zyc. Ruszylismy na zwiedzanie miasta.
Im bardziej się oddalalismy od centrum tym wokół robilo się mniej przyjemnie. Porozrzucane wszedzie smieci i buszujace po nich stada glodnych kotow tworzyly niefajny obrazek . Mimo ze zaglebialismy się w te gorsza dzielnice to nie widzielismy zadnych grupek mlodziezy jak w Polsce z którymi moglibysmy mieć jakies klopoty,ludzie wszedzie byli bardzo pozytywnie nastawieni . Pokrecilismy się jeszcze troche po uliczkach i zasiedlismy przy kolejnym piwku. Był mily cieply wieczor, rozmawialiśmy jak zwykle , o planach na jutro i o innych tego typu pierdolach.
Zdawalem sobie sprawe ze nie do konca odrobilem lekcje jeśli chodzilo o Albanie. Nie miałem pojecia co tu jeszcze możemy zobaczyc. Ponoc jest tu mnostwo bunkrow ale w nocy raczej nie było sensu ich szukac, może jutro po drodze cos przyuważymy, mój odcinek trasy zblizal się do konca i nazajutrz to Dominik wchodzil na czolo i robil za wodza. Zblizala się godzina dwudziesta trzecia , w doskonalych humorach zaczelismy wracac do hotelu. Jutro powinnismy dotrzec do Macedonii .
Przejechalismy dzis 254 km a czulem się jak po tysiacu.Pierwszy off road a wlasciwie szuter , przygoda z policja , i ogolnie dzien pelen wrazen … mimo zmeczenia nie moglem od razu zasnac.
Lacznie 3359km

11.06.2011. sobota
Obudzily mnie promienie slonca przebijajace się przez ciezkie zaslony, spojrzalem na zegarek i było przed siodma. Fresz musial zaspac skoro jeszcze nie urzadzil nam alarmu . Odswiezylismy się , znieslismy bagaze do motocykli i udalismy się na sniadanie. Trudno było mi przelknac cokolwiek z tutejszych specjalow. Twarog był suchy i dziwnie pachniał , a jajka smazone tez nie wygladaly najlepiej. Zjadlem kilka lekko czerstwych kwalkow chleba z dzemem i zapilem kawa. Zoladek się zapchal i czulem się lepiej . Seba wspomnial ze musi jeszcze cos sprawdzic przy swoim motocyklu bo niepokoil go dziwny dźwięk dobiegajacy z okolic silnika.
Stwierdzil ze sam sobie poradzi wiec udalismy się na maly spacer po Szkodrze , tym razem skierowalismy się w strone bardziej cywilizowana. Ta czesc wygladala duzo lepiej niż wczorajsze slumsy.

Obrazek


Ladne budynki , wielki pięciogwiazdkowy Grand hotel jedynie lezaca tuz przed hotelem do polowy zjedzona glowa jakiegos zwierzaka przypominala nam ze nie jestesmy u siebie.
Po pol godzinie Seba dal znac ze już się uporal z usterka , wiec wróciliśmy pod nasz hotel i moglismy kierowac się na Tirane.
Ustawilismy się jeden za drugim po czym wystartowalismy. Gps ciagle był bialy z jedna kreska po srodku wiec kierowalismy się znakami.
Pare miesiecy temu gdy dopiero się szykowalismy do wyprawy, nie raz rozmawialem z kumplami z Albanii na ten temat i każdy z nich wciskal mi adres swojej rodziny bądź tez znajomych gdzie moglibysmy wleciec gdybysmy tylko potrzebowali noclegu lub jakiejkolwiek pomocy . Jeden z nich Indrid zwany przez nas ze względu na uderzajace podobienstwo do bohatera filmu „czlowiek z blizna” Tonym Montana , wiele razy opowiadal o restauracji prowadzonej przez swojego ojca wielkiego fana FC Barcelony.Postanowilismy odwiedzic ten przybytek. Nie mielismy w prawdzie adresu ale podobno tuz przy glownej a zarazem jedynej drodze powinny być znaki kierujace nas do lokalu o dumnej nazwie FC Barcelona.
Wyjechalismy z miasta i odziwo wjechalismy na najzwyklejsza autostrade. To był dobry omen, byłem przekonany ze dzisiejszy dzien uplynie nam znowu pod znakiem jazdy po szutrach a tu taka mila niespodzianka. Moglismy jechac z normalna predkoscia. Pogoda dopisywala i wydarlem troche naprzod , skoro była to jedyna droga to przeciez nie moglismy się zgubic. Minalem po drodze restauracje AC MILAN, budke z hot dogami REAL MADRYD ale BARCELONY nie moglem znalesc. Troche smieszne wydawalo mi się to nazywanie wszystkiego nazwami wielkich klubow pilkarskich ale z drugiej strony to taki tutejszy folklor którego raczej nie zobacze nigdzie indziej. W pewnym momencie spojrzalem w lusterko i nie moglem dojrzec nikogo z naszej ekipy, chyba za bardzo się rozpędziłem, zwolnilem natychmiast ,i toczylem się wolnym tempem po prawym pasie. Minelo kilka minut gdy podjechal do mnie Seba, mowil ze znalezli Barcelone tuz przy drodze. Musiala mi umknac gdy tak popierdalalem. Na najblizszym zjezdzie nawrocilismy i po kilku kilometrach zobaczylem metalowa bude z logo slynnego klubu z Katalonii. No Restauracja bym tego nie nazwal raczej zwykla przydrozna jadlodajnia. Nieco roznila się od tej która znalem z opowiadan Tonego Montany ale nie ma się co czepiac szczegolow. Fresz i Dominik czekali na zewnatrz.
Nie bardzo wiedzialem teraz jak się zachowac , co powinienem zrobic? Chcialem tylko przekazac wlascicielowi pozdrowienia od syna z którym pracuje ale zarazem nie chcialem by było to odebrane jako chec wbicia się z zaloga na krzywy ryj na darmowe zarcie. Wlasciwie to nawet nie byliśmy glodni, godzine temu przeciez jedlismy suche kromki z dzemem.
Postanowilismy ze usiadziemy zamowimy cos do picia , spytamy o wlasciciela i po krotkiej rozmowie pstrykniemy pamiatkowa fotke i jedziemy dalej. Kelnerka, niestety nie mowila ani slowa po angielsku wiec zawolala jakas mlodsza kolezanke . Spytalem wprost czy jest wlasciciel ale zamiast odpowiedzi uslyszalem zapytanie po co go szukam. Zaczalem tlumaczyc cala historie, o naszej wyprawie i o tym co nas tu sprowadza ale im wiecej mowilem tym bardziej odnosilem wrazenie ze kelnerka spogladala na mnie jak na czubka , nie wiedzialem czy to przez mój angielski czy tez były jakies inne powody. Gdy już skończyłem swój monolog dziewczyna rzekla ze to musi być pomylka bo jedyny syn wlasciciela ma szesc lat i bawi się obecnie na zapleczu wiec mamy się zdecydowac czy cos zamawiamy czy nie…..Zwariowalem.
Czyzby była jakas inna Barcelona w poblizu? Po kilku minutach okazalo się ze owszem , musimy tylko na najblizszym zakrecie odbic w lewo i za dwa kilometry powinnismy dotrzec do celu. Grzecznie podziekowalismy, pozegnalismy się i ruszylismy droga wskazana nam przez przemile niewiasty . Minelismy duzy baner reklamowy zapraszajacy do restauracji Barcelona i po prawej stronie ujrzelismy spora knajpe z wielkim logo katalonskiego klubu. To musialo być tutaj.
Gdy parkowalismy motocykle przed wejsciem , wyszedl na zewnatrz starszy jegomosc. W tym momencie już wiedzialem ze nie musze się nikogo pytac o wlasciciela. Podobienstwo do mojego kumpla było uderzajace !!! byłem w stu procentach przekonany ze wlasnie spoglada na nas jego ojciec wiec poszedlem się przywitac.
Na poczatku facet spogladal na nas nieco podejrzliwie.Mowilem mu po angielsku ze pracuje z jego synem ale bariera jezykowa utrudniala nam jakiekolwiek porozumiewanie się. Ja nie znalem albanskiego a starszy pan nie mowil ani slowa po angielsku, dopiero gdy wymowilem imie jego syna twarz mezczyzny pojasniala. Prawdopodobnie kiedys Indrid mu wspominal ze kilku postrzelonych Polaczkow planuje jechac motocyklami do Albanii.


Obrazek


Na poczatku facet spogladal na nas nieco podejrzliwie. Mowilem mu po angielsku ze pracuje z jego synem ale bariera jezykowa utrudniala nam jakiekolwiek porozumiewanie się. Ja nie znalem albanskiego a starszy pan nie mowil ani slowa po angielsku, dopiero gdy wymowilem imie jego syna twarz mezczyzny pojasniala. Prawdopodobnie kiedys Indrid mu wspominal ze kilku postrzelonych Polaczkow planuje jechac motocyklami do Albanii. Gospodarz natychmiast nas wszystkich wysciskal i zaprosil do srodka i po czym usadzil przy duzym stole. Knajpa nie wyglądała na jakis ekskluzywny lokal , ale tez nie można było jej niczego zarzucic. Po prostu zwykla schludna restauracja gdzie każdy może wejsc i nie obawiac się ze rachunek ogołoci mu portfel.
Wciąż w żaden sposób nie moglismy porozumiec się z właścicielem wiec po prostu z usmiechem na nas spoglądał i po chwili przyniosl zimne napoje.
Nie chcielismy naduzywac gościnności. Czulem się troche niezrecznie ,wiec postanowilem zadzwonic do Indrida. Chcialem by wytlumaczyl swojemu ojcu aby ten nie robil sobie zbednych klopotow i nie przygotowywal dla nas zadnych specjalow.
Zanim zdazylem wybrac numer na stole już pojawilo się pierwsze jedzenie. Miseczki z ryzem i z kawalkami gotowanego miesa oraz duze platery z salatkami.
Nareszcie Indrid odebral telefon. Nie chcial uwierzyc ze siedze teraz w jego knajpie,w prawdzie nie raz mu mowilem ze tu wlece przy okazji wyprawy ale wiadomo jak to jest , duzo się nieraz przy piwiku opowiada . Uwierzyl mi dopiero wowczas gdy podalem mu do sluchawki ojca . Rozmawiali kilka minut i czytając z twarzy seniora musiala byla to calkiem mila pogawedka. Gdy skończył dal mi syna do słuchawki i udal się na zaplecze. Jeszcze chwile pogadałem z Tonym Montana próbując go przekonac by wytłumaczył ojcu ze nie jesteśmy glodni ale chyba nie postaral się za bardzo bo co chwile na stole pojawialy się kolejne specjaly oraz zimne piwko. Pomyslalem ze nie powinniśmy chyba teraz pic chociażby dlatego ze kilka metrow obok siedzialo trzech policjantow w mundurach. Gospodarz widzac nasze niezdecydowanie tylko się uśmiechnął i gestykulując wyjaśnił nam ze nie mamy się czego obawiac gdyz sa to jego dobrzy znajomi , na potwierdzenie jego slow policjanci uśmiechnęli się do nas jakby chcieli powiedziec „ smialo możecie wypic to piwo,nic wam nie zrobimy”. Bez obaw wznieśliśmy zlotym trunkiem toast za zdrowie gospodarza.


Obrazek


Było naprawde milo i serdecznie. To było dla mnie cos niesamowitego,przeciez ten facet nas nie znal po prostu jeden z nas pracowal z jego synem a zostaliśmy powitani niczym członkowie jego rodziny. Dominik wspomnial ze jeśli nie zjemy wszystkiego to gospodarz może się poczuc urazony wiec wpychaliśmy w siebie na sile ile tylko się dalo.
Gdy już pojedliśmy senior pokazal nam reka ze mamy isc za nim. Wyszliśmy na zewnatrz Barcelony i skierowaliśmy się w strone drugiego wejścia prowadzacego do sali przeznaczonaej do organizacji wiekszych imprez. Tutaj było już bardziej wykwintnie . Ozdobne stoly i krzesla oraz piekne malowidla na scianach komponowaly się w piekna całość. Sala balowa wlasnie była przygotowywana do wesela które mialo się odbyc dzisiejszego wieczoru . Niestety nie mogliśmy zostac. Zapewne mimo ze nie byliśmy zaproszeni nikt by nie miał nic przeciwko gdybyśmy zdecydowali się troche pobiesiadowac z nowożeńcami czas nas jednak gonil i pomalu zaczynaliśmy się zegnac . Gospodarz zaprezentowal nam jeszcze recznie namalowany na scianie portret ikony Barcelony Leo Messiego .


Obrazek

Indrida podal Facet musial naprawde kochac ten klub, fajnie by było w przyszłości mieć knajpe o nazwie Lech Poznan pomyślałem. Wyszliśmy na zewnatrz i zaczęliśmy szykowac się do dalszej drogi. Dzieci z okolicy biegaly wokół czekajac az odpalimy motocykle. Popstrykalismy jeszcze kilka pamiatkowych fotek i zaczęliśmy się zegnac . Próbowałem zaproponowac chociaż jakas symboliczna zaplate za przemila gościnę jednak senior nie chciał nawet o tym słyszeć. Wyściskał nas wszystkich bardzo serdecznie . Zegnając się ze mna ucałował mnie w oba policzki i mocno przytulil. Trwalo to kilka dlugich sekund. Dziwnie się czulem . Chyba przez to ze pracowalem z jego synem traktowal mnie inaczej niż reszte jakby bardziej po ojcowsku, takie przynajmniej odniosłem wrazenie .
Gdy już mielismy odjeżdżać jeden z dzieciakow przyniosl gospodarzowi duza plastikowa butelke z zolta zawartością a ojciec mi ja z uśmiechem. Nie musieliśmy zgadywac co było w srodku , legendarny tutejszy bimber z winogron o dźwięcznej nazwie Rakija. Natychmiast wspolnie zdecydowalismy ze wypijemy ja dopiero po powrocie do Wielkiej Brytanii , chyba sami w to nie wierzyliśmy ale na ten czas tak wlasnie postanowiliśmy i tego mielismy się trzymac.
Podziękowaliśmy za wszystko i w bardzo dobrych humorach ruszyliśmy w strone stolicy Albanii. Tym razem nie mogliśmy narzekac na trase, az do samej Tirany droga była znakomita. Zatrzymywaliśmy się tylko by zatankowac bądź tez by rozprostowac kosci. Wreszcie dotalismy i znowu nie wiedzieliśmy czego właściwie mamy tu szukac ,pokręciliśmy się troche po centrum i okolicach robiąc kilkuminutowe postoje przy ciekawszych miejscach .
Mielismy dobry czas , byliśmy najedzeni i pogoda również była piekna. Wedlug pierwotnych planow powinniśmy jechac w dol Albanii gdzie ponoc gorskie sciezki i dzika przyroda przyprawiaja turystow o zawrot glowy patrzac jednak na ilość dni pozostałych do konca wyprawy zdecydowaliśmy ze zrezygnujemy z tego odcinka i będziemy cisnac bezpośrednio na Macedonie.
Do granicy mielismy troche ponad sto kilometrow.


Obrazek


Tym razem trasa prowadzila przez krete gorskie drogi. Same zakrety oraz urwiska nie wzbudzaly we mnie takiej obawy jak tutejsi kierowcy samochodow wyprzedzajacy tuz przed zakretem bądź tez mijajacy nas z prędkością swiatla. Musieli doskonale znac te trasy ale przeciez nie mogli przewidzieć czy nagle zza zakretu nie wyjedzie jakies auto kiedy oni będą akurat wyprzedzac. Balem się takich manewrow . Zapewne gdy ktos takiemu czubowi wyjedzie ten nie będzie się zastanawial czy nie pierdolnie jadacego obok motocyklisty wracając na swój pas tylko zwyczajnie zepchnie mnie w przepasc.
Spoglądając na pobocze zauważyłem mnóstwo nagrobkow tuz przy trasie. Tak, to nie były krzyze jak w Polsce w miejscach wypadkow. To były tablice nagrobne z wyrytymi imionami , datami narodzin i śmierci . Gdzie niegdzie były tez fotografie zmarlych. Było tego mnóstwo wzdloz calej trasy, jak widac jednak liczebność zdarzających się tutaj śmiertelnych wypadkow nie wpłynęła zbytnio na wyobraznie tutejszych kierowcow.
Robilo się cieplej i ilosc samochodow nieco zmalala , jechalismy teraz coraz wyzej i postanowilismy zrobic sobie mala przerwe. Na poboczu stal maly stragan a obok odpoczywaly sobie dwa muly . Wygladalo na to ze gosc wjechal tu furmanka i sprzedawal owoce z wlasnego ogrodka, kupiliśmy po kubeczku morwy i wisni i usiedliśmy na trawie. Bylo cudnie .


Obrazek


Widoki sprawialy ze nieraz zawieszałem się spoglądając w dol , Seba spalil fajke , odlaliśmy się i można było zjeżdżać .W oddali pojawilo się na niebie kilka chmurek ale wierzyłem ze jakos je ominiemy.


Obrazek


Zjeżdżaliśmy teraz w dol i mijając zakret za zakretem dotarliśmy do podnóża gory . Pojawialo się coraz wiecej bunkrow, troche o tym czytalem ponoc na poludniu jest ich bez liku a co niektórzy nawet nazywaja Albanie kraina bunkrow.


Obrazek


Przed nami teraz znajdowala się prosta niczym pas startowy droga prowadzaca do granicy . Minelo około dwudziestu minut jazdy jak dotarlismy do przejscia .


Obrazek


Granice Macedoni przekroczylismy bez wiekszych problemow , oczywiscie musieliśmy kupic kolejna green carte co znowu wiązało się z kosztami, ale po kilkunastu minutach znajdowaliśmy się po drugiej stronie. Zatrzymaliśmy się by ustalic plan na wieczor. Byliśmy w miejscowości Ohrid która to nie posiadala chyba zadnych atrakcji turystycznych. Większością glosow przeszedl pomysl by pocisnąć głównymi drogami az do Skopje gdzie zrobimy postoj a zaoszczędzony w ten sposób czas będziemy mogli wykorzystac na zwiedzanie okolic . Było około godziny szesnastej i jeśli utrzymamy dobre tempo powinniśmy za trzy godziny być na miejscu a wówczas zostanie jeszcze sporo czasu na rozejrzenie się no i oczywiście na relaks . Jutrzejszy poranek moglibyśmy wykorzystac w całości na dokładniejsze przygladniecie się Macedonii i jej atrakcjom. Taki był plan, a jak wiadomo plany nie zawsze się układają tak jak byśmy chcieli.
Jechaliśmy miejskimi drogami przypominającymi znowu Polske z przed dwudziestu lat , mnóstwo blokowisk i parkow jedynie napisy z rosyjska trzcionka przypominaly mi gdzie się obecnie znajdowalem. Zatrzymywaliśmy się tylko wtedy gdy ktos musial zatankowac lub tez się odlac, wszyscy chcieliśmy mieć ten odcinek już za soba. Wreszcie przed nami pojawila się tablica z napisem Skopje i wjechaliśmy do centrum. Miasto było bardzo czyste i zadbane, zatrzymalismy się przy jakims wielkim zamku w samym srodku miasta i postanowiliśmy spytac kogos z tutejszej ludności o tania miejscowke na nocleg. Raczej nie spodziewalem się tego wieczora campingu, przeciez znajdowaliśmy się w samym centrum stolicy która raczej nie była nadmorskim kurortem wiec o pole namiotowe powinno być dosc ciezko. Nawigacja nie mogla znalesc zadnego w okolicy.
Zatrzymaliśmy przypadkowego przechodnia by zasięgnąć informacji ale w tym momencie podjechal do nas duzy terenowy woz a kierowca od razu zaczal nawijac o motocyklowym show które odbywa się w okolicy , wyjaśnił nam ze wlasnie się tam udaje wiec mamy jechac za nim . Był przekonany ze wlasnie tam się udajemy a my nie oponowaliśmy. To był naprawde niesamowity zbieg okoliczności , chyba jednak jakis poganski bozek czuwal nad nami.
Okazalo się ze na dziedzincu zamku który minęliśmy jakis czas temu odbywa się dzisiaj największy zlot jednosladow w Macedonii zorganizowany przez klub motocyklowy o nazwie biale wilki czy jakos tak. W każdym razie wszystko wskazywalo na to zalapiemy się niezla impreze , uradowani grzecznie jeden za drugim udaliśmy się za naszym przewodnikiem.
Glosna muzyka dobiegala naszych uszu gdy znaleźliśmy się przed wjazdem na teren zlotu. Cena za miejsce na motor i namiot wyniosla trzy euro na glowe. Taniej jeszcze nie było i raczej nie będzie podczas tego wypadu .Zapłaciliśmy i wjechaliśmy na dziedziniec , chwile pokrążyliśmy az wreszcie znaleźliśmy pod samym murem dogodne miejsce na nasze sprzęty i namioty. Zaczęliśmy rozbijac obozowisko.


Obrazek


Odszedłem na bok by zadzwonic do mojej lepszej polowy. Tęskniłem za nia no i oczywiście za Stasiem. Czulem się winny w takich momentach , ze tu jestem , ze się dobrze bawie, ze przezywam teraz przygod podczas gdy jako ojciec powinienem być teraz przy nich…
Chyba zadzwoniłem w zlym momencie bo moja zona kochana płakała do słuchawki ze już nie daje rady. Pomyślałem o powrocie, wiadomo ze wyprawa jest wazna ale najważniejsi sa oni- Fa i Stan. Powiedziałem ze jutro wbije się na autostrade i po dwoch dniach powinienem być na miejscu jednak Farida zabronila mi tego. Po dziesięciu minutach rozmowy ustaliliśmy ze zostaje na razie w trasie ale jeśli by się cos dzialo da mi znac i wówczas cisne bezpośrednio do domu. Rozłączyliśmy się.
Humor zepsul mi się zupełnie co zreszta od razu zostalo zauważone przez ekipe. Poszliśmy pod scene na ktorej grala jakas kapela i kupiliśmy po piwku. Tak taniego piwa jeszcze nie pilem, za cztery browary wyszlo poniżej jednego euro. Nie wykorzystanie takiej okazji byloby grzechem . Wzięliśmy na poczatek piec. Coraz wiecej motocykli pojawialo się na terenie zlotu . W większości choppery ale można było tez wypatrzec jakiegos klasyka albo typowa szlifierke. Znalezlismy nawet piekna Africe Twin ktorej właściciel przyznal się bez bicia ze poza okolice Skopje nie odważył się wychylic. Kolejna rzecz ktorej nie rozumialem , to jak bys kupil samolot tylko po to by się krecic po pasie startowym i nigdy nie oderwac kol od podloza. No ale facet miał blyszczacy najlepszy sprzet do dalekiej turystyki i tego nikt mu nie mogl odebrac.
Wróciliśmy do konsumpcji tutejszego browaru. Poznaliśmy kilku miejscowych motocyklistow oraz spora grupe tutejszej młodzieży władającej doskonale jezykiem angielskim. Postawilismy po piwku i gadaliśmy, my o naszej wyprawie a oni opowiadali nam o Macedonii co takiego warto zobaczyc i takie ogolne pierdoly. Gdy skończyliśmy piwo zaproponowaliśmy cos mocniejszego czyli nasza Rakije,w prawdzie wedlug planu powinniśmy ja taszczyc az do UK ale była impreza i uznaliśmy ze to jest odpowiedni czas by otworzyc nasza magiczna butelke. Przy okazji rozgorzala dyskusja na temat pochodzenia rakiji ,oczywiście Macedonczycy twierdzili ze prawdziwa i najlepsza Rakija może pochodzic tylko z ich ojczyzny, ale to samo słyszeliśmy w Albanii i Czarnogorze. Typowy spor niczym Polsko slowacka wojna o Janosika .
Grupa która poznaliśmy składała się z trzech dziewczyn i trzech facetow wiec to półtorej litra powinno w zupelnosci wystarczyc , udaliśmy się w strone namiotow. Dominik przyniosl butelke , ustawiliśmy się wszyscy w kregu i flaszka zaczela krazyc wokół, jakos nikomu teraz nie przeszkadzal kraj jej pochodzenia.
To musiala być naprawde mocna rakija bo palila w gardlo niczym domestos. Pomiedzy kolejkami ktos spytal się naszych towarzyszy o wiek i usłyszeliśmy od jednej z dziewczyn ze ma szesnaście lat. O kurwaa!!! No to ladnie pomyślałem , a my tu małolatów alkoholem czestujemy. Naprawde wygladali na duzo starszych. Uspokoili nas ze tutaj to norma ale od tej chwili staraliśmy być nieco mniej gościnni.
Fresz gdzies zniknął w namiocie , Seba tez się gdzies ulotnil a ja z Dominikiem poszliśmy pod sama scene gdzie za moment miał się odbyc koncert uwielbianego w Macedonii zespolu metalowego o nazwie Sanatornym. Kapela weszla na scene i zaczela wymiatac a my niezle wstawieni zaczęliśmy pogowac. W Polsce wszyscy wiedza co to pogo ale tutaj to chyba było cos nowego. Ludzie nie wiedzieli czy jesteśmy tak pijani ze się na nich pchamy czy tez cos nam odjebalo. Mimo ze scisk pod scena był ogromny po kilku minutach pogowania wokół nas był spory placyk wolnej przestrzeni w sam raz do rzucania się na wszystkie strony.
Na początku kilka osob było niezbyt przyjaznie nastawionych do naszego tanca i probowali nas sprowokowac poprzez dosc mocne szturchniecia , ale po kilku kontrach zrezygnowali a nawet spora grupa mlodziezy zaczęła się do nas dolanczac. To było cos niesamowitego gdy z kazda chwila ktos wskakiwal i krecil się razem z nami. W pewnym momencie próbowałem podnieść Dominika i sprawic by tlum go niosl na rekach jednak Macedończycy nie zrozumieli moich intencji i wraz z Dominem rechocząc ze smiechu wyladowalismy na ziemi .
Do konca koncertu bawiliśmy się przednio.


Obrazek


Około godziny drugiej wystep się skończył i ludzie zaczeli się oddalac, my tez już mielismy dosc . Lekko chwiejnym krokiem udaliśmy się w strone namiotow . Glowa mi pekala już teraz i balem się pomyslec co będzie rano,na pewno mogliśmy zapomniec o wcześniejszym wyruszeniu w trase.
Nie pamiętam jak zasnalem .Przejechaliśmy dzis km 409 (razem 3768)
12.06.2011. niedziela
Budziłem się kilka razy w nocy i desperacko szukalem wody w namiocie. Nie miałem zadnej butelki wiec za każdym razem dymalem w gaciach i na boso do znajdującego się nieopodal beczkowozu z woda nadajaca się do picia i nawadniałem się bezpośrednio z kranu .
Tego poranka Fresz nawet nie próbował nas budzic ,zapewnie doskonale zdawal sobie sprawe ze dzisiejsze jego starania spełzłyby na niczym. Dopiero około dziewiatej wykulalismy się z namiotu. S eba i Freszu byli w doskonalej formie ale zarówno ja jak i Dominik byliśmy po prostu totalnie skacowani. Ślimaczym tempem zaczalem składać namiot. Co chwile chcialo mi się rzygac .
Przede wszystkim musieliśmy cos zjesc i wypic bo inaczej o dalszej podrozy w dniu dzisiejszym mogliśmy zapomniec. Fresz na ochotnika zgłosił się by odwiedzic najbliższy sklep spożywczy ,wrócił po pol godziny z jakimis drożdżówkami i butelkami coca coli. Dominik za to przezywal kolejny dramat: nie mogl znalesc okularow przez co poruszal się zupełnie po omacku , wyglądało to nawet zabawnie ale sytuacja była dosc powazna. Na slepo przeciez nie pojedzie chociaż właściwie ten typ bylby do tego zdolny.


Obrazek


Na początku było to smieszne ale gdy nasz spiderman znalazł się na wysokości kilku metrow zaczęliśmy go namawiac by natychmiast schodzil na dol bo jak cos sobie uszkodzi to wyprawe będziemy musieli zakończyć tu i teraz . Dominik się nie stawial i grzecznie zszedl na ziemie.
Nagle znikad pojawil się facet który zaczal dopytywac się praktycznie o wszystko , skad jedziemy, skad jesteśmy , po co, dlaczego i wogole w jakim celu. Na początku nie podejrzewaliśmy niczego ,myśleliśmy ze po prostu się koles nudzi i dlatego zagaduje wiec kontynuowaliśmy pogaduche. Gdy nasz natret tylko się dowiedział skad pochodzimy zaczal mowic do nas plynnie po Polsku , ponoc był jakis czas temu w Polsce i stad znal jezyk. No fajnie , porozmawiac można , ale typ z czasem wydawal się coraz bardziej upierdliwy. Nie minelo piec minut jak wyjal ze swojej torby podrobki okularow ,perfumow i innych gadżetów i zaczal próbować nam je wcisnąć.
Ogolnie wydawalo mi się ze przepoceni, śmierdzący alkoholem motocykliści nie sa najlepszym targetem aby próbować im wcisnąć zapachy dolce gibbona czy tez okulary firmy gacci ale kolega najwyraźniej myślał inaczej ,nie dosc ze same nazwy były tylko zbliżone do oryginałów to już na pierwszy rzut oka było widac ze koles musi się zaopatrywac w jakiejs domowej wytworni wszystkiego i niczego. Nie chcieliśmy być odebrani jako nieokrzesane zwierzeta wiec na początku grzecznie odmówiliśmy, uzasadniając nasza decyzje faktem ze nie przyjechaliśmy tutaj na zakupy tylko w celach turystyczno krajoznawczych. Do goscia to nie docieralo , robil się coraz bardziej meczacy . Może jego metoda było tak wkurwic klientow ze dla świętego spokoju wreszcie kupia jakies gowno . Niestety, my byliśmy wyliczeni i na wszystkie sposoby próbowaliśmy perswadowac ze niczego nie wezmiemy ,on się jednak nie zrazal.
Wkurwial mnie! Tak po prostu najzwyczajniej mnie wkurwial !!! Ile można gościowi tłumaczyć. Bolala mnie glowa ,zbieralo mi się na wymioty a akwizytor przekonywal mnie jak to bardzo potrzebuje nowych perfum i odlotowych okularow. Zaproponowałem mu układ. Jeśli on kupi odemnie mój namiot i spiwor to ja kupie cos od niego. Tego się nie spodziewal , stwierdzil ze przeciez nie potrzebuje namiotu . Tak jak i ja nie potrzebuje twoich gadżetów odparłem, wiec idz sobie stad człowieku .
Ten rodzaj perswazji dotarl błyskawicznie , pożegnał się z nami odwrocil na piecie i zniknął. Nastala cisza. Cudowna cisza. Leżeliśmy na motocyklach i zapijając drożdżówki zimna cola wygrzewaliśmy się i wracaliśmy do stanu używalności.
Podsumowując miniony wieczor -mielismy naprawde szczescie. Zupełnie przez przypadek trafiliśmy na największy zlot motocykli w Macedonii i bawiliśmy się rewelacyjnie a przeciez tego nie było w zadnym turystycznym informatorze. To sa wlasnie uroki jazdy na zupełnym spontanie pomyślałem . Nie zmieniajmy tego nigdy . Jazda z odcinka A do odcinka B może zaoszczedzilaby nam czasu ale zarazem sprawilaby ze stracilibysmy mnóstwo niesamowitych…. Nie wiem jak to nazwac , przygod?? miejsc??. ….Na pewno byloby inaczej i duuuzo duuuuzo nudniej.
Spakowaliśmy się dokladnie i czekaliśmy az reszta promili wyparuje z naszych wymeczonych cial. Około dwunastej uznaliśmy ze juz jesteśmy gotowi do bezpiecznej jazdy i wykulalismy sie w kierunku centrum Skopje.
Właściwie to już nam się nie chcialo niczego zwiedzac. Jechaliśmy bezpośrednio w strone granicy z Kosowem a tam na pewno będzie rownie ciekawie.
Kosowo - miejsce trudne do okreslenia. Dla jednych suwerenny kraj dla innych po prostu czesc Serbii, nie znalem zbyt dokladnie tej historii wiec chyba nie powinienem się wypowiadac po ktorej stronie lezy prawda. Coraz czesciej zdawalem sobie sprawe jak niewiele wiem o miejscach które zjeżdżam. Wstyd.Obiecalem sobie ze na nastepna wyprawe , gdziekolwiek ona poprowadzi przygotuje się na tyle dobrze by znac chociaż najważniejsze fakty dotyczące krajow które będę miał przyjemność zwiedzac. Wracając do teraźniejszości - Kosowo ogłosiło swoją niepodległość 17 lutego 2008 jako Republika Kosowa . Kraj ten został uznany przez kilkadziesiąt państw świata, w tym nasza Polskę. Kosowo leży w południowo-zachodniej części Serbii . Region zamieszkany jest obecnie w przeważającej części przez Albańczyków, jednak od XII wieku związany jest z władzą Serbów. Kosowo wciąż stanowi punkt sporu pomiędzy ludnościami serbską i albańską zamieszkującymi jego teren. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego i zgodnie z rezolucjami ONZ Kosowo jest postrzegane przez jedne państwa jako część Serbii, a przez inne jako osobne państwo. Kwestię zgodności deklaracji niepodległości Kosowa z prawem międzynarodowym jednoznacznie ustalił Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze opiniując głosami 10:4, że deklaracja niepodległości nie była nielegalna , ponieważ nic w prawie międzynarodowym nie zabrania takich deklaracji
Zmiany statusu Kosowa nie udało się uzgodnić na forum ONZ ani w wyniku międzynarodowej mediacji. Na przeprowadzonej 17 lutego 2008 sesji parlamentu Kosowa w Prisztinie zadeklarowano zerwanie dotychczas istniejących związków z Serbią i ogłoszono niepodległość kraju. Kosowo zostało uznane przez 86 państw , w tym przez Polskę. To była wiedza ksiazkowa. Ktorej wówczas przyznam szczerze nie posiadałem. Ja myśląc o Kosowie miałem przed oczyma sceny z Psow 2 Pasikowskiego i artykuly które w przeszłości czytalem na temat krwawej wojny na Balkanach. Kilka osob przed wyjazdem uprzedzalo mnie ze Polacy sa bardzo lubiani w samym Kosowie ze względu na to ze nasze oddzialy biora udzial w tamtejszej misji pokojowej ,natomiast jeśli chodzi o Serbie to jest wrecz przeciwnie z wiadomych powodow.
Zobaczymy jak to będzie , wlasnie dotarliśmy do granicy i grzecznie czekaliśmy w rzadku na nasza kolej. Odprawa nie zajela duzo czasu, spytano nas tylko czy nie przewozimy niedozwolonych towarow i czy nie mamy alkoholu. Oczywiście zaprzeczyliśmy chociaż na siedzeniu mojego motocykla lezala przyczepiona butelka z resztka rakiji. Kolorystycznie przypominala paliwo wiec wrazie czego można się było wytłumaczyć w ten sposób, patrzac na zawartość alkoholu w tym napoju w razie czego mógłbym go śmiało wlac do zbiornika i pewnie pojechałbym szybciej niż na zwyklej benzynie.
Tradycyjne już zapytanie o green card i skierowanie nas do pobliskiego biura gdzie po uiszczeniu tym razem zaledwie pietnastu euro mogliśmy na pelnym legalu wjechac na teren Kosowa. W wyobrazni już widziałem nas przejeżdżających przez zniszczone miasta i wioski ,wszystko wskazywalo jednak na to ze spóźniliśmy się kilka dobrych lat bo jedynie na nielicznych zniszczonych i opuszczonych gospodarstwach można było dostrzec slady niedawno zakończonej wojny. Gdzie niegdzie jeszcze szlo zauważyć slady po pociskach i wiekszych wybuchach ale właściwe jedynie bardzo często mijane wozy sil stabilizacyjnych oraz wojska sprawialy ze człowiek zdawal sobie sprawe z tego gdzie się w tej chwili znajduje.
Jakość drog również była daleka od doskonałych . Kawalki asfaltu poprzeplatane odcinkami szutrowymi , jednak po albańskiej drodze miedzynarodowej nikt z nas nie narzekal na tutejsza nawierzchnie.Gdy tak jechaliśmy rozglądając się wokół nagle zostaliśmy wezwani do zatrzymania przez tutejszy patrol policji. Czyzby powtorka z rozrywki czyli wymyslanie przewinien w celu wyludzenia kilku euro? Byliśmy na to przygotowani. Policjant podszedł do jadacego na czele Dominika i poprosil o dokumenty. Twarze przedstawicieli władzy nie okazywaly zadnych emocji , wrecz czulem ze ich nastawienie jest raczej negatywne. Spojrzeli na nasze rejestracje i chlodnym tonem nakazali okazanie paszportow. Moje dokumenty znajdowaly się w tylnym kufrze wiec musialem zsiąść z motocykla i ich poszukac. Zanim zdążyłem to zrobic, podejście policjantow zmienilo się diametralnie. Obaj nagle stali sie uśmiechnięci a jeden z nich oznajmil ze nie mam sobie już robic kłopotu i nie musze niczego szukac
Wystarczylo ze zobaczyli paszport Dominika i dowiedzieli się skad jesteśmy by wszystkie wcześniejsze uprzedzenia zniknęły jak reka odjal. Policjanci dopytywali się o trase jaka pokonaliśmy i dokad zmierzamy. Zrobilo się naprawde milo . Porozmawialiśmy okolo kilkunastu minut i po zrobieniu pamiątkowych fotek pożegnaliśmy się serdecznie i ruszyliśmy dalej . Kierunek stolica czyli Pristina.

Obrazek

Zanim dotarliśmy do celu próbowaliśmy zrobic sobie kilka zdjęć pod jednostka wojskowa w ktorej stacjonowali polscy żołnierze jednak oficer dyżurny pogonil nas zanim zdążyliśmy wyciągnąć aparaty - tego celu nie osiągnęliśmy.
Wreszcie dotarliśmy do Prisztiny największego miasta a zarazem stolicy Kosowa. Prisztina jest położona w północno-wschodniej części Kosowa. Od północnej i wschodniej części miasto otaczają naprawde piekne wzgórza, sięgające nawet 700 m n.p.m. a w najwyższym punkcie miasta znajduje się cmentarz wojenny gdzie spoczywaja członkowie armi wyzwolenia Kosowa . Samo miasto w niczym nie przypominalo terenu działań wojennych. W centrum na maszcie powiewala wysoko flaga Kosowa, poza tym zwyczajne miasto z autobusami , knajpami i placami zabaw.
Obserwując młodych mieszkańców próbowałem sobie wyobrazic co przezywali kilka lat temu i jakich scen musieli być świadkami . Większość z nich na pewno stracila najbliższych wygladali jednak i zachowywali się jak większość ludzi w ich wieku. Smiali się ,rozmawiali. Po prostu zyli dalej, wlasnie w takich momentach człowiek uswiadamia sobie jakim jest szczesciarzem. Zatrzymaliśmy się w jakims kebabie aby doładować baterie. Podczas posilku rozprawialiśmy o tym czego można się tu spodziewac , jak dotad było spokojnie i ludzie byli bardzo pozytywnie nastawieni jednak mijane wczesniej drogowskazy informujące o polach minowych i o drogach dla czołgów powodowaly lekki niepokoj.

Obrazek

Właściwie nie mielismy jakiegos miejsca które chcielibyśmy zwiedzic . Ponoc zadnych atrakcji poza kilkoma meczetami tutaj nie było . Atrakcja było samo w sobie Kosowo, każdy przejechany kilometr był ciekawy,mijaliśmy zniszczone kościoły, opustoszale gospodarstwa. Kazde z tych miejsc mialo swoja historie i to dawalo do myslenia.
Pokrążyliśmy kilkadziesiąt minut po Priztinie i zaczęliśmy się kierowac w strone Serbii. Wreszcie dotarliśmy do mostu w Mitrovicy. Most ten uznany jest za nieoficjalna granica serbsko- kosowska . Podobno po każdej ze stron przez 24 godziny na dobe czuwaja oddzialy wojska lub tez policji i często wlasnie w tym miejscu dochodzi do zamieszek pomiedzy Serbami a ludnością albanska zamieszkujaca Kosowo. Tym razem na szczescie było spokojnie.


Obrazek


Zaraz za mostem miasto wyglądało niczym podczas obchodow waznego swieta narodowego . Flagi Serbskie wisiały praktycznie w każdym oknie a ponad ulicami na linkach rozwieszone były proporce w barwach narodowych . Wciąż znajdowaliśmy się w Kosowie i do granicy mielismy jeszcze dobrych kilkadziesiąt kilometrow jednak dla tutejszych mieszkańców to była już Serbia i raczej nie ośmieliłbym się polemizowac na ten temat z którymkolwiek z nich. Przemieszczaliśmy się waskimi oflagowanymi uliczkami, zwróciliśmy uwage ze większość samochodow pozbawiona była tablic rejestracyjnych ! Po prostu w miejscu gdzie powinna być blacha było czarne tlo. Ktos je celowo pousuwal i o dziwo tutejsza policja wogole nie zwracala na to uwagi , widocznie tak mialo być , nie miałem pojecia o co tutaj chodzilo . Ta czesc miasta wydawala się calkiem wymarla. Ulice były puste , zadnych dzieci ani młodzieży zupelnie inaczej niż po drugiej stronie mostu gdzie miasto tętniło zyciem.
Jechaliśmy pomalu. Wyjechaliśmy wreszcie z opustoszalej miejscowości i wiejskimi drozkami kierowaliśmy się w strone granicy . Wszystkie nasze motocykle już od jakiegos czasu dopraszaly się o tankowanie wiec znalezienie stacji stalo się priorytetem.
Wreszcie po lewej zauważyliśmy punkt przypominajacy stacje benzynowa. Tankowaliśmy się po koleji a mnie się przypomnialo ze od samego poranka wstrzymuje konkretna defekacje. Najpierw chciałem isc do kibla na terenie zlotu w Macedonii ale wylewajace się z tojtoja fekalia zupełnie mnie zniechęciły , pozniej w Priscinie w knajpie udalem się do toalety gdzie za kibel robilo cos co przypominalo brodzik pod natryskiem z mala dziura po srodku. To plus brak papieru toaletowego sprawil ze automatycznie odpuściłem choc zaczynal mnie już pobolewac brzuch . Na stacji musiala się znajdowac toaleta wiec chyba zbliżał się koniec moich meczarni. Obsluga skierowala mnie do przyległego budynku gdzie ponoc powinien znajdowac się kibel . Pierwsze co mnie zdziwilo gdy dotarłem do celu to calkiem przezroczysta szyba w drzwiach wejsciowych przez która praktycznie widac było dokladnie co się dzieje w srodku. Ktos tam siedzial na kiblu i glosno stekal , gdy podszedłem bliżej rozpoznałem Dominika. Otworzyłem szybko drzwi i pstryknąłem mu kilka zdjęć. Ponoc fotki z zaskoczenia sa zawsze lepsze niż te pozowane . Nie jestem jakims przesadnym esteta ale kibel ten był tak brudny i śmierdzący ze automatycznie odechcialo mi się srac a zachcialo rzygac. Podziwiałem Dominika i godzilem się z mysla ze będę musial jeszcze troche pojeździć z bolacym brzuchem.
Motocykle były gotowe my również . Wyjechalismy na droge i delikatnie wchodzac w luki jechaliśmy przed siebie. Po kilku kilometrach jadacy przede mna Dominik nagle zjechal na bok, szybko nawrocil i ze spora prędkością zaczal naginac w kierunku z którego przyjechalismy. Tylko jeszcze cos krzyknąl Sebie i zniknął . Zdziwieni zatrzymaliśmy się na poboczu. Właściwie zdziwieni to było za mocne slowo, w koncu chlopak zdążył nas już przyzwyczajic do swoich niekonwencjonalnych zachowan wiec po prostu w oczekiwaniu na dalszy ciag wydarzen odpoczywaliśmy na poboczu. Nie pamiętam czy ktos podążył za nim czy nie, w każdym razie po około piętnastu minutach spostrzegliśmy wylaniajaca się zza za zakrętu cebre Dominika. Raz dwa wytłumaczył nam swoja nagla decyzje. Otoz wypróżniając się na stacji w tym obskurnym kiblu, popadl w taki błogostan ze zostawil plecak z wszystkimi dokumentami , kasa i ogolnie ze wszystkim bez czego ta podroz nie moglaby toczyc się dalej. Na szczescie nie było zadnego odważnego ktoryby się ośmielił zwiedzic te mroczna komnate wiec całość zostala odzyskana . Kolejny fart. Dla przeciętnego Serba czy tez Kosowianina (jak zwal tak zwal) zapewne kilkaset euro byloby mila niespodzianka. Mielismy jednak tym razem szczescie. Pośmialiśmy się chwile i ruszyliśmy przed siebie.


Obrazek


Dotarlismy do granicy z Serbia gdzie wedlug rozpiski to Fresz miał teraz robic za przewodnika, musieliśmy tylko przebrnac przez odprawe. Kosowskie służby graniczne nawet nie sprawdzaly nam dokumentow . Otworzyli szybko szlaban i machnęli reka dajac do zrozumienia ze mamy przejezdzac. Pas graniczny miedzy Kosowem a Serbia mierzy około piętnastu kilometrow zatem nie malo, za kilkanaście minut powinniśmy dotrzec do wjazdu na teren Serbii, kolejnego kraju który planowaliśmy zjechac podczas tej wyprawy .Krete gorskie drogi doprowadzily nas do celu.
Miny pogranicznikow przypominaly twarze ludzi czekających w kolejce w urzedzie skarbowym. Nazywając wprost było to wkorwienie bądź tez zal do otaczającego ich swiata. Pozostala nadzieja ze może tylko tak nam się wydaje jednak gdy tylko przyszla nasza kolej zrozumieliśmy jak bardzo się myliliśmy.
Dla tych ludzi każdy przybywajacy z Kosowa był potencjalnym wrogiem i osoba która podświadomie uznaje Kosowo jako niepodlegle panstwo. W tamtym momencie nie znalem wogole historii tego miejsca i miałem totalnie wyjebane na to co do kogo należy. Byliśmy grupa turystow i chcieliśmy po prostu jechac dalej ale okazalo się ze to nie jest takie proste. Przedstawiliśmy pogranicznikowi nasze paszporty oraz dokumenty pojazdow a ten po kilku minutach namysłu pozwolil nam przejechac na druga strone. Wiec nie było az tak zle, może niepotrzebnie tak się spinaliśmy? Byliśmy w Serbii. Entuzjazm opadl już po chwili gdy podszedł do nas inny wyższy stopniem gosc i nakazal natychmiastowe okazanie dowodow osobistych. Zdębiałem. Spytałem goscia po co mu mój dowod osobisty skoro wlasnie trzyma w rece mój paszport. Ten odrzekl ze paszporty pokazuje się jedynie na przejsciach granicznych a to nie jest granica gdyz w Serbii znajdujemy się już od momentu przekroczenia granicy Kosowa.
Kolejna pierdolona polityczna zagrywka , tylko dwoje z nas mialo swoje dowody. Zarówno Seba jak i ja byliśmy w ciemnej dupie , skad mogliśmy wiedziec? Próbowaliśmy jakos negocjowac ale niestety bez skutku. Nie mielismy zadnych szans by wjechac tedy na teren Serbii. Oczywiście nie było zadnej mowy o rozdzielaniu się , zawróciliśmy grzecznie motocykle i ruszyliśmy spowrotem w strone Kosowa. Freszowi wyjatkowo się udalo bo przez cala Serbie to wlasnie on miał robic za przewodnika. Trzeba teraz było się gdzies zatrzymac aby spojrzec w mape i zdecydowac co dalej robimy ,bo wlasnie w tym momencie caly dalszy plan naszej wycieczki poszedł się jebac.
Kosowska sluzba graniczna widzac nasza powracająca ekipe natychmiast wypytala nas co i jak . Gdy powiedzieliśmy im jaki był powod naszego cofniecia zaczeli glosno przeklinac swoich serbskich kolegow po fachu . Już na pierwszy rzut oka widac było ze tutejsi pogranicznicy nie przepadali za soba i każdy taki przypadek sprawial ze jedni drugim probowali zrobic cos na złość. Odbijalo się to oczywiście na ludziach takich jak my i inni turysci .
Tym razem złość Kosowskich celnikow odczul bogu ducha winny Brytyjczyk który jechal zaraz za nami w duzym samochodzie terenowym wypelnionym po brzegi jakimis pudelkami . Natychmiast zostal skierowany na pobocze i jego auto zaczęło być szczegółowo przegladane , zapewne z nadzieja ze gdy cos się znajdzie będzie można doniesc o niefrasobliwości Serbow.
W stosunku do nas Kosowianie byli bardzo sympatyczni i zyczyli tylko udanej podrozy. Mielismy przed soba teraz calkiem spory kawalek . Zdecydowaliśmy ze bezpieczniej zarówno dla nas jak i dla naszych sprzętów bedzie jeśli przenocujemy w Czarnogorze. Jakos Kosowo pomimo przemiłych ludzi nie wydawalo się odpowiednim miejscem do rozbicia obozowiska. Kierowaliśmy się na miejscowość Pec czyli przed nami było jeszcze troche poniżej dwustu kilometrow po drogach których jakość na pewno była daleka od poprawnych. Cisnelismy ta sama asfaltowka która poruszaliśmy się jadac w ta strone , mijalismy znowu slynna stacje benzynowa , oflagowana czesc miasta i zbliżaliśmy się do mostu w Mitrovicy. Nawigacja wieszala się co chwile a do tego nie widzieliśmy ani jednego znaku informującego ktoredy powinniśmy jechac . Po serbskiej stronie mostu spostrzegliśmy duzy samochod i kilku umundurowanych jegomości , zdecydowaliśmy się zatrzymac i spytac o droge bo zgubienie się teraz było ostatnia rzecza na która mogliśmy sobie pozwolic. Jakiez było nasze zdziwienie gdy spostrzegliśmy na ramionach policjantow naszywki z białym orlem a oni tez byli w wielkim szoku gdy zagadaliśmy do nich po polsku. Był to zabezpieczajacy tutejsze tereny polski oddzial policji .
Będę szczery – jak większość nie przepadam za policjantami ale naprawde po kilku minutach rozmowy w ogole nie zwracałem uwagi na to czym się zajmuja ci faceci. Poprostu byli to zwyczajni kolesie wykonujacy niezwyczajna prace. My opowiedzieliśmy im nieco o naszej wyprawie a oni nam o niektórych sytuacjach z którymi mieli tutaj doczynienia. Miedzy innymi o bombie ukrytej pod ich autem w zeszłym tygodniu. Chyba jednak nie było tu tak spokojnie jak mogloby się nam wydawac, nie zazdrościłem im takiej służby. Przy okazji chłopaki oswiecily mnie o co chodzilo z tymi odkręconymi tablicami rejestracyjnymi. Otoz Serbowie nie akceptujacy Kosowa jako odrębnego panstwa nie chca mieć niczego co by w najmniejszym stopniu utozsamialo ich z tym krajem , a ze tablice sa kosowskie - to automatycznie laduja w koszu. Taki manifest na który policja Serbska również nie reaguje bo w calej rozciągłości zgadza się z tamtejsza ludnoscia . Naprawde milo się rozmawialo ale czas nas gonil , pożegnaliśmy się i odjechaliśmy w kierunku wskazanym nam przez rodakow.


Obrazek


Przy wyjezdzie z Mitrovicy delikatnie pobłądziliśmy i wjechaliśmy w jakas slepa uliczke. Gdy pomalu nawracałem nagle jak spod ziemi pojawila się grupka umorusanych dzieciakow i ze smutkiem w oczach świadczącym o biedzie jaka ich dotknęła zaczely wyciągać w moim kierunku rece i prosić o pieniadze. Może nie wygladam na kogos takiego ale poruszaja mnie tego typu sytuacje i moim pierwszym odruchem było rzucenie dzieciakom jakiejs kasy. Niestety, w portfelu miałem zaledwie jedno euro w monetach i resztke chorwackich kun na które mlodzi nie chcieli nawet spojrzec. Krzyknalem do Dominika który po zablokowaniu kart dysponowal gotowka , aby cos rzucil tym dzieciakom. Te jakby rozumialy jezyk polski błyskawicznie pobiegly do Dominika i szczelnie otoczyly jego motocykl.


Obrazek


Kiedy tylko Dominik wyjal portfel dotychczas grzeczne i potulne dzieciaczki zmienily się w bande malych szakali i zaczely walczyc miedzy soba , przepychac się a co niektórzy nawet probowali wyrwac caly portfel. Chciałem dobrze a zaczynalo się robic nieciekawie , Dominik rzucil na odczepnego piec euro i ruszając rozgonil ekipe. Pogoniliśmy za nim. Dopiero teraz przypomniala mi się rada z książek podróżniczych- nigdy nie dawac zebrajacym dzieciom pieniędzy. Nie poprawisz ich sytuacji zyciowej a możesz sprowokowac wlasnie takie sytuacje jakich byliśmy świadkami przed chwila.
Dwie przecznice dalej zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu . Gdy tak staliśmy i oczekiwaliśmy na zmiane świateł kolo mojego motocykla wyladowal calkiem spory kamien ,odwróciłem się i dojrzalem biegnaca w naszym kierunku znajoma gromadke kosowskich dzieci z kamieniami w dloniach , w ten wlasnie sposób dziekowali nam za to ze chcieliśmy im pomoc. Zapewne piataka od Dominika przytulil najsilniejszy a reszta poczula się pokrzywdzona i szukala sprawiedliwości na wlasna reke. Kolejny kawalek cegly wyladowal jeszcze bliżej , nie było się nad czym zastanawiac- trzeba spierdalac . Swiatla się zmienily i wydarliśmy przed siebie .Nigdy nie przypuszczałem ze będę musial się salwowac ucieczka przed grupa dziesięciolatków, zycie potrafi nas czasem zaskoczyc.
Drogi którymi się teraz poruszaliśmy swoje najlepsze lata mialy już dawno za soba. Odcinki asfaltu znowu mieszaly się z kilkudziesięciometrowymi szutrami i tak caly czas na przemian. Pomalu zaczynalo robic się ciemno a wedlug mapy do granicy mielismy jeszcze calkiem spory dystans. Jakby tego było malo tylne światło w motocyklu Dominika coraz czesciej odmawialo posłuszeństwa . Seba wpadl na pomysl by zamontowac na ogonie dominikowej cebry nasze latarki swiecace na czerwono co w jakis sposób zwiekszy jego widocznosc. Pomysl był przedni i jak ustaliliśmy tak tez zrobilismy.
Zmeczenie coraz mocniej zaczynalo nam się dawac we znaki. Na dodatek droga zaczęla prowadzic teraz dosc stromo w gore i z każdym kilometrem robilo się coraz zimniej . Zastanawiałem się glosno czy może być jeszcze gorzej i jakby na potwierdzenie tego ze może zaczęło padac , wolalem już wiecej nie narzekac. Było ciemno, zimno a my jechaliśmy caly czas w gore. Zauważylismy ze jadacy na czele Dominik miał chyba jakies problemy ze wzrokiem gdyz na ostrych zakretach hamowal dosłownie w ostatniej chwili , praktycznie tuz przed sciana. Trzeba było cos z tym zrobic. Zwolniliśmy jeszcze bardziej . Przenikliwe zimno wbijalo się pod skorzany skafander a deszcz i zmrok zmuszaly nas do poruszania się z prędkością minimalna czyli około dwudziestu mil na godzine. Właściwie na drodze która się poruszaliśmy nie było zadnego oświetlenia oprocz naszych reflektorow, po prostu kreta lesna sciezka. Przy tak licznych zakretach wydawalo mi się to dosc dziwne ale widocznie tak mialo być. Im wyzej tym zimniej im pozniej tym ciemniej… czyli podsumowując ciemno i zimno jak w dupie u Eskimosa.
Seba wyprzedzil Dominika i ruszyl na szpicy i od tej chwili jechaliśmy w takim szyku . Nagle Seba zjechal na znajdujaca się na poboczu stacje benzynowa. Nie wiedzieliśmy co się stalo. Wszyscy byliśmy zatankowani a plan był przeciez taki aby cisnac do przodu by jak najszybciej rozłożyć się w jakims hotelu . Seba jednak stwierdzil ze jeśli nie wypije tu i teraz kawy to nigdzie dalej nie jedzie. Na taki argument nie mielismy odpowiedzi . Wiadomo ze nie byliśmy zadowoleni ale nikt nie chciał wywoływać kolejnego konfliktu , poprostu zatrzymaliśmy się i również zamówiliśmy cos do picia. Po piętnastu minutach Seba był już gotow do dalszej drogi wiec mogliśmy ruszac .


Obrazek


Było kilka minut po dziesiatej gdy dotarliśmy do granicy Kosowa i Czarnogory. Przejscie znajdowalo się praktycznie na szczycie gory . Tym razem odprawa trwala błyskawicznie, wszyscy posiadaliśmy jeszcze wazne green cardy które zakupiliśmy gdy po raz pierwszy wjeżdżaliśmy na teren Czarnogory wiec obeszlo się bez dodatkowych kosztow. Przejechaliśmy na druga strone.
Wypytaliśmy jeszcze służbe graniczna o jakis najblizszy nocleg a ci polecili nam znajdujący się w miasteczku u podnóża gory Grand motel. Ponoc pomimo dumnej nazwy był dosc tanim przybytkiem otwartym do pozna wiec powinien nam przypasowac. Jeśli wszystko pojdzie zgodnie z planem to za około godzine powinniśmy być w hotelu.
Droga na dol nie różniła się niczym od drogi na gore . Jedynym plusem było to ze z każdym pokonanym kilometrem robilo się coraz cieplej . Na samym dole było już na tyle przyjemnie ze moglem podnieść szybke od kasku bez obawy ze mi morde skuje lodem . Wjechaliśmy do miasteczka o którym opowiadali nam panowie na przejsciu. Co mnie zaskoczylo to pomimo poznej pory mijaliśmy stragany pelne owocow i warzyw. Nikt przy nich nie stal , były nieczynne ale tez zupełnie niezabezpieczone. Po prostu ktos skonczyl prace i zostawil wszystko tak jak stalo , jakby nikomu tutaj nie przyszlo do glowy by cos ukrasc,nie chcialo mi się w to wierzyc. Tego typu dzialanie zarówno w Polsce jak i w UK na pewno nie zdalo by egzaminu. Od razu zapewne znalazłby się chetny do poczęstowania się bądź tez do rozdupczenia przybytku w drobny mak , tu wszystko stalo nietknięte.
Chwile jeszcze pobłądziliśmy az oczom naszym ukazal się dlugo poszukiwany Grand motel , zewnatrz wyg
01.04.2013, 14:49
Szukaj Odpowiedz
marco Offline
ADMIN
******
Super moderatorzy

Liczba postów: 4,574
Liczba wątków: 697
Dołączył: Aug 2012
Reputacja: 16
#5
RE: Bałkany 2011 czyli " From UK to Balkans "
Panie dziel to na mniejsze Usmiech bo nie mam tyle papieru w drukarce żeby całość wydrukować Zaciesz

a tak serio to piszący te relacje może spokojnie książkę napisać bo potrafi ! a to sztuka.

.


______________
Jazda bez granic
01.04.2013, 16:27
Strona WWW Szukaj Odpowiedz
Maras Offline
Kronikarz
**
Użytkownicy

Liczba postów: 8
Liczba wątków: 1
Dołączył: Mar 2013
Reputacja: 0
#6
RE: Bałkany 2011 czyli " From UK to Balkans "
Fajnie ze się podoba. Dzięki wielkie.
Myślałem by to wydac ale.ani czasu ani checi by sie w to bawic .do tego co roku nowa wyprawa i nowy temat .juz łącznie koło 300 stron zalega w szufladzie Usmiech
01.04.2013, 17:31
Szukaj Odpowiedz
TOM Offline
Znawca
****
Użytkownicy

Liczba postów: 262
Liczba wątków: 5
Dołączył: Dec 2012
Reputacja: 0
#7
RE: Bałkany 2011 czyli " From UK to Balkans "
Maras,potrafisz.

Motor jest jak sex, jedna wpadka i po tobie...
01.04.2013, 21:01
Szukaj Odpowiedz
Seba Offline
Zbanowany
Zbanowani

Liczba postów: 692
Liczba wątków: 76
Dołączył: Jan 2013
#8
RE: Bałkany 2011 czyli " From UK to Balkans "
Chwile jeszcze pobłądziliśmy az oczom naszym ukazal się dlugo poszukiwany Grand motel , zewnatrz wyglądał calkiem okazale .
Zaparkowalismy motocykle i poszliśmy spytac sie o cene. Właściwie byliśmy w takiej sytuacji ze bez względu na kwote jakiej by zarzadali raczej nie moglibyśmy odmówic, nie pamiętam dokladnie ile wyszlo ale byliśmy mile zaskoczeni . Moglismy zaczac sie rozpakowywac. Recepcjonista wskazal nam jeszcze miejsce gdzie mogliśmy bezpiecznie zostawic nasze sprzęty . Parking znajdowal się bezposrednio pod wejściem do hotelu wiec z zewnatrz motocykle były calkiem niewidoczne, kiedy już myśleliśmy ze skończył się na dobre dzien niemiłych niespodzianek Seba stawiając swoja yamahe na centralna nóżkę niechcacy rozbil owiewke w motocyklu Fresza. Ten incydent nie mogl popsuc nam nastroju, stalo się i trudno najważniejsze ze mielismy dach nad glowa .
Kupiliśmy jeszcze tradycyjnie kilka piw w hotelowym barku i udaliśmy się na pokoje. Recepcjonista udawal się wlasnie do domu i zostawial caly przybytek , w tym bar pelen alkoholi zupełnie niezabezpieczony, czyzby w tej okolicy nie dochodzilo do kradzieży, nie ogarniałem tego.
Tym razem nie szaleliśmy , właściwie po wypiciu jednego piwa grzecznie położyliśmy się spac. To był cholernie dlugi dzien , samo nie wpuszczenie nas do Serbii popsulo mnóstwo planow i właściwie w tym momencie nie wiedziałem dokad będziemy jechali nazajutrz. Przejechaliśmy dzis 416 km ( razem 4184 km)
13.06.2011 poniedziałek.
Pobudka jak zwykle czyli Fresz dobijajacy się do drzwi . Zczolgalismy się z lozek i po porannej toalecie zeszliśmy na sniadanie które było wliczone w cene pokoju. Hotel musial być tu dosc znany albo tez jedyny w okolicy gdyz ilość gosci spożywających sniadanie była calkiem spora . Znaleźliśmy stolik i w pospiechu zjedliśmy pierwszy posilek. Chwile pozniej już pakowalismy sprzęty i wyjeżdżaliśmy w trase. Niebo było lekko zachmurzone aczkolwiek gdzie nie gdzie sporadycznie przebijaly się promienie słońca. Powinno być dobrze. Nasz plan na chwile obecna był następujący: Bocznymi drogami zjechac Czarnogore, wjechac do Bosni i wieczor spędzić w Sarajewie . Stamtąd chcieliśmy się kierowac na Wegry i zobaczyc Balaton a pozniej rozejrzec się za droga powrotna do domu.
Wyruszyliśmy. Właściwie by właściwie opisac piekno tras czarnogorskich jak i bośniackich powininem wrzucic teraz serie zdjęć a i to w pelni nie oddaloby uroku miejsc które mijaliśmy. Gory , krete trasy i dzika przyroda ,to chyba jest wlasnie to czego szukaja motocykliści lubiacy dalsze wypady . Czulem się jakbym wjechal w teren dotychczas nie odwiedzany przez ludzi. Po bokach drogi rozciągały się geste lasy do których nie prowadzila żadna sciezka wjazdowa , do tego masywne lancuchy porośniętych zielenia gor. …. Naprawde trudno było skupic się na drodze. Jechaliśmy teraz bardzo wolno aby jednoczesnie moc porozglądać się wokół


Obrazek


Często mijaliśmy znaki ostrzegające kierowcow przed spadającymi na droge kawalkami skal, nie przejmowaliśmy się nimi do czasu gdy w pewnym momencie zauważyliśmy goscia w pomarańczowej kamizelce dającego nam wyrazne znaki abyśmy zwolnili. Po chwili poznaliśmy przyczyne przymusowego postoju . Na samym srodku trasy lezal odlamek skalny wielkości… .. trudno mi go do czegos porównać , był spory i napewno nie bylibyśmy w stanie go ruszyc . Gdyby to cos spadlo na jadacy samochod czy tez motocykl nie obylo by sie bez ofiar . Zostaliśmy skierowani do przejazdu poboczem i mogliśmy śmigać dalej. Od tego momentu czesciej spoglądałem w gore przejeżdżając pod zbyt wystającymi skalami. Coraz liczniej zaczely się pojawiac wydrazone w litej skale tunele . Jedne dlugie inne krotsze ale wszystkie bardzo waskie i zupełnie nieoświetlone . Za każdym razem musieliśmy zwalniac jeszcze bardziej .


Obrazek


Obrazek


Właściwie taka trasa prowadzila az po samo przejscie graniczne które znajdowalo się u szczytu gory na która już od jakiegos czasu wjezdzalismy . Było około godziny pietnastej.
Wyjazd z Czarnogory odbyl się błyskawicznie. Służby graniczne tylko zerknęły na nasze paszporty po czym pozwolily jechac nam dalej. Do wjazdu na teren Bosni i Hercegowiny prowadzil sfatygowany drewniany mostek .Kiedy przejeżdżaliśmy przez niego praktycznie dalo się słyszeć skrzypienie kazdej deski. Wreszcie dotarlliśmy do kolejnego przejscia. Niestety , tym razem nie poszlo już tak latwo. Mimo ze pogranicznicy byli naprawde mili i pelni dobrych checi orzekli ze bez ubezpieczenia czyli kolejnej green carty obowiązującej na terenie Bosni i Hercegowiny nie przejedziemy. Dokument ten mogliśmy otrzymac , oczywiście za odpowiednia oplata na wcześniejszym przejsciu. Co mogliśmy zrobic w takiej sytuacji? Jedynie poslusznie zawrócic . Minęliśmy znowu drewniany most i ponownie dotarliśmy do granicy z Czarnogora . W tym miejscu po raz kolejny podczas tej wyprawy uśmiechnęło się do nas szczescie. Otoz człowiek odpowiedzialny za wystawianie tego typu papierow wlasnie konczyl swoja zmiane i udawal się do domu. Praktycznie w ostatniej chwili udalo nam się go złapać . Troche było to dziwne ze nikt nie przejmowal jego obowiązków po pietnastej ale było to przejscie bardzo rzadko uczęszczane przez turystow , miedzy innymi ze względu na dosc wysokie polozenie. W okresie zimowym wszystko było tu zasypane sniegiem do tego stopnia ze przejscie to jest najzwyczajniej nieczynne az do poznej wiosny. Pewnie dlatego uznano ze w godzinach popołudniowych raczej nikt nie będzie potrzebowal ubezpieczenia. Na nasze szczescie gosc pomimo ze już skończył prace ze spokojem wrócił do dyżurki i wypisal nam stosowne dokumenty inkasując po dwadzieścia euro za te przysługę.
Porozmawialiśmy jeszcze chwile ze strażnikami i po raz trzeci tego dnia przejechaliśmy przez drewniany mostek z poprzedniej epoki . Tym razem wpuszczono nas bez zadnych problemow . Byliśmy w Bosni . Droga była waska i niezbyt utwardzona , taki lekki szuter .


Obrazek


Wyskoczylem na czolo i napędzany przez ladna pogode i muzyke w uszach przecierałem szlak nieco szybciej niż powinienem. Pierwsze kilka zakrętów pokonałem śmiało, dopiero za ktoryms razem w ostatniej chwili zauważyłem samochod znajdujący się na moim pasie i ostro zahamowałem . Serducho mi podskoczylo do gardla. Chłopaki patrzeli na mnie z politowaniem w oczach i mieli stuprocentowa racje , to było glupie i nieodpowiedzialne. Zwolniłem natychmiast. Przy tej prędkości raczej nic by mi się nie stalo ale motocykl przy upadku na tego typu nawierzchnie na pewno by się potrzaskal i w ten sposób mógłbym popsuc cala wyprawe. Zakrety były na tyle ostre ze dopiero w ostatniej chwili dalo się zauważyć czy cos jedzie z naprzeciwka. Uspokoiłem się i od tego momentu spokojnym i dostojnym tempem zjeżdżaliśmy na sam dol. Z czasem pojawil się asfalt i zrobilo się troche przyjemniej. Droga teraz wyglądała jak jeden wielki taras widokowy. Gdy już się wydawalo ze nie może być lepiej po pokonaniu kolejnego zakretu pojawialo się cos jeszcze piękniejszego . Jedynie ciemne tunele i stada much roztrzaskujących się o kask delikatnie przypominaly ze nigdy nie może być doskonale . O jezdzie z otwarta szybka można było zapomniec. Pozniej dowiedziałem się ze Bosnia jest jednym z nielicznych europejskich krajow gdzie w rolnictwie i sadownictwie wogole nie uzywa się pestycydow . Plusem oczywiście jest zdrowa żywność a minusem wszędobylskie robactwo w tym wlasnie stada much rozbite na naszych motocyklach i kaskach.
Na jednym z postojow w ramach urozmaicenia podrozy decydujemy zamienic się z Dominikiem na motury . Wczesniej już miałem okazje troche pośmigać jego cebra , ale dla Dominika to był pierwszy raz na fazerku. Pozycja w jakiej jechałem na jego scigawce sprawiala ze podziwiałem goscia za wytrzymałość , jak można przejechac tyle kilometrow w pozycji skurczonego zolwia z calym ciezarem opartym na nadgarstkach?. Po piętnastu minutach miałem już serdecznie dosc . Wreszcie wypatrzylem czekającego na poboczu Dominika, on również nie był zadowolony z zamiany. Zaraz jak ruszyl nieszczesna stopka zaczela się krecic wokół i chłopak jechal praktycznie przez ten caly czas z jedna noga w powietrzu. Szybko dokręciłem podnozek i z ulga spowrotem dosiadlem swojego Fazika.
Dalsza droga przebiegala bez przygod .Z miejsc o których warto wspomniec powinienem wymienic jeszcze przepiekne jezioro umiejscowione praktycznie w samym centrum masywu gorskiego.


Obrazek


Probowalismy się w nim wykapac ale mimo krazenia wokół nie znaleźliśmy zadnego miejsca gdzie moglibyśmy się rozbic. Praktycznie cale jezioro otoczone było prywatnymi posesjami . Przez przypadek nawet wjechaliśmy na jedna z nich myśląc ze jest to dzika plaza. O naszej pomylce zdaliśmy sobie sprawe dopiero wtedy gdy z chaty wyszedl zdziwiony gospodarz . Tez bym się zdziwil gdyby nagle cztery motocykle wjechaly na moja dzialke . Odpuściliśmy pomysl kapieli i ruszyliśmy dalej. Jechaliśmy teraz wzdloz rzeki piwa ,wlasnie tak smacznie się nazywala , oryginalnie : Rijeka piva i ciągnęła się kilometrami . Jadac rownolegle wzdloz delty dotarliśmy do wielkiej tamy. Sama zapora robila spore wrazenie ale znacznie bardziej zainteresowaly nas wkomponowane w gorska sciane porośnięte mchem pozostalosci po bardzo starej drodze i resztki drewnianego mostu . Na pierwszy rzut oka można było stwierdzic ze ruiny te licza sobie ladnych kilkaset lat. Mogliśmy się tylko domyślać ile pokolen temu ktos po tym chodzil .


Obrazek


Zrobiliśmy kilka fotek i zdaliśmy sobie sprawe ze podziwianie dzisiejszych atrakcji tak nas pochłonęło ze zupełnie stracilismy poczucie czasu. Dochodzila już siedemnasta i jeśli chcieliśmy jeszcze cos zjesc i dotrzec do Sarajewa to powinniśmy znacznie przyspieszyc. Wystartowaliśmy i zatrzymaliśmy się dopiero na najbliższej stacji przy ktorej znajdowala się również jadlodajnia. Dotankowalismy do pelna i zamówiliśmy po jakims hamburgerze by na szybko zabic uczucie glodu. Tym razem nie przedłużaliśmy,do naszego dzisiejszego celu mielismy jeszcze ponad sto kilometrow wiec trzeba było zagęścić ruchy.
Myśląc Sarajewo , byliśmy przekonani ze wlasnie tutaj slady wojny będą najwyraźniejsze . W koncu nawet w informatorach oraz na mijanych tablicach ostrzegawczych było wyraznie napisane ze tereny położone bezpośrednio wokół miasta sa wciąż zaminowane. Tego typu informacje delikatnie podnosily adrenaline. To wlasnie Sarajewo uznane zostalo za centrum walk w konflikcie bałkańskim i było oblegane przez bośniackich Serbow przez ponad trzy lata . Podczas oblężenia miasto było przez cały czas ostrzeliwane z gór przez które w tym momencie przejeżdżaliśmy. Stolica Bosni wówczas była zupełnie odcięta od dostaw wody i prądu, a żywność dostarczano nieregularnie. Trudno było sobie wyobrazic tragedie które wydarzyly się w tych rejonach kilka lat temu. Zginęło tu prawie jedenaście tysięcy osób a praktycznie wszystkie budynki zostały zniszczone lub uszkodzone.
Tego typu informacje sprawily ze zawiesilem się na moment . Nigdy nie zrozumiem sensu wojen , przeciez każda z poległych tu osob była czyims ojcem, synem czy tez innym kims waznym . Wiadomo , tak było jest i będzie , za wszystkim stoja olbrzymie pieniadze a wykorzystanie religii i wiary w jakies bozki i gusla tylko pomaga w kontrolowaniu ludzi którzy będą gotowi mordowac w imie jakichs durnych narzuconych ideałów. Rozpędziłem się z tymi przemyśleniami ale najzwyczajniej ściskało mnie w srodku gdy wyobrażałem sobie sceny jakie rozgrywaly się tutaj kilka lat temu.
Przypomnial mi się cytat który kiedys przeczytalem gdzies w sieci i wbil mi się on w glowe: „ zaczne wyznawac jakakolwiek religie dopiero wtedy gdy przestana na swiecie cierpiec przez nia ludzie”….. jak dotad nie znalazłem.
Wracając do tematu , byliśmy przekonani ze samo Sarajewo wywrze na nas wielkie wrazenie. Robilo się już ciemno. Na obrzezach miasta slady wojny były jeszcze zauważalne w postaci opuszczonych gospodarstw i licznych budynkow ze sladami pociskow ale sam wjazd do Sarajewa sprawil ze musialem zerknąć na nawigacje czy aby na pewno się zgubiliśmy . Spodziewalismy się wszystkiego ale nie tego ze wlasnie to miasto z daleka będzie błyszczało neonami niczym Las Vegas. Im bliżej podjeżdżaliśmy tym bardziej docieralo do nas ze przyjechalismy tutaj dobrych kilka lat za pozno. Sarajewo tego wieczoru w niczym nie przypominalo miejsca które nieco ponad dziesięć lat temu było totalnie zrównane z ziemia. Centrum miasta niczym nie różniło się od centrum Warszawy , Brukseli czy tez jakiejs innej stolicy europejskiej. Wszystkie budynki wrecz bily po oczach świeżością a znajdujące się na każdym rogu salony Porsche , Mercedesa i innych gigantow motoryzacji jasno dawaly do zrozumienia ze niedobre czasy to miasto ma już dawno za soba. Poniższe zdjęcia ponoc pokazuja ta sama dzielnice obecnie i zaraz po wojnie


Obrazek


Obrazek


Na odbudowanie miasta musialy pojsc miliardy euro oczywiście było to cos pozytywnego , ale nie dalo się ukry
naszego rozczarowania i delikatnej konsternacji. Nie tak to sobie wyobrażaliśmy.
Pokrecilismy się jeszcze troche , docieralo do nas ze słynnej aleji snajperow raczej nie znajdziemy . Prawdopodobnie na jej miejscu znajdowal się obecnie jakis hotel lub market. Nawet nie wiedzieliśmy gdzie jej szukac . Po raz kolejny omijalo nas cos waznego tylko dlatego ze niepotrafilismy się wlasciwie przygotowac .
Aleja snajperow to nieoficjalna nazwa głównej alei w Sarajewie, która podczas wojny w Bośni służyła jako przyczółek dla wielu stanowisk snajperskich. Miejsce to zostalo pokazane w filmie z Woodym Harelsonem jednak wedlug wielu opini samo dzielo nie mialo wiele wspolnego z owczesnymi faktami. W rzeczywistości było to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w całym mieście. Ulica wówczas prowadziła do jedynego źródła czystej wody oraz łączyła dzielnicę przemysłową ze Starym Miastem. Wzdłuż alei znajdowalo się wiele wysokich budynków, które były wykorzystywane przez strzelców wyborowych . Ludzie chcący przeprawić się przez aleję często korzystali z pomocy wozów opancerzonych należących do ONZ, używając ich jako tarczy. Inni decydowali się na szybki bieg licząc, że kule ich nie dosięgną. Udawalo się nielicznym. Wedlug danych zebranych w 1995 snajperzy zabili 225 ludzi , z czego 60 to dzieci. . Suche statystyki sprawiajace ze w niektórych momentach bycie czlowiekiem przestaje być powodem do dumy .
Było już ciemno , byliśmy przekonani ze tego wieczora możemy zapomniec o campingu. Raczej w centrum miasta nie było zadnego pola namiotowego a na dziko tez nie chcieliśmy ryzykowac , moglby być niezły przypal gdybyśmy rozbili się na polu minowym. Zaczęliśmy szukac hotelu. Zmeczenie coraz bardziej dawalo znac o sobie . Po prawej stronie dostrzegliśmy duzy neon Holiday Inn. W wielkiej Brytanii jest to siec dosc tanich hoteli wiec zdecydowaliśmy się podjechac i zapytac o cene. Seba wrócił z nietega mina . Wolali około stowki euro za osobe. Było oczywiste ze musimy wydostac się z centrum i poszukac czegos mniejszego i tańszego na obrzezach miasta. Ruszyliśmy w milczeniu . Po kilku kilometrach jadacy na czele Seba skręcił na stacje , wszyscy musieliśmy się dotankowac a do tego warto było spytac się miejscowych o jakis tani zajazd .
Uzupełniliśmy paliwo a sympatyczny sprzedawca wskazal nam hotelik znajdujący się około pięćdziesięciu metrow od stacji , ponoc ceny były przyzwoite wiec mogliśmy zaczac się cieszyc . Kolejny dzien zbliżał się nieuchronnie do konca i wydawalo się ze nic już się nie wydarzy ale w tym przypadku powiedzenie „ nie chwal dnia przed zachodem „ sprawdzilo się w stu procentach. Gdy już mielismy odjeżdżać Seba podszedł do nas i zaczal się z nami zegnac , stwierdzil ze dla niego wyprawa wlasnie się skończyła i zawija się do domu. Gdzies już to widziałem . Było identycznie jak w zeszłym roku podczas powrotu z Sycylii gdy zostawil mnie i Dominika w nocy na szwajcarskiej autostradzie . Myślałem ze wówczas był to jednorazowy odpal spowodowany nadmiarem obowiązków ale jak widac mylilem się. Właściwie wczesniej Seba sporadycznie cos przebąkiwał ze może by szybciej wracac ale nikt raczej nie bral go na powaznie. W koncu to nie był wyjazd na piknik za miasto tylko znajdowaliśmy się dobrych kilka tysięcy kilometrow od domu i jeśli zdecydowaliśmy się na wspolny wyjazd to powinniśmy się tego trzymac . Żaden z nas nawet nie próbował zatrzymywac Seby , to dorosły facet i wiedział co robi. Jedyne co chciałem to skopiowac zdjęcia które znajdowaly się na jego notebooku bo przez cala podroz wszystkie fotki z naszych kart pamieci zapisywaliśmy na jego komputerze i praktycznie jeśli by cos się stalo z tym sprzętem nie mielibysmy zadnych pamiątek z calej wyprawy , a było tego niemalo - ponad trzy tysiące fotek. Jedyne co musieliśmy teraz zrobic to podlaczyc kompa Seby do kompa Dominika i skopiowac plik. Seba powiedział jednak się ze szkoda mu teraz czasu i przesle nam wszystko po powrocie. Nie moglem i nie chciałem się na to zgodzic. Naprawde zalezalo mi na tych zdjęciach , chciałem mieć co pokazac najbliższym bezpośrednio po powrocie . Byłem przekonany ze zamiast marnowac czas na klotnie już moglibyśmy zaczac działać i konflikt dawno zostalby zażegnany. Seba był jednak uparty a mnie to tak wkurwilo ze doszlo do największej klotni podczas calej wyprawy.
Krzyczeliśmy na siebie a Bośniacy ze zdziwieniem spoglądali na dwoch idiotow wydzierających się w jakims obcym dla nich narzeczu. Momentami wydawalo mi się ze skonczy się to po prostu bitka , ale chyba oboje zdawaliśmy sobie sprawe ze tak nie można. Niektórych rzeczy nie da się cofnac a to byloby wlasnie cos takiego czego nie dalo by się wymazac , nie chciałem mieć w tym facecie wroga i przeciez to nie było nic osobistego. Właściwie to do teraz nie mam pojecia dlaczego tak się uparl by nam nie dawac tych zdjęć. Aby postawic na swoim zrobiłem cos czego w sumie teraz zaluje ale na uwczesna chwile wydawalo mi się to jedynym rozwiązaniem. Wyciągnąłem kluczyki z motocykla Seby i stwierdziłem ze odjedzie stad dopiero po udostępnieniu nam kompa. Robilo się coraz gorecej a jeszcze kilka minut wczesniej zapowiadal się taki spokojny wieczor. W koncu Sebek obiecal ze podjedzie z nami do hotelu , tam skopiujemy wszystko po czym on spokojnie odjedzie w swoja strone. Atmosfera zrobila się grobowa. Czulem się winny calej sytuacji ale wystarczylaby odrobina dobrej woli i byloby po wszystkim. Oddalem kluczyki choc podświadomie przypuszczałem ze Seba skorzysta z okazji i ucieknie. Nie pomyliłem się. Pomalu nawrocil maszyne , bez slowa odkręcił manetke i zniknął za zakretem. Chyba nie myslal ze będziemy go gonic ?
W najgorszych snach nie przypuszczelem ze w taki sposób przyjdzie nam się rozstac z Sebastianem. Smutno mi się zrobilo. Nie tak to mialo wyglądać.
Zostalo nas troje ,dochodzila godzina dwudziesta druga i była to najwyzsza pora by się zawinac z nieszczesnej stacji . Pomalu odjechaliśmy w strone noclegowni.
Hotel znajdowal się praktycznie dwie przecznice dalej i prezentowal się calkiem przyzwoicie. Duzy dom przerobiony na pensjonat , niczego wiecej do szczescia niepotrzebowalismy. Zatrzymaliśmy się przy wejściu i Fresz poszedł zorientowac się w sprawie ceny. Wolali zaledwie dwadzieścia euro od osoby wiec nie było się co zastanawiac. Przeparkowalismy motocykle na plac znajdujący się na tylach hotelu. Nie chcialo mi się znowu rozpakowywac wszystkich kufrow wiec zabralem tylko przyrządy do mycia i inne rzeczy pierwszej potrzeby , reszte bagazy zostawiłem na motocyklu . Raczej nikt nie powinien chcieć nas okrasc bo niby z czego? Chłopaki udaly się na gore a ja bedac jeszcze na zewnatrz zadzwonilem do mojej Pani . Ton jej glosu jednoznacznie dawal do zrozumienia ze nie jest dobrze. Fa coraz gorzej znosila moja nieobecność i wszystkie problemy związane z obowiazkami i z opieka nad naszym Stasiem dawaly znac o sobie. Prosila bym wracal jak najprędzej, nie moglem odmowic . Kolejny raz zdalem sobie sprawe jak wielka glupota było pozostawienie jej i mojego syna w tak trudnym okresie. Przeciez mlody miał dopiero piec tygodni. Przed wyjazdem byłem przekonany ze przyjazd teściowej będzie wystarczającym odciążeniem ale jak widac mylilem się . Obiecalem ze nazajutrz wbije się na autostrade i postaram się dojechac jak najszybciej.
Sytuacja nie wyglądała dla mnie najciekawiej. Przed chwila Seba pojechal do domu a za chwile ja musialem oznajmic chłopakom ze dalej pojada sami bo sytuacja rodzinna zmusza mnie do natychmiastowego powrotu. Wszystko zaczynalo się pierdolic. Gdy wszedłem do pokoju Fresz i Dominik siedzieli na lozku i o czyms dyskutowali . Bez zbędnych podchodow powiedziałem im jak sprawa wyglada . Byłem pewien ze mnie zrozumieja, nie wiedziałem tylko jak to teraz będzie wygladalo. Kolejny raz zostalem pozytywnie zaskoczony. Chłopaki błyskawicznie podjeli decyzje ze jeśli ja musze wracac to oni zawijaja się ze mna. Cieszylem się i byłem im bardzo wdzieczny . Wlasciwie to z atrakcji turystycznych tracilismy jedynie Balaton bo z wyjątkiem znanego jeziora nie mielismy już zadnych innych planow. Zatem decyzja zostala podjeta : Jutro rano wbijamy się na trasy szybkiego ruchu i cisniemy bezpośrednio do domu. Naprawde docenialem decyzje Fresza i Dominika i fajnie się poczułem gdy postanowili jechac ze mna . Wielkie dzieki Panowie.
Pomalu zaczęło schodzic ze mnie napiecie związane z klotnia z Seba i z rozmowa z Farida. Teraz miałem ochote najzwyczajniej się najebac, napierdolic , upic . To prawdopodobnie była ostatnia szansa na wzniesienie toastu podczas tej wyprawy, czekaly nas teraz dwa dni napierdalania po autostradach i o jakichkolwiek popijawach mogliśmy zapomniec. Zeszliśmy na dol do recepcji i kupiliśmy kilka malych piwek po czym wrocilismy do pokoju. Tego wieczora jeszcze kilka razy schodziliśmy pietro nizej . Siedzieliśmy spokojnie przy piwku i rozmawialiśmy o naszej wyprawie. Gadaliśmy o wszystkim ale co chwile przebijal się temat sceny na stacji benzynowej. Trudno było o tym zapomniec. Mimo ze nikt nie powiedział tego na glos byłem przekonany ze jeśli będziemy planowali jakakolwiek wyprawe na przyszly rok to towarzystwo Seby nie wchodzi w rachube. Nie było w tym niczego osobistego. Seba to naprawde spoko koles, pomagal mi nie raz i naprawde to doceniałem jednak podczas naszych dwoch wypraw miał powazny konflikt zarówno z Dominikiem jak i z Freszem , no i oczywiście ze mna a w przyszłym roku wolelibyśmy tego uniknąć. Ponoc sa ludzie z którymi na codzien możesz się super dogadywac ale podczas trasy nie znajdujesz z nimi wspolnego jezyka. Po prostu widzicie to w różny sposób i tak wlasnie było z Seba , albo może wlasnie z nami? . Nie mnie to oceniac. Dochodzila polnoc i nadchodzil najwyższy czas by się ułożyć do snu. Z jednej strony żałowałem ze już konczy się ta nasza przygoda, z drugiej jednak cholernie się cieszylem ze zobacze się z Fa i oczywiście z mlodym, na pewno urosl przez te dwa tygodnie. Przeciez dzieci w jego wieku zmieniaja się z dnia na dzien. Zasypiałem z bardzo pozytywnym nastawieniem.
Przejechaliśmy 420 km (razem 4604 km)
Wtorek 14.06.2011.




Budzenia nie musieliśmy zamawiac, to chyba wlasnie emocje związane z droga powrotna sprawialy ze bardzo wczesnym rankiem czyli około godziny siódmej zaczęliśmy się szykowac do wyjazdu . Wedlug nawigacji droga do domu wynosila 2304 kilometry. Niemalo. Udaliśmy się na sniadanie po czym, uregulowaliśmy rachunek za nocleg oraz wczorajsze piwko. Zbiorka za piec minut przy motocyklach. Zanim wyruszyliśmy zerknelismy jeszcze na mapy , wedlug nich pierwsze kilkaset kilometrow prowadzilo przez boczne bośniackie drogi na których na pewno mogliśmy zapomniec o szybkiej jezdzie. Najblizsza autostrada zaczynala się dopiero w Chorwacji. To tylko upewnilo nas ze powrot potrwa nie jeden a dwa dni , jeśli oczywiście nie będzie jakichs nieprzewidzianych przygod Ustawiłem tomtoma i wyjechałem na przod . Bylismy gotowi , motocykle były zatankowane , mogliśmy ruszac. Na poczatek musieliśmy znowu wjechac do centrum Sarajewa by znaleźć wyjazd z miasta.

Obrazek


Za dnia stolica Bosni już nie wyglądała tak imponująco jak wczoraj wieczorem, mysle ze to dziesiątki neonow zrobily swoje, jednak wciąż nie sposób było znaleźć tu jakichkolwiek sladow po niedawno zakończonej wojnie. Wreszcie nawigacja pokazala mi właściwy zjazd, oczywiście zagapiłem się i przez nieuwage go minąłem , przeklinałem pod nosem niezły kurwa poczatek. Kilkadziesiąt metrow dalej zauważyłem nastepny zjazd , skręciłem natychmiast a chłopaki pojechaly za mna. Dopiero po kilku sekundach jazdy zdalem sobie sprawe ze znajdujemy się na drodze jednokierunkowej , i właściwie to jedziemy pod prad. Kierowcy jadacy z naprzeciwka patrzeli na nas ze zdziwieniem. Był to właściwie zjazd z drogi na która się kierowaliśmy wiec nie było sensu teraz zawracac , do trasy głównej zostalo zaledwie kilkadziesiąt metrow. Przyspieszylismy i po chwili udalo nam się włączyć do ruchu ,tym razem już na właściwej drodze i na właściwym pasie .
Dalsza trasa prowadzila przez kiepskiej jakości drozki , co chwile wbijaliśmy się w jakis korek co zmuszalo nas do powolnego filtrowania pomiedzy samochodami. Slonce przygrzewalo coraz mocniej i stojac miedzy samochodami czulem jak zaczynam się gotowac pod skorzanym skafandrem.. Powolnym tempem przesuwaliśmy się do przodu. Po jakims czasie ruch na drodze delikatnie się przerzedzil i mogliśmy już nieco przyspieszyc, zaczynalo się robic przyjemnie. Jechaliśmy teraz w strone Bania Luki jednego z wiekszych bosniackich miast. Jedyny powod dla którego tam się udawaliśmy to chec pstrykniecia pamiątkowej fotki przy tablicy z napisem Bania Luka, taki pomysl wpadl nam rano gdy przeglądaliśmy mape i nie mielismy najmniejszego zamiaru z niego rezygnowac. Troche się pokręciliśmy zanim znaleźliśmy odpowiednia tablice ale w koncu udalo nam się zrealizowac nasz plan i machnęliśmy sobie piekne zdjecie. Można było cisnac dalej.


Obrazek


Caly czas jechałem na czele ale w pewnym momencie mimo ze nie pociskalem zbyt szybko Fresz i Dominik gdzies mi zniknęli. Co chwile zerkalem w lusterka jednak nikt nie nadjeżdżał. Zwolnilem jeszcze bardziej i kulalem się pomalutku . Wreszcie zatrzymałem się na poboczu. Zacząłem się powaznie martwic czy przypadkiem któremuś nic zlego się nie stalo, przeciez droga była czysta i nie było zadnych korkow. Nie miałem pojecia co moglo ich spowolnic. Probowalem się dodzwonic do jednego i drugiego jednak nikt nie odbieral. Najgorsze scenariusze przewijaly mi się przez banie. Dopiero po około dziesięciu minutach oczekiwania do moich uszu dobiegl dźwięk SValki Fresza, za nim jechal Dominik. Odetchnalem z ulga. Jak się okazalo Dominikowi cos wypadlo z kieszeni(nie powinienem się dziwic) podczas jazdy Fresz to zauważył i zanim się dogadali i zawrócili to musialo minac te kilkadziesiąt minut. Grunt ze wszystko jest ok. i można jechac dalej. Dochodzilo poludnie i znajdowaliśmy się około kilometra od granicy bośniacko chorwackiej. Posiadaliśmy jeszcze sporo tutejszej waluty i jakos musieliśmy się jej teraz pozbyc. Zatankowaliśmy do pelna ale mimo to zostalo jeszcze niemalo, postanowiliśmy zahaczyc o jakas knajpe i zjesc porządny posilek a jeśli zostanie jakas reszta to zdecydowaliśmy się zostawic to jako napiwek .W koncu i tak nie wykorzystamy już tych pieniędzy po przekroczeniu granicy.
Wypatrzeliśmy fajny zajazd po lewej stronie. Okazalo się ze dopiero go otwieraja za dziesięć minut, ale pani kelnerka powiedziala byśmy sobie wygodnie usiedli na zewnatrz i zaraz się nami zajmie. Knajpa serwowala dania których nazw nigdy wczesniej nie słyszałem , prawdopodobnie były to tutejsze potrawy. Chłopaki wzięły cos na kształt pierogow a ja szaszłyki. Porcje były spore ,najedliśmy się do syta . Wypiliśmy jeszcze po herbacie i poprosiliśmy o rachunek. Nie pamiętam ile było do zaplaty ale nasz napiwek dwukrotnie przewyższał cene posilku. Niby to duzo ale w przeliczeniu na euro było to mniej niż dziesięć. Dla tych ludzi chyba była to duza kwota bo nawet kobiety pracujące na kuchni wyszly by nam się uważnie przyjrzec. W naszych brudnych uniformach na pewno nie przypominaliśmy gosci przy kasie. Fajnie się poczuliśmy , mysle ze po powrocie do domu mile panie opowiedzialy o trzech śmierdzielach na motocyklach którzy poprawili im tego dnia nastroj.
Wystartowaliśmy w strone przejscia granicznego. Służby chorwackie pozwolily nam przejechac bez zadnych problemow . Witamy z powrotem w Unii Europejskiej. Od tego momentu wjechaliśmy na ladna dwupasmowa droge szybkiego ruchu gdzie mogliśmy jechac ze stala prędkością w okolicach 130-140 km/h. połykaliśmy kilometr za kilometrem. Fresz wbil się na czolowke i nawet się nie spostrzegliśmy gdy minęliśmy Slowenie i dotarliśmy do granicy Austriackiej. Tu znowu przejazd ograniczyl się do zerkniecia w nasze paszporty i mogliśmy jechac dalej. Musieliśmy tylko na najbliższej stacji zaopatrzyc się w winiety bo ponoc brak takowych podczas kontroli równał się sporej karze finansowej. Zjechaliśmy na stacje a przy okazji się dotankowalismy. Winieta kosztowala szesnaście euro wiec niewiele. Przykleiliśmy je wedlug instrukcji czyli w widocznym miejscu i mogliśmy jechac dalej. Spieszylo nam się wiec ustaliliśmy ze od teraz postoje będą tylko co dwieście kilometrow na tankowanie i dopiero wówczas przy okazji można będzie się wysikac ,najesc ,napic, wysrac itp .Poza tym nie zatrzymujemy się bez waznego powodu. Takie były zasady na dzis i tego musieliśmy się trzymac. Dalsza droge można opisac jako zwykle popierdalanie po prostych jak pas startowy autostradach. Było nudno. Zatrzymywaliśmy się mniej wiecej co półtorej godziny, szybko tankowaliśmy motury i cisnęliśmy dalej. Austria ciągnęła się niemiłosiernie ale na szczescie pogoda nie probowala nam uprzykrzyc dnia wiec jak dotad wyrabialiśmy sto procent normy.
Wreszcie po kilku godzinach przekroczyliśmy granice Niemiec. Przez ten pospiech nawet nie spostrzeglismy kiedy pomalu zaczynalo robic się się ciemno. Wlasciwie nie byliśmy jakos specjalnie zmeczeni i kilka dodatkowych godzin jazdy nie zrobiloby nam wielkiej roznicy ale tylne światło w motocyklu Dominika zupełnie nie nadawalo się do nocnej jazdy po niemieckiej autostradzie. Gdyby zatrzymala nas tutejsza polizei kara bylaby liczona w setkach euro wiecnie było sensu ryzykowac. W przeciwienswie do czarnogorskiej policji ci nie odczepili by się od nas za dwadziescia euro Pomimo w miare wczesnej pory gdyz minela dopiero dwudziesta , woleliśmy w tym momencie znalesc jakies miejsce na postoj ,im wczesniej położymy się spac tym wczesniej wstaniemy nazajutrz. Zjechaliśmy na pobliska stacje benzynowa. Obok stacji znajdowal się parking dla ciężarówek wraz z nieoswietlona polanka która az się prosila by rozbic na niej namioty..Zaparkowalismy motocykle i udaliśmy się do pobliskiego bufetu . Glod ostro dawal nam się we znaki bo jakby nie patrzec ostatnim posiłkiem były bośniackie specjaly tuz przed granica. Zamówiliśmy cokolwiek, jedliśmy pomalu i właściwie za duzo nie rozmawialiśmy. Każdy z osobna już myślał o tym jak to będzie po powrocie.
Zjedliśmy i przestawiliśmy motocykle w strone naszego nie do konca legalnego campingu , gdzie sprawnie zaczęliśmy rozstawiac namioty . Kilka minut pozniej obozowisko było gotowe. Tego wieczora jakos nie kleila się rozmowa. Szybko wziąłem prysznic na stacji i wbilem się w spiwor . Myslami byłem już przy moich bliskich , jednoczesnie zdajac sobie sprawe ze jutrzejszy dzien będzie jednym z nudniejszych . Chyba nawet brazylijskie seriale sa ciekawsze i wzbudzaja wiecej emocji niż ciagnace się niemieckie autostrady. Zasypiając przygotowywałem się mentalnie do ostatniego dnia naszej wyprawy i myślałem ze już jutro o tej porze będę lezal z swoim lozku. Dobrze jest mieć dokad wrócić.
Przejechaliśmy dzis 888 km czyli razem 5492 km
15.06.2010.sroda
Noc minela spokojnie , było cieplo i praktycznie nie dalo się odczuc roznicy miedzy noclegiem w hotelu a spaniem pod namiotem. Obudziliśmy się wczesniej i po szybkim sniadaniu natychmiast wystartowaliśmy przed siebie. Jeśli chcieliśmy dzisiaj wyladowac w domach to musieliśmy się sprężać. Trudno by było tego dnia znaleźć jakiekolwiek atrakcje warte opisania. Po prostu jechaliśmy, tankowaliśmy ,znowu jechaliśmy, jedliśmy, tankowaliśmy i jechaliśmy. I tak do znudzenia. Mijala godzina za godzina a my byliśmy coraz bliżej domu. Około siedemnastej wjechalismy do Belgii . Stad do francuskiego Calais było już tylko około 150 kilometrow , wszystko wskazywalo na to ze spokojnie wyrobimy się w czasie. O godzinie 19 .15 dotarlismy do eurotunelu. Zaczynalo robic się chlodno. Kupiliśmy wejściówki i spokojnie czekalismy na zezwolenie na wjazd . Oprocz naszych maszyn dostrzegliśmy tylko jeden motocykl oczekujący na przeprawe. Dominik zagadal z gosciem i dowiedzieliśmy się ze facet wlasnie wraca z Niemiec gdzie udal się aby pojeździć po winklach. Smiac nam się chcialo. Może dlatego ze nam tereny Niemiec chyba już zawsze będą się kojarzyly z prostymi jak drut autostradami, ale widocznie gostek znal jakies rejony pelne kretych drozek, nam trudno było sobie to wyobrazic.

Wielka Brytania przywitala nas oczywiście deszczem. Jeśli wszystko dobrze pojdzie to za cztery godziny powinniśmy być w domu. Dominik w prawdzie miał do pokonania krótszy dystans ale było widac ze po ostatniej rozmowie ze swoja zona spieszyl się jakby od tego mialo zależeć czyjes zycie . Nawet nie chciałem się domyślać co takiego mu obiecala. Dotankowalismy się szybko i wystartowaliśmy. Im glebiej wjeżdżaliśmy w Anglie tym mocniej padalo. Do tego zaczal przenikac nas chlod z jakim przez ostatnie dwa tygodnie nie mielismy doczynienia. Witamy w domu. Zjechaliśmy z Freszem na pobocze by wskoczyc w kondomy, Dominik nawet nie zwrocil na nas uwagi. Pomknął przed siebie nie oglądając się na nas. Wbiliśmy się w wodoodporne skafandry i udaliśmy się w droge powrotna. Minęliśmy Londyn, Swindon, Bristol i wreszcie przekroczyliśmy granice Walii. Było około pierwszej w nocy. Dojechaliśmy do centrum Cardiff a tam każdy odbil w swoja strone. Jeszcze tylko machnęliśmy sobie na pozegnanie. Wyprawe balkany 2011 moglismy uznac za zakonczona
Podsumowanie

Podjeżdżając do domu ujrzałem moja pania wypatrujaca mnie w oknie pomimo poznej pory . Naprawde cudownie jest mieć te świadomość ze ktos na ciebie czeka, ze komus zalezy. Byłem tak zmeczony ze nawet nie chcialo mi się niczego opowiadac. Mój synek już spal gleboko wiec musialem poczekac do jutra aby go zobaczyc. Nie moglem się doczekac. Szybko się wykapalem i w mgnieniu oka zasnalem , nareszcie we wlasnym lozku. Byłem naprawde szczesliwyTego dnia machnęliśmy 1416 kilometrow. Czyli cala wyprawa wyniosla 6908 km. Calkiem sporo
Podsumowując: przede wszystkim cieszylem się z tego ze powróciliśmy w tym samym skladzie w jakim wyjechaliśmy. Tym razem obylo się bez ofiar i to było budujace .
- druga sprawa klotnia z Seba. Zdarzaja się takie . Jak mawia klasyk : wina zawsze lezy po obu stronach , czyli zony i teściowej. Mam nadzieje ze kiedys nauczymy się normalnie rozmawiac bo wspolnie jeździć raczej nie będzie chciał żaden z nas.
-co do trasy. Możemy teraz o sobie mowic ze przejechaliśmy Balkany ale chyba nie mamy prawa twierdzic ze je zwiedziliśmy. Gdy czytam o rejonach które zjechaliśmy zdaje sobie sprawe jak wiele ciekawych miejsc ominęliśmy. Powod ? Oczywiście brak przygotowania teoretycznego oraz ograniczenia czasowe. Mysle ze trasa która przejechaliśmy powinna być rozrysowana na co najmniej trzy, cztery tygodnie ale kto z nas moglby sobie pozwolic na tak dlugi urlop ? W każdym razie może wówczas udaloby się nam zobaczyc wiecej. Oczywiście nie zaluje ani jednej chwili . Byla to dla mnie przygoda zycia i będę ja wspominal przez dlugie lata jednak jakis niedosyt pozostal. Mysl ze można było wiecej z tego wycisnąć…… Ponoc glupota nie jest popełnianie bledow a jedynie nie wyciaganie z nich wnioskow. Ja już wiedziałem ze od teraz zanim wyrusze na jakakolwiek wyprawe musze wczesniej dokladnie poznac miejsca które będę chciał odwiedzic , chociazby po to by nie żałować pozniej ze przez wlasna niewiedze ominęło mnie cos interesującego…
Moje podsumowanie- Tysiące kilometrow , setki litrow paliwa, dziesiatki wypitych browarow , trzynascie odwiedzonych krajow i czterech oszołomów . Zapomniałem o czyms??? Udalo nam się panowie , dzieki wielkie i do nastepnego wypadu.



TEKST - MARAS


...


Dzieki ogromne Tobie składamy Marasie za poświecenie czasu i pradu na spisanie tych chwil doli i nie doli .

Jesli ktoś dam by mi mozliwosc zmiany czegos w swoim zyciu zmienił bym wiele lecz tamte chwile chciałbym przezyc jednakowo z dobrodziejstwem i przeklenstwem inwentarza ...

Panowie dzieki za chwile ...

Wiecej fotek z wyprawy moich Marasa i Dominika znajdziecie pod linkami


>>>>>FOTY 1 <<<<<


>>>>> FOTY 2 <<<<<


>>>>> FOTY 3 <<<<<


>>>>> FOTY 4 <<<<<


>>>>> FOTY 5 <<<<<


>>>>> FOTY 6 <<<<<


>>>>> FOTY 7 <<<<<


>>>>> FOTY 8 <<<<<


>>>>> FOTY 9 <<<<<
15.05.2013, 17:05
Szukaj Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości