17.03.2013, 01:47
FROM UK TO SICILY 2010
Sycylia – najwieksza wyspa na morzu srodziemnym(25 710 km²), leżąca na południowy zachód od polwyspu apeninskiego, od którego oddziela ją wąska ciesnina mesinska. Wyspę zamieszkuje około 5 milionów mieszkańców. Razem z wyspami Liparyjskimi,Egady. Pelagijskimi I Pantelleria tworzy od 1946 roku region autonomiczny we Wloszech.(o powierzchni 25,7 tys km kwadratowych I 5,1 mln ludnosci.) Najwyzszym wzniesieniem na wyspie jest slynny wylkan Etna (3323 m.n.p.m.)
Powyzej cytat zywcem wklejony z Wikipedii. Wlasciwie to bylo wszystko co wiedzialem na temat tego uroczego zakatka , czyli raczej niewiele. Nie pamietam nawet skad wzial się sam pomysl z wyjazdem na Sycylie .Odkad tylko posiadalem jakikolwiek motocykl bylem przekonany ze krotkie trasy nie sa tym do czego ten wlasnie wynalazek zostal stworzony. Praktycznie od kiedy tylko pamietam bedac nakreconym ksiazkami i filmami o podazajacych w dal motocyklistach wyobrazalem sobie wlasnie siebie w grupie podobnych do mnie postrzelencow kazdego dnia jadacych gdzies dalej. Zmieniajace sie krajobrazy codzienne nocowanie w innym miejscu, to wlasnie bylo cos czego chcialbym kiedys sprobowac. Wszyscy wiemy jak to jest na filmach - trzech jezdzcow na Harleyach , AC?DC w tle, i ogolnie lans na maxa . Motocykle zazwyczaj sprawuja sie doskonale nigdy nie pada, a dziewczyny tylko marza o tym by dzielny easy rider chociaz na nie spojrzal. Rzeczywistosc okazala sie zupelnie inna ale jak to mowi Boguslaw Woloszanski nie uprzedzajmy faktow. Zacznijmy wiec od poczatku.
Pierwszy prawdziwy motocykl kupilem dopiero na wyspach , okolo 4 lata temu. A wczesniej ? hmm owszem przejechalem pare tysiecy kilometrow po Polsce na bodajrze koreanskim minichopperze kymco zync 125 . To bylo jedyne na co bylo mnie stac a finanse tez pozwalaly tylko na wyprawe do Swinoujscia lub na zlot do Drawska pomorskiego I mimo ze wowczas wyprzedzaly mnie nawet autobusy to wolnoscia szlo sie moze nie nasycic ale delikatnie jej posmakowac.
Ogolnie wyjezdzajac na emigracje moj cel byl prosty : zarobic na Harleya i wrocic do kraju.
Harleya nie ma jest przepiekny Intruder, ktorego tak udoskonalilem ze dzisiaj nie zamienilbym go na nic innego.
Do kraju nie wrocilem bo mi tu dobrze .Ale wrocmy do tematu.
Moto juz bylo I zarazilem rowniez tematem motocyklistyki mojego ziomka niestety jednak nie tak mocno jak bym tego sam oczekiwal .Mimo ze rozmawialismy godzinami o wyprawie na Sycylie to po dwoch latach oczekiwania zrozumialem ze koles nie widzi tego tak jak ja I w sumie chyba motocykle juz mu sie znudzily a ja niepotrzebnie czekalem tak dlugo.
Myslalem o tym aby jechac w pojedynke ale moim skromnym zdaniem na takim wypadzie musi byc wesolo a samemu dosc trudno tworzyc komiczne sytuacje zatem szybko zapomnialem o tym pomysle. Jakims fartem znalazlem w internecie strone Polishbikers.com skupiajaca polskich motocyklistow mieszkajacych tu w Wielkiej Brytanii . Bez zastanowienia wrzucilem swoj temat pod wdziecznym tytulem “From Uk to Sicily”. Oczywiscie naklamalem piszac ze jestem podroznikiem znajacym sie na rzeczy i ze co roku gdzies smigam i szukam chetnych na wspolna wyprawe ktora dla nich zoltodziobow moze byc przygoda zycia .
Oczywiscie zdawalem sobie sprawe ze tak kitujac od poczatku moge po jakims czasie poplynac ale wiedzialem ze jesli napisze prawde to na jakikolwiek odzew raczej liczyc nie powinienem. Kto wyruszy w taka podroz z kompletnym amatorem? Prawda natomiast byla taka ze jedynie gdzie jezdzilem to troche po Uk , i dwa razy do Polski . Trudno to nazwac trustyka krajoznawcza , zwazywszy ze poginalem tylko po autostradach.
Niewazne . Dla Seby, ktory pierwszy odpowiedzial na moj temat nie bylem swiezakiem tylko raiderem ze sporym doswiadczeniem w wojazach.
Zaczelo sie powolne ukladanie planu.
Ucieszylo mnie bardzo to ze koles wyraznie znal sie na rzeczy . Byl zawodowym kierowca tira (ktory nie pozwala tak okreslac swojej ciezarowki) z doswiadczeniem .Znal ponoc Italie jak wlasna kieszen. W prawdzie mogl tez klamac jak ja ,ale pisal na tyle madrze ze juz wiedzialem kto zostanie wodzem na tej wyprawie .
Pomalu zaczeli sie dolanczac inni .Bylo ich wielu , byli zdecydowani . Nie chcialo mi sie wierzyc, to wszystko nagle zaczynalo nabierac ksztaltow.
Po jakims czasie znowu pare osob odpadlo ale po nowym roku utworzyla sie grupa ktora byla pewna na sto procent,
Postanowilismy zorganizowac tzw “wieczorek zapoznawczy” by ustalic mniej wiecej zarys trasy i poznac sie osobiscie gdyz jak dotad znalismy sie tylko i wylacznie z forum.
Ruthi zaryzykowal i zaprosil nas do siebie. Odwaga godna podziwu .
Pierwsze moje wrazenie ? - “co ja tu kurwa robie”.
Nie bylo zadnego customa . Wszyscy na turystykach albo na tak zwanych popierdalaczach . Kiedy zobaczylem Kruka zapalila sie iskierka nadzieji bo wyglada chlopak jakby sie z koncertu Metalliki urwal , a wiadomo ze hipisi jezdza na Harleyach . Niestety -dupa, tym razem v strom czyli tez nie moja bajka.
Lekki niepokoj pojawil sie juz na poczatku. Nie chcialo mi sie wierzyc ze cala ta ekipa bedzie chciala jezdzic moim tempem . Wrecz bylem pewien ze przy zjezdzie z promu chlopaki znikna mi za horyzontem . Nie zrazalem sie , mysle sobie, poczekam co powiedza i zanotuje w kapowniku.
Ogolnie brzmialo to wszystko dosc rozsadnie. Bylo widac ze co niektorzy znaja sie na rzeczy i cos tam ustalali . Wszechobecny alkohol sprawil jednak ze zanotowalem niewiele , a moj notesik stal sie obiektem drwin oraz niesmacznych zartow.
Przyjalem to na klate . Po paru piwach ekipa wydawala mi sie wporzadku , choc pytania ile mozesz tym popierdalac sprawialy ze czulem sie nieswojo.
Ogolnie najlepsze wrazenie wywarli na mnie Mario ,Tymot,i Ruthi. O Kruku myslalem ze studencik a Seba to wogole wydawal mi sie zadufanym wszechwiedzacym profesorkiem.
Dominika nie pamietalem bo pijany bylem . Reszta tez gdzies mi umknela .W kazdym razie chyba niczego powaznego nie ustalilismy . Jedynie data wyjazdu no i ze Seba bierze na siebie cala organizacje wiec martwic sie o nic nie musialem.
Kilka osob ze wzgledu na ograniczony czas zdecydowalo ze z nami pojada tylko czesc trasy, a ich miejscem docelowym bedzie Rzym.
Rano z bolem glowy pomalu zaczelismy sie zawijac . Bylo wiadomo ze w sklad zalogi wchodzic beda: Seba,Kruk,+Krysia Dominik,Ruthi+Ewelina,Tymot,Mario z Ewelina nr 2,Pysio +Ula no i Ja rzecz oczywista. W sumie osiem motocykli.
Chyba nie tylko ja mialem mieszane uczucia po tym spotkaniu. Ogolnie na forum zapanowala kilkudniowa cisza , a to musialo oznaczac ze inni tez byli pod wrazeniem.
Wiadomo - aby kogos poznac potrzeba wiecej czasu niz jeden wieczor wiec nie bylo sie co nakrecac . Wiedzialem ze w trasie bedzie mozna duzo lepiej rozkodowac ta ekipe.
Pozostalo kilka miesiecy. Czas na dokupienie kilku akcesoriow typu szyba , namiot ,spiwor no i nakrecanie sie ” long way roundem” .
W miedzyczasie podlaczyl sie panicz Czuko . Spoko koles o gabarytach Hulka Hogana wykonujacy zawod stomatologa .
Mieszka w miare niedaleko od Cardiff wiec z Uysym i z Tomkiem podjechalismy by poznac sie osobiscie.
Czuko porusza sie bmw gs . Po okolo godzinie rozmowy ustalilismy ze wyruszymy razem dzien wczesniej by nie naginac bezposrednio z Walii , tylko przekimac sie w hotelu w Dover i nad ranem spotkac sie z reszta ekipy pod promem .To bylo ustalone.
Wszystko jak dotad ukladalo sie super. Seba dopisywal coraz to nowe punkty ktore trzeba bedzie zobaczyc .Reszta tez miala swoje uwagi .
Nie chcialem sie wyrozniac wiec zaproponowalem czy dalo by rade zahaczyc o Monaco i Monte Cassino .To rowniez zostalo zaakceptowane.
W sumie czas lecial , nawet wylecialy mi z glowy obawy o tempo wyprawy. Niestety do czasu...,
W kwietniu jechalismy z Walii do Londynu ,na otwarcie sezonu odbywajace sie pod slynnym Ace Cafe. Jechalismy grupa zorganizowana : dwa cruisery trzy plastiki i v strom, Zauwazylem wowczas jak trudno jest nam utrzymac rowne tempo jazdy majac tak rozne sprzety .Wlasciwie grupa sie rozlaczyla dosc szybko i dojezdzalismy na raty.
Wiadomo , albo jedziesz w tempie tzw kredensow czyli mojej zabawki i wtedy wszyscy posiadacze szybszych sprzetow sie mecza czekajac za nami , albo ja naginam manetke na maxa starajac sie wycisnac co moge. Wtedy jednak trudno nazwac to czerpaniem przyjemnosci z jazdy.
Poprostu jak w zyciu.. trudno dogodzic kazdemu.
Jesli tak mialo byc przez te cale dwa tygodnie przewidziane na wyprawe to moglem byc pewien ze trudno bedzie nazwac ten wypad udanym.
Postanowilem zrezygnowac...... Nalezalem do mniejszosci .Szkoda czasu pieniedzy i zdrowia .
Tu zaloga sycylijczykow bardzo mile mnie zaskoczyla . Szczegolnie Kruk ktory mi naublizal od miekkich siuskow . No w kazdym razie chlopaki powiedzialy ze nie jedziemy na wyscigi a srednia predkosc bedzie dostosowana do mnie . Czyli na autostradach max 130 km( nie mil!!!) a poza drogami szybkiego ruchu zgodnie z przepisami.
No to kamien z serca. JADEEE.
30.04.2010
Zawsze tak mam ze jak ma sie cos wydarzyc to chocbym byl nie wiem jak zmeczony to nie zasne . Dla mnie to bylo naprawde cos . Chyba po raz pierwszy gdy cos zaplanowalem udalo sie to jakos doprowadzic do konca .Chociaz w sumie wszystko sie dopiero zaczynalo...
Nocke przed wyjazdem mialem z glowy .Zasnalem okolo trzeciej nad ranem.
Motocykl byl zaladowany,ja ubrany i chyba gotowy. Uysy przygotowal jeszcze naklejki z logo wyprawy .No i jazda. Witaj przygodo!!!
Z Czuko sie ustawilem na pierwszym zjezdzie za Bristolem . Spotkalismy sie i do Dover dojechalismy bez zadnych przygod . Deszcz troche popadywal ale z usmiechem na twarzy i z muzyka na uszach dojechalismy do hotelu
Szybkie zdjecie bagazy i po przebraniu sie wyskoczylismy do hotelowego baru na piwko ,jednoczesnie wspolczujac reszcie ktora miala dopiero dojechac .Czekala ich nocna jazda , podczas gdy my moglismy spokojnie czekac na rozwoj wydarzen popijajac browarek . Jutro pobudka wczesnie rano .
(tego dnia przejechalismy 395 km)
01.05.2010
Tym razem spalem jak zabity . Niestety nie mozna bylo tego powiedziec o Czuko ,o n nie wygladal na wypoczetego .Zmeczonym glosem wyjasnil mi ze moge zapomniec o tym ze wezmie ze mna jeszcze raz wspolny pokoj. Okazalo sie ze moje delikatne pochrapywanie uniemozliwilo mu spokojny sen .
No trudno, swiata nie zmienie ale to juz byla druga osoba ktora narzekala na dzwieki wydawane przezemnie w nocy. Tymot byl pierwszy po wieczorku zapoznawczym u Ruthiego, wiec wygladalo na to ze po paru dniach wyprawy bede musial brac pokoje jednoosobowe .Niewazne. Zawijamy sie z hotelu. Kruku juz czekal pod promem ,reszta dotarla po chwili. Deszcz padal delikatnie ale liczylem ze po francuskiej stronie powita nas slonce i bedzie wreszcie jak na filmach .
Wjechalismy na prom .
Wszyscy wiedzielismy ze wedlug pierwotnych ustalen pierwszy dzien bedzie do bani . Po pierwsze trzeba nawinac jak najwiecej kilometrow a po drugie tylko autostrady wiec podziwianie jakichkolwiek widokow mozna bylo sobie wybic z glowy. Z tego co pamietam to miejscem docelowym na dzis miala byc Austria a konkretnie Via Tirol .Jednak plany planami ….
Zjezdzamy z promu , pogoda ze o kant dupy rozbic. Niby po drugiej stronie kanalu ,a deszcz pada jak w UK. No moze nie pada ale kropi sporadycznie. No nic , jedziemy . Nie jest tak tragicznie wiec nie wbijamy sie w “kondomy” tylko naginamy tak jak jestesmy. Zjazd z promu. Tempo jak dotad ok . Jedziemy przez Francje jednak po okolo dwudziestu minutach zatrzymujemy sie na pierwszy postoj. Mysle , wiadomo trzeba ustalic co i jak . Zasady poruszania sie w grupie itp. Co niektorzy pala fajki ( wlasciwie tylko Seba). Pstrykamy pierwsze foty na jakims parkingu przy drodze
po ok 20 min ruszamy dalej . Seba na szpicy ja chyba przedostatni . Zawsze ktos trzymal sie za mna co by mnie nie zgubic, jak na razie mi to nie przeszkadzalo .
W pewnym momencie wszyscy przyspieszyli , wiem ze dla nich to byla predkosc standartowa okolo 80 -90 mil . W moim sprzecie przy tej predkosci lusterka zgiely sie do srodka , wiec nie widzialem za wiele . Do tego nieraz padal deszcz co rowniez nie ulatwialo sprawy . Poza tym powyzej 90 m/h moje moto wchodzi na obroty wiec trzesie kierownica tak ze po zejsciu z motocykla wygladam jak bym mial delirium.
Przeklinajacac pod nosem jade ,ale w niczym mi to nie przypomina easy ridera. Gdzie ten relax? Za kazdym razem gdy zmieniam pas moge polegac tylko na life saverze bo w lusterkach widze tylko wlasny wydech .Do tego czuje ze reszta mi ucieka . Srednia predkosc miala byc 80 mil i jade tyle ale to nie starcza…
Na nastepnym postoju po okolo godzinie na pytanie czy predkosc mi odpowiada odpowiadam: Pewnie, jest zajebiscie . Przeciez sie nie przypucuje ze mnie to wkurwia !!! Ustawiam lusterka i ludze sie tylko ze bedzie lepiej.
Niestety nie jest .Powtorka z rozrywki- przelotne opady, lusterka, zero widocznosci . Kazda zmiana pasa przy wyprzedzaniu rowna sie spowolnieniu ruchu na pasie na ktory wjezdzam. To byly pierwsze przeblyski,… Moze jednak trudno polaczyc turystyke motocyklowa z zamilowaniem do klasykow. Moze to nie idzie w parze?… No chyba ze wybierasz sie sam w podroz I planujesz poruszac sie tylko autostradami , lub twoi wspoltowarzysze jada tez na kredensach...
To byla tylko taka czerwona lampka w podswiadomosci . Narazie byla to mysl jedna z wielu i nie przejalem sie nia za bardzo, poprostu jedno z setek kwestii nad ktorymi zastanawiamy sie w czasie drogi....Nie przypuszczalem ze przyszlosc zweryfikuje ta teze w stu procentach
Jednak jedziemy dalej .Wiadomo jak bylo w planie, im wiecej tym lepiej wiec nie ma sie co rozpisywac nad szczegolami. Postoje co mniej wiecej godzine .Nie mialbym nic przeciwko temu, tyle ze za kazdym postojem tracimy minimum pol godz . Bo Seba musi spalic fajke albo ktos musi sie wysrac.Tracimy cenny czas… Ale to maja byc wakacje wiec jeszcze to nikomu nie przeszkadza, choc zdajemy sobie pomalu sprawe ze o noclegu w Austrii mozemy zapomniec.
Gdy dopada nas zmrok, zaczynamy szukac noclegu w zaprzyjaznionym faszystowskim fatherlandzie, jest sucho….
Najpierw spedzamy okolo godziny na stacji benzynowej zastanawiajac sie gdzie by znalezc nocleg. Co chwile wbijamy w nawigacje jakis hotel lecz po sprawdzeniu osobiscie , albo nie maja az tylu miejsc albo tez ceny jak na przyslowiowym batorym. Chyba tylko Czuko mial w dupie w cene i jakby dalo rade to wbil by sie do Sheratona . Widac bylo zmeczenie na twarzach wszystkich . W koncu bylismy po ponad dziesieciu godzinach podrozy .Wiekszosc miala jeszcze w dupie nocna podroz do Dover wiec trudno sie dziwic ze marzylismy tylko o tym by gdzies sie zlozyc do snu .
Czekajac wbijamy sie z Dominikiem na stacje kupic pare browarow na spokojny sen. W tym czasie jestesmy nagabywani przez niemieckiego pedala. Wyraznie koles szuka przyjaciol. Dzieki opatrznosci po chwili wszedl Kruk i kolo automatycznie stracil zainteresowanie nami. Odetchnelismy z ulga .Wiadomo Kruku to taki Banderas, renegat wiec bylismy bez szans .
W tym czasie ktos znalazl hotelik w przystepnej cenie posiadajacy wystarczajaca ilosc pokoi oraz parking dla motocykli .Jest super. Wlasciwie nie wiem dokladnie gdzie jestesmy, ponoc okolice Karlsruhe
Wjezdzamy do hotelu i okazuje sie ze jest tylko jeden pokoj jednoosobowy . Czuko rzuca sie na niego, nie chce powtorki z Dover i nie odstrasza go nawet cena ok osiemdziesieciu euro .Reszta bierze wieksze pokoje razem. Ja sie wbijam na czworke z Seba ,Tymotem i Dominikiem .
Po zabezpieczeniu motocykli , zdjeciu bagazy i wyskoczeniu z ciuchow motocyklowych, zmeczenie momentalnie znika .Kazdy bierze co ma do picia i spotykamy sie na dziedzincu hotelowym. Wtedy chyba dopiero zaczynamy sie lepiej poznawac.Zartujemy, opowiadamy o wyprawach i planujemy co dalej . Jest glosno i chyba nie zdajemy sobie sprawy ze innym gosciom moze to przeszkadzac. Nikt nas nie ucisza wiec jest ok. Zawijamy sie dopiero po polnocy.
Juz wiem ze to co ustalalismy na forum ,ze grzecznie chodzimy spac i wstajemy wczesnym rankiem, przy tej ekipie raczej nie bedzie mialo racji bytu.Ale moge sie mylic...
Pora spac.
(dzis przebylismy 607 km)
02.05.2010
Wstajemy okolo dziesiatej czyli po czasie .Okazuje sie ze tylko Ruthi i Pysio z Ula wzieli sobie do serca zapowiedzi Seby i byli gotowy do drogi duzo wczesniej .Reszta jeszcze w pieleszach lacznie z ojcem dyrektorem Seba. Poza tym chyba jednak komus przeszkadzaly te nasze halasy bo wszystkie puszki po wczorajszym piwku leza na naszych motocyklach. Zawijamy sie i ok 11.30 juz jestesmy w trasie. Pogoda super, sucho i nawet przebija sie slonce w niektorych momentach.
Zapada decyzja ze bedziemy sie poruszali drogami bocznymi bo autostrad kazdy mial juz dosc.
Po kilku kilometrach pierwszy zonk. Droga zamknieta .Remonty czy cos. Patrzac jednak na droge wydawala sie jak najbardziej wporzadku wiec zdecydowalismy sie jechac.
Po chwili jednak niemiec w samochodzie ostrzega nas ze tutejsza polizei lapie dalej takich kozakow jak my . Rownalo sie to z kosztami minimum trzydziestu euro na glowe .Szybka zmiana planu. Gosc nas poprowadzil objazdem.
Dalej drogi byly super, trasy jak marzenie. Probowalem wchodzic w zakrety w tempie reszty i w pewnym momencie moglem tylko dziekowac opatrznosci ze nic nie jechalo z naprzeciwka . Wyrzucilo mnie na ostrym zakrecie na przeciwlegly pas... az cieplo sie zrobilo w okolicy serduszka . Znowu pojawila sie mysl ze nie jest to odpowiednie moto na ta trase. Zaznacze jeszcze ze zawieszenie mam znacznie obnizone co tez wplywa na sposob pokonywania zakretow. Grzecznie przepuscilem cala reszte i postanowilem ze bede jechal swoim tempem, choc domyslam sie ze musialo ich to zaczac delikatnie denerwowac. Wcale sie nie dziwie bo wygladalo to tak: Na autobanie nie jade jak reszta i na wolnych trasach tez inaczej.
Pdczas postoju jednak nikt nie daje mi do zrozumienia ze nie pasuje czy cos , tylko wszyscy dra ze mnie lacha jak to pieknie w zakret wszedlem. Zaczynam lubic to towarzystwo.
Po jakims czasie jednak wracamy sie na autostrade . Znowu zbyt dlugie postoje.Nawet nie chodzi o czestotliwosc bo fajnie rozprostowac nogi co godzine jednak przy tak duzej grupie zebranie sie do wyjazdu trwa . Tracimy czas, do tego deszcz zaczal napierdalac jak jasna cholera. Trzeba znowu stanac i wbic sie w kondomy.
Zestaw z lidla sprawdza sie na piatke .Chyba jako jedyny mam pokrowce na stopy i na dlonie .Reszta niestety po okolo godzinie ma buty przemoczone . Jedziemy byle dalej,autostrada, deszcz,i tak caly czas.
Okolo godziny osiemnastej zatrzymujemy sie na stacji w okolicach Kemptem by zatankowac,ogrzac sie i zjesc conieco . W przydroznym barze spotykamy pare autostopowiczow z Polski .
Ponoc czekali juz dosc dlugo i niczego nie mogli zlapac.Jechali w tym samym kierunku co my jednak mimo najszczerszych checi nie bylismy w stanie im pomoc Po pierwsze nie mielismy dodatkowych kaskow a po drugie motocykle sa tak zaladowane ze nie bylo szans by wziasc dodatkowe dwie osoby . Seba radzi im by w najgorszym wypadku , jesli nie zabierze ich nikt przed zmrokiem poprosili ktoregos z nocujacych tu kierowcow ciezarowek o przekimanie. Pozegnalismy sie i w droge.
Po godzinie jazdy przejechalismy granice Austrii. Mimo ze wiekszosc z nas byla totalnie przemoczona cieszylismy sie jak dzieci .Widoki nie do opisania . Dotychczas Tatry to byly jedyne w miare wysokie gory jakie mialem okazje ogladac , tutaj jednak ...Nie potrafie tego opisac ,trzeba to poprostu zobaczyc.
Wiec jestesmy w Alpach austriackich . Pomimo ciaglej ulewy zatrzymujemy sie w kilku miejscach i pstrykamy pamiatkowe fotki.
Wpadam na pomysl by nie wyjmowac aparatu tylko wbijac sie innym przed obiektyw.Wowczas bede na wielu zdjeciach , a po wyprawie zciagne je tylko od chlopakow. Od tego momentu aparatu nie ruszalem. Wiem ze brzmi to samolubnie ale leniwiec jestem.
Zaczynamy szukac noclegu bo w tych warunkach jazda dalej jest zupelnym bezsensem . Mamy za duzo miejsc do zobaczenia , a przy tak mocnym deszczu trudno czerpac radosc ze zwiedzania.
Jest okolo godziny dziewietnastej i zaczynamy szukac noclegu Tej trasy chyba nigdy nie zapomne. Pokonujemy zakrety jakich wczesniej nie widzialem i widziec nie chce . Niektore musze brac na dwa razy lub zatrzymywac sie i manualnie przestawiac motocykl .Poprostu masakra jakas. Nawet reszta ekipy wchodzi w luki duzo wolniej i ostrozniej. Decydujemy ze dzis spimy znowu w hotelu. W prawdzie planowany byl camping ale wiedzielismy ze trzeba sie wysuszyc i ogrzac. Slychac bylo glosy niezadowolenia .Wlasciwie jeden glos- Tymota ,ze jak tak dalej ma byc to po co targalismy te namioty i spiwory skoro nocujemy znowu jak panicze. No i kasa tez duzo szybciej plynie jak sie spi w hotelach . Mial racje chlopak jednak tym razem nie dalismy sie przekonac.Obiecalismy ze nastepna nocka bedzie na dziko, byle nie naginalo tak jak dzis .No i aby mozna bylo rozbic namioty trzeba zjechac wczesniej , a co za tym idzie wyjechac wczesniej . Ta noc miala byc bez piwkowania … Jak to bylo w regulaminie . Los bywa jednak okrutny...
Po okolo pol godz znalezlismy nocleg w miare przystepnej cenie. Chyba przygotowany na motocyklistow bo posiadal nawet specjalny garaz na nasze jednoslady.
Standartowa procedura . Rozbrojenie i zabezpieczenie motorow oraz wybieranie pokoji . Oczywiscie Czuko jedyneczka . Reszta spi wspolnie . Ja biore pokoj z ojcem dyrektorem ,lecz jak widze niby dwojeczka ale z jednym podwojnym lozkiem . Troche wymieklem bo jakos tak lubie tylko spac z moja pania , a od mezczyzn w lozku stronie podobnie zreszta jak Seba . Na szczescie Czuko mial swoja jedynke z dwoma lozkami wiec zrobilismy zamianke i juz jest oki.
Ogolnie hotel przypominal mi raczej jakis stary dworek albo muzeum przyrody bo wszedzie staly wypchane zwierzaki. Bobry swistaki ,borsuki ptaki itp . Naprawde robil wrazenie..
Czas zniesc wszystkie mokre ciuchy na dol do suszarni, tzn do kotlowni ktora robila tego dnia za suszarnie
. Potem prysznic i tylko ulozyc sie grzecznie do snu bo rano trzeba wyjechac o czasie.
Po odswiezeniu sie schodzimy jednak do hotelowej knajpki by obgadac co planujemy nazajutrz. Oczywiscie kazdy bierze piwko, no niektorzy grzane wino by sie rozgrzac. Wiadomo jedno piwko czy kubek wina nie zaszkodzi....Niestety tym razem zaszkodzil. Po jednym pojawil sie drugi i jeszcze jedno piwko bo skoro ty mi postawiles to teraz ja tobie . W kazdym razie z krotkiej pogawedki zrobila sie impreza jak na weselu . Poprostu smiechawa przesadna . Mysle ze ta knajpa dawno nie zarobila takiej kasy jak wlasnie dzisiaj,
Jesli o poprzednim wieczorze moge powiedziec ze bylismy lekko podchmieleni tak tym razem slowo nawaleni pasuje najbardziej . W prawdzie nikt sie nie zataczal i nie rzygal , bawilismy sie z klasa I z fasonem jednak jesli tak ma wzrastac co wieczor ilosc wypitego alkoholu to po powrocie robimy wspolnego tripa do kliniki po wszywke.
Po polnocy bar hotelowy zostal zamkniety wiec przenieslismy sie na pokoje ,i tu sie zaczela tresura dzikich zwierzat . Kazdy przygarnal jednego stwora i nie bede pisal co bylo z nimi wyczyniane. Patrzac na to ze byly to wypchane zwierzeta mysle ze w wielu przypadkach podchodzilo to pod paragraf zwiazany z profanacja zwlok .
Nie pamietam o ktorej poszlismy spac ,przypomnial mi sie tylko wpis Seby na forum gdy planowalismy cala wyprawe . Tu cytat : “LuzMarija poruszyl wazny temat, osoby ktore na kazdym postoju beda ucztowaly a rano do 12.00 w poludnie beda trzezwiec niech odrazu dadza sobie luz z wyjazdem .”
Ja oczywiscie przytakiwalem...
Wyglada wiec na to ze nie powinno tu byc zadnego z nas. Jak to mowil Forrest Gump zycie jest jak pudelko czekoladek, nigdy nie wiesz na jaka trafisz.
(dzisiejszy przebieg 522 km )
03.05.2010
Pobudka dnia nastepnego byla jedna z ciezszych.Pomalu zwleklismy sie na dol na sniadanie. Obsluga hotelu I inni mieszkancy patrzeli na nas conajmniej dziwnie. Wszystkie zwierzatka byly poukladane spowrotem na swoich miejscach wydawalo mi sie jednak ze bobry pomimo ze martwe spogladaly na nas ze strachem w oczach .
Grzecznie zjedlismy, zebralismy suche juz rzeczy i cichutko wymknelismy sie na zewnatrz.Po okolo pol godzinie bylismy znowu w trasie.
Kierownik zarzadza ze jedziemy na Landeck . Oczywiscie podporzadkowujemy sie . Zatrzymujemy sie wszyscy na pobliskiej stacji i tankujemy sie ... W tym momencie widzimy ze Dominik ktory zostal troche za nami popierdala obok w tempie Lancea Armstronga. Oczywiscie nie rozglada sie na boki tylko nagina aby nas dogonic. Oczywiscie nie widzi ze zjechalismy. Seba sie wpienil konkretnie i ruszyl za nim w pogon . My grzecznie czekamy. Do tego widze ze mi akumulator siadl kompletnie I musze odpalac moto na zapych .Na szczescie koledzy pomogli I odpalil ale wychodzi na to ze dobre rady wujka Kruka by gasic swiatla na postojach trzeba brac sobie do serca. Calkiem niezly poczatek dnia.Az strach myslec co bedzie dalej. Po chwili podjezdza Seba I widac ze juz piane toczy . Ponoc zlapal Dominika , ale jest spory problem bo bateryjka mu sie skonczyla przy immobiajizerku I nie moze odpalic sprzeta . Do tego zauwazylem ze moj Intruz zzarl tyle oleju ze musze uzupelnic go jak najszybciej . Trzeba znowu szukac sklepu z akcesoriami motocyklowymi. Dzien dopiero sie zaczal a juz sa opoznienia. No nic ,dojezdzamy do zagubionego Dominika . Jakos udalo mu sie odpalic moto , ale musimy teraz znalezc zegarmistrza z bateryjkami do zegarka,no I sklep z olejem .Zjezdzamy do jakiegos miasteczka . W miedzyczasie wkorwiony Seba serwuje nam referat o zachowaniu podczas jazdy w grupie . Przemawia natchniony niczym Fidel Castro, az zal bylo przerywac ten wyklad.
Z niektorymi punktami trudno sie bylo zgodzic ale wolelismy nie protestowac... tak bylo bezpieczniej.
Jestesmy w tzw centrum . Znalezlismy sklep ale ma obecnie wlasciciel mial przerwe, okolo godzine. Czesc czeka pod sklepem ,czesc idzie cos zjesc a Dominik poszukuje zegarmistrza . Po dobrych dwudziestu minutach przyszedl wlasciciel. Kupilem olej i uzupelnilem na maxa . Kruku rowniez dolal sobie bo jego v-ka tez mu troche wypila . Dotarla reszta i moglismy ruszac.
Za miastem skrecamy na poludnie I kierujemy sie na Passo Stelvio.W pewnym momencie zjezdzamy na waskie boczne drozki alpejskie I ostry podjazd pod gore.Z jednej strony musze byc skupiony na drodze bo zakrety sa tak ostre ze na moim motocyklu musze zwalniac nieraz do 10
km , a z drugiej strony widoki zmuszaja mnie do oderwania oczu od drogi I podziwiania otoczenia.
Przejezdzajac przez wioski siejemy postrach wsrod malomiasteczkowej ludnosci. Jest bosko ,ale po zatrzymaniu sie na mala sesyjke fotograficzna, zjezdzamy spowrotem na glowna droge I wjezdzamy do Szwajcarii.
Ladna asfaltowa droga , nie widze ostrych zakretow cieszy mnie to. Juz teraz podjalem decyzje ze na nastepny wypad musze miec innego sprzeta , by cieszyc sie gdy widze zakret , a nie przeklinac pod nosem .Niewazne ,w tym momencie trzeba sobie radzic na fortepianie.
Seba prowadzi I narazie wszystko wyglada spoko . Dookola piekne gory pod kolami szeroki asfalt , fajne luki na ktorych nawet nie musze uzywac hamulca. Jest za fajnie ,cos sie bedzie musialo spierdolic... No I fakt , najpierw przejezdzamy przez jakies male miasteczka drogami tak waskimi ze trzeba jechac gesiego , a po chwili widze ze wjezdzamy w gore na polane w ktorej za droge robia dwa waskie betonowe pasy miedzy ktorymi znajduje sie pas blota. Domyslam sie ze Czuko I Kruku mieli usmiech dookola glowy bo jakis tam rodzaj offroadu im sie trafil , ale ja kurwa bylem blady . Bylo jasne ze jesli tymi moimi szerokimi oponami spierdole sie z tego waskiego paska betonu to leze I kwicze.
Kurwujac pod nosem na czym ten swiat stoi jakos udalo mi sie to przejechac, tyle ze reszta musiala troche na mnie poczekac.
Chwila postoju I jedziemy dalej. Tym razem w gore, puscilem wszystkich przodem I jade swoim wlasnym tempem. Widoki niesamowite, zakrety tez nie straszne . Czerpie przyjemnosc z jazdy, dire stratis gra w ipodzie jest cudnie .Im wyzej wjezdzamy tym jest zimniej pomalu zaczyna sie pojawiac snieg . Drogi sa czyste, jedynie na bokach krajobraz coraz bardziej zimowy. Pomalu docieram na gore .
Wiem ze sie powtarzam ,ale masywy gorskie nie do opisania . Zatrzymujemy sie i wiadomo, pstrykamy fotki i urzadzamy wojne na sniezki . Zachowujemy sie jak dzieciaki, caly stres zwiazany z wydarzeniami z przed paru godzin ulecial . Nachodzi mnie taka mysl ze mielismy duze szczescie . Trudno tak za pierwszym razem trafic na zgrana ekipe. Wiadomo ze zgrzyty byly sa I beda bo spedzamy ze soba po 24 h ale naprawde mozna stwierdzic ze dobralismy sie na tym forum...
….taka mysl nie zwiazana z tematem...
Sie wjechalo to trzeba zjechac. Zjezdzamy na dol . Drogi caly czas krete ale bez przesady ,po obu stronach zasniezone gory. Docieramy wreszcie do granicy Italii.
Wlasciwie granica jest waski kilkukilometrowy tunel wykuty we wnetrzu gory , no tak poprostu w skale!
Jest na tyle wasko ze trzeba czekac na zielone swiatlo by przypadkiem nikt nie jechal z naprzeciwka. Jest zielone, jedziemy,dudnimy niesamowicie. Nareszcie jestesmy we Wloszech czyli w jakims tam sensie u celu ,choc do Sycylii jeszcze calkiem sporo km . Za tunelem kiosk z przemila niewiasta ktora zada oplaty za przejazd.Musiala miec ciezki dzien za soba albo jakies problemy osobiste- gdy uslyszala wyraz Kurwa z ust Seby automatycznie uznala ze kierownik ma ja na mysli .Zbesztala go wrzeszczac kaine kurwa kaine kurwa. Z jednej strony godna podziwu znajomosc jezykow obcych a z drugiej jak to sie mowi , uderz w stol a nozyce same sie odezwa , czy jakos tak . Oczywiscie mielismy z niej niezla beke. Zaplacono- jedziemy.
Zaraz za tunelem ukazalo sie jezioro i dosc spora tama wodna . Droga prowadzi tuz przy scianie gory a z drugiej strony mamy jezioro . Okolica jak z bajki , dookola na scianach szczytow widac mnostwo sniegu,miedzy innymi resztki po lawinie ktora musiala przejsc tedy jakis czas temu .Zatrzymujemy sie i jak zwykle fotki ,fajki,i relax .
Mimo ze wedlug informacji zaczerpnietych z netu, Passo de stelvio powinno byc czynne dopiero od 1 czerwca , postanawiamy to sprawdzic osobiscie. Moze jakims trafem bedzie otwarte. Krete drozki do ktorych zdazylem sie juz przyzwyczaic I jestesmy . Niestety klodka na szlabanie- czyli dupa, a szkoda bo foty ktore Seba pokazywal wczesniej pokazywaly ze moglby to byc jeden z wazniejszych punktow tej wyprawy. Obiecujemy sobie ze jeszcze kiedys bedziemy musieli tu wrocic,
Podejmujemy decyzje ze kierujemy sie na Dinaro przez passo de Tonale. Szczerze mowiac to nie mialem wowczas pojecia gdzie bylem.Poprostu jechalismy za Seba i tak bylo dobrze. Pomalu zaczynalo sie wdawac we znaki zmeczenie, chyba byl juznajwyzszy czas by pomyslec o znalezieniu jakiegos noclegu . Padaly rozne pomysly , nawet Czuko znal i polecal gdzies w okolicy hotel z basenem I innymi luksusami . Pomysl upadl dosc szybko .Przedewszystkim Tymot pamietal o obietnicy zlozonej mu dzien wczesniej i zdecydowal za nas ze o hotelu mozemy zapomniec .
Zjezdzamy na dol , miasteczko jest zupelnie puste . Nie ma sie w sumie co dziwic przeciez ich glownym utrzymaniem sa turysci przyjezdzajacy na narty a po sezonie jest tu raczej miasto umarlych . Postanawiamy rozejrzec sie za noclegiem bo pomalu zaczal zapadac zmrok. Stajemy w ustronnym miejscu w okolicach Tirrano i probujemy podjac decyzje gdzie jechac .Czesc chce do hotelu , czesc na camping, a czesc ma zupelnie wyjebane i mowi ze pojdzie tam gdzie reszta . Probujemy zasiegnac rady u Seby ,ten jednak jest juz zmeczony ciaglymi pytaniami typu gdzie jedziemy ,co robimy a na slowo prezes reaguje agresja. Lepiej nie pytac, w sumie mu sie nie dziwie...
Jak to zwykle bywa spedzamy ok godz na ustalaniu, wreszcie decydujemy ze jedziemy szukac campingu . Nie jest to zbyt madry pomysl zwazywszy na to ze bylo juz ciemno i zaczelo padac . Ktos wbija najblizsze pole namiotowe w nawigacje I ruszamy .
Wedlug ustalen powinnismy byc na miejscu po ok 20 minutach jednak jedziemy znacznie dluzej , do tego droga zaczyna wiesc w gore I znajomo sie krecic . Przypominalo mi to te wszystkie zakrety ktore pokonywalem w ciagu dnia , tyle ze wtedy bylo jasno I sucho .Po jakims czasie zdalismy sobie sprawe ze pole namiotowe gdzies zgubilismy . Nie bylem w stanie sobie wyobrazic jak rozbijamy namiot po ciemku I w deszczu, wiec ku niezadowoleniu Tymota szukamy hotelu.
W pewnym momencie czesc z grupy sie oddzielila i pozostalem z Krukiem ,Dominikiem , Seba , Tymotem I Czukiem.
Podswiadomie podziwialem naszego pana stomatologa ze nie odpuscil I mimo tych warunkow pogodowych nie wbil sie jak reszta do pierwszego lepszego hotelu tylko dostosowal sie do nas choc nie wygladalo to kolorowo. Ave Czuko
W koncu jest hotel . Mam usmiech dookola glowy. Jestesmy glodni , przemoczeni I na mysl o cieplym lozku mordy sie nam sie same usmiechaja. Rzucam haslo ze jak znajdziemy tu nocleg to ja stawiam napoje na wieczor . Bylem na to gotowy .Zmeczenie potrafi zmiekczyc najwiekszego twardziela. .... Niestety.... Pani w recepcji nie ma zamiaru nas wpuscic. Mowi ze nie ma miejsc … Jakos nie chce mi sie wierzyc by po sezonie na dalekim wypizdziajewie w dosc obskurnym hotelu na uboczu nie bylo kilku pokoji dla strudzonych wedrowcow . Mysle ze poprostu nasz wyglad nie wzbudzal zaufania u tej seniority I wolala nie ryzykowac.
Fajny nastroj ulecial .Trzeba jechec dalej . Nie pamietam ktora byla godzina , w mysli juz sobie wyobrazalem spanie gdzies na dziko pod namiotem...Tylko aby rozbic namiot tez trzeba znalezc jakies miejsce, a dookola gory skaliste . Jedziemy przed siebie ,w pewnym momencie w okolicach Edolo zauwazamy reklame euro hotelu. Nadzieja ozyla , docieramy do niego I jest dobrze, sa miejsca , cena przystepna nawet garaz dla motocykli. Dopiero po chwili zdajemy sobie sprawe ze nie mamy nic do zarcia a ostatni posilek jedlismy ok poludnia . Hotelowa restauracja byla juz dawno zamknieta ,na szczescie recepcjonista mial jakiegos znajomego wlasciciela pizzeri . Zadzwonil do niego I cala restauracja czekala specjalnie na nas . Spodziewalem sie raczej chlodnego przyjecia , sam pracuje w restauracji I wiem jakie sa reakcje gdy ktos wchodzi tuz przed zamknieciem, jednak tu bylo jak we wloskim filmie. Powitanie bylo tak mile jakby caly dzien tylko czekali tylko na nas. Piwko, pizza, naprawde inna niz te ktore jadlem dotychczas. Pogaduchy, zastanawialismy sie gdzie zaparkowala reszta . Na zewnatrz deszcz padal dosc mocno co raczej nie wrozylo dobrych warunkow nazajutrz .Tego wieczora nie bylo rozpusty, kazdy chcial sie jak najszybciej ulozyc do snu i nikt nie myslal o jakimkolwiek balowaniu. Wracamy do hotelu I od razu kima . Na jutro w planach jezioro Garda jesli pogoda nie pokrzyzuje nam planow.
(dzisiaj przejechalismy tylko 309 km)
04.05.2010.
Pobudka . Zejscie na dol, na sniadanie ,typowo hotelowy standarcik, platki, dzem rogaliki itp.Ladujemy motocykle i ustawiamy sie z reszta . Wyprowadzajac motocykl widze ze przy footpegu po prawej stronie poluzowala mi sie sruba co znacznie utrudnia mi zmiane biegow . Probuje ja dokrecic jednak obraca sie wokol wlasnej osi . Postanawiamy podjechac do jakiegos sklepu ze srubami i innymi metalowymi gadzetami jednak niczego pasujacego nie maja .Nic, narazie bede musial sobie poradzic .
Juz wczoraj zauwazylem ze gotowka ktora mialem ze soba zaczyna mi sie konczyc. Wiadomo , nikt nie przypuszczal ze bedziemy co dzien spali w hotelach a to kosztuje. Musielismy znalezc bankomat. Oczywiscie musialem miec takie szczescie ze instrukcja obslugi byla tylko po wlosku . Wbilem pin , karta wrocila ale kasa nie wychodzi. Slyszalem o tego typu przekretach w Polsce I Uk , ale zeby tutaj . Przeciez po wlosku sie z nikim nie dogadam .Jak trwoga to do Seby ktory jakos sie porozumial z urzedasami . Wyszlo na to ze poprostu cash point jest nieczynny I niczego mi nie pobrali . Kamien z serca.
Wychodzac z banku zauwazylismy ze reszta ekipy juz dobila wiec moglismy ruszac dalej.
Kieunek Garda .Pogoda jak zwykle, narazie jest pochmurno ale mozemy byc pewni ze deszcz jest tylko kwestia czasu . Po okolo godzinie zaczyna padac I to naprawde mocno.
W okolicy Monte Isola zjezdzamy pod niewielki wiadukt by zalozyc kondomy. Przy okazji blokujemy jeden pas ruchu co nieco denerwuje przejezdzajacych kierowcow ale gdzies sie trzeba bylo schowac. Ogolnie nie tak sobie wyobrazalem sloneczna Italie, jak dotad slonce widzielismy tylko przez kilka godzin . Ciagle jak nie deszcz to chmury ,a przeciez jest polowa maja . Wciaz wierzymy ze bedzie lepiej ale na ten czas jest jak zwykle. Rowniez ze wzgledu na pogode musimy odpuscic Garde.Nie ma sensu jezdzic wokol jeziora gdy widocznosc jest ograniczona przez padajacy deszcz. Postanawiamy w drodze powrotnej zahaczyc o Garde bo to byl juz drugi wazny punkt wyprawy ktory odpuscilismy,
Pod wiaduktem decydujemy tez ze Mario I Pysio z dziewczynami jada dalej osobno bo meczy ich tempo jakim sie poruszamy . Wola cisnac nieco szybciej .Jak nam sie uda to spotkamy sie na miejscu .
Wyjezdzamy na autostrade i kierujemy sie na Rimini . Tym razem chcemy juz zjechac okolo godziny szesnastej by miec wreszcie czas na relax i na spokojne rozbicie obozowiska . Dotychczas o noclegu zaczynalismy myslec dopiero gdy zapadal zmrok.
Plastiki odlaczyly sie dosc szybko .W okolicy Reggio Nell Emilia zatrzymujemy sie na poboczu bo czesc ekipy jadaca na Rzym musi odbic w druga strone na najblizszym zjezdzie. Trzeba sie pozegnac.
Smutno sie zrobilo. Zdazylismy sie juz zgrac i jakos tak dziwnie ze z dziesieciu zostalo nas teraz czworo . No ale nie ma co plakac, szybkie pozegnanie I Ruthi Tymot oraz Czuko znikaja za horyzontem.
Zostalismy we czworke: Kruku, Dominik , Seba ,Maras .
Pogoda sie jakos wyklarowala. Przez caly czas poruszalismy sie trasami szybkiego ruchu i faktycznie ,we czworke jechalo sie idealnie . Nie gubilismy sie , trzymalismy rowne tempo, jechalismy na zakladke I wyprzedzanie nie sprawialo juz zadnych problemow. Pozostal tylko staly problem .... przedluzajace sie postoje . No ale kierownik rzucal palenie od kilku lat I z nalogiem nie wygrasz , a dym lubi kawusie czyli minimum pol godz za kazdym razem . Wiadomo, cos kosztem czegos w koncu prowadzil nas i byl odpowiedzialny za trase wiec godzilismy sie na to w milczeniu.
Na jednym z dzikich postojow Dominik postanowil wyproznic swoje trzewia. Sa rzeczy ktorych nie zrozumiem. Mimo ze mial mnostwo krzakow dookola siebie to postanowil wejsc do pobliskiego pomnika przypominajacego skrzyzowanie auta z lodzia podwodna, i tam zostawic swoje fekalia.
Zaatakowany jednak przez mieszkajace wewnatrz osy zrezygnowal i ostatecznie skonczyl w krzakach. Jest wesolo, pogoda dopisuje .
Jesli chodzi o czas tez wygladamy dobrze, bez wiekszych przygod ok 16 docieramy do Rimini. Znajdujemy pole namiotowe praktycznie tuz nad morzem.
W porownaniu z cena hotelu jest naprawde tanio ok dziesiec euro za osobe. Kolejny plus dzisiejszego dnia . Rozstawiamy namioty co na poczatku nie jest zbyt latwe , ale przy wydatnej pomocy wspoltowarzyszy po okolo pol godzinie powstaje male obozowisko.
Teraz naprawde czuje ze jestesmy na wyprawie, namioty ,stojace obok motocykle to naprawde dla mnie wyglada wspaniale. Juz wiem ze chce tak zyc , dopoki starczy zdrowia i pieniedzy musze przynajmniej raz w roku gdzies pojechac,no ale wrocmy do rzeczywistosci. Obecnie byl czas aby wziasc szybki prysznic i wreszcie ubrac sie jak czlowiek. Dobrze bylo wyskoczyc ze skorzanych skafandrow I przejsc sie po okolicy jak czlowiek. Seba znal to miejsce dosc dobrze , bywal tu nieraz z rodzina wiec nie musielismy pytac nikogo o droge. Krotki spacer ,widok na morze no i ciagle pogaduchy o wszystkim i o niczym .Kruku opowiada min jak sam w zeszlym roku wyruszyl motocyklem na majorke. Z jednej strony fajnie bo kierujesz sie tylko soba I nie musisz sie liczyc z nikim , a z drugiej strony …. Musi byc ekipa. Bez niej nie ma wspomnien , sa jedynie fotografie ...Ale to tylko moje zdanie... Po jakims czasie wbijamy sie do sklepu po jakis prowiant na sniadanie I piwo rzecz jasna .Znosimy to wszystko do namiotow i udajemy sie na kolacje do knajpki sasiadujacej z polem namiotowym ,nalezacej zreszta do wlascicieli tego Campingu. Kazdy zamawia cos dla siebie,pijemy piwko I planujemy co na drugi dzien.
Seba proponuje “mala Italie”-tutejsza atrakcje turystyczna. Ponoc jest tam super . Dotychczas jego propozycje sie sprawdzaly wiec nie mielismy powodu by mu nie wierzyc.
Akurat gdy sie zaczelismy zastanawiac gdzie sie podzialy chlopaki na plastikach zadzwonil telefon. Okazalo sie ze wlasnie wjechali do Rimini . Zdziwilo nas to troche , zwazywszy na to ze my jadac wolnym tempem od trzech godzin mielismy pelen relaks. Bylismy przekonani ze albo sa juz gdzies znacznie dalej albo wyladowali tu duzo przed nami. Podalismy im namiary na nasze pole i wrocilismy do ucztowania.Chlopaki jednak nie dojechali do nas , znalezli jakis tani hotel I tam spoczeli. Noc jednak byla tak ciepla ze nie chcialbym jej zmarnowac spiac po raz kolejny w hotelu. Tymot bylby szczesliwy. Ok 22 opuszczamy knajpe I udajemy sie do namiotow. Jeszcze kilka piwek przed snem , smiechawka obowiazkowa I pora wbic sie w spiwor.
(dzisiaj 427 km)
05.05.2010.
Pierwsza noc na dziko mija bez przygod . Pomimo lekkiego deszczu najtanszy namiot z Argosu zdaje egzamin celujaco. Naprawde jestem wyspany. Szybkie sniadanie, poranna toaleta i jedziemy zwiedzic ta zachwalana przez kierownika “mala italie”.
Pogoda jest w miare ok I nie wyglada jakby mialo sie rozpadac wiec zakladam na glowe orzeszek.Lansik musi byc.Zostawiamy caly osprzet na polu I jedziemy. Przy okazji wjezdzamy na myjnie gdzie przywracamy nasze rumaki do w miare reprezentacyjnego wygladu gdyz po tych ulewach ,trasach nie zawsze utwardzonych ktore mielismy okazje przejechac, motocykle wygladaly nieco nie fajnie. Jedynie Kruku odmowil gdyz uznal ze v strom w trasie im bardziej upierdolony tym piekniejszy... coz o gustach sie nie dyskutuje.Nasze sprzety sie blyszcza wiec mozemy jechac.
Po ok pietnastu minutach podjezdzamy pod slynne “Little Italy”.
Wstep dwadziescia euro. Z bolem serca ale sie decydujemy, moze bedzie warto . Poczatek rozczarowuje, dookola male domki, male colosseum, poprostu miniatura wszystkiego tego co chce itak zobaczyc na zywo, wiec na cholere mi wersja mini. .Do tego male stateczki plywajace po malych kanalikach I male samolociki na malych lotniskach.
Moze dla dzieci to jest frajda ale patrzac na miny Dominika I Kruka chyba mieli identyczne wrazenie jak ja.
Dwadziescia euro poszlo sie jebac.
Jedynie Seba byl podekscytowany co jeszcze trudniej bylo mi zrozumiec bo byl tu chyba juz dziesiaty raz . Jak wspominalem pare linijek wyzej , o gustach sie nie dyskutuje,f ajne toto ale jak dla mnie bez fajerwerkow.
Zwiedzamy dalej ,mala wieza eifla I inne male zabytki z calej europy. W koncu jakas atrakcja ,ruiny zamku z armatkami wodnymi . Mozna sie pobawic w wojne tyle ze jeszcze nie jest na tyle cieplo by sie polewac woda .Idziemy dalej , swiat prehistorii czy cos w tym stylu . Dinozaury , epoka kamienia lupanego .Robimy fotki , w pewnym momencie spotykamy czesc ekipy plastikow - Pysia I Ule. Idziemy razem dalej . Wbijamy sie do mini wenecji , wskakujemy na gondole I plyniemy. Jest fajnie, humor powraca znudzenie gdzies znika.
Po zejsciu z lodki kierujemy sie w strone ,dziwnego urzadzenia ktorego nazwy nie znam, ale juz mi sie podoba . Kula do ktorej wchodzisz I gumowe linki do ktorych jest przytwierdzona wyrzucaja cie wysoko wysoko w gore obracajac sie w tym czasie wokol wlasnej osi. Bedzie adrenalinka. To wszystko jest juz w cenie biletu wiec juz nie placzemy po dwudziestce euraczy tylko wbijamy sie z Dominikiem jako pierwsi.
Okazuje sie ze nie mozna wazyc powyzej 90 kg wiec jeszcze sie mieszcze w limicie ,natomiast Pysio ma problem I probuje zrzucic 5 kilo w kilka minut pozbywajac sie ciuchow motocyklowych I innych obciazajacych gadzetow. Niestety z natura nie wygrasz I wciaz jest ponad 90 , a gosc w budce nie chce isc na kompromis . Pysio zostaje na ladzie , a ja z Dominikiem wsiadamy, no I wypierdala nas w kosmos. Uczucie niesamowite , napewno nie taki zastrzyk adrenaliny jak bungee, ale cos w tym klimacie.Drzemy mordy w powietrzu jak opetani. Po wyladowaniu chcemy natychmiast jeszcze raz ale pan regulaminowy mowi ze dopiero po trzech godzinach mozna skoczyc,ponownie. Po nas wchodzi Kruku, po nim Ulka I Kristi .
Ogolnie robi sie , biegamy po karuzelach ,wracamy do ruin zamku I toczymy wojne na armatki wodne. Jestesmy przemoczeni, wreszcie udajemy sie cos zjesc do knajpki znajdujacej sie na terenie osrodka . Po posilku zaczynamy sie zawijac.
Wychodzac spotykamy Mario z Ewelina ktorzy dopiero weszli, wiec maja troche do zwiedzania. My musimy jechac , trzeba sie spakowac.
Wracamy na camping , zwijamy namioty I pakujemy motocykle. Po ok godzinie jestesmy gotowi do drogi .
Podjezdzamy pod hotel gdzie nocowali Mario I Pysio . Chlopaki pakuja sie i ruszaja z nami. Jest ok godz 16 wiec nie planujemy jechac wiecej niz kilka godzin . Nastepny nocleg planujemy w okolicach San benedetto del tronto . To niecale 200 km stad , praktycznie cala trasa wzdloz wybrzeza.
Po drodze zahaczamy o jakis stary mostek po ktorym ponoc Jezus chodzil dawno temu. Dla mnie bez emocji most jak most, no ale legenda glosi ze byl tu hesus ramirez wiec szacun byc musi.
Coraz czesciej zaczynaja sie pojawiac palmy I roslinnosc ktora uswiadamiala mnie ze jedziemy coraz bardziej na poludnie czyli w dobrym kierunku. Az trudno uwierzyc ze jeszcze dwa dni temu rzucalismy sie sniezkami i tarzalismy sie w sniegu. W prawdzie jesli chodzi o pogode nie byly to tropiki ale jak dotad nie padalo wiec nie ma co narzekac.
W tym wszystkim totalnie stracilem rachube czasu , nie wiedzialem czy jest wtorek czy czwartek i w sumie malo mnie to obchodzilo. Bylo naprawde tak jak byc powinno . Drogi przyjemne , zakrety nie zbyt ostre, tempo poprostu idealne. Byle do przodu.
Mario I Pysio znowu gdzies nam znikneli. Po okolo dwoch i pol godzinie i kilku postojach dotarlismy do celu wytyczonego na dzien dzisiejszy. Minela godzina dwudziesta wiec czas najwyzszy by sie rozejrzec za noclegiem . Przejezdzalismy przez nadmorskie kurorty i waskie drozki otoczone palmami .Po lewej stronie rozciagalo sie morze .Ciemniejace niebo i pomalu zachodzace slonce, widok jak na tandetnej kartce walentynkowej ale robil wrazenie I sprawial ze serduszko bilo mocniej. Zatrzymalismy sie i poszlismy obejrzec plaze, usiasc na chwile odsapnac i popstrykac kilka fotek. Motocykle z calym sprzetem zostawilismy na poboczu ,raczej nie sadzilem by ktos sie polakomil na nasze bagaze.
Akurat gdy zsiadalem z motocykla zadzwonil do mnie Brat , jak nakrecony probowalem mu opisac ten caly wypad .W tym czasie reszta zalogi gdzies mi uciekla w kierunku plazy. Gdy skonczylem rozmawiac cala ekipa siedziala wygodnie na lezaczkach pod palmami. Jest swietnie ale musimy znalezc jakies pole namiotowe, od ostatniej nocy nikt juz nawet nie probowal proponowac jakiegokolwiek hotelu.Bylo jasne ze tylko na dziko .Ruszajac zauwazam ze gdy cisne na klamke hamulca przedniego swiatlo stopu nie dziala zupelnie. Kiedy dusze tyl jest ok czyli prawdopodobnie czujnik sie spierdolil. Moja reakcja jest taka jak zawsze czyli morda wykrzywiona i najchetniej bym juz teraz przy tym grzebal. Do tego zauwazam ze dziwnie mi piszczy tylni amortyzator. Podsumowujac moto zaczyna sie pierdolic-poprostu swietnie.
Przed wyjazdem wszystko sprawdzalem dokladnie jednak zawsze cos sie musi spsuc i raczej powinienem sie cieszyc sie ze narazie to tylko takie pierdoly . Seba obiecuje ze zajrzymy do tego nad ranem .Uspokoilem sie troche ,choc niepokoj pozostal.
Jechalismy dalej. Bylo juz dosc pozno , wiekszosc campingow byla juz zamknieta i nie przyjmowala gosci . Wreszcie znalezlismy cos w miejscowosci Marin siurra czy jakos tak. Bylo juz zupelnie ciemno jednak brama byla otwarta wiec wjechalismy i zaczelismy szukac kogos odpowiedzialnego za ten przybytek . Po kilkunastu minutach pojawil sie jegomosc ktory pokazal nam miejsce gdzie mozemy sie rozbic.
Tym razem rozlozenie namiotow zajelo nam moment. Caly osprzet wrzucilem do srodka upychajac tak bym tylko mial miejsce do spania . Mata spiwor i wszystko gra . Przebieramy sie w jeansy ,t -shirty i pomimo poznej pory idziemy do miasta by cos zjesc no i zobaczyc rzecz jasna. W sakwie znajduje kilka piw, taka zelazna rezerwe. Bierzemy je ze soba bo podejrzewamy ze o tej porze szanse na zakup czegokolwiek sa mizerne.Udajemy sie w pieciu czy tez w piecioro do miasteczka.
Jest cieplo , tak jak myslelismy wszystko pozamykan .Wreszcie znajdujemy otwarty kebab i wbijamy sie tam natychmiast
Szybkie uzupelnienie kalorii. Tuz obok perzyczajamy kafejke internetowa .W prawdzie jest teraz zamknieta ale jutro musimy tu wleciec.
Szybki posilek i pomalu czas wracac . Po drodze zauwazamy jaszczurki biegajace po scianach budynkow. Powietrze tez pachnie inaczej . W oddali za horyzontem widac blyski zblizajacej sie burzy, mielismy nadzieje ze przejdzie bokiem.
Docieramy na pole namiotowe, szybka toaleta,i pora wbic sie w spiwor.
Zasnalem szybko jednak po godzinie obudzil mnie huk jakby cos eksplodowalo w okolicach namiotu .Po kilku sekundach doszlo do mnie ze jednak burza nie przeszla bokiem .Deszcz nie padal tylko najzwyczajniej napierdalal .Do tego grzmoty byly naprawde glosne i powtarzaly sie sie co kilka minut . Tak przez dobre dwie godziny.
Co chwile sprawdzalem namiot czy nie przecieka i rzeczywiscie , na jednej wewnetrznej sciance zaczela pojawiac sie woda.Bylo jasne ze teraz juz nic z tym nie zrobie.
Pocieszac sie moglem jedynie faktem ze Seba mial identyczny namiot jak ja wiec nie bylem sam .ponoc nic tak nie poprawia samopoczucia jak swiadomosc ze ktos ma gorzej niz ty.W tym przypadku sprawdzilo sie to w stu procentach. Tuz przed zasnieciem przypomnialem sobie ze ostatnia rolka papieru toaletowego zostala na zewnatrz wcisnieta za szybe w moim motocyklu. Bylo juz za pozno by ja ratowac. Zasnalem...
(przejechano dnia dzisiejszego 227 km)
06.05.2010.
Poranek przywital nas sloneczkiem.
Chyba jednak ktos tam na gorze nad nami czuwa bo zdarzyl sie cud . Mimo iz wszystko zostalo przemoczone do tego stopnia ze musialem wylewac wode z sakw to rolka papieru toaletowego byla sucha . Praktycznie nie spadla na nia ani kropla deszczu ...Sa na swiecie rzeczy ktore sie fizjologom nie snily jak to mowil Ferdynand Kiepski
Wspolnie z Seba probujemy naprawic moje swiatlo stopu I zrobic cos ze skrzypiacym amortyzatorem.
Punkt drugi zalatwia spryskanie go wd 40, natomiast ze stopem jest wiekszy problem bo caly czujnik pod klamka jest w rozsypce. Do tego przewody sie poluzowaly I powinnismy je przylutowac jednak nie posiadamy odpowiednich narzedzi. Kilkakrotnie probujemy je przymocowac za pomoca tasmy izolacyjnej ale ten sposob rowniez nie zdaje egzaminu.
Nie mamy dosc czasu by sie z tym meczyc. Decydujemy ze zajrzymy do tego gdy bedzie okazja a na ten czas ustalamy ze na ten czas nie moge jechac jako ostatni . Dla wlasnego bezpieczenstwa ktos musi sie trzymac za mna.Padlo na Kruka.
Pakujemy sie I wyjezdzamy. Przy dyzurce campingu spedzamy jakas godzine bo Kierownik probuje zarezerwowac dla swojej rodziny Bungalow na lato. Wreszcie startujemy.
Najpierw do kafejki i przy okazji zahaczamy o ten sam kebab w ktorym bylismy wczoraj .
W kafejce kazdy sprawdza poczte ,wrzucamy szybki opis przebiegu wyprawy na polish bikers i po ok godzinie mozemy ruszac.Musze jeszcze po raz kolejny znalezc bankomat bo znowu sie zapalila rezerwa. Jest jeden za rogiem. Kasa wyplacona .Szybka nawrotka na placyku z palmami gdzie oczywiscie trzeba zrobic kilka fotek no i w droge.
Plan na dzisiaj : podjechac w okolice Rzymu , znalezc gdzies nocleg a jutro poswiecic caly dzien na zwiedzanie stolicy .
Pod Ascolla Pizzeno chcemy zjechac do marketu . Tam po raz kolejny gdzies nam znika Dominik. Seba znowu toczy piane . Chyba mam deja vu bo juz raz cos takiego przezywalem.Wreszcie zguba sie odnajduje . Zatrzymujemy sie pod centrum handlowym gdzie Kruku i Ojciec dyrektor ida poszukac kamery motocyklowej. Ja z Dominikiem zostaje , nie lubie chodzic bez celu po sklepach a do tego ktos musi popilnowac sprzetow.
Nieopodal motocykli siedzialo dwoch czarnoskorych gosci. Jeden w czapce rastafarianina w kolorze flagi Jamajki . Bylo jasne ze jesli chcesz cos kupic czego nie ma w markecie powinienes podbic wlasnie do nich. Po wyjsciu ze sklepu podeszli do nich Seba z Krukiem. Murzyn ktory doi tej pory wygladal na wyluzowanego w stu procentach momentalnie spiol sie I uciekl... Polozylismy sie ze smioechu. Moze myslal ze jestesmy z programu interwencja albo z jakiejs innej tajnej policji. W kazdym razie jegomosc napewno nie chcial z nami rozmawiac. Nie mielismy najmniejszego zamiaru go gonic.
Gdy wsiedlismy na motocykle I juz mielismy odjezdzac podeszli do nas jednak ostroznym krokiem i zaproponowali ze jesli cos chcemy to musimy jechac za nimi a oni nas zaprowadza do kogos kto moze zalatwic wszystko.
Oczywiscie grzecznie odmowilismy. Nie mielismy czasu na takie pierdoly.
Ruszylismy dalej prosto na na trase S4 przez Via Salaria. Kierunek -caly czas Rzym . Droga mijala bez zadnych przygod. Nudy-postoje na tankowanie ,na kawe, pogoda tez bez rewelacji , czasami lapal nas przelotny deszczyk. Ogolnie bylo szaro i pochmurno. Tego dnia trasa byla raczej nieciekawa .
W wiekszosci autostrady jedynie raz na jakis czas pojawiala sie kreta droga ktora w jakis tam sposob urozmaicala nudna trase.
W okolicach Rietti mamy kolejny postoj . Na stacji sprawdzamy pogode w okolicach Rzymu i wyglada na to ze deszcz jest poprostu wszedzie. Zaczynamy sie zastanawiac nad zmiana planu. Moze by tak zahaczyc o Rzym w drodze powrotnej?
To bylby juz drugi punkt po Gardzie ktory przez pogode trzeba by bylo odwlec. Nie bylismy z tego faktu zadowoleni.
Moze lepiej aby uniknac dwoch dni jazdy w deszczu powinnismy znalezc juz dzisiaj prom bezposrednio z Salerno na Sycylie? Owszem byl pewien niesmak gdyz wedlug pierwotnych ustalen mielismy unikac jakichkolwiek ulatwien w trasie typu promy lodki itp. Tym razem jednak bylismy wszyscy zgodni : Jesli jest szansa bysmy juz jutro byli na Sycylii to trzeba z niej skorzystac. Chociazby po to by miec wiecej czasu w drodze powrotnej na odwiedzenie tych wszystkich miejsc ktore pominelismy.
Jedziemy dalej ,trzeba sprawdzic na wiekszym serwisie czy sa w dniu dzisiejszym jakiekolwiek polaczenia z Sycylia.
Po okolo godzinie zatrzymujemy sie na zjezdzie A1 pod Rzymem . Jest okolo dwudziestej godziny . Tym razem to moja kolej by kupic kawe dla wszystkich. Seba prosi bym mu zamowil kawusie o dziwnie brzmiacej nazwie. Wiadomo Italia to taka europejska stolica kawy i maja tu tyle rodzajow tego napoju ze nie wzbudzilo to we mnie zadnych podejrzen . Szczegolnie ze Seba uwazal sie za konesera tego trunku i non stop probowal jakiegos zupelnie innego gatunku. Moj wloski oczywiscie jest na tyle ubogi ze zamawiajac poprostu tepo powtorzylem nazwe ktora podal mi Sebastian . Gosc za lada odpowiedzial mi ze niestety nie ma takowej .
Co mnie zdziwilo to spojrzenie sprzedawcy. Patrzyl na mnie jak bym mu conajmniej siostre skrzywdzil. No nic mowie to daj espresso stary , usmiechajac sie szeroko.
Wychodzac z kawami widze ze reszta ekipy kwiczy ze mnie . Okazalo sie ze nazwa kawusi ktora podal mi Seba oznaczala cos jak “w dupe jebana”. Teraz juz zrozumialem wyraz twarzy pana za lada. Chyba powinienem sie cieszyc ze nie dostalem w ryj od wloskiego barmana . Punkt dla kierownika.
Podczas gdy omawialismy plan dzialania pojawila sie wycieczka dzieci z Neapolu ktore byly wrecz zachwycone naszymi motocyklami. Dziesiatki pytan, zdiec . Ogolnie kazdy chcial usiac, dotknac , pomacac. Moj intruz robil za gwiazde i wzbudzal najwieksze zainteresowanie co musze szczerze przyznac mile polechtalo moja proznosc. Moze i mam slabszy silnik i wolniej wchodze w zakrety ale tego dnia nikt nie zwracal uwagi na smoka kierownika. To moj wierny fortepian byl dzis gwiazda wieczoru .
Seba uprzedza by zanim sie oddala sprawdzic czy nic nie zginelo bo w koncu to dzieci camorry , jednak obawy byly bezpodstawne.
W koncu wycieczka sie oddalila a my zdecydowalismy ze jednak Rzym odpuszczamy na ten czas i smigamy bezposrednio na prom. Trzeba bylo tylko dowiedziec sie o ktorej takowy odplywa . Zaczelismy przepytywac stojacych na parkingu kierowcow ciezarowek czy sie orientuja nieco w temacie. Pierwszych kilku nie bylo chetnych do pomocy albo poprostu byli zmeczeni .Wreszcie jeden Slowak, sprawdza w laptopie i wychodzi na to ze dokladnie o polnocy odplywa nasz ostatni prom .
Plynie ponad osiem godzin wiec jednoczesnie nocke mogli bysmy przespac na pokladzie. Tanio i wygodnie. Seba sprawdza jeszcze to info przez zone w Uk. Jest potwierdzenie. Mamy troche ponad 3h by dotrzec do portu. Tankujemy motocykle do pelna i pada komenda “na kon”.
Jest juz ciemno , autostrada jest praktycznie pusta tylko ciezarowki sie poruszaja na prawym pasie. Cisniemy ile fabryka dala. Nie mozemy sobie pozwolic na spoznienie. Jesli nie zdazymy na prom to moze byc problem z noclegiem. Wiem ze nie bylo to najrozsadniejsze ale stala predkosc wahala sie miedzy 150-180km/h. I tak caly czas .W sumie przez okolo poltorej godziny do pierwszego zjazdu moj szybkosciomierz prawie non stop byl zamkniety wiec o komforcie jazdy nie bylo mowy.
Wreszcie, w okolicy Caserty zjezdzamy na stacje. Okazuje sie ze przez ten krotki okres popierdalania xjr Seby pochlonal prawie caly bak . Reszta tez miala niewiele ponad rezerwe wiec szybkie tanken , przegryziony batonik mars no i trzeba jechac dalej bo czas nas goni.
Niespodziewanie pomimo poznej pory ruch na drodze sie zagescil i musielismy nieco zwolnic tempo. Wciaz jednak poruszalismy sie w miare sprawnie.
Bylo niewiele przed polnoca gdy znalezlismy sie w okolicach Salerno. Wszystko wskazywalo na to ze chyba jednak zdazymy na czas.
Do miasta juz dotarlismy ale teraz trzeba znalezc przystan portowa . Tu zaczely sie schody.
W poszukiwaniu promu zjechalismy z autostrady i nagle zauwazylismy brakujace ogniwo ...wiadomo Dominik.
Zatrzymalismy sie czym predzej za bramkami na poboczu i wydzwaniamy do zguby , jednak pomimo nieustajacych prob nie ma odzewu . Musialo to oznaczac tylko jedno. Chlopak znowu gdzies pobladzil .
Do polnocy pozostalo kilka minut . Pomalu zaczynalismy sie godzic z mysla ze nasze wysilki raczej spelzly na niczym i mozemy zapomniec o calym planie z promem ,oraz dotarciem nazajutrz na Sycylie .
Oczywiscie o cale zalamanie tego pieknego projektu obwinialismy zaginionego w akcji.
Ze tez musial sie zgubic akurat teraz.
Sycylia – najwieksza wyspa na morzu srodziemnym(25 710 km²), leżąca na południowy zachód od polwyspu apeninskiego, od którego oddziela ją wąska ciesnina mesinska. Wyspę zamieszkuje około 5 milionów mieszkańców. Razem z wyspami Liparyjskimi,Egady. Pelagijskimi I Pantelleria tworzy od 1946 roku region autonomiczny we Wloszech.(o powierzchni 25,7 tys km kwadratowych I 5,1 mln ludnosci.) Najwyzszym wzniesieniem na wyspie jest slynny wylkan Etna (3323 m.n.p.m.)
Powyzej cytat zywcem wklejony z Wikipedii. Wlasciwie to bylo wszystko co wiedzialem na temat tego uroczego zakatka , czyli raczej niewiele. Nie pamietam nawet skad wzial się sam pomysl z wyjazdem na Sycylie .Odkad tylko posiadalem jakikolwiek motocykl bylem przekonany ze krotkie trasy nie sa tym do czego ten wlasnie wynalazek zostal stworzony. Praktycznie od kiedy tylko pamietam bedac nakreconym ksiazkami i filmami o podazajacych w dal motocyklistach wyobrazalem sobie wlasnie siebie w grupie podobnych do mnie postrzelencow kazdego dnia jadacych gdzies dalej. Zmieniajace sie krajobrazy codzienne nocowanie w innym miejscu, to wlasnie bylo cos czego chcialbym kiedys sprobowac. Wszyscy wiemy jak to jest na filmach - trzech jezdzcow na Harleyach , AC?DC w tle, i ogolnie lans na maxa . Motocykle zazwyczaj sprawuja sie doskonale nigdy nie pada, a dziewczyny tylko marza o tym by dzielny easy rider chociaz na nie spojrzal. Rzeczywistosc okazala sie zupelnie inna ale jak to mowi Boguslaw Woloszanski nie uprzedzajmy faktow. Zacznijmy wiec od poczatku.
Pierwszy prawdziwy motocykl kupilem dopiero na wyspach , okolo 4 lata temu. A wczesniej ? hmm owszem przejechalem pare tysiecy kilometrow po Polsce na bodajrze koreanskim minichopperze kymco zync 125 . To bylo jedyne na co bylo mnie stac a finanse tez pozwalaly tylko na wyprawe do Swinoujscia lub na zlot do Drawska pomorskiego I mimo ze wowczas wyprzedzaly mnie nawet autobusy to wolnoscia szlo sie moze nie nasycic ale delikatnie jej posmakowac.
Ogolnie wyjezdzajac na emigracje moj cel byl prosty : zarobic na Harleya i wrocic do kraju.
Harleya nie ma jest przepiekny Intruder, ktorego tak udoskonalilem ze dzisiaj nie zamienilbym go na nic innego.
Do kraju nie wrocilem bo mi tu dobrze .Ale wrocmy do tematu.
Moto juz bylo I zarazilem rowniez tematem motocyklistyki mojego ziomka niestety jednak nie tak mocno jak bym tego sam oczekiwal .Mimo ze rozmawialismy godzinami o wyprawie na Sycylie to po dwoch latach oczekiwania zrozumialem ze koles nie widzi tego tak jak ja I w sumie chyba motocykle juz mu sie znudzily a ja niepotrzebnie czekalem tak dlugo.
Myslalem o tym aby jechac w pojedynke ale moim skromnym zdaniem na takim wypadzie musi byc wesolo a samemu dosc trudno tworzyc komiczne sytuacje zatem szybko zapomnialem o tym pomysle. Jakims fartem znalazlem w internecie strone Polishbikers.com skupiajaca polskich motocyklistow mieszkajacych tu w Wielkiej Brytanii . Bez zastanowienia wrzucilem swoj temat pod wdziecznym tytulem “From Uk to Sicily”. Oczywiscie naklamalem piszac ze jestem podroznikiem znajacym sie na rzeczy i ze co roku gdzies smigam i szukam chetnych na wspolna wyprawe ktora dla nich zoltodziobow moze byc przygoda zycia .
Oczywiscie zdawalem sobie sprawe ze tak kitujac od poczatku moge po jakims czasie poplynac ale wiedzialem ze jesli napisze prawde to na jakikolwiek odzew raczej liczyc nie powinienem. Kto wyruszy w taka podroz z kompletnym amatorem? Prawda natomiast byla taka ze jedynie gdzie jezdzilem to troche po Uk , i dwa razy do Polski . Trudno to nazwac trustyka krajoznawcza , zwazywszy ze poginalem tylko po autostradach.
Niewazne . Dla Seby, ktory pierwszy odpowiedzial na moj temat nie bylem swiezakiem tylko raiderem ze sporym doswiadczeniem w wojazach.
Zaczelo sie powolne ukladanie planu.
Ucieszylo mnie bardzo to ze koles wyraznie znal sie na rzeczy . Byl zawodowym kierowca tira (ktory nie pozwala tak okreslac swojej ciezarowki) z doswiadczeniem .Znal ponoc Italie jak wlasna kieszen. W prawdzie mogl tez klamac jak ja ,ale pisal na tyle madrze ze juz wiedzialem kto zostanie wodzem na tej wyprawie .
Pomalu zaczeli sie dolanczac inni .Bylo ich wielu , byli zdecydowani . Nie chcialo mi sie wierzyc, to wszystko nagle zaczynalo nabierac ksztaltow.
Po jakims czasie znowu pare osob odpadlo ale po nowym roku utworzyla sie grupa ktora byla pewna na sto procent,
Postanowilismy zorganizowac tzw “wieczorek zapoznawczy” by ustalic mniej wiecej zarys trasy i poznac sie osobiscie gdyz jak dotad znalismy sie tylko i wylacznie z forum.
Ruthi zaryzykowal i zaprosil nas do siebie. Odwaga godna podziwu .
Pierwsze moje wrazenie ? - “co ja tu kurwa robie”.
Nie bylo zadnego customa . Wszyscy na turystykach albo na tak zwanych popierdalaczach . Kiedy zobaczylem Kruka zapalila sie iskierka nadzieji bo wyglada chlopak jakby sie z koncertu Metalliki urwal , a wiadomo ze hipisi jezdza na Harleyach . Niestety -dupa, tym razem v strom czyli tez nie moja bajka.
Lekki niepokoj pojawil sie juz na poczatku. Nie chcialo mi sie wierzyc ze cala ta ekipa bedzie chciala jezdzic moim tempem . Wrecz bylem pewien ze przy zjezdzie z promu chlopaki znikna mi za horyzontem . Nie zrazalem sie , mysle sobie, poczekam co powiedza i zanotuje w kapowniku.
Ogolnie brzmialo to wszystko dosc rozsadnie. Bylo widac ze co niektorzy znaja sie na rzeczy i cos tam ustalali . Wszechobecny alkohol sprawil jednak ze zanotowalem niewiele , a moj notesik stal sie obiektem drwin oraz niesmacznych zartow.
Przyjalem to na klate . Po paru piwach ekipa wydawala mi sie wporzadku , choc pytania ile mozesz tym popierdalac sprawialy ze czulem sie nieswojo.
Ogolnie najlepsze wrazenie wywarli na mnie Mario ,Tymot,i Ruthi. O Kruku myslalem ze studencik a Seba to wogole wydawal mi sie zadufanym wszechwiedzacym profesorkiem.
Dominika nie pamietalem bo pijany bylem . Reszta tez gdzies mi umknela .W kazdym razie chyba niczego powaznego nie ustalilismy . Jedynie data wyjazdu no i ze Seba bierze na siebie cala organizacje wiec martwic sie o nic nie musialem.
Kilka osob ze wzgledu na ograniczony czas zdecydowalo ze z nami pojada tylko czesc trasy, a ich miejscem docelowym bedzie Rzym.
Rano z bolem glowy pomalu zaczelismy sie zawijac . Bylo wiadomo ze w sklad zalogi wchodzic beda: Seba,Kruk,+Krysia Dominik,Ruthi+Ewelina,Tymot,Mario z Ewelina nr 2,Pysio +Ula no i Ja rzecz oczywista. W sumie osiem motocykli.
Chyba nie tylko ja mialem mieszane uczucia po tym spotkaniu. Ogolnie na forum zapanowala kilkudniowa cisza , a to musialo oznaczac ze inni tez byli pod wrazeniem.
Wiadomo - aby kogos poznac potrzeba wiecej czasu niz jeden wieczor wiec nie bylo sie co nakrecac . Wiedzialem ze w trasie bedzie mozna duzo lepiej rozkodowac ta ekipe.
Pozostalo kilka miesiecy. Czas na dokupienie kilku akcesoriow typu szyba , namiot ,spiwor no i nakrecanie sie ” long way roundem” .
W miedzyczasie podlaczyl sie panicz Czuko . Spoko koles o gabarytach Hulka Hogana wykonujacy zawod stomatologa .
Mieszka w miare niedaleko od Cardiff wiec z Uysym i z Tomkiem podjechalismy by poznac sie osobiscie.
Czuko porusza sie bmw gs . Po okolo godzinie rozmowy ustalilismy ze wyruszymy razem dzien wczesniej by nie naginac bezposrednio z Walii , tylko przekimac sie w hotelu w Dover i nad ranem spotkac sie z reszta ekipy pod promem .To bylo ustalone.
Wszystko jak dotad ukladalo sie super. Seba dopisywal coraz to nowe punkty ktore trzeba bedzie zobaczyc .Reszta tez miala swoje uwagi .
Nie chcialem sie wyrozniac wiec zaproponowalem czy dalo by rade zahaczyc o Monaco i Monte Cassino .To rowniez zostalo zaakceptowane.
W sumie czas lecial , nawet wylecialy mi z glowy obawy o tempo wyprawy. Niestety do czasu...,
W kwietniu jechalismy z Walii do Londynu ,na otwarcie sezonu odbywajace sie pod slynnym Ace Cafe. Jechalismy grupa zorganizowana : dwa cruisery trzy plastiki i v strom, Zauwazylem wowczas jak trudno jest nam utrzymac rowne tempo jazdy majac tak rozne sprzety .Wlasciwie grupa sie rozlaczyla dosc szybko i dojezdzalismy na raty.
Wiadomo , albo jedziesz w tempie tzw kredensow czyli mojej zabawki i wtedy wszyscy posiadacze szybszych sprzetow sie mecza czekajac za nami , albo ja naginam manetke na maxa starajac sie wycisnac co moge. Wtedy jednak trudno nazwac to czerpaniem przyjemnosci z jazdy.
Poprostu jak w zyciu.. trudno dogodzic kazdemu.
Jesli tak mialo byc przez te cale dwa tygodnie przewidziane na wyprawe to moglem byc pewien ze trudno bedzie nazwac ten wypad udanym.
Postanowilem zrezygnowac...... Nalezalem do mniejszosci .Szkoda czasu pieniedzy i zdrowia .
Tu zaloga sycylijczykow bardzo mile mnie zaskoczyla . Szczegolnie Kruk ktory mi naublizal od miekkich siuskow . No w kazdym razie chlopaki powiedzialy ze nie jedziemy na wyscigi a srednia predkosc bedzie dostosowana do mnie . Czyli na autostradach max 130 km( nie mil!!!) a poza drogami szybkiego ruchu zgodnie z przepisami.
No to kamien z serca. JADEEE.
30.04.2010
Zawsze tak mam ze jak ma sie cos wydarzyc to chocbym byl nie wiem jak zmeczony to nie zasne . Dla mnie to bylo naprawde cos . Chyba po raz pierwszy gdy cos zaplanowalem udalo sie to jakos doprowadzic do konca .Chociaz w sumie wszystko sie dopiero zaczynalo...
Nocke przed wyjazdem mialem z glowy .Zasnalem okolo trzeciej nad ranem.
Motocykl byl zaladowany,ja ubrany i chyba gotowy. Uysy przygotowal jeszcze naklejki z logo wyprawy .No i jazda. Witaj przygodo!!!
Z Czuko sie ustawilem na pierwszym zjezdzie za Bristolem . Spotkalismy sie i do Dover dojechalismy bez zadnych przygod . Deszcz troche popadywal ale z usmiechem na twarzy i z muzyka na uszach dojechalismy do hotelu
Szybkie zdjecie bagazy i po przebraniu sie wyskoczylismy do hotelowego baru na piwko ,jednoczesnie wspolczujac reszcie ktora miala dopiero dojechac .Czekala ich nocna jazda , podczas gdy my moglismy spokojnie czekac na rozwoj wydarzen popijajac browarek . Jutro pobudka wczesnie rano .
(tego dnia przejechalismy 395 km)
01.05.2010
Tym razem spalem jak zabity . Niestety nie mozna bylo tego powiedziec o Czuko ,o n nie wygladal na wypoczetego .Zmeczonym glosem wyjasnil mi ze moge zapomniec o tym ze wezmie ze mna jeszcze raz wspolny pokoj. Okazalo sie ze moje delikatne pochrapywanie uniemozliwilo mu spokojny sen .
No trudno, swiata nie zmienie ale to juz byla druga osoba ktora narzekala na dzwieki wydawane przezemnie w nocy. Tymot byl pierwszy po wieczorku zapoznawczym u Ruthiego, wiec wygladalo na to ze po paru dniach wyprawy bede musial brac pokoje jednoosobowe .Niewazne. Zawijamy sie z hotelu. Kruku juz czekal pod promem ,reszta dotarla po chwili. Deszcz padal delikatnie ale liczylem ze po francuskiej stronie powita nas slonce i bedzie wreszcie jak na filmach .
Wjechalismy na prom .
Wszyscy wiedzielismy ze wedlug pierwotnych ustalen pierwszy dzien bedzie do bani . Po pierwsze trzeba nawinac jak najwiecej kilometrow a po drugie tylko autostrady wiec podziwianie jakichkolwiek widokow mozna bylo sobie wybic z glowy. Z tego co pamietam to miejscem docelowym na dzis miala byc Austria a konkretnie Via Tirol .Jednak plany planami ….
Zjezdzamy z promu , pogoda ze o kant dupy rozbic. Niby po drugiej stronie kanalu ,a deszcz pada jak w UK. No moze nie pada ale kropi sporadycznie. No nic , jedziemy . Nie jest tak tragicznie wiec nie wbijamy sie w “kondomy” tylko naginamy tak jak jestesmy. Zjazd z promu. Tempo jak dotad ok . Jedziemy przez Francje jednak po okolo dwudziestu minutach zatrzymujemy sie na pierwszy postoj. Mysle , wiadomo trzeba ustalic co i jak . Zasady poruszania sie w grupie itp. Co niektorzy pala fajki ( wlasciwie tylko Seba). Pstrykamy pierwsze foty na jakims parkingu przy drodze
po ok 20 min ruszamy dalej . Seba na szpicy ja chyba przedostatni . Zawsze ktos trzymal sie za mna co by mnie nie zgubic, jak na razie mi to nie przeszkadzalo .
W pewnym momencie wszyscy przyspieszyli , wiem ze dla nich to byla predkosc standartowa okolo 80 -90 mil . W moim sprzecie przy tej predkosci lusterka zgiely sie do srodka , wiec nie widzialem za wiele . Do tego nieraz padal deszcz co rowniez nie ulatwialo sprawy . Poza tym powyzej 90 m/h moje moto wchodzi na obroty wiec trzesie kierownica tak ze po zejsciu z motocykla wygladam jak bym mial delirium.
Przeklinajacac pod nosem jade ,ale w niczym mi to nie przypomina easy ridera. Gdzie ten relax? Za kazdym razem gdy zmieniam pas moge polegac tylko na life saverze bo w lusterkach widze tylko wlasny wydech .Do tego czuje ze reszta mi ucieka . Srednia predkosc miala byc 80 mil i jade tyle ale to nie starcza…
Na nastepnym postoju po okolo godzinie na pytanie czy predkosc mi odpowiada odpowiadam: Pewnie, jest zajebiscie . Przeciez sie nie przypucuje ze mnie to wkurwia !!! Ustawiam lusterka i ludze sie tylko ze bedzie lepiej.
Niestety nie jest .Powtorka z rozrywki- przelotne opady, lusterka, zero widocznosci . Kazda zmiana pasa przy wyprzedzaniu rowna sie spowolnieniu ruchu na pasie na ktory wjezdzam. To byly pierwsze przeblyski,… Moze jednak trudno polaczyc turystyke motocyklowa z zamilowaniem do klasykow. Moze to nie idzie w parze?… No chyba ze wybierasz sie sam w podroz I planujesz poruszac sie tylko autostradami , lub twoi wspoltowarzysze jada tez na kredensach...
To byla tylko taka czerwona lampka w podswiadomosci . Narazie byla to mysl jedna z wielu i nie przejalem sie nia za bardzo, poprostu jedno z setek kwestii nad ktorymi zastanawiamy sie w czasie drogi....Nie przypuszczalem ze przyszlosc zweryfikuje ta teze w stu procentach
Jednak jedziemy dalej .Wiadomo jak bylo w planie, im wiecej tym lepiej wiec nie ma sie co rozpisywac nad szczegolami. Postoje co mniej wiecej godzine .Nie mialbym nic przeciwko temu, tyle ze za kazdym postojem tracimy minimum pol godz . Bo Seba musi spalic fajke albo ktos musi sie wysrac.Tracimy cenny czas… Ale to maja byc wakacje wiec jeszcze to nikomu nie przeszkadza, choc zdajemy sobie pomalu sprawe ze o noclegu w Austrii mozemy zapomniec.
Gdy dopada nas zmrok, zaczynamy szukac noclegu w zaprzyjaznionym faszystowskim fatherlandzie, jest sucho….
Najpierw spedzamy okolo godziny na stacji benzynowej zastanawiajac sie gdzie by znalezc nocleg. Co chwile wbijamy w nawigacje jakis hotel lecz po sprawdzeniu osobiscie , albo nie maja az tylu miejsc albo tez ceny jak na przyslowiowym batorym. Chyba tylko Czuko mial w dupie w cene i jakby dalo rade to wbil by sie do Sheratona . Widac bylo zmeczenie na twarzach wszystkich . W koncu bylismy po ponad dziesieciu godzinach podrozy .Wiekszosc miala jeszcze w dupie nocna podroz do Dover wiec trudno sie dziwic ze marzylismy tylko o tym by gdzies sie zlozyc do snu .
Czekajac wbijamy sie z Dominikiem na stacje kupic pare browarow na spokojny sen. W tym czasie jestesmy nagabywani przez niemieckiego pedala. Wyraznie koles szuka przyjaciol. Dzieki opatrznosci po chwili wszedl Kruk i kolo automatycznie stracil zainteresowanie nami. Odetchnelismy z ulga .Wiadomo Kruku to taki Banderas, renegat wiec bylismy bez szans .
W tym czasie ktos znalazl hotelik w przystepnej cenie posiadajacy wystarczajaca ilosc pokoi oraz parking dla motocykli .Jest super. Wlasciwie nie wiem dokladnie gdzie jestesmy, ponoc okolice Karlsruhe
Wjezdzamy do hotelu i okazuje sie ze jest tylko jeden pokoj jednoosobowy . Czuko rzuca sie na niego, nie chce powtorki z Dover i nie odstrasza go nawet cena ok osiemdziesieciu euro .Reszta bierze wieksze pokoje razem. Ja sie wbijam na czworke z Seba ,Tymotem i Dominikiem .
Po zabezpieczeniu motocykli , zdjeciu bagazy i wyskoczeniu z ciuchow motocyklowych, zmeczenie momentalnie znika .Kazdy bierze co ma do picia i spotykamy sie na dziedzincu hotelowym. Wtedy chyba dopiero zaczynamy sie lepiej poznawac.Zartujemy, opowiadamy o wyprawach i planujemy co dalej . Jest glosno i chyba nie zdajemy sobie sprawy ze innym gosciom moze to przeszkadzac. Nikt nas nie ucisza wiec jest ok. Zawijamy sie dopiero po polnocy.
Juz wiem ze to co ustalalismy na forum ,ze grzecznie chodzimy spac i wstajemy wczesnym rankiem, przy tej ekipie raczej nie bedzie mialo racji bytu.Ale moge sie mylic...
Pora spac.
(dzis przebylismy 607 km)
02.05.2010
Wstajemy okolo dziesiatej czyli po czasie .Okazuje sie ze tylko Ruthi i Pysio z Ula wzieli sobie do serca zapowiedzi Seby i byli gotowy do drogi duzo wczesniej .Reszta jeszcze w pieleszach lacznie z ojcem dyrektorem Seba. Poza tym chyba jednak komus przeszkadzaly te nasze halasy bo wszystkie puszki po wczorajszym piwku leza na naszych motocyklach. Zawijamy sie i ok 11.30 juz jestesmy w trasie. Pogoda super, sucho i nawet przebija sie slonce w niektorych momentach.
Zapada decyzja ze bedziemy sie poruszali drogami bocznymi bo autostrad kazdy mial juz dosc.
Po kilku kilometrach pierwszy zonk. Droga zamknieta .Remonty czy cos. Patrzac jednak na droge wydawala sie jak najbardziej wporzadku wiec zdecydowalismy sie jechac.
Po chwili jednak niemiec w samochodzie ostrzega nas ze tutejsza polizei lapie dalej takich kozakow jak my . Rownalo sie to z kosztami minimum trzydziestu euro na glowe .Szybka zmiana planu. Gosc nas poprowadzil objazdem.
Dalej drogi byly super, trasy jak marzenie. Probowalem wchodzic w zakrety w tempie reszty i w pewnym momencie moglem tylko dziekowac opatrznosci ze nic nie jechalo z naprzeciwka . Wyrzucilo mnie na ostrym zakrecie na przeciwlegly pas... az cieplo sie zrobilo w okolicy serduszka . Znowu pojawila sie mysl ze nie jest to odpowiednie moto na ta trase. Zaznacze jeszcze ze zawieszenie mam znacznie obnizone co tez wplywa na sposob pokonywania zakretow. Grzecznie przepuscilem cala reszte i postanowilem ze bede jechal swoim tempem, choc domyslam sie ze musialo ich to zaczac delikatnie denerwowac. Wcale sie nie dziwie bo wygladalo to tak: Na autobanie nie jade jak reszta i na wolnych trasach tez inaczej.
Pdczas postoju jednak nikt nie daje mi do zrozumienia ze nie pasuje czy cos , tylko wszyscy dra ze mnie lacha jak to pieknie w zakret wszedlem. Zaczynam lubic to towarzystwo.
Po jakims czasie jednak wracamy sie na autostrade . Znowu zbyt dlugie postoje.Nawet nie chodzi o czestotliwosc bo fajnie rozprostowac nogi co godzine jednak przy tak duzej grupie zebranie sie do wyjazdu trwa . Tracimy czas, do tego deszcz zaczal napierdalac jak jasna cholera. Trzeba znowu stanac i wbic sie w kondomy.
Zestaw z lidla sprawdza sie na piatke .Chyba jako jedyny mam pokrowce na stopy i na dlonie .Reszta niestety po okolo godzinie ma buty przemoczone . Jedziemy byle dalej,autostrada, deszcz,i tak caly czas.
Okolo godziny osiemnastej zatrzymujemy sie na stacji w okolicach Kemptem by zatankowac,ogrzac sie i zjesc conieco . W przydroznym barze spotykamy pare autostopowiczow z Polski .
Ponoc czekali juz dosc dlugo i niczego nie mogli zlapac.Jechali w tym samym kierunku co my jednak mimo najszczerszych checi nie bylismy w stanie im pomoc Po pierwsze nie mielismy dodatkowych kaskow a po drugie motocykle sa tak zaladowane ze nie bylo szans by wziasc dodatkowe dwie osoby . Seba radzi im by w najgorszym wypadku , jesli nie zabierze ich nikt przed zmrokiem poprosili ktoregos z nocujacych tu kierowcow ciezarowek o przekimanie. Pozegnalismy sie i w droge.
Po godzinie jazdy przejechalismy granice Austrii. Mimo ze wiekszosc z nas byla totalnie przemoczona cieszylismy sie jak dzieci .Widoki nie do opisania . Dotychczas Tatry to byly jedyne w miare wysokie gory jakie mialem okazje ogladac , tutaj jednak ...Nie potrafie tego opisac ,trzeba to poprostu zobaczyc.
Wiec jestesmy w Alpach austriackich . Pomimo ciaglej ulewy zatrzymujemy sie w kilku miejscach i pstrykamy pamiatkowe fotki.
Wpadam na pomysl by nie wyjmowac aparatu tylko wbijac sie innym przed obiektyw.Wowczas bede na wielu zdjeciach , a po wyprawie zciagne je tylko od chlopakow. Od tego momentu aparatu nie ruszalem. Wiem ze brzmi to samolubnie ale leniwiec jestem.
Zaczynamy szukac noclegu bo w tych warunkach jazda dalej jest zupelnym bezsensem . Mamy za duzo miejsc do zobaczenia , a przy tak mocnym deszczu trudno czerpac radosc ze zwiedzania.
Jest okolo godziny dziewietnastej i zaczynamy szukac noclegu Tej trasy chyba nigdy nie zapomne. Pokonujemy zakrety jakich wczesniej nie widzialem i widziec nie chce . Niektore musze brac na dwa razy lub zatrzymywac sie i manualnie przestawiac motocykl .Poprostu masakra jakas. Nawet reszta ekipy wchodzi w luki duzo wolniej i ostrozniej. Decydujemy ze dzis spimy znowu w hotelu. W prawdzie planowany byl camping ale wiedzielismy ze trzeba sie wysuszyc i ogrzac. Slychac bylo glosy niezadowolenia .Wlasciwie jeden glos- Tymota ,ze jak tak dalej ma byc to po co targalismy te namioty i spiwory skoro nocujemy znowu jak panicze. No i kasa tez duzo szybciej plynie jak sie spi w hotelach . Mial racje chlopak jednak tym razem nie dalismy sie przekonac.Obiecalismy ze nastepna nocka bedzie na dziko, byle nie naginalo tak jak dzis .No i aby mozna bylo rozbic namioty trzeba zjechac wczesniej , a co za tym idzie wyjechac wczesniej . Ta noc miala byc bez piwkowania … Jak to bylo w regulaminie . Los bywa jednak okrutny...
Po okolo pol godz znalezlismy nocleg w miare przystepnej cenie. Chyba przygotowany na motocyklistow bo posiadal nawet specjalny garaz na nasze jednoslady.
Standartowa procedura . Rozbrojenie i zabezpieczenie motorow oraz wybieranie pokoji . Oczywiscie Czuko jedyneczka . Reszta spi wspolnie . Ja biore pokoj z ojcem dyrektorem ,lecz jak widze niby dwojeczka ale z jednym podwojnym lozkiem . Troche wymieklem bo jakos tak lubie tylko spac z moja pania , a od mezczyzn w lozku stronie podobnie zreszta jak Seba . Na szczescie Czuko mial swoja jedynke z dwoma lozkami wiec zrobilismy zamianke i juz jest oki.
Ogolnie hotel przypominal mi raczej jakis stary dworek albo muzeum przyrody bo wszedzie staly wypchane zwierzaki. Bobry swistaki ,borsuki ptaki itp . Naprawde robil wrazenie..
Czas zniesc wszystkie mokre ciuchy na dol do suszarni, tzn do kotlowni ktora robila tego dnia za suszarnie
. Potem prysznic i tylko ulozyc sie grzecznie do snu bo rano trzeba wyjechac o czasie.
Po odswiezeniu sie schodzimy jednak do hotelowej knajpki by obgadac co planujemy nazajutrz. Oczywiscie kazdy bierze piwko, no niektorzy grzane wino by sie rozgrzac. Wiadomo jedno piwko czy kubek wina nie zaszkodzi....Niestety tym razem zaszkodzil. Po jednym pojawil sie drugi i jeszcze jedno piwko bo skoro ty mi postawiles to teraz ja tobie . W kazdym razie z krotkiej pogawedki zrobila sie impreza jak na weselu . Poprostu smiechawa przesadna . Mysle ze ta knajpa dawno nie zarobila takiej kasy jak wlasnie dzisiaj,
Jesli o poprzednim wieczorze moge powiedziec ze bylismy lekko podchmieleni tak tym razem slowo nawaleni pasuje najbardziej . W prawdzie nikt sie nie zataczal i nie rzygal , bawilismy sie z klasa I z fasonem jednak jesli tak ma wzrastac co wieczor ilosc wypitego alkoholu to po powrocie robimy wspolnego tripa do kliniki po wszywke.
Po polnocy bar hotelowy zostal zamkniety wiec przenieslismy sie na pokoje ,i tu sie zaczela tresura dzikich zwierzat . Kazdy przygarnal jednego stwora i nie bede pisal co bylo z nimi wyczyniane. Patrzac na to ze byly to wypchane zwierzeta mysle ze w wielu przypadkach podchodzilo to pod paragraf zwiazany z profanacja zwlok .
Nie pamietam o ktorej poszlismy spac ,przypomnial mi sie tylko wpis Seby na forum gdy planowalismy cala wyprawe . Tu cytat : “LuzMarija poruszyl wazny temat, osoby ktore na kazdym postoju beda ucztowaly a rano do 12.00 w poludnie beda trzezwiec niech odrazu dadza sobie luz z wyjazdem .”
Ja oczywiscie przytakiwalem...
Wyglada wiec na to ze nie powinno tu byc zadnego z nas. Jak to mowil Forrest Gump zycie jest jak pudelko czekoladek, nigdy nie wiesz na jaka trafisz.
(dzisiejszy przebieg 522 km )
03.05.2010
Pobudka dnia nastepnego byla jedna z ciezszych.Pomalu zwleklismy sie na dol na sniadanie. Obsluga hotelu I inni mieszkancy patrzeli na nas conajmniej dziwnie. Wszystkie zwierzatka byly poukladane spowrotem na swoich miejscach wydawalo mi sie jednak ze bobry pomimo ze martwe spogladaly na nas ze strachem w oczach .
Grzecznie zjedlismy, zebralismy suche juz rzeczy i cichutko wymknelismy sie na zewnatrz.Po okolo pol godzinie bylismy znowu w trasie.
Kierownik zarzadza ze jedziemy na Landeck . Oczywiscie podporzadkowujemy sie . Zatrzymujemy sie wszyscy na pobliskiej stacji i tankujemy sie ... W tym momencie widzimy ze Dominik ktory zostal troche za nami popierdala obok w tempie Lancea Armstronga. Oczywiscie nie rozglada sie na boki tylko nagina aby nas dogonic. Oczywiscie nie widzi ze zjechalismy. Seba sie wpienil konkretnie i ruszyl za nim w pogon . My grzecznie czekamy. Do tego widze ze mi akumulator siadl kompletnie I musze odpalac moto na zapych .Na szczescie koledzy pomogli I odpalil ale wychodzi na to ze dobre rady wujka Kruka by gasic swiatla na postojach trzeba brac sobie do serca. Calkiem niezly poczatek dnia.Az strach myslec co bedzie dalej. Po chwili podjezdza Seba I widac ze juz piane toczy . Ponoc zlapal Dominika , ale jest spory problem bo bateryjka mu sie skonczyla przy immobiajizerku I nie moze odpalic sprzeta . Do tego zauwazylem ze moj Intruz zzarl tyle oleju ze musze uzupelnic go jak najszybciej . Trzeba znowu szukac sklepu z akcesoriami motocyklowymi. Dzien dopiero sie zaczal a juz sa opoznienia. No nic ,dojezdzamy do zagubionego Dominika . Jakos udalo mu sie odpalic moto , ale musimy teraz znalezc zegarmistrza z bateryjkami do zegarka,no I sklep z olejem .Zjezdzamy do jakiegos miasteczka . W miedzyczasie wkorwiony Seba serwuje nam referat o zachowaniu podczas jazdy w grupie . Przemawia natchniony niczym Fidel Castro, az zal bylo przerywac ten wyklad.
Z niektorymi punktami trudno sie bylo zgodzic ale wolelismy nie protestowac... tak bylo bezpieczniej.
Jestesmy w tzw centrum . Znalezlismy sklep ale ma obecnie wlasciciel mial przerwe, okolo godzine. Czesc czeka pod sklepem ,czesc idzie cos zjesc a Dominik poszukuje zegarmistrza . Po dobrych dwudziestu minutach przyszedl wlasciciel. Kupilem olej i uzupelnilem na maxa . Kruku rowniez dolal sobie bo jego v-ka tez mu troche wypila . Dotarla reszta i moglismy ruszac.
Za miastem skrecamy na poludnie I kierujemy sie na Passo Stelvio.W pewnym momencie zjezdzamy na waskie boczne drozki alpejskie I ostry podjazd pod gore.Z jednej strony musze byc skupiony na drodze bo zakrety sa tak ostre ze na moim motocyklu musze zwalniac nieraz do 10
km , a z drugiej strony widoki zmuszaja mnie do oderwania oczu od drogi I podziwiania otoczenia.
Przejezdzajac przez wioski siejemy postrach wsrod malomiasteczkowej ludnosci. Jest bosko ,ale po zatrzymaniu sie na mala sesyjke fotograficzna, zjezdzamy spowrotem na glowna droge I wjezdzamy do Szwajcarii.
Ladna asfaltowa droga , nie widze ostrych zakretow cieszy mnie to. Juz teraz podjalem decyzje ze na nastepny wypad musze miec innego sprzeta , by cieszyc sie gdy widze zakret , a nie przeklinac pod nosem .Niewazne ,w tym momencie trzeba sobie radzic na fortepianie.
Seba prowadzi I narazie wszystko wyglada spoko . Dookola piekne gory pod kolami szeroki asfalt , fajne luki na ktorych nawet nie musze uzywac hamulca. Jest za fajnie ,cos sie bedzie musialo spierdolic... No I fakt , najpierw przejezdzamy przez jakies male miasteczka drogami tak waskimi ze trzeba jechac gesiego , a po chwili widze ze wjezdzamy w gore na polane w ktorej za droge robia dwa waskie betonowe pasy miedzy ktorymi znajduje sie pas blota. Domyslam sie ze Czuko I Kruku mieli usmiech dookola glowy bo jakis tam rodzaj offroadu im sie trafil , ale ja kurwa bylem blady . Bylo jasne ze jesli tymi moimi szerokimi oponami spierdole sie z tego waskiego paska betonu to leze I kwicze.
Kurwujac pod nosem na czym ten swiat stoi jakos udalo mi sie to przejechac, tyle ze reszta musiala troche na mnie poczekac.
Chwila postoju I jedziemy dalej. Tym razem w gore, puscilem wszystkich przodem I jade swoim wlasnym tempem. Widoki niesamowite, zakrety tez nie straszne . Czerpie przyjemnosc z jazdy, dire stratis gra w ipodzie jest cudnie .Im wyzej wjezdzamy tym jest zimniej pomalu zaczyna sie pojawiac snieg . Drogi sa czyste, jedynie na bokach krajobraz coraz bardziej zimowy. Pomalu docieram na gore .
Wiem ze sie powtarzam ,ale masywy gorskie nie do opisania . Zatrzymujemy sie i wiadomo, pstrykamy fotki i urzadzamy wojne na sniezki . Zachowujemy sie jak dzieciaki, caly stres zwiazany z wydarzeniami z przed paru godzin ulecial . Nachodzi mnie taka mysl ze mielismy duze szczescie . Trudno tak za pierwszym razem trafic na zgrana ekipe. Wiadomo ze zgrzyty byly sa I beda bo spedzamy ze soba po 24 h ale naprawde mozna stwierdzic ze dobralismy sie na tym forum...
….taka mysl nie zwiazana z tematem...
Sie wjechalo to trzeba zjechac. Zjezdzamy na dol . Drogi caly czas krete ale bez przesady ,po obu stronach zasniezone gory. Docieramy wreszcie do granicy Italii.
Wlasciwie granica jest waski kilkukilometrowy tunel wykuty we wnetrzu gory , no tak poprostu w skale!
Jest na tyle wasko ze trzeba czekac na zielone swiatlo by przypadkiem nikt nie jechal z naprzeciwka. Jest zielone, jedziemy,dudnimy niesamowicie. Nareszcie jestesmy we Wloszech czyli w jakims tam sensie u celu ,choc do Sycylii jeszcze calkiem sporo km . Za tunelem kiosk z przemila niewiasta ktora zada oplaty za przejazd.Musiala miec ciezki dzien za soba albo jakies problemy osobiste- gdy uslyszala wyraz Kurwa z ust Seby automatycznie uznala ze kierownik ma ja na mysli .Zbesztala go wrzeszczac kaine kurwa kaine kurwa. Z jednej strony godna podziwu znajomosc jezykow obcych a z drugiej jak to sie mowi , uderz w stol a nozyce same sie odezwa , czy jakos tak . Oczywiscie mielismy z niej niezla beke. Zaplacono- jedziemy.
Zaraz za tunelem ukazalo sie jezioro i dosc spora tama wodna . Droga prowadzi tuz przy scianie gory a z drugiej strony mamy jezioro . Okolica jak z bajki , dookola na scianach szczytow widac mnostwo sniegu,miedzy innymi resztki po lawinie ktora musiala przejsc tedy jakis czas temu .Zatrzymujemy sie i jak zwykle fotki ,fajki,i relax .
Mimo ze wedlug informacji zaczerpnietych z netu, Passo de stelvio powinno byc czynne dopiero od 1 czerwca , postanawiamy to sprawdzic osobiscie. Moze jakims trafem bedzie otwarte. Krete drozki do ktorych zdazylem sie juz przyzwyczaic I jestesmy . Niestety klodka na szlabanie- czyli dupa, a szkoda bo foty ktore Seba pokazywal wczesniej pokazywaly ze moglby to byc jeden z wazniejszych punktow tej wyprawy. Obiecujemy sobie ze jeszcze kiedys bedziemy musieli tu wrocic,
Podejmujemy decyzje ze kierujemy sie na Dinaro przez passo de Tonale. Szczerze mowiac to nie mialem wowczas pojecia gdzie bylem.Poprostu jechalismy za Seba i tak bylo dobrze. Pomalu zaczynalo sie wdawac we znaki zmeczenie, chyba byl juznajwyzszy czas by pomyslec o znalezieniu jakiegos noclegu . Padaly rozne pomysly , nawet Czuko znal i polecal gdzies w okolicy hotel z basenem I innymi luksusami . Pomysl upadl dosc szybko .Przedewszystkim Tymot pamietal o obietnicy zlozonej mu dzien wczesniej i zdecydowal za nas ze o hotelu mozemy zapomniec .
Zjezdzamy na dol , miasteczko jest zupelnie puste . Nie ma sie w sumie co dziwic przeciez ich glownym utrzymaniem sa turysci przyjezdzajacy na narty a po sezonie jest tu raczej miasto umarlych . Postanawiamy rozejrzec sie za noclegiem bo pomalu zaczal zapadac zmrok. Stajemy w ustronnym miejscu w okolicach Tirrano i probujemy podjac decyzje gdzie jechac .Czesc chce do hotelu , czesc na camping, a czesc ma zupelnie wyjebane i mowi ze pojdzie tam gdzie reszta . Probujemy zasiegnac rady u Seby ,ten jednak jest juz zmeczony ciaglymi pytaniami typu gdzie jedziemy ,co robimy a na slowo prezes reaguje agresja. Lepiej nie pytac, w sumie mu sie nie dziwie...
Jak to zwykle bywa spedzamy ok godz na ustalaniu, wreszcie decydujemy ze jedziemy szukac campingu . Nie jest to zbyt madry pomysl zwazywszy na to ze bylo juz ciemno i zaczelo padac . Ktos wbija najblizsze pole namiotowe w nawigacje I ruszamy .
Wedlug ustalen powinnismy byc na miejscu po ok 20 minutach jednak jedziemy znacznie dluzej , do tego droga zaczyna wiesc w gore I znajomo sie krecic . Przypominalo mi to te wszystkie zakrety ktore pokonywalem w ciagu dnia , tyle ze wtedy bylo jasno I sucho .Po jakims czasie zdalismy sobie sprawe ze pole namiotowe gdzies zgubilismy . Nie bylem w stanie sobie wyobrazic jak rozbijamy namiot po ciemku I w deszczu, wiec ku niezadowoleniu Tymota szukamy hotelu.
W pewnym momencie czesc z grupy sie oddzielila i pozostalem z Krukiem ,Dominikiem , Seba , Tymotem I Czukiem.
Podswiadomie podziwialem naszego pana stomatologa ze nie odpuscil I mimo tych warunkow pogodowych nie wbil sie jak reszta do pierwszego lepszego hotelu tylko dostosowal sie do nas choc nie wygladalo to kolorowo. Ave Czuko
W koncu jest hotel . Mam usmiech dookola glowy. Jestesmy glodni , przemoczeni I na mysl o cieplym lozku mordy sie nam sie same usmiechaja. Rzucam haslo ze jak znajdziemy tu nocleg to ja stawiam napoje na wieczor . Bylem na to gotowy .Zmeczenie potrafi zmiekczyc najwiekszego twardziela. .... Niestety.... Pani w recepcji nie ma zamiaru nas wpuscic. Mowi ze nie ma miejsc … Jakos nie chce mi sie wierzyc by po sezonie na dalekim wypizdziajewie w dosc obskurnym hotelu na uboczu nie bylo kilku pokoji dla strudzonych wedrowcow . Mysle ze poprostu nasz wyglad nie wzbudzal zaufania u tej seniority I wolala nie ryzykowac.
Fajny nastroj ulecial .Trzeba jechec dalej . Nie pamietam ktora byla godzina , w mysli juz sobie wyobrazalem spanie gdzies na dziko pod namiotem...Tylko aby rozbic namiot tez trzeba znalezc jakies miejsce, a dookola gory skaliste . Jedziemy przed siebie ,w pewnym momencie w okolicach Edolo zauwazamy reklame euro hotelu. Nadzieja ozyla , docieramy do niego I jest dobrze, sa miejsca , cena przystepna nawet garaz dla motocykli. Dopiero po chwili zdajemy sobie sprawe ze nie mamy nic do zarcia a ostatni posilek jedlismy ok poludnia . Hotelowa restauracja byla juz dawno zamknieta ,na szczescie recepcjonista mial jakiegos znajomego wlasciciela pizzeri . Zadzwonil do niego I cala restauracja czekala specjalnie na nas . Spodziewalem sie raczej chlodnego przyjecia , sam pracuje w restauracji I wiem jakie sa reakcje gdy ktos wchodzi tuz przed zamknieciem, jednak tu bylo jak we wloskim filmie. Powitanie bylo tak mile jakby caly dzien tylko czekali tylko na nas. Piwko, pizza, naprawde inna niz te ktore jadlem dotychczas. Pogaduchy, zastanawialismy sie gdzie zaparkowala reszta . Na zewnatrz deszcz padal dosc mocno co raczej nie wrozylo dobrych warunkow nazajutrz .Tego wieczora nie bylo rozpusty, kazdy chcial sie jak najszybciej ulozyc do snu i nikt nie myslal o jakimkolwiek balowaniu. Wracamy do hotelu I od razu kima . Na jutro w planach jezioro Garda jesli pogoda nie pokrzyzuje nam planow.
(dzisiaj przejechalismy tylko 309 km)
04.05.2010.
Pobudka . Zejscie na dol, na sniadanie ,typowo hotelowy standarcik, platki, dzem rogaliki itp.Ladujemy motocykle i ustawiamy sie z reszta . Wyprowadzajac motocykl widze ze przy footpegu po prawej stronie poluzowala mi sie sruba co znacznie utrudnia mi zmiane biegow . Probuje ja dokrecic jednak obraca sie wokol wlasnej osi . Postanawiamy podjechac do jakiegos sklepu ze srubami i innymi metalowymi gadzetami jednak niczego pasujacego nie maja .Nic, narazie bede musial sobie poradzic .
Juz wczoraj zauwazylem ze gotowka ktora mialem ze soba zaczyna mi sie konczyc. Wiadomo , nikt nie przypuszczal ze bedziemy co dzien spali w hotelach a to kosztuje. Musielismy znalezc bankomat. Oczywiscie musialem miec takie szczescie ze instrukcja obslugi byla tylko po wlosku . Wbilem pin , karta wrocila ale kasa nie wychodzi. Slyszalem o tego typu przekretach w Polsce I Uk , ale zeby tutaj . Przeciez po wlosku sie z nikim nie dogadam .Jak trwoga to do Seby ktory jakos sie porozumial z urzedasami . Wyszlo na to ze poprostu cash point jest nieczynny I niczego mi nie pobrali . Kamien z serca.
Wychodzac z banku zauwazylismy ze reszta ekipy juz dobila wiec moglismy ruszac dalej.
Kieunek Garda .Pogoda jak zwykle, narazie jest pochmurno ale mozemy byc pewni ze deszcz jest tylko kwestia czasu . Po okolo godzinie zaczyna padac I to naprawde mocno.
W okolicy Monte Isola zjezdzamy pod niewielki wiadukt by zalozyc kondomy. Przy okazji blokujemy jeden pas ruchu co nieco denerwuje przejezdzajacych kierowcow ale gdzies sie trzeba bylo schowac. Ogolnie nie tak sobie wyobrazalem sloneczna Italie, jak dotad slonce widzielismy tylko przez kilka godzin . Ciagle jak nie deszcz to chmury ,a przeciez jest polowa maja . Wciaz wierzymy ze bedzie lepiej ale na ten czas jest jak zwykle. Rowniez ze wzgledu na pogode musimy odpuscic Garde.Nie ma sensu jezdzic wokol jeziora gdy widocznosc jest ograniczona przez padajacy deszcz. Postanawiamy w drodze powrotnej zahaczyc o Garde bo to byl juz drugi wazny punkt wyprawy ktory odpuscilismy,
Pod wiaduktem decydujemy tez ze Mario I Pysio z dziewczynami jada dalej osobno bo meczy ich tempo jakim sie poruszamy . Wola cisnac nieco szybciej .Jak nam sie uda to spotkamy sie na miejscu .
Wyjezdzamy na autostrade i kierujemy sie na Rimini . Tym razem chcemy juz zjechac okolo godziny szesnastej by miec wreszcie czas na relax i na spokojne rozbicie obozowiska . Dotychczas o noclegu zaczynalismy myslec dopiero gdy zapadal zmrok.
Plastiki odlaczyly sie dosc szybko .W okolicy Reggio Nell Emilia zatrzymujemy sie na poboczu bo czesc ekipy jadaca na Rzym musi odbic w druga strone na najblizszym zjezdzie. Trzeba sie pozegnac.
Smutno sie zrobilo. Zdazylismy sie juz zgrac i jakos tak dziwnie ze z dziesieciu zostalo nas teraz czworo . No ale nie ma co plakac, szybkie pozegnanie I Ruthi Tymot oraz Czuko znikaja za horyzontem.
Zostalismy we czworke: Kruku, Dominik , Seba ,Maras .
Pogoda sie jakos wyklarowala. Przez caly czas poruszalismy sie trasami szybkiego ruchu i faktycznie ,we czworke jechalo sie idealnie . Nie gubilismy sie , trzymalismy rowne tempo, jechalismy na zakladke I wyprzedzanie nie sprawialo juz zadnych problemow. Pozostal tylko staly problem .... przedluzajace sie postoje . No ale kierownik rzucal palenie od kilku lat I z nalogiem nie wygrasz , a dym lubi kawusie czyli minimum pol godz za kazdym razem . Wiadomo, cos kosztem czegos w koncu prowadzil nas i byl odpowiedzialny za trase wiec godzilismy sie na to w milczeniu.
Na jednym z dzikich postojow Dominik postanowil wyproznic swoje trzewia. Sa rzeczy ktorych nie zrozumiem. Mimo ze mial mnostwo krzakow dookola siebie to postanowil wejsc do pobliskiego pomnika przypominajacego skrzyzowanie auta z lodzia podwodna, i tam zostawic swoje fekalia.
Zaatakowany jednak przez mieszkajace wewnatrz osy zrezygnowal i ostatecznie skonczyl w krzakach. Jest wesolo, pogoda dopisuje .
Jesli chodzi o czas tez wygladamy dobrze, bez wiekszych przygod ok 16 docieramy do Rimini. Znajdujemy pole namiotowe praktycznie tuz nad morzem.
W porownaniu z cena hotelu jest naprawde tanio ok dziesiec euro za osobe. Kolejny plus dzisiejszego dnia . Rozstawiamy namioty co na poczatku nie jest zbyt latwe , ale przy wydatnej pomocy wspoltowarzyszy po okolo pol godzinie powstaje male obozowisko.
Teraz naprawde czuje ze jestesmy na wyprawie, namioty ,stojace obok motocykle to naprawde dla mnie wyglada wspaniale. Juz wiem ze chce tak zyc , dopoki starczy zdrowia i pieniedzy musze przynajmniej raz w roku gdzies pojechac,no ale wrocmy do rzeczywistosci. Obecnie byl czas aby wziasc szybki prysznic i wreszcie ubrac sie jak czlowiek. Dobrze bylo wyskoczyc ze skorzanych skafandrow I przejsc sie po okolicy jak czlowiek. Seba znal to miejsce dosc dobrze , bywal tu nieraz z rodzina wiec nie musielismy pytac nikogo o droge. Krotki spacer ,widok na morze no i ciagle pogaduchy o wszystkim i o niczym .Kruku opowiada min jak sam w zeszlym roku wyruszyl motocyklem na majorke. Z jednej strony fajnie bo kierujesz sie tylko soba I nie musisz sie liczyc z nikim , a z drugiej strony …. Musi byc ekipa. Bez niej nie ma wspomnien , sa jedynie fotografie ...Ale to tylko moje zdanie... Po jakims czasie wbijamy sie do sklepu po jakis prowiant na sniadanie I piwo rzecz jasna .Znosimy to wszystko do namiotow i udajemy sie na kolacje do knajpki sasiadujacej z polem namiotowym ,nalezacej zreszta do wlascicieli tego Campingu. Kazdy zamawia cos dla siebie,pijemy piwko I planujemy co na drugi dzien.
Seba proponuje “mala Italie”-tutejsza atrakcje turystyczna. Ponoc jest tam super . Dotychczas jego propozycje sie sprawdzaly wiec nie mielismy powodu by mu nie wierzyc.
Akurat gdy sie zaczelismy zastanawiac gdzie sie podzialy chlopaki na plastikach zadzwonil telefon. Okazalo sie ze wlasnie wjechali do Rimini . Zdziwilo nas to troche , zwazywszy na to ze my jadac wolnym tempem od trzech godzin mielismy pelen relaks. Bylismy przekonani ze albo sa juz gdzies znacznie dalej albo wyladowali tu duzo przed nami. Podalismy im namiary na nasze pole i wrocilismy do ucztowania.Chlopaki jednak nie dojechali do nas , znalezli jakis tani hotel I tam spoczeli. Noc jednak byla tak ciepla ze nie chcialbym jej zmarnowac spiac po raz kolejny w hotelu. Tymot bylby szczesliwy. Ok 22 opuszczamy knajpe I udajemy sie do namiotow. Jeszcze kilka piwek przed snem , smiechawka obowiazkowa I pora wbic sie w spiwor.
(dzisiaj 427 km)
05.05.2010.
Pierwsza noc na dziko mija bez przygod . Pomimo lekkiego deszczu najtanszy namiot z Argosu zdaje egzamin celujaco. Naprawde jestem wyspany. Szybkie sniadanie, poranna toaleta i jedziemy zwiedzic ta zachwalana przez kierownika “mala italie”.
Pogoda jest w miare ok I nie wyglada jakby mialo sie rozpadac wiec zakladam na glowe orzeszek.Lansik musi byc.Zostawiamy caly osprzet na polu I jedziemy. Przy okazji wjezdzamy na myjnie gdzie przywracamy nasze rumaki do w miare reprezentacyjnego wygladu gdyz po tych ulewach ,trasach nie zawsze utwardzonych ktore mielismy okazje przejechac, motocykle wygladaly nieco nie fajnie. Jedynie Kruku odmowil gdyz uznal ze v strom w trasie im bardziej upierdolony tym piekniejszy... coz o gustach sie nie dyskutuje.Nasze sprzety sie blyszcza wiec mozemy jechac.
Po ok pietnastu minutach podjezdzamy pod slynne “Little Italy”.
Wstep dwadziescia euro. Z bolem serca ale sie decydujemy, moze bedzie warto . Poczatek rozczarowuje, dookola male domki, male colosseum, poprostu miniatura wszystkiego tego co chce itak zobaczyc na zywo, wiec na cholere mi wersja mini. .Do tego male stateczki plywajace po malych kanalikach I male samolociki na malych lotniskach.
Moze dla dzieci to jest frajda ale patrzac na miny Dominika I Kruka chyba mieli identyczne wrazenie jak ja.
Dwadziescia euro poszlo sie jebac.
Jedynie Seba byl podekscytowany co jeszcze trudniej bylo mi zrozumiec bo byl tu chyba juz dziesiaty raz . Jak wspominalem pare linijek wyzej , o gustach sie nie dyskutuje,f ajne toto ale jak dla mnie bez fajerwerkow.
Zwiedzamy dalej ,mala wieza eifla I inne male zabytki z calej europy. W koncu jakas atrakcja ,ruiny zamku z armatkami wodnymi . Mozna sie pobawic w wojne tyle ze jeszcze nie jest na tyle cieplo by sie polewac woda .Idziemy dalej , swiat prehistorii czy cos w tym stylu . Dinozaury , epoka kamienia lupanego .Robimy fotki , w pewnym momencie spotykamy czesc ekipy plastikow - Pysia I Ule. Idziemy razem dalej . Wbijamy sie do mini wenecji , wskakujemy na gondole I plyniemy. Jest fajnie, humor powraca znudzenie gdzies znika.
Po zejsciu z lodki kierujemy sie w strone ,dziwnego urzadzenia ktorego nazwy nie znam, ale juz mi sie podoba . Kula do ktorej wchodzisz I gumowe linki do ktorych jest przytwierdzona wyrzucaja cie wysoko wysoko w gore obracajac sie w tym czasie wokol wlasnej osi. Bedzie adrenalinka. To wszystko jest juz w cenie biletu wiec juz nie placzemy po dwudziestce euraczy tylko wbijamy sie z Dominikiem jako pierwsi.
Okazuje sie ze nie mozna wazyc powyzej 90 kg wiec jeszcze sie mieszcze w limicie ,natomiast Pysio ma problem I probuje zrzucic 5 kilo w kilka minut pozbywajac sie ciuchow motocyklowych I innych obciazajacych gadzetow. Niestety z natura nie wygrasz I wciaz jest ponad 90 , a gosc w budce nie chce isc na kompromis . Pysio zostaje na ladzie , a ja z Dominikiem wsiadamy, no I wypierdala nas w kosmos. Uczucie niesamowite , napewno nie taki zastrzyk adrenaliny jak bungee, ale cos w tym klimacie.Drzemy mordy w powietrzu jak opetani. Po wyladowaniu chcemy natychmiast jeszcze raz ale pan regulaminowy mowi ze dopiero po trzech godzinach mozna skoczyc,ponownie. Po nas wchodzi Kruku, po nim Ulka I Kristi .
Ogolnie robi sie , biegamy po karuzelach ,wracamy do ruin zamku I toczymy wojne na armatki wodne. Jestesmy przemoczeni, wreszcie udajemy sie cos zjesc do knajpki znajdujacej sie na terenie osrodka . Po posilku zaczynamy sie zawijac.
Wychodzac spotykamy Mario z Ewelina ktorzy dopiero weszli, wiec maja troche do zwiedzania. My musimy jechac , trzeba sie spakowac.
Wracamy na camping , zwijamy namioty I pakujemy motocykle. Po ok godzinie jestesmy gotowi do drogi .
Podjezdzamy pod hotel gdzie nocowali Mario I Pysio . Chlopaki pakuja sie i ruszaja z nami. Jest ok godz 16 wiec nie planujemy jechac wiecej niz kilka godzin . Nastepny nocleg planujemy w okolicach San benedetto del tronto . To niecale 200 km stad , praktycznie cala trasa wzdloz wybrzeza.
Po drodze zahaczamy o jakis stary mostek po ktorym ponoc Jezus chodzil dawno temu. Dla mnie bez emocji most jak most, no ale legenda glosi ze byl tu hesus ramirez wiec szacun byc musi.
Coraz czesciej zaczynaja sie pojawiac palmy I roslinnosc ktora uswiadamiala mnie ze jedziemy coraz bardziej na poludnie czyli w dobrym kierunku. Az trudno uwierzyc ze jeszcze dwa dni temu rzucalismy sie sniezkami i tarzalismy sie w sniegu. W prawdzie jesli chodzi o pogode nie byly to tropiki ale jak dotad nie padalo wiec nie ma co narzekac.
W tym wszystkim totalnie stracilem rachube czasu , nie wiedzialem czy jest wtorek czy czwartek i w sumie malo mnie to obchodzilo. Bylo naprawde tak jak byc powinno . Drogi przyjemne , zakrety nie zbyt ostre, tempo poprostu idealne. Byle do przodu.
Mario I Pysio znowu gdzies nam znikneli. Po okolo dwoch i pol godzinie i kilku postojach dotarlismy do celu wytyczonego na dzien dzisiejszy. Minela godzina dwudziesta wiec czas najwyzszy by sie rozejrzec za noclegiem . Przejezdzalismy przez nadmorskie kurorty i waskie drozki otoczone palmami .Po lewej stronie rozciagalo sie morze .Ciemniejace niebo i pomalu zachodzace slonce, widok jak na tandetnej kartce walentynkowej ale robil wrazenie I sprawial ze serduszko bilo mocniej. Zatrzymalismy sie i poszlismy obejrzec plaze, usiasc na chwile odsapnac i popstrykac kilka fotek. Motocykle z calym sprzetem zostawilismy na poboczu ,raczej nie sadzilem by ktos sie polakomil na nasze bagaze.
Akurat gdy zsiadalem z motocykla zadzwonil do mnie Brat , jak nakrecony probowalem mu opisac ten caly wypad .W tym czasie reszta zalogi gdzies mi uciekla w kierunku plazy. Gdy skonczylem rozmawiac cala ekipa siedziala wygodnie na lezaczkach pod palmami. Jest swietnie ale musimy znalezc jakies pole namiotowe, od ostatniej nocy nikt juz nawet nie probowal proponowac jakiegokolwiek hotelu.Bylo jasne ze tylko na dziko .Ruszajac zauwazam ze gdy cisne na klamke hamulca przedniego swiatlo stopu nie dziala zupelnie. Kiedy dusze tyl jest ok czyli prawdopodobnie czujnik sie spierdolil. Moja reakcja jest taka jak zawsze czyli morda wykrzywiona i najchetniej bym juz teraz przy tym grzebal. Do tego zauwazam ze dziwnie mi piszczy tylni amortyzator. Podsumowujac moto zaczyna sie pierdolic-poprostu swietnie.
Przed wyjazdem wszystko sprawdzalem dokladnie jednak zawsze cos sie musi spsuc i raczej powinienem sie cieszyc sie ze narazie to tylko takie pierdoly . Seba obiecuje ze zajrzymy do tego nad ranem .Uspokoilem sie troche ,choc niepokoj pozostal.
Jechalismy dalej. Bylo juz dosc pozno , wiekszosc campingow byla juz zamknieta i nie przyjmowala gosci . Wreszcie znalezlismy cos w miejscowosci Marin siurra czy jakos tak. Bylo juz zupelnie ciemno jednak brama byla otwarta wiec wjechalismy i zaczelismy szukac kogos odpowiedzialnego za ten przybytek . Po kilkunastu minutach pojawil sie jegomosc ktory pokazal nam miejsce gdzie mozemy sie rozbic.
Tym razem rozlozenie namiotow zajelo nam moment. Caly osprzet wrzucilem do srodka upychajac tak bym tylko mial miejsce do spania . Mata spiwor i wszystko gra . Przebieramy sie w jeansy ,t -shirty i pomimo poznej pory idziemy do miasta by cos zjesc no i zobaczyc rzecz jasna. W sakwie znajduje kilka piw, taka zelazna rezerwe. Bierzemy je ze soba bo podejrzewamy ze o tej porze szanse na zakup czegokolwiek sa mizerne.Udajemy sie w pieciu czy tez w piecioro do miasteczka.
Jest cieplo , tak jak myslelismy wszystko pozamykan .Wreszcie znajdujemy otwarty kebab i wbijamy sie tam natychmiast
Szybkie uzupelnienie kalorii. Tuz obok perzyczajamy kafejke internetowa .W prawdzie jest teraz zamknieta ale jutro musimy tu wleciec.
Szybki posilek i pomalu czas wracac . Po drodze zauwazamy jaszczurki biegajace po scianach budynkow. Powietrze tez pachnie inaczej . W oddali za horyzontem widac blyski zblizajacej sie burzy, mielismy nadzieje ze przejdzie bokiem.
Docieramy na pole namiotowe, szybka toaleta,i pora wbic sie w spiwor.
Zasnalem szybko jednak po godzinie obudzil mnie huk jakby cos eksplodowalo w okolicach namiotu .Po kilku sekundach doszlo do mnie ze jednak burza nie przeszla bokiem .Deszcz nie padal tylko najzwyczajniej napierdalal .Do tego grzmoty byly naprawde glosne i powtarzaly sie sie co kilka minut . Tak przez dobre dwie godziny.
Co chwile sprawdzalem namiot czy nie przecieka i rzeczywiscie , na jednej wewnetrznej sciance zaczela pojawiac sie woda.Bylo jasne ze teraz juz nic z tym nie zrobie.
Pocieszac sie moglem jedynie faktem ze Seba mial identyczny namiot jak ja wiec nie bylem sam .ponoc nic tak nie poprawia samopoczucia jak swiadomosc ze ktos ma gorzej niz ty.W tym przypadku sprawdzilo sie to w stu procentach. Tuz przed zasnieciem przypomnialem sobie ze ostatnia rolka papieru toaletowego zostala na zewnatrz wcisnieta za szybe w moim motocyklu. Bylo juz za pozno by ja ratowac. Zasnalem...
(przejechano dnia dzisiejszego 227 km)
06.05.2010.
Poranek przywital nas sloneczkiem.
Chyba jednak ktos tam na gorze nad nami czuwa bo zdarzyl sie cud . Mimo iz wszystko zostalo przemoczone do tego stopnia ze musialem wylewac wode z sakw to rolka papieru toaletowego byla sucha . Praktycznie nie spadla na nia ani kropla deszczu ...Sa na swiecie rzeczy ktore sie fizjologom nie snily jak to mowil Ferdynand Kiepski
Wspolnie z Seba probujemy naprawic moje swiatlo stopu I zrobic cos ze skrzypiacym amortyzatorem.
Punkt drugi zalatwia spryskanie go wd 40, natomiast ze stopem jest wiekszy problem bo caly czujnik pod klamka jest w rozsypce. Do tego przewody sie poluzowaly I powinnismy je przylutowac jednak nie posiadamy odpowiednich narzedzi. Kilkakrotnie probujemy je przymocowac za pomoca tasmy izolacyjnej ale ten sposob rowniez nie zdaje egzaminu.
Nie mamy dosc czasu by sie z tym meczyc. Decydujemy ze zajrzymy do tego gdy bedzie okazja a na ten czas ustalamy ze na ten czas nie moge jechac jako ostatni . Dla wlasnego bezpieczenstwa ktos musi sie trzymac za mna.Padlo na Kruka.
Pakujemy sie I wyjezdzamy. Przy dyzurce campingu spedzamy jakas godzine bo Kierownik probuje zarezerwowac dla swojej rodziny Bungalow na lato. Wreszcie startujemy.
Najpierw do kafejki i przy okazji zahaczamy o ten sam kebab w ktorym bylismy wczoraj .
W kafejce kazdy sprawdza poczte ,wrzucamy szybki opis przebiegu wyprawy na polish bikers i po ok godzinie mozemy ruszac.Musze jeszcze po raz kolejny znalezc bankomat bo znowu sie zapalila rezerwa. Jest jeden za rogiem. Kasa wyplacona .Szybka nawrotka na placyku z palmami gdzie oczywiscie trzeba zrobic kilka fotek no i w droge.
Plan na dzisiaj : podjechac w okolice Rzymu , znalezc gdzies nocleg a jutro poswiecic caly dzien na zwiedzanie stolicy .
Pod Ascolla Pizzeno chcemy zjechac do marketu . Tam po raz kolejny gdzies nam znika Dominik. Seba znowu toczy piane . Chyba mam deja vu bo juz raz cos takiego przezywalem.Wreszcie zguba sie odnajduje . Zatrzymujemy sie pod centrum handlowym gdzie Kruku i Ojciec dyrektor ida poszukac kamery motocyklowej. Ja z Dominikiem zostaje , nie lubie chodzic bez celu po sklepach a do tego ktos musi popilnowac sprzetow.
Nieopodal motocykli siedzialo dwoch czarnoskorych gosci. Jeden w czapce rastafarianina w kolorze flagi Jamajki . Bylo jasne ze jesli chcesz cos kupic czego nie ma w markecie powinienes podbic wlasnie do nich. Po wyjsciu ze sklepu podeszli do nich Seba z Krukiem. Murzyn ktory doi tej pory wygladal na wyluzowanego w stu procentach momentalnie spiol sie I uciekl... Polozylismy sie ze smioechu. Moze myslal ze jestesmy z programu interwencja albo z jakiejs innej tajnej policji. W kazdym razie jegomosc napewno nie chcial z nami rozmawiac. Nie mielismy najmniejszego zamiaru go gonic.
Gdy wsiedlismy na motocykle I juz mielismy odjezdzac podeszli do nas jednak ostroznym krokiem i zaproponowali ze jesli cos chcemy to musimy jechac za nimi a oni nas zaprowadza do kogos kto moze zalatwic wszystko.
Oczywiscie grzecznie odmowilismy. Nie mielismy czasu na takie pierdoly.
Ruszylismy dalej prosto na na trase S4 przez Via Salaria. Kierunek -caly czas Rzym . Droga mijala bez zadnych przygod. Nudy-postoje na tankowanie ,na kawe, pogoda tez bez rewelacji , czasami lapal nas przelotny deszczyk. Ogolnie bylo szaro i pochmurno. Tego dnia trasa byla raczej nieciekawa .
W wiekszosci autostrady jedynie raz na jakis czas pojawiala sie kreta droga ktora w jakis tam sposob urozmaicala nudna trase.
W okolicach Rietti mamy kolejny postoj . Na stacji sprawdzamy pogode w okolicach Rzymu i wyglada na to ze deszcz jest poprostu wszedzie. Zaczynamy sie zastanawiac nad zmiana planu. Moze by tak zahaczyc o Rzym w drodze powrotnej?
To bylby juz drugi punkt po Gardzie ktory przez pogode trzeba by bylo odwlec. Nie bylismy z tego faktu zadowoleni.
Moze lepiej aby uniknac dwoch dni jazdy w deszczu powinnismy znalezc juz dzisiaj prom bezposrednio z Salerno na Sycylie? Owszem byl pewien niesmak gdyz wedlug pierwotnych ustalen mielismy unikac jakichkolwiek ulatwien w trasie typu promy lodki itp. Tym razem jednak bylismy wszyscy zgodni : Jesli jest szansa bysmy juz jutro byli na Sycylii to trzeba z niej skorzystac. Chociazby po to by miec wiecej czasu w drodze powrotnej na odwiedzenie tych wszystkich miejsc ktore pominelismy.
Jedziemy dalej ,trzeba sprawdzic na wiekszym serwisie czy sa w dniu dzisiejszym jakiekolwiek polaczenia z Sycylia.
Po okolo godzinie zatrzymujemy sie na zjezdzie A1 pod Rzymem . Jest okolo dwudziestej godziny . Tym razem to moja kolej by kupic kawe dla wszystkich. Seba prosi bym mu zamowil kawusie o dziwnie brzmiacej nazwie. Wiadomo Italia to taka europejska stolica kawy i maja tu tyle rodzajow tego napoju ze nie wzbudzilo to we mnie zadnych podejrzen . Szczegolnie ze Seba uwazal sie za konesera tego trunku i non stop probowal jakiegos zupelnie innego gatunku. Moj wloski oczywiscie jest na tyle ubogi ze zamawiajac poprostu tepo powtorzylem nazwe ktora podal mi Sebastian . Gosc za lada odpowiedzial mi ze niestety nie ma takowej .
Co mnie zdziwilo to spojrzenie sprzedawcy. Patrzyl na mnie jak bym mu conajmniej siostre skrzywdzil. No nic mowie to daj espresso stary , usmiechajac sie szeroko.
Wychodzac z kawami widze ze reszta ekipy kwiczy ze mnie . Okazalo sie ze nazwa kawusi ktora podal mi Seba oznaczala cos jak “w dupe jebana”. Teraz juz zrozumialem wyraz twarzy pana za lada. Chyba powinienem sie cieszyc ze nie dostalem w ryj od wloskiego barmana . Punkt dla kierownika.
Podczas gdy omawialismy plan dzialania pojawila sie wycieczka dzieci z Neapolu ktore byly wrecz zachwycone naszymi motocyklami. Dziesiatki pytan, zdiec . Ogolnie kazdy chcial usiac, dotknac , pomacac. Moj intruz robil za gwiazde i wzbudzal najwieksze zainteresowanie co musze szczerze przyznac mile polechtalo moja proznosc. Moze i mam slabszy silnik i wolniej wchodze w zakrety ale tego dnia nikt nie zwracal uwagi na smoka kierownika. To moj wierny fortepian byl dzis gwiazda wieczoru .
Seba uprzedza by zanim sie oddala sprawdzic czy nic nie zginelo bo w koncu to dzieci camorry , jednak obawy byly bezpodstawne.
W koncu wycieczka sie oddalila a my zdecydowalismy ze jednak Rzym odpuszczamy na ten czas i smigamy bezposrednio na prom. Trzeba bylo tylko dowiedziec sie o ktorej takowy odplywa . Zaczelismy przepytywac stojacych na parkingu kierowcow ciezarowek czy sie orientuja nieco w temacie. Pierwszych kilku nie bylo chetnych do pomocy albo poprostu byli zmeczeni .Wreszcie jeden Slowak, sprawdza w laptopie i wychodzi na to ze dokladnie o polnocy odplywa nasz ostatni prom .
Plynie ponad osiem godzin wiec jednoczesnie nocke mogli bysmy przespac na pokladzie. Tanio i wygodnie. Seba sprawdza jeszcze to info przez zone w Uk. Jest potwierdzenie. Mamy troche ponad 3h by dotrzec do portu. Tankujemy motocykle do pelna i pada komenda “na kon”.
Jest juz ciemno , autostrada jest praktycznie pusta tylko ciezarowki sie poruszaja na prawym pasie. Cisniemy ile fabryka dala. Nie mozemy sobie pozwolic na spoznienie. Jesli nie zdazymy na prom to moze byc problem z noclegiem. Wiem ze nie bylo to najrozsadniejsze ale stala predkosc wahala sie miedzy 150-180km/h. I tak caly czas .W sumie przez okolo poltorej godziny do pierwszego zjazdu moj szybkosciomierz prawie non stop byl zamkniety wiec o komforcie jazdy nie bylo mowy.
Wreszcie, w okolicy Caserty zjezdzamy na stacje. Okazuje sie ze przez ten krotki okres popierdalania xjr Seby pochlonal prawie caly bak . Reszta tez miala niewiele ponad rezerwe wiec szybkie tanken , przegryziony batonik mars no i trzeba jechac dalej bo czas nas goni.
Niespodziewanie pomimo poznej pory ruch na drodze sie zagescil i musielismy nieco zwolnic tempo. Wciaz jednak poruszalismy sie w miare sprawnie.
Bylo niewiele przed polnoca gdy znalezlismy sie w okolicach Salerno. Wszystko wskazywalo na to ze chyba jednak zdazymy na czas.
Do miasta juz dotarlismy ale teraz trzeba znalezc przystan portowa . Tu zaczely sie schody.
W poszukiwaniu promu zjechalismy z autostrady i nagle zauwazylismy brakujace ogniwo ...wiadomo Dominik.
Zatrzymalismy sie czym predzej za bramkami na poboczu i wydzwaniamy do zguby , jednak pomimo nieustajacych prob nie ma odzewu . Musialo to oznaczac tylko jedno. Chlopak znowu gdzies pobladzil .
Do polnocy pozostalo kilka minut . Pomalu zaczynalismy sie godzic z mysla ze nasze wysilki raczej spelzly na niczym i mozemy zapomniec o calym planie z promem ,oraz dotarciem nazajutrz na Sycylie .
Oczywiscie o cale zalamanie tego pieknego projektu obwinialismy zaginionego w akcji.
Ze tez musial sie zgubic akurat teraz.