Moto-Fan - Jazda bez granic

Pełna wersja: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser ... czyli projekt MotoGóry
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3
Czasami trzeba połączyć siły aby zrealizować założone cele. Tak się stało w naszym wypadku, połączyliśmy nie tylko siły ale również pasje, którymi są podróże, motocykle i góry.
Tak brzmi wpis na oficjalnym profilu naszego projektu, projektu stworzonego przez motocyklistów i dla motocyklistów. Ale czy tylko ? Chyba nie. Myślę, że każdy znajdzie tam coś dla siebie bowiem w naszych motocyklowych (i nie tylko) wyjazdach będziemy także poznawać lokalną kulturę, strać się zobaczyć jak najwięcej i poznać, zrozumieć otaczający nas świat.
Zapraszam:
https://www.facebook.com/MotoGory

Oczywiście temat nie jest założony tylko po to by reklamować w nim nasz profil Facebookowy (mimo to zapraszam do polubienia ) czy stronę www ( http://www.motogory.pl). W temacie tym mam również ochotę zamieszczać przemyślenia i zdjęcia mojego autorstwa, relacje z wyjazdów, pytania do Was itp. itd.

W tym roku plan był skromny:
OPERACJA KAUKAZ 2013
Dwójka ludzi, dwa motocykle (w tym moja XT660R), dziesięć państw, około 11 tyś. km, blisko 40 dni w drodze, no i fantastyczne pasmo kaukaskich gór, które spróbujemy trochę ujarzmić.

Zanim zacznę pisać w czasie teraźniejszym, może chwile o historii, bo projekt, mimo, że oficjalnie świeży gdzieś tam od kilku już lat przewracał mi się w głowie. Pierwsze wzmianki: październik 2010r.
Pierwsza wyprawa MotoGóry - lipiec 2011r.
Krótką relację z niej pozwolę sobie zamieścić niebawem, oczywiście w tym temacie.

Tak na szybko, by dogonić to co najważniejsze... coś z historii., na razie typowo górsko:

Oto krótki zapis zdjęciowo-słowny z wyprawy. Co prawda tym razem jeszcze motocykle zostały w garażach ze względu na niskobudżetowy charakter wyjazdu i strach o motocykle pozostawione z kaskami i kombinezonami gdzieś na parkingu... ale to był chyba ten pierwszy i ostatni raz. Postawiliśmy tym razem na poznanie siebie bliżej, choć jak się okazuje nasze drogi się rozeszły i na tegoroczny wyjazd ze składu jaki poznacie w relacji pojadę tylko ja. Ale chłopaki nie mówią nie i twardo będą walczyć by w sezonie 2015 pojechać gdzieś razem w wyższe partie.
W dziale historycznym będzie duży materiał górski a z obecnego sezonu na pewno będzie to bardziej wypośrodkowane.
Coś o nas:
Co nas połączyło? Motocykle. Trzy Transalpy ale każdy inny: kkk36 700ka( Kamil z Oświęcimia), Danek 600ka( Daniel z Nowej Soli) no i ja (650ka).
Było jeszcze kilka innych osób co ciekawe część z nich albo już pragnie usiąść na tylnej kanapie motocykla albo oswaja się z tą myślą nawet o tym niewiedząc Oczy
Jedna z koleżanek nawet myśli by dołączyć do naszej ekipy w tym roku Oczy

Ja byłem już tu i tam, Kamil wspina się od kilku lat na ścianach Jury Krakowsko-Częstochowskiej, Grecji, Alp więc też doświadczenie jakieś ma, Daniel – kompletny laik w tym temacie Oczy najwyżej był na ...Śnieżce Zaciesz WIELKI SZACUN dla kolegi - tu dopiero widać znaczenie słów "podążajcie za swoimi marzeniami" - KOCHAM TAKICH LUDZI !

Między innymi dlatego piszą tą relację by pokazać co poniektórym, że chcieć to móc. Utnę od razu wszelkie spekulację, że taki wyjazd to majątek. Z extra spontaniczną i na maxa szalona wycieczką ( o tym na koniec) wyjazd kosztował nas po 490,- , gdyby nie ona koszt spadł by pewnie o ok.100,-
Za komercyjną wyprawę trzeba zapłacić 5-8x tyle. I nie uświadczysz tam takiego "klimatu" - ale o tym później Oczy

Wracając do tematu ... pojechaliśmy VW Multivanem ( ekipa z Podkarpacia i Śląska) i MB Vito ( ekipa z Podlasia/Gdańska/Warszawy i Górnego Śląska Usmiech )
Pojechaliśmy...a nie napisałem gdzie: Mont Blank nas wezwał a w zasadzie to myśmy zapragnęli się z tą górą zmierzyć.

W piątek po pracy zbieram po drodze ludzi, zawsze mam to szczęście mieć najdalej. Ok 1AM jesteśmy w komplecie - cały "dolot" z Zambrowa do Le Fayet trwał tyle, że pędząc na ostatni tego dnia tramwaj , który miał nas wywieźć wyżej, nie zdążyłem nawet zawiązać butów Zaciesz
Góry witają nas deszczem i mgłą.... a pogoda miała być piękna Smutny
Tego dnia udaje się wejść na tyle wysoko , że widać już granicę śniegu:

Obrazek


Nocujemy w schronie (widok o poranku)
Obrazek

Obrazek


Rano budzą nas niesamowite widoki. Aż nie chce się iść dalej, wyżej: człowiek ma ochotę tylko siedzieć i patrzeć.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Plan na pierwsze przedpołudnie tego wyjazdu... a potem drugie tyle w trudnej technicznie i bardzo niebezpiecznej "ścianie" . O jej trudności niech świadczy fakt, że nie mam z niej zdjęć Zaciesz i ...na niej właśnie najczęściej giną ludzie. Oczywiście jej tu nie widać ale tak mniej więcej gdzieś tam po prawej jest od miejsca w które pokazuję paluchem.
Obrazek


Blisko 20kg plecaki na plecy i ruszamy. Zostawiamy jeszcze tylko prowiant na powrotną drogę ukryty w skałach i mozolnie , krok za krokiem pnąc się ku przygodzie zostawiamy w tle troski dnia codziennego i takie oto widoki:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Dochodzi 12. W tym miejscu, co bogatsi lądują helikopterem, my za to zakładamy raki i wchodzimy dalej:
Obrazek

Ekipę puściłem przodem by uwiecznić ich w tle podejścia.
To wersja oficjalna, nieoficjalnie przyznam się Wam, że ledwo dawałem już radę Oczy
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Po drodze widzimy wszyscy jak odpada człowiek, jego plecak leci pierwszy...jego ciało bezwładnie rozbija się o kamienie. Rozlegają się krzyki przerażonych osób, po kilku minutach krąży już śmigłowiec w poszukiwaniu ciała... Jestem przerażony nie na żarty bowiem człowiek który spadł miał bluzę tego samego koloru co Danek. Na szczęście mieliśmy łączność radiową dzięki której ustaliliśmy, że Daniel idzie gdzieś wyżej od miejsca z którego odpadł ten nieszczęśnik. Zapewniają mnie , że z nim wszystko ok. Ja jednak wiem, że będę spokojny dopiero na górze jak go zobaczę na własne oczy ...
Jeden z nas (ale nie motocyklista) po chwili zastanowienia stwierdza, że dla niego w tym momencie przestało się podobać i odpuszcza. Nie dziwię mu się, widok był okropny. Daniel, już na górze, przyznaje mi się, że też chciał zejść ale ... "pod górę było już bliżej i łatwiej niż w dół" !
cdn.
Dochodzimy do sławnego i niestety "czarnego" miejsca jakim jest Rock&Roll - miejsce długie na około 150m, może więcej, wystawione na spadające kamienie, czasem takie pojedyncze, czasem całe lawiny.
Szczerze, to tak jak wcześniej pisałem - nie byłem nawet świadomy zagrożenia. Wszyscy poszli, ruszyłem więc i ja. Teraz przed wyjazdem nieco uważniej studiuje "plan".
Czasem faktycznie przede mną przeleciał jakiś spadający kamień, jednym nawet dostałem w kask, drugi otarł mi się o policzek. Ja jednak nic nie czułem, adrenalina robi swoje. Miejsce to bowiem wyglądało tak, że idzie się łachą śniegu, gdzie miejsca jest wydeptane tyle by postawić tam nogę, dość ostra stromizna zapewnia zjazd na sam dół w razie czego z opcją roztrzaskania się na dole o skały w przypadku gdyby nie udało się wyhamować...
Czym ryzykowałem dowiedziałem się po drugiej stronie, po przejściu owych 150-200m - kumple oświadczyli mi bowiem, że mam całą stronę twarzy zalaną krwią. Faktycznie - kamień rozciął mi policzek. Nie wiem dlaczego ale na tej wysokości nie potrafiłem zatamować krwawienia, apteczka oczywiście została w samochodzie - "bo będzie lżej"...
O faktyczne zagrożeniach tego miejsca dowiedziałem się tydzień później, już po powrocie do domu, niestety taki błahy szczyt jakim jest Mont Blank zabrał kolejne, wspaniałe życie:
http://wspinanie.pl/serwis/201107/07-Woj...Alpach.php

Ale starczy dramatów. Na górze piękna Czeszka dobrała się do mojego policzka i... mogła to robić do rana Oczy
Niestety jedyne co z tego zostało to mała blizna, która zginęła po kilku tygodniach.

Zanim doszliśmy na górę czekało nas podejście, duże ekspozycje, spory ruch.
Tak wygląda podejście widziane z góry, pod schronisko usytuowane na wysokości 3817m n.p.m. (Gouter). Foto by Danek:
Obrazek


Już na górze rezygnujemy z noclegu w schronisku. Dlaczego?
Bo my przecież "Z namiotem przez Świat" Usmiech
https://www.facebook.com/PrzezSwiatZnamiotem

Zresztą - jak zobaczyłem "pole biwakowe" to nie było innej opcji - musiał być namiot.
Dało się też zauważyć podział, tu spędzali noc ludzie z Czech, Słowacji, Rosji, Polski czy Hiszpanii, schronisko było okupywane przez Niemców, Austriaków czy Włochów. Tak jakoś wyszło...
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na górze wiało jak cholercia. Część naszej ekipy traci namiot, na chwilę wypuszczony z rąk odleciał kilkaset metrów dalej i zginął w otchłani jednej ze szczelin lodowcowych. Niby mielismy ruszyć po niego ale jakoś tak ryzyko wydało nam się niewspółmierne do poniesionych strat. Proponujemy by się jakoś ścisnąć ale ekipa jest twarda, buduje sobie pół-iglo i śpi na zewnątrz. Twardziele! Jak to się skończyło - w kolejnych odcinkach, na razie kilka zdjęć.


Obrazek

Obrazek

Obrazek
Dumnie prezentują rany - podobne te zdobią wojownika Oczy

Obrazek

Obrazek

Noc była mroźna, dla jednych mniej, dla tych co wiatr porwał im namiot bardziej... spali pod chmurką ale dali radę ! A pośród nich, drobna niewiasta, drobna ciałem ale wielka duchem, to był jej wyjazd aklimatyzacyjny przed Pikiem Lenina, raptem 7134 m n.p.m. Beata, bo tak jej na imię, po powrocie z siedmiotysięcznika wyznała mi potajemnie, że takiego wyjazdu jak z nami, motocyklistami nie było i chyba już nie będzie jej życiu... aż się zaczerwieniłem Zaciesz
Wstajemy. Pogoda paskudna, zimno, wietrznie... leniwe, poranne przeciąganie się i z powrotem w śpiwory:

Obrazek

Obrazek

Wieści o prognozach pogody na najbliższe godziny też nietęgie. Blank broni się przed nami jak może.
Góry uczą cierpliwości, trzeba swoje odczekać - po małym posiłku wracamy do namiotów i leniuchujemy.

Po południu nieco się przejaśnia:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pogoda poprawia się na tyle, że z góry schodzą ludzie informując nas, że do Vallota położonego na wysokości ok 4400m n.p.m. da się dojść i tam przeczekać. Tak robimy. Zabieramy maty do spania, śpiwory, sprzęt oraz zapas jedzenia na kilka dni ( w przypadku gdyby pogoda się załamała i uwięziła nas tam na dłużej) i pozostawiając namioty oraz zbędne rzeczy ruszamy do góry. Jeszcze nigdy w życiu nie miałem takiego kryzysu jak podczas tego podejścia. Wysokość dała się we znaki. Organizm wyczerpany brakiem apetytu nie pozwalał na wiele. Gdyby nie dziewczyny z naszej ekipy - odpuścił bym. Ciągnęły mnie prawie na linie, dodając co chwile otuchy i wciskając mi kolejnego batona niemal na siłę. Dziś się z tego śmieję, wtedy - miałem ochotę się położyć i po prostu usnąć....

Obrazek

Obrazek

Po kliku godzinach walki w końcu jesteśmy. Ten darmowy schron to takie wielkie śmietnisko... uprzątamy co się da i jakoś się tam rozkładamy. Na szczęście poza nami jest niewiele osób. Próbujemy nawet coś zjeść... tak wygląda życie w górach:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Forumowicze trzymali się razem, od lewej Danek ( XL600), śpiący już Kamil ( XL700) i moje miejsce Neno(XL650) Zaciesz

Obrazek


Noc zapada w miarę szybko, posilamy się, z nudów każdy bawi się czym może. Jedne nawigacją, drugi ogląda zdjęcia, ktoś przeglada mapę, ktoś inny czyta skład zupki - nudy Oczy

Obrazek

Budziki ustawiamy na 2AM i zależnie od pogody podejmiemy decyzję : idziemy, czekamy czy schodzimy w dół.
fajna wyprawa,tylko gdzie te moto ?
Będzie, za chwilę będzie moto Oczy
MotoGóry to nie tylko moto ale i góry.


Budzik dzwoni ... nikt się jednak nie podnosi Zaciesz
Przestawiamy więc go na 4AM i usypiamy.
Ale, ale ! Po 3 AM meldują się z hałasem ludzie śpiący w schronisku. O 1 AM mieli ogólną pobudkę, dostali śniadanie i ruszyli. Szybko się uwinęli!
Ładują się do środka w rakach, depczą co mają pod nogami. Podłoga jest metalowa, więc robią nam za budzik. Chcąc czy nie, musimy wstać by mieli miejsce wejść. Schron jak już wcześniej pisałem jest darmowy i do tego z zakazem biwakowania.... można ale przeczekać złą pogodę więc było nie było śpimy nielegalnie. Usuwamy się by nie podziurawili rakami naszych mat, zbieramy się pomaleńku do wyjścia.
Zbieramy co potrzeba do bezpiecznego wejścia i zejścia. Zostawiam swoja matę dla rodaka który spał na ziemi, nie brał swojej by mieć lżejszy plecak. Obiecał się nią zaopiekować ...
Na zewnątrz już widno, mróz, wiatr - normalnie czad. Ale idziemy. Jak nie teraz to kiedy ? Wychodzimy ze schronu, zostaliśmy już tylko my plus te kilka osób w schronie, które nie decydują dziś na atak. Słonko już wyraźnie wychyla się zza horyzontu. To dobrze bo robi się cieplej.
Obrazek

Pierwsi "turyści" już wysoko nad nami :
Obrazek

A nasza ekipa dopiero zaczyna się stroić w "gadżety" . Ci co coś wiedzą przekazują swoją wiedzę tym co nic lub mało wiedzą . Ja lekcji wysłuchuje już po raz 3ci a węzła zawiązać nie potrafię nadal Zaciesz Grześ wiążę naszą ekipę.
Obrazek


Ja , jako najbardziej doświadczony idę z tyłu. W razie czego będę hamował resztę ekipy.
Czekan jest więc w pogotowiu:
Obrazek


Mozolnym tempem, łapiąc płytkie oddechy brniemy do góry.
Co 50-60 kroków 30sekundowy odpoczynek. Wtedy można głębiej zachłysnąć się powietrzem, zrobić łyk gorącej herbaty lub pociągnąć coś z bukłaka, korzystając z tego, że jeszcze nie zamarzł Zaciesz Jest czas na zrobienie zdjęcia, na pochłanianie widoków. Można sztachnąć się wolnością!
Obrazek

Obrazek


Tu już na szczycie.
Obrazek

Danek:
Obrazek

Pięknie jest w takim miejscu wyciągnąć biało-czerwoną. Wspaniałe uczucie. Obiecałem sobie, że teraz będę ją zabierał ze sobą w każdy poważniejszy wyjazd !
Nie wiem jak Wy ale ja czuję się dumny ze swojej narodowości. Polska górą !
Obrazek

Obrazek

Od włoskiej strony podchodzą włoscy "alpini" , moja ambicja nakazuje mi zdobyć kiedyś ten sam szczyt także tamta, duuużo trudniejszą drogą. Trudniejszą ale jakże piękną...
Obrazek

Kilka pamiątkowych fotek ze szczytu, kilka widoczków i czas schodzić wykorzystując dobrą, wręcz rewelacyjną pogodę. Misja zakończona, teraz tylko bezpiecznie zejść.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na szczycie nie siedzimy za długo, większość ekipy pośpiesznie zmierza na dół. Moi "współlinowcy" też ciągną mnie w tamtym kierunku. Pewnie dlatego kocham samotne podróże. Nikt mnie nigdzie nie ciągnie, nie pcha... mogę fotografować do woli, do woli kręcić filmy, do woli napawać się widokami... ale cóż... schodzę z nimi:
Obrazek

Obrazek

Jak widać tego dnia na Blanku panował tłum:
Obrazek

Obrazek



Idąc w dół rozmyślam, że jak by tak się głębiej zastanowić, to w górach znajduję wszystko co kocham : wolność, wspaniałe towarzystwo, piękne widoki, wyzwania na każdym kroku, śnieg, słońce, ten wspaniały dreszczyk emocji, niepewność ... adrenalinkę i jeszcze raz piękne widoki Usmiech :

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W schronie, na 3h odpoczynku meldujemy się ok 11.00, o 14 ruszamy do naszych namiotów.


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Do namiotów po raz pierwszy docieram nie ostatni Zaciesz Uznaję to za swój życiowy sukces. Bardzo mnie to dziwi bo mnóstwo czasu poświęciłem na dokumentowanie zejścia. Witam się z tymi, którzy już są i razem cierpliwie czekamy na pozostałych, parząc im gorącą herbatę na powitanie.

Na zejście na dół tego dnia było już za późno, do auta doczłapalibyśmy się chyba koło północy, jeśli nie później.
Poza tym mieliśmy przecież czas, więc postanowiliśmy cieszyć się słońcem, widokami i swoim towarzystwem.
Po posiłku nadszedł czas na błogie lenistwo a potem, jak już plecy zaczęły boleć na trochę aktywności (lepienie bałwana) i uwiecznianie chwili.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek


Można też było wybrać się na spacer do pobliskiego schroniska.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Był też czas na bicie się ze swoimi myślami, czas na odłączenie się od grupy, na obcowanie tylko z górami.
Obrazek


Szalone zdjęcia dopełniły tylko kolorytu tego popołudnia:
Obrazek


A potem słonko zaczęło chylić się ku zachodowi i powoli znikało za horyzontem.
Temperatura w namiocie wynosiła +18*C !! Błogo!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Ostatni dzień musimy zacząć wcześnie. Celem jest zejście tak szybkie by dotrzeć na ostatni pociąg w dół, w przeciwnym wypadku czeka nas pokonanie "z buta" różnicy wzniesień na poziomie ok 2900mnpm! Nikomu się nie uśmiecha taka mordęga, zwłaszcza ,że zapłaciliśmy już za bilet powrotny. Jest 4AM. Po kolei, w każdym z namiotów budzi się życie, ciemności rozświetla błysk czołówek, grobową ciszę przerywaną dotychczas jedynie mocnymi porywami wiatru teraz przeszywają dźwięki rozsuwanych namiotów. Nasze miasteczko budzi się. Nie ma latarni, jest za to księżyc. Nie ma toalet, każdy więc robi to jak może Oczy Nie ma restauracji gdzie można by zjeść coś ciepłego ale dajemy radę. Składamy nasz namioty, pakujemy plecaki, w termosy nalewamy gorącej herbaty. Jesteśmy szczęśliwi, jesteśmy spełnieni ! Wypadało by już ruszać ale wszyscy rozumiemy się bez słów... trzeba poczekać do wschodu słońca, zobaczyć ścieżkę na Blanka jeszcze raz, zachłysnąć się po raz ostatni w tym roku wysokogórskim powietrzem, zrobić ostatnie fotki i można ruszać. Wpiąć się w poręczówkę, powiązać z zespołem i iść, ciągle iść. Motocykliści ruszają przodem.

Obrazek

Kilka godzin później, kilkaset metrów niżej siedzimy już na stacji w oczekiwaniu na kolejkę, którą z lenistwa chcemy zabrać się na dół. Zresztą mamy już wykupione bilety więc szkoda nóg, zwłaszcza, że trasa mało atrakcyjna. Mija 30,60,90minut. Kolejki nie ma natomiast pojawia się reszta ekipy. Razem ustalamy by zejść jednak niżej - najwidoczniej z jakiejś przyczyny wagoniki nie wjeżdżają dziś tak wysoko.

Obrazek

Obrazek


I faktycznie, dopiero na kolejnej stacji można było wygodnie rozsiąść się w jednym z trzech wagonów i zjechać w dół.
Na parkingu wyciągamy z auta to, co zostawiliśmy sobie jako nagrodę za zdobycie szczytu. Nikt nawet w najczarniejszych scenariuszach nie przewidywał, że może się coś nie udać.
15minut później zostały już tylko okruszki...

Obrazek


Godzina była jeszcze wczesna, urlopy i tak zaklepane więc, Ci którzy mogą zostać pakują się do jednego auta, Ci, którzy muszą wracać do drugiego.
My, po krótkich naradach wybieramy trasę przez Paryż. Średnio on nam po drodze ale połowa z nas nigdy tam nie była a druga połowa chce tam wrócić. Choćby i na godzinę. Szalony pomysł ale warto było! W tym magicznym mieście spędzamy raptem dwie godzinki i uciekamy by nie złapały nas poranne korki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek



I to by było na tyle z historii. Tak wyglądały początki czegoś co nazwaliśmy po prostu i zwyczajnie - MotoGóry.
Fajnie jest móc połączyć swoje pasje: motocykl, góry, fotografię.
Może nie jeździmy najlepiej, może nie zdobywamy najwyższych i najtrudniejszych gór, może nasze fotki nie są doskonałe ale cieszymy się z tego co mamy a tą relacją chcemy się tym z Wami podzielić.
Od następnego odcinka będa więc już głównie motocykle choć nie cały czas ale nie będę uprzedzał faktów, tajemnica jakaś musi być !
Fantastyczne zdjęcia , opis rownież swietnie sie czyta. Jak na profil MOTO-FAN.pl to brakuje tylko motocykli ale tak jak piszesz czekam na następne relacje Usmiech
Gratuluje wyprawy i pomysłu !
10dni przed wyjazdem już wiemy, że z naszych planów na 43dniowy urlop musimy odjąć co najmniej 3. Nasza wina. Zbyt późno złożone dokumenty do ambasady Rosji, a może nawet nie to – wpisana nie taka miejscowość Placze Miejscowość na Kaukazie jaką wybrał Tomasz do „wypisania” vouchera zmienia tryb wydania wizy ze zwykłego na wydłużony. Wyrok brzmi 10 dni a liczyliśmy na 5-6. O swoich perypetiach z wyrobieniem wizy nie będę nawet wspominał bo to seria porażek i kosztów. Podobnie jak przygotowanie motocykla, niedotrzymane terminy, obietnice, i kolejne niedotrzymane obietnice. Tak to wyglądało w skrócie. Stres, cisza w telefonie po drugiej stronie, brak kontaktu, sprzętu, brak nadziei.
Piątek 6 września, godzina 11.00
Wszystko kończy się tak, że tego dnia, tuż przed wyjazdowym weekendem wszystkich potrzebnych rzeczy mam po dwa kpl. Dodatkowo, awaryjnie kilku znajomych czekało by zdemontować to co potrzeba ze swoich XTRów i pożyczyć... DZIĘKI chłopaki! Fajnie jest wiedzieć, że w tym świecie są jeszcze ludzie na których można liczyć!
Połowa gratów ląduje na półce, trudno – nie będę teraz robił z gęby... i nie będę tego odsyłał ludziom, którzy stawali na głowie by mi to załatwić na czas. Sprzeda się po powrocie. Straty muszą być, zawsze można to potraktować jako nauczkę.
Po pracy zgarniam to wszystko i z tatą, szwagrem, kolegą zabieramy się do roboty. Po 4h już wiemy, że to co przyszło nie pasuje...przeróbki: wiertarka, kątówka, młotek, nowe śruby, naciąganie i o 23.00 kończymy mniej więcej w połowie roboty. Sen.

Sobota 7 września.
Sklep, garaż i tak mija kolejny dzień. Nadal nieskończone mimo, że przez cały dzień przy moto pracowały co najmniej dwie osoby. Na niedzielę zostaje co prawda tylko kosmetyka i jazda próbna ale i to się nie udaje – trzeba się było w końcu również spakować i odsapnąć od tego wszystkiego.


Poniedziałek 9 września
11:00 SMS od Tomasza: „Mam wizę, ruszam. Mam 400km do Ciebie, będę po 17.00”
Po pracy ruszam do garażu, tam między śrubą, kluczem a nakrętka odbywają się urodziny siostry, która doskonale rozumie, że inaczej się nie da, w końcu zna mnie nie od dziś Oczy
Spać kładziemy się około 23, tzn Bathory bo ja usypiam około 1 tylko po to by o 3 zerwać się do pracy.

Wtorek 10 września
2h snu, dzień w pracy i w końcu ruszamy. O 14.00 ale ruszamy! Plan na dziś...
nie zgadniecie Oczy opowiem w kolejnym odcinku. W każdym razie czas nas goni!

Kilka zdjęć z przygotowań maszyny, z wyjazdu:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przed startem udało się też "wyprodukować" małego trailerka Oczy
http://youtu.be/e-ESEOrpbXc

Wtorek 10 września
Po 2h snu budzę się i szybciutko do pracy. Zostało tyle na ostatni dzień, że nie mam czasu nawet ziewnąć. Na szczęście w pracy wszystko idzie tak jak powinno, nic się nie komplikuje i około 12.30 opuszczam biuro by zacząć w końcu przytwierdzanie gratów do motocykla. Na chwilę spuszczam swoją torbę z oczu i Tomasz podmienia mi ją dając w zamian swoją - taką samą tylko wypchaną cięższym towarem Oczy No trudno, trzeba było pilnować Zaciesz Szwagier i tata pomagają bo czas ucieka i wtedy przypomina mi się, że miałem wczoraj zadzwonić i zapytać czy w ogóle wiza jest do odbioru... Dzwonię. Nikt nie odbiera. Ładnie! Po kilku próbach ktoś w końcu odbiera i nawet mnie pamiętają i pytają dlaczego jeszcze nie odebrałem – w końcu miałem być o 8 rano pod ich drzwiami. Umawiamy się, że będę tuż przed zamknięciem więc nie ma czasu na nic. Ostatnia decyzja... zabieram jednak bańkę oleju, gdzieś po drodze się wymieni. Żal było zlewać świeżego oleju, z drugiej strony żal przeciągać wymianę o ponad 50% przebiegu. Z dwojga złego wybieram bramkę nr 3- tez nie najlepszą bo trzeba będzie wozić te 4kg przez około tydzień. Nikt nie mówił, że będzie lekko.
Ustawiamy motocykle do pamiątkowego zdjęcia. Pstryk i możemy ruszać. Przycisk rozrusznika i... tylko głuche kręcenie. Nie odpala.
Czy to w ogóle dojedzie, wrócisz nim ? - pyta z uśmiechem na twarzy Tomasz.
Mam taką cichą nadzieję – odpowiadam i próbuję raz jeszcze.

Pokręcił z 5 sekund i odpalił! Biegiem na stację benzynową a tam scenka się powtarza, Tomasz powtarza również swój tekst, tym razem już bez uśmiechu na ustach a z niepokojem na twarzy. Mi tez nie jest do śmiechu! Znów 5 sekund kręcenia i ruszamy. Zdecydowanie muszę gdzieś po drodze zmienić mapę w świeżo zainstalowanym Power Comanderze.

2h później ściskam już w dłoni paszport z wklejoną doń wizą Federacji Rosyjskiej. Ileż mnie ona kosztowała nerwów, pieniędzy – nie wspomnę bo musielibyście czytać kilka linijek wulgaryzmów. Dałem du...znaczy ciała i to ostro. No ale cóż, jak już wspominałem – nikt nie mówił, że będzie lekko Oczy
Te 130km z Zambrowa do Warszawy, mimo, że pokonane w spokojnym tempie dało Tomaszowi do myślenia i stwierdził, że bez deflektora to on dalej nie jedzie. Kilka telefonów i już wbijam adres do nawigacji. Wyrok brzmi 18km. Jak ja kocham jazdę po mieście, w godzinach szczytu, pełni obładowanym motocyklem, szafą na kółkach... Na szczęście jest to w miarę po drodze. Ruszamy.
3km dalej Tomek nie wytrzymuje i wyprzedza mnie, prowadzącego – akurat w miejscu gdzie mieliśmy skręcać w prawo...dlatego tak spokojnie jechałem za autem Oczy No cóż, nie zostawię chłopaka samego w stolicy. Jadę za nim. 2 skrzyżowania dalej już go straciłem z oczu. A mówiłem kupić zestaw do komunikacji... Jako, że Tomasz znał docelowy adres uznaję, że tam się spotkamy. I tak tez się dzieje, z tym, że Bathory przyjeżdża na nie z około 20-30minutowymopóźnieniem. Nie wnikam ale delikatnie zwracam mu uwagę, że jak się zgubimy w Stambule to nie będzie tak łatwo.
Montaż deflektorka to długa historia o ginących śrubkach, oczkach puszczanych do ekspedientki, zalotnych uśmieszkach. Ogólnie kupa śmiechu po dość stresującej sytuacji jaka miała niedawno miejsce.
2h później, już z deflektorem oczywiście, zjeżdżamy na stację by napoić nasze rumaki. Ja z niepokojem, bo to nowe moto, nie sprawdzone do końca, a już na pewno nie pod takim obciążeniem. Wynik fantastyczny! Budżet zniesie to bez problemu. Tomasz trochę się krzywi ale na kawę i hot-doga jeszcze mu wystarcza Oczy
Lecą kilometry, płynie czas.

Obrazek

Szybko zachodzi słońce, w końcu to już wrzesień. Tomasza Honda ma średnio dobrze ustawione światła więc puszczam go jako pierwszego, niech i on trochę poprowadzi.
Wynik: pakujemy się na autostradę Katowice-Kraków. Na niej około 23:30 przeżywam dramat. Widzę jak Tomasz zasypia i jedzie na barierkę! A ja bezsilnie na to patrzę... Totalna niemoc ogarnia mnie, nie wiem co robić – szybka reakcja, jedyna mądra rzecz na jaką wpadam. Odkręcam na maxa gaz, klakson i wyprzedzam go prawym pasem. Natychmiast ściągam go na najbliższy parking gdzie ustalamy, że na ławce zdrzemnie się 30minut i pojedziemy dalej, zjedziemy z autostrady i w pierwszym dobrym miejscu rozbijamy namiot. 30Minut dla Tomasza sprawia, że również i ja usypiam... w kasku, w którym gra cichutko muzyka, dlatego tez pewnie z 30 minut robi się 90 bo jakoś tak błogo, ciepło, miło. Za to wyspani możemy w miarę bezpiecznie jechać dalej. Jest piekielnie zimno. 8*C a do przejechania minimum 80km. Aż się nie chce ruszać.
Zakładamy na siebie to co jest pod ręką i ruszamy. Gdzieś po 2 nad ranem znajdujemy we mgle kawałek miejsca i rozbijamy namiot. Trochę stromo ale co zrobić, w końcu jesteśmy prawie w górach. Nocleg przy zakopiance:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Trasa: 590km (na mapce i w statystykach brakuje kawałka trasy, dokładnie 70km - padły baterie z zimna w nawigacji Oczy )

Obrazek
Prawie nie mam zdjęć z tego odcinka więc szybko poszło napisanie kolejnej części Oczy
Ale tak to jest jak się tylko jedzie, tankuje, pije kawę, coś przekąsi i tak w kółko. Nudna dolotówka.
Zapraszam.

Środa, 11 września

9.00 dzwoni budzik. Leniwie zaczynamy wychodzić ze śpiworów, tak leniwie, że zaskakuje nas deszcz. Tak naprawdę to chyba na niego czekałem by jeszcze trochę poleżeć, trochę pospać. O 10 stwierdzamy, że nie ma na co czekać, wiszące nad nami chmury nie zwiastują poprawy pogody, a te wiszące dalej jeśli coś niosą to tylko większy deszcz. No cóż – w padającym deszczu zwijamy obóz o śniadaniu żaden z nas nikt nawet nie myśli.
11.30 startujemy, w sumie to wystartował tylko Tomasz. Ja zaspany kładę maszynę do góry kołami i tak na dobre budzę się dopiero w momencie gdy walę kaskiem w ziemię. Tak, pora się obudzić, już czas...
Z maszyną nawet nie walczę bo wiem, że nie dam rady. Tomasz przychodzi na zwiady po około 5 minutach i razem jakimś cudem podnosimy to obładowane monstrum na koła. Spoceni ale już obudzeni ruszamy dalej. Cel: granica przed którą robimy ostatnie zakupy a za to co nam zostaje napełniamy zbiorniki i jedziemy. Zakładamy nocną sesję zdjęciową w Budapeszcie i nocleg gdzieś na rogatkach miasta.
O tym, że lepiej nie planować dowiadujemy się już na stacji benzynowej gdzie Transalp Bathorego z hukiem wali się na bok uderzając szyba w dystrybutor. Klasyka – nie wystawiona stopka boczna. Ja budziłem się pod EnJoyem, Tomasz pobudkę miał godzinę później. Tu coś pękło, tam coś odpadło i ponad godzinę mamy z głowy. Szara taśma i Leatherman załatwiają problem. Leje!!!!
Humory nam nie dopisują. Tomasza Transalp, do tej pory w idealnym stanie, maszyna bez ryski wygląda jak ... no nie tak świeżo. Ja jadę ze złamana klamką sprzęgła ale nie mam ochoty na razie jej wymieniać. Zapasowa wciśnięta jest bowiem pod siedzenie a nie uśmiecha mi się rozbierać motocykl z tego całego dobytku. Szkoda czasu.
Sączymy kawę łudząc się, że przestanie lać ale nie zanosi się. Ostatnie telefony do domu, do kumpla i opuszczamy granicę kraju. Cała Słowacja to pasmo deszczu,wiatru i cholernego zimna. Widok McDonalds`a poprawia nam trochę humory. Zwalamy się tam cali zalani wodą zostawiając za sobą jej strugę na trasie stolik – toaleta – kasa. Siedzimy ponad godzinę co chwila kupując kawę i w ten sposób rozmieniając grube euro na drobne. Maja nas tam chyba już dość, wyraźnie kończą im się drobne Oczy Spadamy...
Na szczęście pogoda się delikatnie poprawiła, wyszło słonko, temperatura skoczyła z 9 do 16. Może trochę przeschniemy. Oczywiście nasz plan nocnej sesji w Budapeszcie odkładamy „na inną okazję” chcąc nadrobić stracony czas. Nowy plan – nocleg w Serbii. To był chyba jedyny plan jaki nam się udało zrealizować na tym wyjeździe. No prawie jedyny...
Granica węgiersko-serbska, mała kolejka ale nie pchamy się bo widać, że idzie sprawnie. 3-4minuty później już jesteśmy przy okienku. Tomasz załatwia papierologię i odjeżdża. Ja zostawiam motocykl i podchodzę do okienka. Minutę później siedzę już na kanapie motocykla i próbuje odjechać. Nie mogę. Stopka nie chce mi się złożyć. Młoda celniczka widząc to podchodzi, chce pomóc. Sugeruję, że zepchnę motocykl i załatwię problem na poboczu, tak by inni nie czekali – w końcu blokuję kolejkę!
- Nie ma mowy, potrzymam motocykl, poczekają.
- Przecież .... - no ale weź jej to wytłumacz... że przecież tego w 10 sekund nie zrobię, w minutę tez nie.
Klękam więc i sprawdzam co się stało. Trochę się boję bo jak puści XTRa to nawet nie wiem w która stronę się zwali – na mnie czy na nią. Cóż robić. Szybka diagnoza – sprężyna. Na szczęście multitool jest tam gdzie być powinien czyli pod ręka. Szybkim ruchem poprawiam winną całego zajścia, oczywiście byle jak, na szybko, byle tylko już stad odjechać bo czuje napięcie, czuję oddechy kierowców aut, które stoją za mną. Jeszcze tylko wymiana uśmiechów z blond celniczką, podziękowanie za pomoc i ruszam dalej w pogoni za Tomaszem. Na szczęście ten czekał na najbliższym parkingu, pod kantorem. Wymieniamy kasę i ruszamy w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotu.
30minut później widząc mega ciemną chmurę na naszej drodze odpuszczamy dalszą jazdę i lądujemy na stacji benzynowej – na szczęście ma rozległy ogrodzony teren można więc rozbić się z dala od budynków, od parkingu, tak daleko, że raczej nikt nas tu do rana nie zauważy. Oczywiście wcześniej pytamy pracowników o zgodę. Nie lubię takich miejsc ale przy autostradzie ciężko o bezpieczny i za razem bezpłatny nocleg. Cieszymy się z tego co mamy. Miękko, płasko – raczej bezpiecznie.
Miejsce o poranku wyglądało tak:

Obrazek


Obrazek


Wgrywam nową mapę do PC. Od tej chwili motocykl działa jak powinien, nie ma już problemów z zapalaniem.
Obrazek


Poprawiam też sprężynę stopki, z nią też już nie będzie kłopotów przez kolejne km.
Obrazek


Dystans, mapka i statystyki:
Obrazek
Czwartek 12 września
Dzień bez przygód, nudna przelotówka przeplatana deszczem i słońcem.
Jedyne, co jest godne wzmianki to to, że w końcu wyjeżdżamy ze strefy zimna i opadów, tuż przed granicą z Bułgarią robi się naprawdę ciepło a chmury odsłaniają wspaniałe widoki. Jednak niska średnia, późny start oraz zmęczenie uniemożliwiają nam osiągnięcie celu, czyli dojazdu do Turcji.
Zdjęć też jakoś strasznie nie robiliśmy bo parcie na osiągnięcie celu a potem jak największe zbliżenie się do niego było ogromne. Na mapce nawet widać, że padnięte akumulatory w nawigacji nie skłoniły nas do zatrzymania się, a przecież ich wymiana to 1 minuta roboty Oczy Także do dystansu należy doliczyć 70km.
Gdzieś późnym popołudniem, jeszcze w Serbii zatrzymujemy się po raz pierwszy tego dnia na coś innego niż tankowanie. Obiad! Wyciągamy co mamy najlepszego by wynagrodzić sobie trudy podróży.
Miejsce na „popas” wybieramy fantastyczne, wśród pól kukurydzy, przy polnej dróżce, wśród drzew... Dodawało to smaku dla tego co było w garnku, budowało przygodę. Na koniec kawa, która również napełniamy termos, w końcu będzie walczyć całą noc. Wymieniam także nieszczęsne akumulatory w nawigacji i można ruszać.

Obrazek

Obrazek

Do granicy pozostało niewiele, planuję dojechać tam na resztkach paliwa a Tomasz ma po prostu wlać na najbliższej stacji za tyle , ile mu zostało lokalnej waluty. 1km przed stacja EnJoy gaśnie. Zmierzcha. Tomasz odjechał. Przeliczyłem się... jakoś jednak udaje się go jeszcze odpalić i na oparach dotaczam się pod dystrybutor. Nie tankuje, mam jeszcze 2L zapasu, żelaznej rezerwy. Wlewam do zbiornika oczywiście rozlewając część po motocyklu – efekt zmęczenia, braku koncentracji... mimo wszystko mamy ciśnienie na dalsza jazdę, zagryzamy wargi i ruszamy w kierunku granicy. Tu na szczęście pusto i odprawa zajmuje nam nie więcej niż godzinę. Dolarów wymienić nam nie chcą, wymieniamy więc euro, tankujemy do pełna sporo tańsze paliwo niż po drugiej stronie szlabanu i ruszamy dalej w kierunku Turcji.
Około północy napełniamy zbiorniki po raz kolejny tego dnia a w zasadzie to już nocy. Dajemy jednak za wygrana. Postanawiamy jednak poddać się i rozbić się jak najszybciej. Nasz wybór pada na kawałek pola nad rzeka, której nie widać, w końcu jest noc. Ale na mapie widać, że coś jest więc liczymy, że rano uda się chociaż umyć w niej dłonie, wymoczyć stopy. Wjazd na pole straszny – kopny piach więc dalej niż 100m nie brniemy. Mamy za ciężkie motocykle a poza tym widzę w lusterku, że światełko Transalpa jak by zostaje ostro w tyle. Zsiadam z maszyny wcześniej gasząc ją. Miejsce na nocleg idealne. Miękko, równo, z dala od ruchliwej drogi z której niestety hałas słychać doskonale. Najważniejsze jednak , że nie będzie nas widać. Wracam po Tomasza, pomagam mu wypchnąć zakopany motocykl. Dalej standard...szybko rozbity namiot, łyk wody na wieczór, mata, śpiwór. Sen. Jeszcze nie wiemy co tez los szykuje dla nas na jutrzejszy poranek... brrrrrrr!!!

660km

Obrazek
Stron: 1 2 3